wtorek, 23 września 2014

51.


Wściekle żując gumę, próbowałem znaleźć wśród strzępek wazonu kolejny pasujący element. Poszło mi szybko, bo kawałków zostało właściwie już tylko kilka. Trzy godziny zajęło mi sklejenie wszystkiego. Klej miałem dosłownie wszędzie, na spodniach, na koszulce, chyba nawet i na twarzy, bo coś mnie ciągnęło dziwnie na lewym policzku, ale w tym momencie miałem to gdzieś. Przed tymi trzema godzinami rozpieprzyłem w drobny mak ulubiony wazon Lou. ULUBIONY. Byłem pewny, że gdyby tylko tu była, nieźle bym za to dostał. Wolałem nie ryzykować, gdyby nagle zadzwonili ze szpitala, że się obudziła. Poza tym za bardzo mnie nosiło, więc musiałem na czymś odreagować. Trafiło na ten pechowy wazon, który pomimo dużej ilości kleju i ogromnych starań, wcale nie wyglądał jak poprzednio... "A jakie to miało teraz znaczenie..."

W głowie miałem tylko wściekłość. Na Louisa, bo miał czelność pchać się z ustami gdzie nie powinien. Na Lou, bo go nie posłała w diabły. Na świat, bo w ogóle do tego dopuścił... I głównie na siebie, bo sam na to pozwoliłem. Z pobieżnych tłumaczeń Louisa wychodziło, że wtedy nawet nie patrzyłem na Lou w ten sposób. Czego w obecnej chwili nie potrafiłem nawet pojąć. Ale tamten okres gdzieś szeleścił mi w głowie. Chyba nawet pamiętałem jak prosiłem Tomlinsona, żeby zabrał moją dziewczynę na koncert, bo sam miałem inną randkę... "Boże, debilu, gdzie ty wtedy miałeś mózg?!"

Sam nie wiedziałem jak miałem to wszystko teraz odbierać. Niby pretensji do nikogo mieć nie mogłem, ale jednak bolało. Bolało, bo wszyscy powtarzali, że to ja byłem jej pierwszym. Na swój sposób to było wspaniałe. Ja, tylko ja wprowadziłem Lou w cudowny świat zakochania. Z każdym możliwym detalem. A teraz się okazuje, że to nie było do końca tak... Nie moje usta pierwsze całowała... "Głupi Tomlinson!"

Mimowolnie zacisnąłem szczękę, głośno wypuszczając powietrze nosem. Kolejna fala wkurzenia przeszła przez moje ciało, szukając jakiegoś wytchnienia. Które próbowałem znaleźć w dopasowywaniu kolejnego kawałka do wazonu...

- Przyniosłam ci herbaty na uspokojenie. - niespodziewanie do pokoju weszła moja siostra, stawiając na biurku parujący kubek. Tylko rzuciłem na niego okiem, starając się równo przykleić jeden element.
- Już jestem spokojny. Całkowicie. - burknąłem przez zaciśnięte zęby, co wcale nie zabrzmiało przyjemnie. Płytki oddech Gemmy był jednak jej jedyną odpowiedzią.
- Louis już poszedł. - stwierdziła po chwili, bardzo niepewnie. Informacje o nim jednak w tym momencie były mi mało potrzebne, więc tylko posłałem siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Niestety nic nie zrozumiała... - Chyba powinieneś do niego chociaż zadzwonić.
- Sklejam, tak? - rzuciłem głośniej, patrząc na siostrę z pretensją. "Będzie mi tu mówić co mam robić..." - Lou by mnie udusiła, gdyby się dowiedziała. - dodałem. Gemma tylko powoli zamrugała. Czułem, że chce coś powiedzieć, kątem oka zauważyłem, że nawet otworzyła usta w tym celu, ale już po sekundzie je zamknęła. A ja wcale nie byłem ciekaw...
- Może chcesz coś zjeść? - zapytała w końcu. Wiedziałem, że nie to było jej celem, ale byłem zbyt wkurzony, żeby w ogóle zwrócić na to uwagę.
- Nie jestem głodny. - mruknąłem tylko na odczepnego, nie poświęcając siostrze nawet kawałka spojrzenia. Odpowiedziało mi głębokie westchnięcie.
- Jakby co, na stole są kanapki. Makaron i tak dawno wystygł. - usłyszałem. Nawet nie starałem się tego zapamiętywać, po prostu skupiłem się na ułożeniu kolejnego elementu w odpowiednim miejscu, co wcale nie było znowu takie proste jakby się mogło z pozoru wydawać... Mój mózg oddał się tej czynności tak dobitnie, że nawet na moment wyrzuciłem z własnej rzeczywistości Gemmę. Myślałem, że już wyszła, kierowała się przecież do drzwi. Jednak jej głębokie westchnięcie gdzieś za mną uświadomiło mi, że nadal tu jest. "Niestety..."
- Wiesz, że nie możesz mieć o nic pretensji, prawda? - spytała cicho. Sapnąłem ciężko, zaciskając zęby ze złości. "WIEM CHOLERA!" Ale nie dałem się wyprowadzić z równowagi, nawet słowa nie pisnąłem. - Nie byliście wtedy razem. Sam tego wieczoru byłeś na randce z inną... - usłyszałem, co było dosłownie jak sztylet w serce. "TAK, KURNA, TO TEŻ WIEM!" - Oni się tylko całowali...
- Coś jeszcze? - w końcu spojrzałem na siostrę z wściekłością, jednocześnie obejmując wazon dłońmi, żeby elementy się jak najlepiej spoiły. Gemma nic nie powiedziała. Pokręciła jedynie głową, odwracając się na pięcie i wychodząc z pokoju. "I bardzo dobrze..." Z westchnieniem znów spojrzałem na warty płaczu wazon, chcąc dokończyć i tak kiepskie sklejanie. Kiedy jednak próbowałem oderwać od niego dłonie... Ani drgnęły. "Co jest, kurczę...?"
- Gemma? - pisnąłem w panice, powodując tym samym pojawienie się głowy siostry w drzwiach.
- Tak?
- Chyba się zakleiłem...

*

- Nie ruszaj się... - Gemma siedząca naprzeciwko mnie, syknęła ostro, kiedy kolejny raz drgnąłem jak rażony prądem na krześle. Ale jak niby miałem się nie kręcić kiedy ona żywcem zdzierała mi skórę z rąk! "I znów!" Aż pisnąłem z bólu... Siostra tylko rzuciła mi bezczelne spojrzenie i dała mi po zaklejonych łapach. Prawie wywalając wazon...
- Ostrożnie, no! - wrzasnąłem. - Bo znowu zbijesz. Drugi raz nie będę sklejał.
- No tak, bo to wygląda na cholernie fachową robotę... - Gemma prychnęła tylko, nadal ciągnąc mnie za lewą dłoń, jednocześnie wacikiem wcierając mi coś w zaklejoną skórę... - Ja nie wiem, niby artysta, a dwie lewe ręce do sztuki... Po kim ty odziedziczyłeś tą...
- Nie ciągnij, no! - krzyknąłem, kiedy znowu zabolało. - Skórę mi zedrzesz! - zacisnąłem zęby, dając jej lekkiego kopa w piszczel na uspokojenie. "Siostra cholera jasna..." - AAAAŁ!
- Przestań się drzeć, bo cię zaknebluje!
- Wiecie, że to dziwnie brzmi? - Liam, który dotychczas tylko stał i gapił się na próby uratowania mnie z wazonowego problemu, niespodziewanie wtrącił się do rozmowy. - Sąsiedzi mogą sobie pomyśleć.
- Gorzej niż po ich odgłosach to nie może być. - Gemma uśmiechnęła się zadziornie, kiwając na mnie głową. I po chwili znów pociągnęła o wiele za mocno...
- Auć! - oburzyłem się natychmiast. - Ty to specjalnie robisz...
- Chcesz się sam rozklejać? - siostrzyczka posłała mi tylko ostrzegawcze spojrzenie. I kolejny raz ból przeszedł moje dłonie...
- Aaaaał, no! - wrzasnąłem najgłośniej ze wszystkich razów. Ale na szczęście to był już ten ostatni raz, bo po chwili moje ręce były uwolnione... "Swoboda!" Uciecha z wolności nie trwała jednak długo, bo po chwili zauważyłem durny uśmieszek Gemmy. - I z czego się cieszysz, co? - posłałem jej urażone spojrzenie. Jej idiotyczna mina tylko się pogłębiła...
- Cudownie wyglądasz. - prychnęła. "No bo nie ma to jak wsparcie!" Westchnąłem tylko, rozcierając ścierpnięte ręce i przybierając zbolałą minę.
- Przez ciebie mnie dłonie bolą. Są całe czerwone. I pieką.
- Ja ci nie kazałam trzymać obklejonego wazonu. - "I tyle miałem ze współczucia..." Zanim jednak zdążyłem się odciąć, Gemma wyciągnęła telefon i cyknęła mi zdjęcie. Z totalnego zaskoczenia. Byłem pewien, że wyszedłem jak patafian, co tylko potwierdził jej wredny wyraz twarzy... - Idealne do albumu.
- Kasuj to. - rozkazałem, próbując wyrwać jej telefon. Niestety, była zręczniejsza...
- Spadaj.
- Kasuj to, powiedziałem! - spróbowałem znowu, ale tym razem zerwała się z krzesła  i pognała przed siebie. Bez namysłu ruszyłem za nią. Mój zmysł równowagi nie był jednak jeszcze zupełnie wyleczony, więc przy drzwiach prawie się nie wywaliłem. Musiałem się złapać komody, co tylko jeszcze bardziej ubawiło moją siostrzyczkę...
- No uważaj z tymi tyczkami, bo znowu coś zbijesz! - zaśmiała się, nagle wpadając do łazienki i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Wyłaź! - z wściekłością walnąłem w ich powierzchnię. To nie do końca było dobrym pomysłem, bo moje wciąż wrażliwe dłonie od razu odpowiedziały bólem. "AŁ!" - Wyjdź, no! - na wszelki wypadek tym razem użyłem nogi.
- Goń się! - głos siostry natychmiast dotarł do moich uszu, co wcale nie zniechęciło mnie do szarpania za klamkę.
- Wyłaź, czarownico, bo jak tam wejdę to się nie pozbierasz! - wrzasnąłem, dobijając się głośno do drzwi.
- Możesz pomarzyć! - usłyszałem, jednocześnie odbierając gdzieś z boku czyjś śmiech. Odwróciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem rozbawionego Liama.
- No co? - prychnąłem z pretensją. Liam na moment się uspokoił i wziął głęboki wdech.
- Jakbyście mieli po pięć lat...

*

- Ojesuu, jak mi niedobrze... - usłyszałem znikąd przepity głos Liama. Szybko odłożyłem książkę, którą zgarnąłem z półki dla zabicia czasu i zlustrowałem go spojrzeniem. "Wyglądał okej..."
- Nie masz się co dziwić stary, wychlałeś chyba cały sklep z alkoholami. - rzuciłem poważnie, zrywając się z fotela i podchodząc do Payno. Facet kompletnie się tym jednak nie przejął, w dziwny sposób machając swoimi grabami przed twarzą.
- Nie widzę... - stęknął niespodziewanie głosem przepełnionym przerażeniem. Z trudem powstrzymałem się od parsknięcie śmiechem.
- Może oczy otwórz, co? - zaproponowałem. Liam przestał majtać rękami i powoli otworzył jedno oko... - Lepiej?
- Czemu mi świecisz po oczach... - ...po sekundzie ponownie je zamykając, dodatkowo przykładając sobie dłonie do czoła. I znów musiałem się nieźle powstrzymywać od śmiechu. A to za cholerę łatwe nie było.
- Po takiej zaprawie to nic nadzwyczajnego. - powiedziałem tylko. - A kaca to będziesz mieć monstrualnego!
- I przestań wiercić tą przeklętą wiertarką...
- Jaką... - urwałem, rozglądając się wokoło. I zauważyłem czarny punkcik, latający wokół jego głowy. - Mucha poleciała. - wyszczerzyłem się mimowolnie. Oglądanie czyjegoś kaca zawsze było zabawne. Mina mi jednak zrzedła, kiedy Liam pozieleniał na twarzy i złapał się za brzuch. "DOPIERO SPRZĄTNĄŁEM!" - Ej, nie rzygaj mi tu, dopiero co... - urwałem, kiedy Payne wychylił się zza łóżka i w nieprzyjemny sposób zapaskudził pół podłogi. Łącznie z moimi nogami... - Świetnie, naprawdę świetnie. Oddajesz mi za buty, młotku.


***
Co tu dużo mówić, dziękuję Słoneczka moje za tyle ciepłych słów pod ostatnim postem :) Miło wiedzieć, że tyle osób ceni sobie moje opowiadanie... Aż się łezka w oku kręci :) Ale chciałabym sprostować, nazwanie mnie gówniarą nie dotyczyło mojej pisaniny. To by mnie nawet nie dotknęło... Niemniej jednak przyjemnie mieć pewność, że w razie czego miałby mnie kto bronić. Dziękuję za to! :)
I jeszcze inne małe podziękowania. Za rok spędzony z RM. Tak, 22 minął już rok publikowania tej historii! Szczerze mówiąc ja nie wiem kiedy to zleciało... Dokładnie pamiętam jeszcze ten dzień, kiedy obudziłam się po tym dziwacznym śnie będącym podstawą tego opowiadania. Zupełnie jakby to było wczoraj... Ale nie przedłużając, z okazji rocznicy rąbnęłam nowym szablonem. Podoba Wam się? Jeśli nie, chętnie się o tym dowiem i coś zmienię, bo mistrzem w estetyce bloga nie jestem. Mam też nowy rozdział, nienajgenialniejszy, ale podchodziłam do niego co najmniej 20 razy i chciałam go mieć już z głowy. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie i wytrzymacie do następnego. Który będzie niedługo, bez obaw. Wena wraca :)
Kocham Was! ;*
PS: Jeśli ktoś miałby ochotę obejrzeć film będący połączeniem Piekarni i RM, polecam Zostań, jeśli kochasz. Byłam, płakałam, przeżywałam :)

środa, 3 września 2014

...

Wybaczcie moją przerwę, ale w wyniku ogromnego zmęczenia uwagami niektórych przedstawicielek fandomu, nie mogłam nawet myśleć o chłopakach, a co dopiero mówić o pisaniu... Osobiście, gdybym nigdy nie była w tym fandomie, po tych krótkich tygodniach już bym z niego odeszła. Przecież nie ma to jak być nazwana gówniarą przez 14-latkę...
Ale mniejsza. Chcę wrócić. Ale potrzebuje duuuuuuużo motywacji, bo nadal z myśleniem o chlopakach mam problem. Dostanę chociaż jedno miłe słowo, żebym mogła dalej pisać? Z góry dziękuję :)
I mam nadzieję, że nowy rok szkolny zapowiada się dla Was przyjemnie! :)
Kocham Was! :)