środa, 19 lutego 2014

18.


tydzień później.

Nareszcie. Nareszcie czułem się wolny, niczym nie związany, bez żadnych obowiązków, zobowiązań i innych tego typu podobnych bzdur. Wypisali mnie. Pozwolili mi pójść i już nigdy nie wracać. "No prawie..." Czekały mnie jeszcze te wszystkie kontrole i tak dalej, w dodatku zapisałem się na kolejne terapie... Ale wracałem. Do domu, do znajomych, do życia. I chciałbym powiedzieć, że do koncertów, ale niestety. Paul dał mi pół roku luzu, wyrywając mnie z życia zespołu. Trochę martwiła mnie aż tak długa przerwa, ale w zasadzie ani nie wiedziałem o trybie koncertów, ani nie pamiętałem tekstów nowych piosenek... Stąd ten cały czas na nauczenie się wszystkiego. Chłopaki oczywiście stanęli za mną murem, nie chcieli grać koncertów beze mnie, ale udało mi się ich namówić, żeby chociaż ten miesiąc wcześniej zaczęli. "Fani przecież nie będą zadowoleni..." Wystarczy, że mnie wyłączyli z życia publicznego i dali chwilę urlopu od wywiadów i innych takich. Byłem tylko ciekaw jak to wszystko podziała na paparazzich... Jak na razie nikt nie oblegał szpitala, o żadnych dziwnych akcjach też nie słyszałem... Być może nawet w pewnym momencie zapomniałem o tym wszystkim. "Tylko co teraz.?" Wolałbym raczej nie zostać nagle zaatakowany przez nachalnych gości, świecących mi fleszem po oczach. "Nie, Styles, nie rozpraszaj się..." Uśmiechnąłem się na siłę, powracając myślami do tych przyjemnych rzeczy. "Wychodzisz stąd... Teraz tylko cisza, spokój i lenistwo..." Natychmiast wyszczerzyłem się bardziej do tych myśli, przyspieszając w pakowaniu tych wszystkich gratów, które chłopaki i mama naznosili mi przez mój cały pobyt tutaj. "Bo im szybciej skończę, tym szybciej wyjdę..."
"Tylko skąd tu tyle tych pierdół.?!" 
Poczułem nagłą irytację, kiedy pakując kolejne rzeczy do walizki, kompletnie nic nie ubywało z półek. "No jak pragnę zdrowia, ja się z tym nie wyrobię..." Westchnąłem, na chwilę przerywając zajęcie i drapiąc się po łepetynie, rozejrzałem wokoło, jakby szukając rozwiązania. Ale zamiast tego, do pokoju wparował znikąd doktorek, podchodząc do mnie niepewnie.
- A co u pana tak pusto.? - zapytał, rozglądając się wokoło trochę zdezorientowany.
- Zdrowieję i nagle stałem się niewidzialny. - palnąłem bez zastanowienia, szczerząc się szeroko. Kiedy zauważyłem jednak jak doktorek marszczy brwi w zamyśleniu, westchnąłem tylko. - Wysłałem chłopaków na parking, robili za dużo hałasu. - wyjaśniłem, powracając do wrzucania rzeczy do walizki jak-leci-tylko-żeby-się-zmieściło.
- Bardzo się o pana martwią. - stwierdził z delikatnym uśmiechem.
- I trochę im od tego odwala. - przyznałem, kiwając przesadnie głową. Doktorek tylko zaśmiał się cicho i pokręcił głową, uspokajając się po chwili.
- Jak się pan dzisiaj czuje.? - spytał poważnie, wyciągając z kieszeni ten swój notesik, który z uwagą zaczął przeglądać. - Muszę mieć pewność, że nie wypisuję pana zbyt pochopnie. - spojrzał na mnie przelotnie, uśmiechając się nieznacznie.
- Jeszcze jeden dzień tutaj i pozwę szpital o przetrzymywanie. - zagroziłem, sięgając gwałtownie po jakąś bluzę i zwijając ją na odwal, wcisnąłem w głąb walizki, jednocześnie nie spuszczając doktorka z oka. "Nikt mi teraz nie odbierze wolności..."
- Pamięta pan, że musi pan uważać.? - spojrzał na mnie uważnie. Zupełnie jak na gówniarza, który nic nie ogarnia. "Mam przecież swój rozum..." - Żadnych imprez, żadnego alkoholu, żadnych szaleństw. - rzucił, co zabrzmiało zupełnie jak reprymenda. Ale jednocześnie zaśmiałem się cicho, mając pojęcie o czym myślał mówiąc o 'szaleństwach'. "Styles, jesteś głupi..."
- Na razie mi to nie grozi. - stwierdziłem, tłumiąc kolejne kretyńskie myśli. Poza tym wiedziałem, że mimo wszystko każdy teraz będzie mi siedział nad głową i pilnował każdego ruchu, żebym się tylko przypadkiem nie nadwyrężył. "Ciekawe jak ja to wytrzymam..."
- Harry,już gotowy.? - do sali zupełnie znikąd wparowała mama, przez co prawie podskoczyłem przestraszony. "Boże, niech ona się tak nie czai..." - Dzień dobry. - pobieżnie przywitała się z lekarzem, kiwając głową w jego stronę i natychmiast podchodząc do mnie. - Mówiłam, że ci pomogę. - wyrwała mi z rąk koszulkę, którą właśnie dzielnie składałem. "No na pewno..."
- Dam sobie radę, mamo. - natychmiast odebrałem jej swoją własność, pakując ją do walizki po swojemu. Czyli na chama. Co oczywiście nie spodobało się mojej rodzicielce, bo natychmiast sięgnęła po materiał, rzucając mi bojowe spojrzenie.
- Nie bądź taki dzielny, musisz teraz na siebie uważać. - zganiła mnie, starannie składając bluzkę i ostrożnie wkładając ją do walizki. A ja w odpowiedzi tylko ją stamtąd wyciągnąłem, zmiąłem w kulkę i wcisnąłem w najciemniejszy kąt. Po czym uśmiechnąłem się słodko. "Będzie po mojemu..." - Niech pan mu coś powie. - rodzicielka westchnęła tylko, odwracając się w stronę lekarza.
- Pańska mama ma rację. - doktorek tłumiąc śmiech spojrzał na mnie dzielnie, wzruszając przy tym ramionami.
- Niech się pan nie daje zmanipulować... - rzuciłem, mrużąc oczy i pakując ciuchy jak najszybciej, żeby mama się do nich nie dorwała. - Ona to robi specjalnie...
- Nie dam się w to wciągnąć. - w końcu uniósł dłonie w pojednawczym geście i zaczął się wycofywać z pokoju. - Najlepiej jak już państwa pożegnam. Do widzenia. - dochodząc do drzwi skinął głową na mamę, po czym spojrzał na mnie uważnie. - A pana chcę widzieć za tydzień na kontroli. - zaznaczył ostro, w razie, gdybym miał czelność zapomnieć. Ale nawet mnie to nie dotknęło. I tylko uśmiechnąłem się do niego kiwając głową. - Miłego odpoczynku. - rzucił jeszcze wesoło, po czym zniknął za drzwiami. 
- Mamo... - gwałtownie wciągnąłem powietrze, odbierając jej to co moje. I z powrotem zajmując się nimi po swojemu. "No.!"
- Co mamo, co mamo... - uniosła się natychmiast, mrużąc oczy w niezadowoleniu. - Nie mogę patrzeć jak to wrzucasz na odwal. - stwierdziła ostro, a jak jak na złość wpakowałem kolejny T-shirt do walizki, nie przejmując się jego składaniem. - Składać nie potrafisz.?
- Nie. - prychnąłem tylko, zajmując się kolejnym ciuchem. "Kurczę, ile jeszcze tego będzie.?"
- Dojrzale. - mama założyła ręce przed sobą i popatrzyła na mnie wyniośle.
- Umiem o siebie zadbać. - stwierdziłem, powoli tracąc cierpliwość. - Ale potrzebuję do tego przestrzeni... - zaakcentowałem wyraźnie ostatnie słowo, majtając rękami wokół siebie, jakby to w jakiś sposób miało to mamie wszystko zobrazować. "Nie jestem dzieckiem..."
- Na pewno nie chcesz wrócić do Chesire.? - mama tymczasem westchnęła smutno i opuszczając ręce delikatnie usiadła na skraju łóżka, patrząc na mnie smutnym wzrokiem. "Nie, nie, nie. To już jest szantaż psychiczny."
- Na pewno. - kiwnąłem pewnie głową, odwracając dzielnie wzrok. "Nie dam się podejść." - Lekarz powiedział, że im szybciej wrócę do dawnego życia, tym lepiej. Może zacznę sobie coś więcej przypominać... - uśmiechnąłem się z lekka, chociaż nie do końca cieszyła mnie ta myśl. A nawet napawała przerażeniem, znowu wiążąc moje wnętrzności w supeł.
- Ale wiesz, że dzisiaj mi się kończy urlop... - mama wzięła głęboki oddech i chrząknęła znacząco, jakbym zaraz miał zmienić zdanie i wrócić z nią do domu. "Nie zniósłbym tego..."
- Poradzę sobie. - rzuciłem poważnie, patrząc na mamę z uwagą - Nie martw się, dam radę. Dotąd dawałem to i teraz nie zginę.
- Ale dotąd... - zaczęła, nagle wzdychając głęboko i posyłając mi pełne bólu spojrzenie. Widziałem wahanie w jej oczach, chociaż dokładnie wiedziałem co jej chodzi po głowie. "No nie, tylko nie teraz..." - Zamierzasz do niej pójść.? - wypaliła w końcu, prawie uderzając mnie tym pytaniem w twarz. I jak zawsze na wspomnienie o niej coś dziwnego odezwało się wewnątrz mnie, ściskając od środka cały mój organizm. "Nie, do cholery, nie.! Musiała teraz.?" Westchnąłem ciężko, kiedy cały mój dobry humor zaczął się ulatniać.
- Mamo... - rzuciłem z pretensją, czując narastającą irytację. "Kiedy wszyscy przestaną o to pytać.?!"
- Tylko pytam. - wzruszyła tylko ramionami, najwyraźniej z lekka urażona.
- Muszę to sobie poukładać. - zacisnąłem wściekle szczękę, ciskając jakąś koszulką w głąb walizki. I westchnąłem ciężko, opierając się dłońmi o jej brzegi i na moment opuszczając głowę. Znowu myśli, znowu za dużo. "Niech one dadzą mi spokój..." Pokręciłem łbem, jakby chcąc wszystko z niego wytrząsnąć, ale oczywiście nic mi to nie dało. A tylko zaalarmowało mamę, która stanęła tuż obok mnie i czule pogłaskała mnie po plecach.
- Nikt cię nie naciska. - szepnęła ledwo dosłyszalnie, a ja miałem ochotę prychnąć. "Nikt nie naciska, jasne..." Ale postanowiłem nie martwić jej jeszcze bardziej niż to było konieczne, więc wyprostowałem się swobodnie i uśmiechnąłem, mając nadzieję, że wypadło to naturalnie. "Chyba się udało..." pomyślałem, widząc jak mama odwzajemnia gest - Ja muszę uciekać, za 2 godziny mam pociąg. - spojrzała na mnie czule i pogłaskała delikatnie po policzku. Poczułem się trochę jak gówniarz, więc broniąc swojej męskości automatycznie się wycofałem, delikatnie kręcąc głową. Mama tylko zaśmiała się wdzięcznie, co wywołało dziwne ciepło gdzieś wewnątrz mnie. "I tak powinno być." Zanim jednak zdążyłem dokończyć myśl, uśmiech zamarzł na ustach mamy, wyparty smutnym spojrzeniem. "No co jest.?!"  - Jesteś pewien, że...? - westchnęła, patrząc na mnie niepewnie i z wyraźnym wahaniem. "Tylko nie mów, że zostaniesz..."
- Tak, dam sobie radę. - kiwnąłem poważnie głową. "Nie jestem przecież dzieckiem..."

*

- Czyś ty oszalał.?! - ledwo wyszedłem z szpitalnego korytarza na zewnątrz, a już dopadł mnie Louis, dosłownie wyrywając mi walizkę z rąk. "No i tyle jeśli chodzi o spokój..." - Oddawaj to.! - szarpnął mocniej, kiedy starałem się zatrzymać ją przy sobie. I postanowiłem się nie kłócić. Rozluźniłem uścisk, zirytowany patrząc jak Louis od razu rusza przed siebie, na parking, natychmiast wrzucając walizkę do bagażnika samochodu, przy którym stali już Liam i Zayn. 
- Jezu, nie jestem dzieckiem.! - sapnąłem wściekle, prawie tupiąc nogą z wściekłości i bezsilności. "Czy oni nie mogli tego pojąć.?!" westchnąłem ciężko, podchodząc do przyjaciół mocno wytrącony z równowagi.
- Lepiej, żebyś się nie przeforsowywał. - Liam tylko spojrzał na mnie uważnie, tym swoim przemądrzałym tonem. "Bla, bla, bla..."
- Wsiadaj. - Zayn tymczasem otworzył mi tylne drzwi.
- Mam z wami jechać.? - podniosłem brew, patrząc po zebranych z lekkim zdziwieniem. "Czy ich popieprzyło już do końca.?"
- Po to tu jesteśmy. - Payne kiwnął głową, chyba nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Tak samo jak i reszta...
- Nie potrzebuję widowni. - gwałtownie pokręciłem głową. - Wystarczy mi jeden za kierowcę. - zaznaczyłem, zaciskając szczękę i krzyżując przedramiona przed sobą, żeby dać im do zrozumienia, że zdania nie zmienię. - Harry otwiera drzwi, ciekawe co teraz zrobi. - zniżyłem głos, parodiując stojącego po mojej prawej Tomlinsona. - Odpada. - pokręciłem głową.
- Przestań się wydurniać. - Louis zmarszczył czoło. Zauważyłem, że zacisnął też dłonie w pięści, ale w tym momencie mało mnie to obeszło.
- To wy przestańcie. - rzuciłem, patrząc wyniośle po ich zdziwionych twarzach. Dokładnie w momencie, żeby później móc zauważyć jak dobrze znana mi sylwetka blondyna przemyka się wśród samochodów. "Moja szansa..." - Niall.! - wrzasnąłem, próbując go zatrzymać, ale nawet nie zwróciłem jego uwagi. Więc z powrotem odwróciłem się do chłopaków. - Jadę z nim. - oznajmiłem, ku ich zdziwieniu. - Żadnego śledzenia. - zaznaczyłem uważnie, wyciągając swoją walizkę z bagażnika i pędząc w te pędy do blondyna. Który już wsiadał do samochodu... - Nialler, czekaj.! - wrzasnąłem, nareszcie przykuwając jego uwagę. Odwrócił się, zszokowany i aż się zapowietrzył widząc jak doganiam go lekko zdyszany. - Odwieziesz mnie.? - spytałem z nadzieją, patrząc na niego najbardziej błagalnie jak tylko mogłem. - Nie chcę siedzieć z nimi w jednym samochodzie. Oszaleć można. - dodałem jeszcze, chcąc go jak najbardziej przekonać. Ale chyba mi się nie udało, bo nadal widziałem jawne wahanie na jego twarzy. "No czyli dupa..."
- Wsiadaj. - usłyszałem niespodziewanie, kiedy już miałem się oddalać. I zauważyłem jak Nialler otwiera mi tylne drzwi.
- Jesteś wielki. - natychmiast się do niego wyszczerzyłem, wrzucając walizkę na tył i zamykając z trzaskiem drzwi. Szybko obszedłem samochód, pakując się na przednie siedzenie pasażera. A już chwilę potem wyjeżdżałem z parkingu, obserwując jak chłopaki dyskutują o czymś zawzięcie, wyraźnie niezadowoleni. "No to teraz mogli mi naskoczyć..."

*

Czułem się kompletnie nie na miejscu. Być sam na sam z Harrym w samochodzie... Zdecydowanie nie pomagało mi na wyrzuty sumienia. Co więcej, tylko wszystko pogłębiło. Bo kompletnie nie wiedziałem o czym mógłbym z nim gadać, w ogóle co robić. Całą swoją uwagę poświęcałem więc prowadzeniu, próbując udawać, że ta krępująca cisza w samochodzie w ogóle mnie nie rusza. "Kłamca..." Bo przecież nietrudno było zgadnąć, że siedzenie tuż obok przyjaciela i nieodzywanie się do niego ani słowem tylko ściskało mój żołądek i powodowało dziwne mdłości. "Horan, powiedz mu..." próbowałem jakoś przekonać się wewnętrznie, czując, że to idealny moment, żeby z nim szczerze pogadać. Nie wiedziałem jedynie jak się do tego wszystkiego zabrać. "Co miałbym mu niby powiedzieć.?" W dodatku Harry i tak nie zwracał na mnie uwagi, pochłonięty obserwowaniem widoków za oknem. Siedziałem więc cicho, starając się jakoś wytłumić dziwny ścisk w mostku. I udawać, że wszystko gra... "Horan, ty tchórzu..." Ale naprawdę nie mogłem się zebrać. Całą drogę usilnie myślałem jak mógłbym zacząć tą rozmowę, ale każda możliwość wydała mi się kretyńska. Więc siedziałem cicho, aż dojechaliśmy do mieszkania Harry'ego. Tego, w którym mieszkał z Lou. Które kupili po związaniu się. "Cholera, debilu..." Parkując, zacząłem przeklinać się w myślach za bezmyślność. "Przecież on go nie pamięta..." Kontrolnie spojrzałem na lewo, próbując odgadnąć jak zareagował. I aż ścisnęło mnie w środku, widząc jak Styles tylko gapi się na dom przed sobą, nawet nie oddychając. "I co teraz, kurwa.?"
- No to co... - westchnąłem w końcu, chcąc go jakoś ośmielić. Ale chyba tylko spowodowałem, że wyrwał się z jakiegoś dziwnego letargu, bo drgnął przestraszony i spojrzał na mnie nie ogarniając rzeczywistości. - Gotowy.? - zapytałem niepewnie, bojąc się zrobić fałszywy ruch. "Nie przestrasz go..."
- Nie idę na wojnę. - Harry tymczasem uśmiechnął się szeroko i otwierając drzwi z zamachem, szybko wysiadł z samochodu. A ja w tym samym czasie osunąłem się nieznacznie na fotelu, żeby mieć na niego lepszy widok. I ze ściśniętym żołądkiem obserwowałem jak chłopak rusza szybko w kierunku drzwi wejściowych swojego domu, z każdym kolejnym krokiem coraz to zwalniając. A już przy samej mecie praktycznie zamarzł, nawet nie podnosząc ręki do klamki. Mimowolnie wstrzymałem oddech, z niecierpliwością czekając kiedy w końcu Styles się odblokuje. "No rusz się, facet..." Jednak zamiast widoku Harry'ego otwierającego drzwi do domu i spokojnie wchodzącego do środka, zobaczyłem jedynie jak Styles odwraca się gwałtownie i zapiernicza z powrotem w moją stronę. "Co jest...?" Zmarszczyłem czoło, próbując zrozumieć czemu zamiast teraz aklimatyzować się w swoim otoczeniu, ten kretyn podchodzi do samochodu jak gdyby nigdy nic i opiera się o dach, nachylając się do okna od strony kierowcy. "Czyli mojej..." Automatycznie odsunąłem szybę, kompletnie nie rozumiejąc co tu się teraz dzieje...
- Em. - Harry westchnął jedynie, opuszczając na moment głowę, zupełnie niepewny jak się wytłumaczyć. Co tylko jeszcze bardziej mnie zszokowało. "Bo co tu się właśnie działo.?" - Mógłbym... - usłyszałem ciche, urwane zdanie, po którym Styles spojrzał na mnie błagalnie. I chyba zrozumiałem...
- Nie ma sprawy. - kiwnąłem głową, uśmiechając się nawet nieznacznie. Harry natychmiast się rozpromienił i nim się spostrzegłem, już siedział w samochodzie, grzecznie zapinając pasy. Nie wiedzieć czemu nawet się uśmiechnąłem, szybko odpalając samochód i wyjeżdżając z podjazdu. "Tylko co teraz...?"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz