środa, 24 grudnia 2014

56.

Hej, Promyczki! Więc... jestem z rozdziałem. Kiepskim, bo pisanym pomiędzy świąteczną bieganiną, ale chyba pasującym do aktualnych nastrojów. Zresztą, same zobaczycie :)

A póki co, chciałam Wam życzyć wesołych, spokojnych i pełnych uśmiechów świąt! Mam nadzieję, że spełnią się Wasze wszystkie marzenia i będziecie mogły uczestniczyć w koncertach Waszych wszystkich idoli :) Wszystkiego dobrego!


- ...i powiedziała, że nie ma szans na jej pobudkę. - Harry zakończył smętnie opowieść o dzisiejszych odwiedzinach u Lou. - W najbliższym czasie. - dodał szybko, co jakoś wielce nie poprawiło mu miny pobitego kundla. I mnie jakoś nieprzyjemnie ścisnęło w dołku, ale przecież nie mogłem teraz tego pokazać...
- A ona się tam zna. - prychnąłem, mając nadzieję, że mój głos nie zabrzmiał sztucznie. - Lou obudzi się prędzej niż myślisz. Nie może być inaczej. Wystarczy, że będziesz przy niej siedział i ględził, a wstanie chociażby po to, żeby cię owalić. - paplałem, przerzucając spojrzenie od drogi przede mną, do Stylesa. I niestety, nie wyglądał za ciekawie... - Stary, co to za mina? - zapytałem, widząc jego dziwaczny grymas. Wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. I chyba tak było, bo przez moment nawet nie raczył mi odpowiedzieć.
- My się dopiero zaręczyliśmy, prawda? - rzucił, kiedy już miałem zamiar go resetować.
- Nie dopiero, deklu. - prychnąłem, posyłając mu pobieżne spojrzenie, pomiędzy skupianiem uwagi na drodze. - Już dwa lata się czaicie ze ślubem.
- Ale jesteśmy tylko zaręczeni? - wyczułem, że Hazz patrzy na mnie. Jego ciekawskie oczyska dosłownie paliły mnie w skórę. - Żadnych ślubów niespodzianek?
- Ubiłbym cię, jakbyś to zrobił za moimi plecami. - powiedziałem szczerze. - Zresztą chłopaki tak samo.
- Czyli nic nas oficjalnie oficjalnie nie łączy? - dopytał jeszcze. Tym razem już zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o czym on do cholery mówi.
- Stary, serio, do czego ty drążysz?
- Czemu ja tam mogę u niej tyle siedzieć? - palnął nagle, aż mnie z nóg zmiotło. "Ten to ma problemy!" - No skoro nie jesteśmy oficjalnie oficjalnie związani...
- Serio, Styles. - pokręciłem głową z politowaniem. - Martwisz się o to, że cię tam wpuszczają.
- Bo to dziwne!
- Coś tam podpisywaliście u notariusza. - westchnąłem, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej w tym temacie. - Ale za chuja ci nie powiem co to było. Pamiętam tylko, że to było tuż po tym jak się zafajczyłeś na scenie. - wyjaśniłem, a Harry znowu wbił we mnie te swoje patrzałki. Poczułem się więc w obowiązku opowiedzieć mu o tamtym wydarzeniu. - Sięgałeś po wodę jak ogień buchnął i ci rękaw zajęło. Szybko żeśmy cię ugasili, ale trzeba było jechać do szpitala, bo miałeś taaakie bąble. - tłumaczyłem spokojnie. Kątem oka zauważyłem, że Hazz z ciekawością podciąga rękawy płaszcza. - Teraz nawet śladu nie ma, nie sprawdzaj. - dodałem szybko, ale oczywiście musiał się upewnić. A kiedy nie zauważył niczego, znowu na mnie spojrzał. - A w szpitalu nie chcieli nas wpuścić, powiedzieli, że tylko rodzina. Lou tak się wkurzyła, że mało co lekarza nie pobiła. - uśmiechnąłem się mimowolnie, przypominając sobie jej wyczyny z tamtego dnia. - Liam ją trzymał, żeby się nie wyrwała. Długo cię nie trzymali, tylko kilka godzin badań, ale jak wyszedłeś, dostałeś taki opieprz za nieuważanie na scenie, że i mi było głupio. W życiu nie słyszałem takiej wiązanki od dziewczyny. A jak skończyła, zaraz rzuciła ci się na szyję, że nic ci nie jest.
- Pamiętam to. - Harry zmarszczył czoło, uśmiechając się nieobecnie, jakby do swoich myśli. Nie chciałem mu się tam kręcić, chociaż kurewsko ciekawiła mnie ich treść. Zamiast jednak zadawać głupie pytania, zająłem się parkowaniem samochodu przed jakimś sklepem niedaleko szpitala. A kiedy już zgasiłem silnik, nachyliłem się do Hazzy, żeby jakoś w miarę zrozumiale naświetlić mu nasz sposób przemykania się do sal.

- No dobra, to słuchaj uważnie. Dzisiaj jest wtorek, więc na recepcji siedzi taka starsza babka. Za cholerę cię nie wpuści i będziesz musiał...

*

Ostatni raz rozejrzałem się po kiepsko oświetlonym korytarzu. Na szczęście nikogo nie zauważyłem, więc bezpiecznie mogłem przemknąć do sali Lou. I już sekundę później z najwyższą ostrożnością zamykałem już drzwi od środka, starając się nie narobić żadnego hałasu. I podobnie uważnie podszedłem do łóżka mojej dziewczyny, siadając przy nim na krześle.

Od razu sięgnąłem po jej ciepłą dłoń, uważnie przypatrując się jej twarzy. Szukałem jakichś zmian od ostatniego razu kiedy ją widziałem, ale niczego nie zauważyłem. I zabolało, że w najbliższym czasie niczego nowego zauważyć też nie miałem. Bo przecież miała tak spać i spać... "STYLES!"

- Wiem, że znowu cię nękam, ale mnie nie wydasz, co? Bo jak mnie tu złapią, to będę miał przesrane po całości. - szepnąłem ledwo dosłyszalnie, żeby nie zdradzić swojej obecności. Ale przynajmniej dzięki temu nie było słychać drżącego głosu, który na pewno by się ujawnił od bólu, który ściskał moje gardło. - A ja już mam dosyć nocy bez ciebie... Spokojnie, tylko tu sobie posiedzę, będzie bez macania. - uśmiechnąłem się smutno, przez sekundę mocniej ściskając jej delikatną dłoń. Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, co na moment zamroziło mi myślenie. Przez chwilę mogłem tylko patrzeć na jej twarzyczkę, która w świetle jarzeniówki wiszącej nad jej łóżkiem, wydawała się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. "Jak wampir..."

 - Rzeczywiście trochę tu upiornie... - westchnąłem, przypominając sobie słowa Louisa. A także jego radę, że w razie czego za łóżkiem będę mógł znaleźć rozwiązanie... Nachyliłem się więc, wzrokiem odnajdując wtyczkę. Sięgnąłem po nią, automatycznie podłączając ją do prądu. I zgodnie ze słowami Tomlinsona, pokój rozświetliły lampki poobwijane na zagłówku łóżka. - Masz dziwne przyjaciółki, ale za to bardzo pomysłowe. - uśmiechnąłem się pod nosem, wspominając, że to pomysł Eve. Podobno często tutaj siedziała i chciała jakoś uprzyjemnić sobie te chwile. "W sumie nie ma się co dziwić..." W blasku czerwonych światełek twarzyczka Lou nabierała lepszego blasku. Bardziej romantycznego. - No i nastrój niezły. - podniosłem lekko kąciki ust. - Jak w święta, co? - skojarzyłem od razu, a w głowie rozbłysły mi jakieś mgliste obrazki udekorowanego salonu. Innego niż ten, w naszym domu... - Brakuje tylko śniegu za oknem i jakiejś kolędy. Wiem, najbardziej lubisz "All i want for Christmas is you", co nie? Zaśpiewałbym ci, ale zaraz by się szpital zleciał. - nachyliłem się ku dziewczynie, opierając brodę na barierce. - Chociaż pomruczę ci do ucha, okej?

*

- Shit... - wyrwało mi się, kiedy potknąłem się o własną stopę i prawie wyrżnąłem orzełka. W ostatniej chwili złapałem jako-taką równowagę, ale niestety nie udało mi się w pełni uratować kakaa. Równocześnie z obu kubków, które dzielnie trzymałem, trochę brązowego płynu spłynęło na podłogę. Ale tylko trochę, większość nadal parowała z kubków, więc omijając kałuże, dalej ostrożnie szusowałem do salonu.

Całą uwagę próbowałem poświęcić na kubkach, starając się tym razem nic nie rozlać. Niestety, mój wzrok co jakiś czas uciekał do kanapy, na której siedziała moja dziewczyna. Owinięta kocem, podtrzymując głowę na dłoni, z uwagą obserwowała wielgachne płatki śniegu za oknem. Oczy miała jak spodki i wyglądała dosłownie jak mała dziewczynka, która pierwszy raz widzi coś takiego na oczy. Jej entuzjazm śniegiem był wyjątkowo uroczy, więc nie mogłem się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli Lou w całym zaaferowaniu śniegiem, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi.

Spojrzała na mnie dopiero wówczas, kiedy udało mi się dotrzeć do kanapy. Szybko podałem jej jeden z kubków, oczywiście ten z psiakiem. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pobieżnie, owijając przedmiot w dłoniach i znowu odwracając się w stronę okna.

Uważając, żeby niczego nie wylać ze swojego kubka, ostrożnie wpakowałem się za dziewczynę, lądując między nią, a oparciem. Wolną ręką objąłem Lou w talii i przysunąłem ją jak najbliżej siebie. Starałem ułożyć się jak najwygodniej, co po sekundzie nawet mi się udało. Lou oczywiście oparła się o mnie plecami, tak, że tuż przed nosem miałem jej odkryte ramię. Praktycznie mnie przyzywało, więc po chwili leciutko musnąłem ustami jej miękką skórę. Dziewczyna nawet nie zareagowała, wpatrzona gdzieś przed siebie.

Uśmiechnąłem się pod nosem, kierując spojrzenie tam, gdzie ona. Chciałem zobaczyć co ją tak fascynuje. I chyba dostrzegłem. Śnieg prószący za oknem, które po części zasłaniała wielgachna choinka, dająca jedyne, ale niezwykle magiczne oświetlenie na wnętrze salonu. Poza tym gdzieś w tle cicho leciały świąteczne piosenki, bo Lou uparła się, że niczego innego nie chce słuchać, co tylko dopełniało niesamowitego efektu.

Na moment zamknąłem oczy, delektując się zarówno kojącymi dźwiękami, jak i słodkawym zapachem czekolady, roznoszącym się od kubków. Ciepło ze strony dziewczyny powoli zaczynało działać na mnie usypiająco, więc żeby nie paść bezpowrotnie, podniosłem powieki, zerkając z boku na moją dziewczynę. Akurat ostrożnie upijała gorący napoju, nawet na moment nie spuszczając z oka choinki.

- Chyba dobrze nam wyszła, nie? - zapytałem, widząc obiekt jej zainteresowania. Bo cóż, jeszcze pół godziny temu toczyliśmy zażartą walkę, żeby jakoś ubrać to zielone drzewko.
- Całkiem. - Lou lekko kiwnęła głową. - Stoi prosto, nic z niej nie leci... Jest nieźle. - wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk kakaa.
- Przestań. - prychnąłem wyniośle. Bo przecież wyglądała zawodowo! "No jak na parę ludzi bez zacięcia artystycznego..." - Jest przepiękna, pachnie wyjątkowo i magicznie się błyszczy. Czego chcieć więcej. - uśmiechnąłem się, zarażając tym Lou.

W salonie na moment zapadła cisza. Korzystając z niej, i ja zająłem się swoim kakaem. Oczywiście oparzyłem sobie jęzor, więc natychmiast odłożyłem kubek na podłogę, woląc poczekać aż wystygnie. Lou tymczasem bardziej wtuliła się w moje ramiona, z uwagą trzymając swój kubek przed sobą.

- Uwielbiam lampki choinkowe. - niespodziewanie stwierdziła półgłosem. - Są strasznie nastrojowe. - dodała, a ja od razu parsknąłem śmiechem.
- Czy ty nie możesz choćby pięciu minut wytrzymać bez wspominania o seksie? - już po chwili oburzyłem się udawanie. Lou natychmiast odłożyła kubek i odsuwając się ode mnie, posłała mi uważne spojrzenie.
- A co ja niby takiego powiedziałam, przepraszam bardzo?
- Że masz nastrój. - wyjaśniłem.
- Świąteczny. - dziewczyna przesadnie kiwnęła głową i wskazała na świąteczne drzewko. - Kominek, choinka, gorąca czekolada, śnieg za oknem, ty i ja pod kocem. O to mi
chodziło, zboczeńcu.
- Dobra, nie unoś się tak, bo cię później nie złapię. - przewróciłem oczami z politowaniem, udając wielce urażonego. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy moje ramiona mimowolnie oplotły się na jej talii, na powrót przyciągając ją do siebie. Natychmiast nachyliłem się nad jej uchem, jak najbliżej tylko mogłem. 
- Robiłaś to kiedyś pod choinką.? - szepnąłem jej wprost do ucha, starając się jak najbardziej obniżyć głos. Doskonale wiedziałem, że to na nią działa... Jednak zamiast podłapać moją aluzję, Lou tylko parsknęła śmiechem, odsuwając się ode mnie nieznacznie.
- Pod choinką mój drogi, to się kładzie prezenty. - rzuciła wyniośle, próbując zachować powagę.
- Okej. - kiwnąłem energicznie głową, szczerząc się przy tym szeroko. - Więc ja będę twoim prezentem.
- Co? - między brwiami Lou natychmiast pojawiła się zmarszczka. Żeby jej więc wszystko wyjaśnić, odsunąłem się od niej na dobry metr i zacząłem szerokie gestykulacje pomocnicze.
- Wyobraź sobie... Rozbiorę się. Zupełnie.
- A co w tym niezwykłego? - dziewczyna prychnęła od razu. - Cały czas łazisz bez ubrania.
- Jak ci to tak przeszkadza, po prostu mi to powiedz, a nie jakieś aluzje urządzasz. - oburzyłem się. 
- Kto powiedział, że mi przeszkadza? - dziewczyna uśmiechnęła się znacząco. "Boże, z kim ja żyję..." Szybko parsknąłem śmiechem, chwytając nasadę nosa w dwa palce i pokręciłem głową.
- Zboczeniec.
- Dobra. - Lou westchnęła niecierpliwie, więc natychmiast wróciłem do poprzedniego entuzjazmu. - Jesteś nagi. Co dalej?
- Przewiążę się wstążką. Czerwoną oczywiście, żeby było świątecznie. Tu... - wskazałem na sam środek swojej klatki. - ...będę miał taaaaaaaką kokardkę. - zatoczyłem wielkie koło dłońmi, co spotkało się z dezaprobatą w minie mojej dziewczyny. Która to zmarszczyła swoje śliczne czółko i popatrzyła na mnie jak na debila.
- Czemu tu?
- No bo przecież, że nie tam. - zironizowałem, lekko urażony jej postawą. "A gdzie entuzjazm??" - Kokardka musi być w centrum. - wyjaśniłem całkowicie poważnie. Niespodziewanie Lou wybuchnęła głębokim śmiechem, ledwo łapiąc powietrze. - No i co cię tak bawi? - spojrzałem na nią z politowaniem. Minęło trochę czasu, zanim Lou się uspokoiła, ale w końcu wzięła głęboki wdech i otarła łzy, wyduszone przez natężony śmiech.
- Twoja logika rozwala mnie na łopatki. - pokręciła głową. Natychmiastowo się wyszczerzyłem, zgrabnie chwytając dziewczynę za kolana.
- Czyli już cię sprowadziłem do parteru? - bez problemu odkręciłem ją przodem do siebie, nachylając się nad nią, czym zmusiłem ją do położenia się. - Bajecznie. - rzuciłem gardłowo, bezczelnie zbliżając się do jej szyi i niemalże natychmiast atakując jej delikatną skórę kilkoma pocałunkami. Moje usta płonęły o więcej i automatycznie zaczęły przesuwać się wyżej, szukając jej miękkich warg. Których nie napotkały, bo dziewczyna niespodziewanie odsunęła mnie od siebie.

- Skup się. - posłała mi skupiony wzrok, kiedy spojrzałem na nią z zaskoczeniem. - Jeszcze nie skończyliśmy.
- Bo jeszcze nawet nie zaczęliśmy. - westchnąłem cierpiętniczo, patrząc na nią z góry. Leżała pode mną taka promieniejąca, z błyszczącymi oczami i włosami roztrzepanymi wokół jej głowy, posyłając mi jawne wyzwanie.
- Bo nie ma nastroju.
- Sama przed chwilą... - westchnąłem ciężko. "No co za uparciuch!"
- O rodzinie, magii i czuciu się jak dziecko. - weszła mi w słowo. - Zupełnie co innego. Nawet się trochę wyklucza.
- A ja jako prezent? - spytałem z nadzieją. Lou praktycznie od razu pokręciła głową, burząc mi wszystkie plany.
- Słabe.
- Słabe? - prychnąłem.
- Padłabym ze śmiechu, gdybym zobaczyła tą kokardkę.
- Nie śmiej się z mojej kokardki, to najważniejszy element stroju. - stwierdziłem urażony, zastanawiając się przez moment jakim innym sposobem mógłbym ją rozruszać. - To co, mam być Mikołajem? - palnąłem w końcu, patrząc na dziewczynę z uwagą.
- Grubym, starszym panem z siwą brodą? - jej prawa brew w sekundę powędrowała do góry. - Powodzenia.
- Będę seksownym Mikołajem. - uśmiechnąłem się wdzięcznie, lekko łapiąc dziewczynę za nadgarstki. Uważając, żeby nie narobić na jej delikatnym ciele śladów, zablokowałem jej ręce nad głową. - A ty będziesz bardzo seksowną panią Mikołajową. - kiwnąłem głową z aprobatą dla własnego pomysłu, pozwalając swojemu spojrzeniu na małą wędrówkę po ciele dziewczyny. Od jej wyeksponowanej szyi, błagającej o pocałunki, przez wydatny biust, odsłonięty brzuszek, aż po zgrabne nogi. Dalej już była tylko nudna kanapa, więc powoli, ciesząc się widokami, wróciłem z powrotem na jej twarz. - W czerwonym wdzianku... Czerwony działa na zmysły. - mruknąłem gardłowo, starając się uwieść dziewczynę spojrzeniem. Jak się mogłem spodziewać, bezskutecznie. Dziewczyna, zamiast wpić mi się w usta, wybuchnęła tylko śmiechem. "Jak miło..." Zaraz jednak spoważniała, piorunując mnie wzrokiem.
- Zrujnowałeś mi całe dzieciństwo, geniuszu. Teraz jak zobaczę Mikołaja, będę sobie wyobrażać jak robi z Mikołajową dziwne rzeczy.
- Dzięki, że mi to powiedziałaś. - skrzywiłem się, bo moja wyobraźnia od razu zaczęła iść w te rejony.
- Sam zacząłeś. - Lou wzruszyła niewinnie ramionami.
- Dobra, żadnych Mikołajów. - westchnąłem bezradnie, siadając na jej biodrach. - Po prostu ty... - nachylając się do niej bardziej, złożyłem mokry pocałunek na jej lewym ramieniu... -  ja... - ...prawym... - choinka... - ...szyi... - i cały świąteczny klimat. - ...kończąc na lekkim buziaki w usta. - Może być? - prostując się, spojrzałem na nią z uwagą. Lou nawet nie udawała zastanowienia, po prostu uśmiechnęła się szeroko i cholernie kusząco zarazem. Bez namysłu wpiłem się w jej nęcące wargi, odczuwając niecierpliwe gorąco, rozchodzące się po moim organizmie. Moja ręka mimowolnie wywędrowała pod sweterek dziewczyny, błądząc po jej miękkiej skórze w szaleńczym rytmie. Lou wcale nie była mi dłużna, już po chwili czułem jej ciepły dotyk na plecach. Zanim się zorientowałem, oboje pozbyliśmy się górnej części garderoby, obdarzając się coraz namiętniejszymi pocałunkami. Mój organizm szalał, mącąc mi w głowie niezwykłą przyjemnością. Powoli przestałem ogarniać świat, skupiając się na całowaniu dziewczyny pode mną. Robiło się coraz goręcej, coraz namiętniej. Nie minęła minuta, kiedy mój organizm zaalarmował mnie, że zdecydowanie chce więcej, sprawiając moje spodnie dziwnie ciasnymi. Wyczułem nawet, że dłonie mojej dziewczyny przesuwają się powoli w tamtym kierunku, co niezwykle mnie ucieszyło. Nie przerywając coraz bardziej ognistych pocałunków, sięgnąłem do jej guzika u spodni, z lekkością go odpinając. A kiedy moja dłoń zaczęła wędrować pod materiał jej dżinsów, niespodziewanie dotarło do mnie trzaśnięcie drzwiami.

- Harry? - usłyszałem po chwili donośny głos i zamarłem przerażony. - Na miłość boską czemuż tu tak ciemno... Zabić się można. Halo, jest tu ktokolwiek? Drzwi niezasunięte oczywiście, wszystko stoi otworem i nikogo nie ma. Nic, tylko okraść. Harry, jesteś tu, czy nie? - wyłapałem znajomy ton i dopiero wówczas mnie oświeciło...
- Ciotka Carol. - szepnąłem. Lou wytrzeszczyła tylko oczy, już po chwili boleśnie zrzucając mnie na podłogę.
- Co tu robi? - zapytała półgłosem, szybko zapinając spodnie i zbierając z ziemi swój sweterek. I ja sięgnąłem po swój, pospiesznie zarzucając go na grzbiet.
- Miała nocować w drodze do Chesire. - wyjaśniłem pospiesznie. Moja dziewczyna od razu zmiażdżyła mnie spojrzeniem.
- Kiedy niby zamierzałeś mi powiedzieć?
- Zapomniałem. - wzruszyłem ramionami.
- Zapomniałem, zapomniałem. Mózg sobie wymień, może podziała na pamięć.
- Nie ironizuj. - westchnąłem, nagle jakoś wyraźniej słysząc stukanie obcasów o podłogę. - I idź do niej! - pisnąłem panicznie, obiema rękami wskazując na drzwi. Sądząc po minie, Lou niezbyt się to spodobało...
- Dlaczego ja? - pisnęła.
- A jak ja tak pójdę? - posłałem jej spojrzenie jakby spadła z kosmosu, wskazując na mój poważnie wystający problem. Nie doczekałem się współczucia. Zamiast tego moja dziewczyna posłała mi wkurzone pełne politowania spojrzenie.
- Ogarnij się, człowieku. - wycedziła, już po chwili przyjmując swój milutki, anielski głosik. - Em, już idę. - poprawiła sweterek, odwracając się w stronę wyjścia i już po chwili zniknęła mi z oczu.
- Louisa, skarbie, jak miło cię widzieć... - od razu usłyszałem głos cioci. "Zdecydowanie zbyt donośny..." Więc w panice rozejrzałem się wokół siebie, na szybko rozmyślając co mógłbym zrobić ze swoim problemem. Donośny głos ciotki nijak mi jednak nie pomagał... - Za każdym razem jak cię widzę, wydajesz się coraz bardziej chuda. Ty coś jesz w ogóle?
- Jem, oczywiście, że jem. - Lou zapewniła od razu.
- Jakoś słabo. Harry powinien dostać po głowie, że cię tak ciąga za sobą. - usłyszałem. Natychmiast zmrużyłem oczy, posyłając wredne spojrzenie w stronę drzwi. "Nie ma to jak rodzinka..." Po chwili jednak wróciłem myślami do swojego problemu, który nadal był niebezpiecznie widoczny. "Zimno, potrzeba mi zimna..." Westchnąłem ciężko, patrząc na śnieg za oknem. "No stary, nie masz wyjścia..." Niewiele myśląc podszedłem do drzwi prowadzących na taras i szarpnąłem nimi mocno. Odskoczyły z lekkim kliknięciem, a mróz od razu walnął w moje ciało. "No Styles, płać za chwile uniesienia..." Bez butów, w samych skarpetkach wyszedłem na zimne podłoże. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł moje ciało, ale przynajmniej spuszczał ze mnie niepotrzebne emocje. Wystarczyła chwila, żeby mój organizm już całkiem zapomniał o tym, co działo się przed momentem i spokojnie mogłem wrócić do środka. Akurat w momencie kiedy ciotka wchodziła do salonu z całą swoją, typową dla siebie, stanowczością. Niestety, nie umknęło jej uwadze skąd wracałem...
- Harry, na miłość boską, taki nieubrany na śnieg? - zagrzmiała donośnie, marszcząc swoje idealnie wypielęgnowane brwi, za które pewnie zapłaciła majątek w jakimś salonie.
- Wydawało mi się, że kogoś tam widziałem. - mruknąłem spłoszony. Lou stojąca za ciotką od razu strzeliła facepalma, ale po ciotce jakoś nie było widać, żeby wątpiła... - Ale tylko mi się wydawało. Dobry wieczór ciociu. - rzuciłem na jednym oddechu, podchodząc do kobiety i nachylając się znacząco (bo naprawdę nie grzeszyła wzrostem), cmoknąłem ją w policzek. Natychmiast zatkały mnie jej duszące perfumy, ale jakimś cudem powstrzymałem kichnięcie.
- Harry, jesteś lodowaty. I zupełnie nieodpowiedzialny. - ciotka tymczasem spojrzała na mnie z uwagą, po czym przeniosła to samo spojrzenie na Lou. - Naprawdę nie pojmuję jak jeszcze z nim wytrzymujesz. Ja bym takiego faceta odesłała w diabły.
- Nie raz chciałam tak zrobić. - dziewczyna tylko kiwnęła głową, uśmiechając się delikatnie. "No ej!" Chciałem jakoś wyrazić swoją urażoną dumę, ale Lou weszła mi w niewypowiedziane słowo.
- Chce ciocia herbaty? - zapytała sympatycznym tonem. Ciotka lekko kiwnęła głową, od razu podchodząc do kanapy. I z lekkością na niej usiadła.
- Bardzo chętnie. - posłała nam pełen gracji uśmiech. - Czarna, mocna, jeśli to nie problem.
- Nie ma sprawy. - Lou odwzajemniła gest i już sekundę później zniknęła gdzieś w korytarzu. Z paniką spojrzałem na ciotkę, która siedziała tuż obok naszych kubków. "No brawo, Styles..." Wolałem uniknąć rozmowy na ten temat, więc powoli zacząłem się wycofywać.

- To ja przyniosę jakieś ciastka... - rzuciłem dla alibi, pędząc do kuchni. Gdzie oczywiście spotkałem Lou, która akurat stawiała czajnik na gazie. Żeby nie było, że ja nie dotrzymuję słowa, serio zacząłem przeglądać szafki kuchenne w poszukiwaniu czegoś słodkiego.
- Widziałeś kogoś w ogródku... - dziewczyna nagle prychnęła półgłosem, posyłając mi rozbawione spojrzenie. "No co, no..."
- Musiałem trochę pobiegać. - wzruszyłem ramionami. - Mróz dobrze mi zrobił. - dodałem, wywołując głęboki śmiech ze strony dziewczyny. I cholernie zaraźliwy....





poniedziałek, 22 grudnia 2014

55.


Miałam już dosyć tej papierkowej roboty. Oczy zaczynały mnie już boleć od wpisywania literek w odpowiednie miejsca, w dodatku cały czas dolatywały mnie smakowite zapachy z kuchni, gdzie Liam postanowił się pokręcić i zrobić obiad. I mimo, że wcale nie byłam głodna, przez te jego cholerne zdolności, nie mogłam myśleć o niczym innym jak tylko o jedzeniu. Ale musiałam to skończyć... Teraz. "No Gemma, skup się..." 

Wzdychając, mocniej ścisnęłam długopis i pochyliłam się nad kartką. Próbowałam zebrać myśli i nawet nieźle mi szło, póki nie usłyszałam mega głośnego trzaśnięcia drzwiami. A potem kolejnego. 

Byłam pewna, że to Harry, co głęboko mnie zaniepokoiło. W takim stanie to on jeszcze nie wracał... Dlatego szybko wstałam od biurka i ruszyłam do jego pokoju, gdzie, jak mi się wydawało, właśnie się zaszył.

- Harry? - lekko zapukałam w drzwi. - Wszystko okej? - zapytałam. W odpowiedzi usłyszałam jedynie jakieś zduszone mruknięcie. Co kolejny raz mnie zaniepokoiło. Więc bez skrępowania, za to z bijącym sercem, lekko uchyliłam drzwi. I zamarłam, widząc brata siedzącego przy łóżku i ściskającego poduszkę. 

Natychmiast przypomniał mi się okres rozwodu rodziców. Wtedy robił dokładnie to samo. Siadał na podłodze, brał poduszkę i godzinami potrafił do niej wyć. Wtedy czułam się kompletnie bezradna, bo nie wiedziałam jak mam sprawić, żeby przestał. Zwykle tylko siadałam obok niego i go przytulałam. Nie wiem czy było skuteczne, ale przynajmniej byłam przy nim. Teraz chciałam zrobić to samo. 

- Skarbie... - westchnęłam, siadając obok niego i ostrożnie obejmując go ramieniem. Zupełnie nie zareagował. Siedział jak siedział, chowając twarz w poduszce, którą mocno trzymał. Samo to łamało mi serce i wywoływało wielką gulę w gardle. A także przynosiło niepokój. No bo co musiało się stać, że nagle zaczął zachowywać się jak 18 lat temu? 


Wolałam jednak nie pytać. Uspokoiłam palącą ciekawość, po prostu kładąc głowę na ramieniu brata. I monotonnie gładząc go po ramieniu, czekałam aż się uspokoi.

- Ja nie chcę jej stracić, rozumiesz? - usłyszałam w końcu jego zniekształcony głos. Podniosłam głowę, zauważając, że Harry nadal trzyma głowę wciśniętą w poduszkę. - Nie teraz. Mam tylko jakieś pieprzone przebłyski. Nic więcej. A nie pamiętam jak się poznaliśmy, nie pamiętam jak się zakochaliśmy, jak kupiliśmy ten dom, nawet jak jej się oświadczyłem. Nic. - mamrotał, a ja ledwo łapałam jego słowa. - Tylko jakieś pierdoły... Ja chcę wiedzieć co wtedy czuła... Co do mnie czuła. Chcę wiedzieć od niej... - dodał ciszej, w tym momencie jeszcze mocniej wciskając się w poduszkę. "Cholera..." 

W zasadzie to ja nawet nie wiedziałam co mam myśleć o tej jego przemowie, a tym bardziej nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów na odpowiedź. Poza tym w gardle wyrosła mi już taka gula, że słowa by mi się przez nią nawet nie przecisnęły.

- Skarbie... - pisnęłam znowu, starając się zabrzmieć normalnie. - Lou jest bardzo silna, wiesz? Przejdzie przez to.
- Nie ma szans, żeby się wybudziła w najbliższym czasie. - Harry nagle oderwał się od poduszki i spojrzał na mnie z uwagą. Zauważyłam, że oczy miał czerwone, co tylko jeszcze bardziej ścisnęło mnie w środku. - Nie ma. - pokręcił głową, ponownie opadając twarzą w poduszkę. Wzięłam głęboki wdech, starając się objąć go mocniej.
- Wytrzyma. - stwierdziłam z największą pewnością, na jaką było mnie stać. - Razem wytrzymacie. Najwyżej potrwa to trochę czasu, ale dacie radę. Tyle przetrwaliście to i teraz się uda. Spokojnie, skarbie... - zrobiłam miejsce na głęboki oddech. - Ona z tego wyjdzie. Jak ją znam, nie pozwoli ci się szwendać samemu. - uśmiechnęłam się smutno, czując nagle jak plecy Harry'ego unoszą się gwałtownie. Mimowolnie mocniej się do niego przytuliłam. - Już, spokojnie... - ponownie zaczęłam go gładzić po ramionach, nie bardzo wiedząc co więcej mogłabym dodać. Wiedziałam, że to, co dotąd powiedziałam nijak mu pomogło, ale pustka w głowie uniemożliwiła mi jakiekolwiek inne działanie.

- Chodź na kolację, co? - zaproponowałam w końcu z nadzieją na unormalnienie sytuacji. - Tym razem Liam zrobił. - dodałam, licząc, że to go chociaż trochę rozrusza. O dziwo odstawił poduszkę i poderwał się do góry.
- Tylko się ogarnę. - rzucił, nawet na mnie nie patrząc i ruszył do łazienki. A ja, patrząc na jego plecy od razu sięgnęłam po telefon do kieszeni, szybko wystukując wiadomość do Louisa.

"Ściągnij chłopaków i jak najszybciej ruszcie tu tyłek"

 *

- Tylko ty? - Gemma spojrzała na mnie z wyrzutem, kiedy tylko otworzyła drzwi. Żadnego powitania, żadnego 'miło cię widzieć', tylko od razu zniesmaczona mina. "Auć..."  Jednak ze względu na jej panicznego sms-a ugryzłem się w porę w język i zamiast kąśliwych uwag, tylko uśmiechnąłem się lekko.
- A nie wystarczę?
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami, odsuwając się, żeby zrobić mi przejście. Marszcząc brwi, wsunąłem się do mieszkania, które zdawało się być puste. Było w nim dziwnie cicho. - W takim stanie to ja go ostatnio widziałam jak rodzice się rozwodzili. - Gemma zamknęła ostrożnie drzwi, odwracając się w kierunku mojej osoby.
- Czyli, że jest bardzo źle? - zapytałem. I w tym momencie usłyszałem kroki. Szybko odwróciłem głowę w ich stronę, widząc nikogo innego jak Stylesa, który wychodził ze swojej sypialni. Chciałem się z nim nawet jakoś przywitać, ale ten tylko posłał mi miażdżące spojrzenie i zniknął w kuchni. "Auć po raz drugi..." Trochę zdziwiony, spojrzałem na Gemmę, która patrzyła za bratem smutnym wzrokiem.
- Gorzej. - pokręciła głową. 
No to to nawet ja zdążyłem zauważyć... 


Kolacja była tragiczna. Większej sztuczności to ja w życiu nie widziałem, a przecież kiedyś spotkałem Pamelę - Słoneczny Patrol. Nawet ja czułem się tam nie na miejscu. Każdy zamknął dziób na kłódkę, więc jedyne co było słychać to szuranie widelców po talerzach. Aż mi w zębach skrzeczało, ale wolałem się nie wychylać. Bo nawet nie wiedziałem z czym. 

Okej, wiedziałem, że powinienem pogadać z Hazzą o tym całym całowaniu jego dziewczyny, ale jak kurde miałem to zrobić przy jego siostrze i jej mężu? Wystarczająco przerażała mnie wizja rozmowy tylko z nim. Ale innego wyjścia nie miałem. Przeskrobałem i wypadało przeprosić. 

A okazja nadarzyła się kiedy po feralnej kolacji, Hazz czmychnął do ogrodu. W jakim celu - nie miałem pojęcia. Ale siadł sobie na ławce i gapił się przed siebie, zupełnie jak jakiś czub. Tylko, że ten czub miał właśnie kupę problemów na łepetynie, więc jakoś tak zrobiło mi się z jego powodu przykro. I z cholerną niepewnością usiadłem obok niego. 

Jak się mogłem spodziewać, nawet na mnie nie spojrzał. Olał mnie, jak kilka minut temu, kiedy siedzieliśmy razem przy stole. Wtedy gapił się w talerz, teraz gdzieś na płot. "No Tomlinson, czas go odkręcić z tej zmowy milczenia..."

- Wiesz, że wiecznie nie będziesz mógł mnie zlewać? - zacząłem poważnie, wgapiając się w jego gębę. Poza tym, że zmarszczył brwi, nie wykazał cienia zainteresowania moją osobą. - Zachowujesz się gorzej niż baba. I jestem w stanie to olać tylko dlatego, że masz ciężki okres. Ale spoko, jak się nie odzywasz to ci chociaż opowiem jak to serio było, bo wcześniej nadlatujące wazony mi nie pozwoliły. - fuknąłem, znowu nie otrzymując nawet okruszka reakcji. "No to teraz się musisz postarać..." - Ona cię nie zdradzała, żeby było jasne. Nawet by nie spojrzała na innego. - prychnąłem pod nosem, przypominając sobie momenty, kiedy na jakichś imprezach, na które Hazzie udało się ją zaciągnąć, pomimo obecności co najmniej setki jej ulubionych artystów, ona i tak zawsze kurczowo trzymała się tego pajaca. "Miłość podobno ogłupia..." - Ale wtedy nawet nie byliście razem. Obstawiam, że mogła być na ciebie wściekła, że wybrałeś Taylor tego wieczora. To też nie tak, że jestem jakoś skrycie w niej zakochany. Lubię ją, ale jako dziewczynę kumpla, nic więcej. - zapewniłem od razu. Oczywiście bez reakcji. - To po prostu fajna laska... - dodałem, a Hazz niespodziewanie wlepił we mnie swoje gały. Po zmarszczonych brwiach zorientowałem się, że trochę kiepsko dobrałem słownictwo, więc postanowiłem jak najszybciej ciągnąć dalej, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążyć. - To tak jak z Soph... - westchnąłem, przypominając sobie, że ostatnia dziewczyna Liama jest mu obca. - Danielle. - poprawiłem się. - Pamiętasz jak Liam nam ją przedstawiał? Cała czwórka się do niej śliniła.
- No jest gorąca. - Hazz o dziwo odezwał się, lekko kiwając głową. Szczerze mówiąc, ulżyło mi, że w końcu udało mi się uzyskać od niego jakąś reakcję.- Ale żaden z nas nie chciał do niej podbijać, bo granicą był Liam. - kontynuowałem po chwili, już jakoś żwawiej. - Ale wtedy nie było granicy jako ty, no bo nie byliście w związku. A ja byłem podpity. Mogę ci przysięgnąć, że drugi raz bym tego nie zrobił. - stwierdziłem, czując nagle jakiś dziwny ucisk w środku. "Kłamca!" Zanim jednak odsprzedałem duszę jakiemuś diabelskiemu nasieniu przysięgając coś, czego nie byłem do końca pewny, Hazz pokręcił głową.
- Nie trzeba. - rzucił, z delikatnym, chociaż dziwnym uśmieszkiem. - Po prostu na twoim ślubie jak ksiądz już ci pozwoli pocałować pannę młodą, wyrównamy rachunki. - stwierdził, leciuteńko rozbawionym tonem, jednocześnie patrząc na mnie z powagą. Mimo wszystko parsknąłem śmiechem.
- Jeśli nie chcesz mieć rozkwaszonego kinola to lepiej wymyśl inny sposób. - odparłem jednak, co było silniejsze ode mnie.
- Okej. - kiwnął głową. - Podwieziesz mnie do szpitala.
- O tej porze? - zmarszczyłem czoło. "No czego niby mielibyśmy tam szukać po 22?"
- U mnie jakoś bywaliście dłużej. - Hazz wyjaśnił szybko. "No tak, pokojarzył skubaniec..." - Pokażesz mi jak to robiliście.



Przepraszam za powyższe. W następnym rozdziale, mam nadzieję, będzie lepiej.

niedziela, 7 grudnia 2014

54.


Z góry was przepraszam, ale ja ekspertem w medycynie nie jestem, więc wszystko co przeczytacie poniżej jest skutkiem tego, co mi się tylko wydaje. Proszę więc o wyrozumiałość :)


#angels


- To nie jest kot. - Holly westchnęła niecierpliwie, uważnie przyglądając się mojemu dziełu. W odpowiedzi zmarszczyłem brwi, także wbijając wzrok w rysunek, który zażyczyła sobie dziewczynka. "No przecież nie wygląda aż tak tragicznie..."
- Jak to nie? - pisnąłem, ugodzony we własną dumę. Okej, może i nie byłem mistrzem ołówka jak Zayn, ale ta mała sama zaciągnęła mnie do malowania i zażądała, żebym coś jej narysował. To narysowałem...
- W ogóle nie podobne do kota. - dziewczynka pokręciła głową, odsuwając od siebie kartkę. Szybko odłożyłem ją na miejsce.
- Ma przecież głowę, uszy, wąsy, cztery nogi i ogon. - odpowiednio wskazywałem ołówkiem kolejne elementy. - Tak jak kot.
- Nawet tak nie wygląda jak kot. Nie umiesz rysować.
- Lepiej wychodzą mi krowy. - zapewniłem.
- Pokaż. - uśmiechnęła się lekko. Odwzajemniłem gest, sięgając po kolejną kartkę i na szybko szkicując co obiecałem. Jak na mnie, efekt był piorunujący... - Ale to... - zgrabnym ruchem przyciągnąłem małą do siebie i ostrożnie zatkałem jej buzię.
- Śliczna krowa. - dokończyłem, co tylko rozśmieszyło dziewczynkę. Jej śmiech echem odbijał się od ścian bądź co bądź smutnych ścian sali, nagle przełamany skrzypnięciem drzwi. Natychmiast odwróciłem głowę w tamtym kierunku, zauważając jak pielęgniarka, ta sama, którą spotkałem wcześniej na korytarzu, powoli wchodzi do sali, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
- Holly, słońce... - zaczęła, zwracając uwagę i dziewczynki, która skrzywiła się lekko. - Minęło dwie godziny. Musisz trochę odpocząć.
- Ale ja się bardzo dobrze czuję. - mała wzruszyła ramionami, szybko sięgając po kolejną kartkę, żeby coś na niej namalować. Patrzyłem przez sekundę jak zaczyna coś kreślić zieloną kredką i nie wiedzieć czemu zupełnie nagle zrobiło mi się smutno.
- Pamiętasz co mówił lekarz? - to uczucie tylko pogłębił głos pielęgniarki, niezbyt radośnie rozchodzący się po sali.
- No dobrze... - dziewczynka westchnęła tylko, wcale jednak nie ruszając się z miejsca. Nawet nie przerwała rysowania. Pielęgniarka chyba była do tego przyzwyczajona, bo dziwnym trafem zaczęła wycofywać się za drzwi.
- Jak za chwilę przyjdę, masz już leżeć w łóżku, rozumiemy się? - oznajmiła, po czym wyszła. Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc jej zachowanie. Ja bym raczej nie stawiał na swoim przez wycofywanie się, no ale... Może taka metoda serio działała. Żeby się o tym przekonać, zerknąłem na Holly i ku swojemu zdziwieniu odkryłem, że mała właśnie pakuje kredki do specjalnego pudełka, po czym zaczęła składać kartki do innego. Była przy tym tak skupiona, że mogła nawet zapomnieć o mojej obecności, gdyż nawet na mnie nie patrząc, nagle wstała z krzesełka i ruszyła do swojej pułki. Szczerze mówiąc poczułem się jak debil, bo nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Na szczęście Holly, zgarniając coś w rączkę, już po chwili do mnie podeszła.
- Weźmiesz to dla swojej dziewczyny? - wyciągnęła ku mnie pomalowaną kartkę i uśmiechnęła się nieśmiało. Powiedzieć, że byłem zaskoczony to mało. Patrzyłem to na rysunek, to na dziewczynkę zupełnie automatycznie, jakby myślenie mi się wyłączyło. - Narysowałyśmy to z Katy.
- Jasne. - zareagowałem w końcu pospiesznym uśmiechem, ostrożnie zabierając kartkę z rąk małej. Zaciekawiony, szybko wbiłem w nią wzrok. I mimowolnie poszerzyłem uśmiech, widząc namalowanego pluszaka przykrytego kocem z najprawdopodobniej termometrem w buzi. "No nieźle..." - Jestem pewien, że byłaby zachwycona. - stwierdziłem z rozbawieniem patrząc na małą. Od razu zareagowała promiennym uśmiechem. - I powiedziałaby, że rysujesz lepiej ode mnie... - dodałem, ponownie zerkając na kartkę. Bo naprawdę wyglądała całkiem nieźle... "Mała miała talent..."
- Przyjdziesz też jutro? - usłyszałem niespodziewanie. Zaciekawiony podniosłem wzrok, napotykając niepewną minę Holly. I znowu zrobiło mi się jakoś tak smutnawo. "No, Styles..."
- Przyjdę. - zapewniłem, szybko kiwając głową. Mała od razu się rozpromieniła. I zupełnie nagle mnie przytuliła, a jej dziecinny głosem rozległ się echem po sali.
- Dziękuję.

*

Po wyjściu od tej małej, od razu ruszyłem do sali mojej dziewczyny. Byłem pewien, że jeszcze jej nie zastanę, a mimo to poczułem niewyobrażalne rozczarowanie, widząc puste łóżko. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, znowu ruszyłem na szwendanie się po szpitalu, żeby jakoś zabić czas. Nawet nie wiem gdzie wędrowałem. Szusowałem po piętrach jak ostatni debil, mając w głowie prawdziwy mętlik. Myśli skakały z tematu na temat, od małej Holly, której naprawdę współczułem, po moją dziewczynę, z którą nie wiedziałem co się działo, aż po upływający czas, który nieubłaganie wskazywał, że chyba naprawdę nie zdążę jej odwiedzić... To wszystko w połączeniu sprawiało, że nie czułem się zbyt dobrze...
Na szczęście pół godziny po zakończeniu odwiedzin w końcu wyłapałem jak odwozili Lou do jej sali. Ulga, że ją widziałem była niesamowita. Ale nadal zbyt mała z powodu odległości... Dlatego odczekałem chwilę, zanim pielęgniarki, które ją przywiozły się ulotnią i odważnie ruszyłem do sali.

- Czy pan wie która godzina? - niespodziewanie jakaś starsza, niska kobieta w uniformie pielęgniarki stanęła mi na drodze. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem i biorąc pod uwagę jej stalowy wzrok, więcej zobaczyć nie chciałem. Przestraszyła mnie, wcale nie żartuję. Ale byłem zbyt zdeterminowany, żeby odpuścić. Westchnąłem głęboko, żeby zebrać w sobie resztki odwagi i spojrzałem na kobietę najbardziej proszącym wzrokiem na jaki było mnie stać.
- Ja tylko na chwilkę... - mruknąłem niespodziewanie cicho, czując jak strach, że mnie do niej nie wpuszczą, ściska mnie za gardło. - Sekundkę... - dodałem, tylko odrobinę głośniej. - Proszę...
- Pięć minut. - usłyszałem, ku swojemu zdziwieniu. - Jeśli tu pana zobaczę, wezwę ochronę.
- Dziękuję. - prawie wrzasnąłem z ulgi, szczerząc się do kobiety jak debil. Ta tylko pokręciła głową, ruszając gdzieś w swoją stronę.
Nie czekałem aż ktoś znowu mnie złapie. Wyrwałem przed siebie jak głupi, żeby tuż przed drzwiami do jej sali gwałtownie się zatrzymać. Patrząc na brązową powierzchnię, wziąłem głęboki wdech i dopiero wtedy ostrożnie otworzyłem drzwi, powoli wchodząc do środka. Gdzie nie dostrzegłem zupełnie żadnych zmian. Sam nie wiedziałem czy ma mnie to martwić, czy cieszyć.
Czując jak gardło ściska mi się coraz bardziej, na palcach podszedłem do łóżka dziewczyny. Leżała jak zwykle, z tym samym wyrazem twarzy. Może tylko włosy inaczej jej się układały. Miałem ochotę je poprawić, ale bałem się jej dotknąć. Naprawdę obawiałem się, że mógłbym ją uszkodzić. Co przeszło mi jednak w momencie, kiedy w głowie pojawił mi się pomysł wzięcia jej za rękę. To już nie wydawało mi się tak niebezpiecznie, więc najostrożniej jak potrafiłem, wsunąłem swoją dłoń w jej.

- Długo cię tam trzymali, wiesz? - zacząłem niepewnie, gładząc kciukiem jej delikatną skórę, której dotyk powoli zaczynał mnie uspokajać. Dlatego chrząknąłem dla pewności, kontynuując po chwili. - Miałaś być przytomna... Ale nie gniewam się. Cieszę się, że wróciłaś. - mruknąłem, czując kolejną wielką gulę w gardle. "Nie rozklejaj się teraz, debilu..." - Jak cię tam badali, byłem u jednej z naszych fanek, wiesz? - szybko zmieniłem temat, tak dla bezpieczeństwa. - Fajna mała. Narysowała ci kartkę. - szybko wydobyłem rysunek z tylnej kieszeni wolną ręką - Zostawię ją tutaj, okej? - powoli położyłem go na szafce obok. Gdzie nadal stały puste wazony. - I ten... - zacząłem od razu, czując pilną potrzebę wytłumaczenia się z nich. - Nie miałem szansy przeprosić cię za to zielsko. Pustka we łbie zrobiła swoje. Ale już pamiętam. To chyba lepiej ci się podoba, co? - niepewnie wydobyłem z kieszeni kurtki małego pluszaczka, od razu kładąc go obok kartki. Wyglądał marnie, przez co poczułem się jak największy idiota na ziemi. "Jutro musisz się bardziej postarać..."
"No właśnie, jutro..." Od razu skrzywiłem się, przypominając sobie, że mam coraz mniej czasu.
- Nie nabyłem się dzisiaj u ciebie... - mruknąłem, wpatrując się uważnie w twarz dziewczyny, jakby chcąc nadrobić stracone godziny. - Jutro będę dłużej, obiecuję. Mam nadzieję, że będziesz bardziej...
- Panie Styles... - głos tamtej pielęgniarki niespodziewanie wbił mi się w słowo, więc tylko westchnąłem z irytacji.
- Już idę... - rzuciłem na odczepnego, nawet nie odrywając wzroku od dziewczyny. - Wróć do mnie szybko, okej? - poprosiłem, co zabrzmiało bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Chciałem jakoś to zatuszować, więc bez namysłu nachyliłem się nad Lou i ostrożnie musnąłem ustami jej czoło. - Miłych snów, skarbie. - szepnąłem, jeszcze przez moment się nie odsuwając. - Mam nadzieję, że mi je jutro opowiesz.

*

Po wyjściu z sali Lou sam nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Dzisiejszy dzień mignął mi tak szybko, że nawet nie zauważyłem. A nie poświęciłem w nim zbyt wiele czasu Lou, co naprawdę okropnie mnie gryzło. I szczerze nie miałem ochoty jeszcze opuszczać szpitala. Ale nie miałem innego wyjścia, bo czułem, że ta starsza pielęgniarka gdzieś się tu kręci i da mi jakiś szlaban...
Dlatego wlokłem się powoli do wyjścia, wcale się nie spiesząc. Dopiero przed wyjściem pomyślałem o badaniach Lou i genialnie mi się przypomniało, że powinienem chociaż znać wyniki... "No brawo." Rozglądając się uważnie na boki, zawróciłem ostrożnie, chcąc niezauważenie dostać się do odpowiedniego gabinetu. O dziwo, udało mi się bez żadnych przeszkód...
- Przepraszam... - po grzecznym zapukaniu w drzwi, niepewnie wszedłem do środka, zauważając znajomą kobietę znowu wypełniającą jakieś papiery. - Mogę? - palnąłem idiotycznie. "Przecież już się wprosiłeś, debilu..." Ale przynajmniej zwróciłem uwagę pani doktor, bo uniosła wzrok znad papierzysk i spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Czy pan nie powinien już być w domu? - uśmiechnęła się lekko, wyraźnie jednak zmęczona. 
- Chciałem się tylko dowiedzieć jak poszły badania... - mruknąłem niepewnie, czując się głupio, że jeszcze ja zawracam jej głowę. Jakby miała mało spraw... Zauważyłem jednak, że kobieta uśmiechnęła się szerzej.
- Jak tak na pana patrzę to nie wiem czy mam zazdrościć, czy współczuć pana narzeczonej. Pan jest okropnie uparty. - pokręciła głową, nachylając się do szuflady, z której wyciągnęła grubą teczkę. - Niestety nie mam dla pana dobrych wiadomości. - stwierdziła, otwierając ją. Gwałtownie pobladłem na twarzy i mocniej ścisnąłem klamkę, której dziwnym trafem jeszcze dotąd nie puściłem. Jej kanty boleśnie wbiły mi się w skórę, ale to i tak nie miało teraz znaczenia. - Bardzo złych też nie, spokojnie. - doktorka dodała od razu z uspokajającym uśmiechem. Kiepsko podziałał... - Raczej nie interesuje pana fachowa gadanina?
- Zdecydowanie nie. - pokręciłem głową, chcąc szybko przejść do rzeczy. Doktorka tymczasem jakby na złość powoli przekładała kartki, co ciągnęło się przez długie sekundy. W których moje serce gwałtownie przyspieszyło.
- Mówiąc krótko, badania nie wykazały żadnej poprawy. - rzuciła w końcu, a ja kompletnie nie wiedziałem jak mam to odbierać. Mimo wszystko poczułem strach. I to porażający... - Pogorszenia również. Stan pańskiej narzeczonej nie zmienił się od poprzednich prześwietleń.
- A to znaczy...? - zapytałem niepewnie, blokowany przez ogromną gulę w gardle. Doktorka przybrała tylko smutną minę i powoli zdjęła okulary, wbijając we mnie uważny wzrok.
- Że nadal nie znamy przyczyny jej śpiączki i w najbliższym czasie najprawdopodobniej się nie obudzi.









wtorek, 25 listopada 2014

53.

Słońca, na początek mam do Was pytanko... Chciałabym Wam podziękować za czytanie tego opowiadania, a że zbliżają się święta, wpadłam na pomysł wysłania kartek świątecznych. Jeśli ktoś chciałby dostać ode  mnie taką karteczkę, nie twierdzę, że jakąś wyjątkowo niesamowitą, proszę o jakiś kontakt do Was... Są jacyś chętni? :)


- Robi pan miejsce na nowe? - usłyszałem niespodziewanie kobiecy głos i aż drgnąłem przestraszony. "LOU?!" Z paniką i bijącym sercem spojrzałem na dziewczynę, lustrując wzrokiem jej twarz. Niestety, wciąż niewzruszoną... "No bez jaj..." Westchnąłem ciężko, przejeżdżając dłonią po brodzie i mimowolnie przekręciłem głowę w bok. Idealnie, żeby zobaczyć doktorkę Lou, która ze smutnym uśmiechem zmierzała w stronę łóżka mojej dziewczyny. "No i po co ona tu...?" Serce dosłownie podeszło mi do gardła. Przecież na tyle razy, na ile tu byłem, nie miałem okazji widzieć, żeby zaistniała potrzeba odwiedzenia Lou przez personel. Pielęgniarki, owszem. Czasem wpadały dopatrzeć czy nic się nie poodłączało. Ale doktor? "To nie może być nic dobrego..."
Głośno przełknąłem ślinę, nie kontrolując tego, że właśnie prawdopodobnie niegrzecznie wgapiałem się doktorce w twarz największym wytrzeszczem, na jaki kiedykolwiek było mnie stać. Przerażenia też nie mogłem wymazać z tej kretyńskiej miny, co doktorka musiała od razu wyłapać i w odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie uspokajająco.
- Kwiaty. - skinęła dłonią na ostatni bukiet, który został w wazonie. Dopiero wtedy olśniło mnie o co pytała. Głupio mi było jednak przyznawać się do tego, że przez tyle czasu obdarowywałem kwiatami dziewczynę, która nie lubi tego całego zielstwa, więc jedynie uśmiechnąłem się debilnie.
- Em... Tak. - palnąłem, starając się nie myśleć jak głupio to zabrzmiało. Szybko też zamknąłem worek i odrzuciłem go na bok, jakbym nigdy go nie trzymał. "Nie było żadnej sprawy z kwiatami..."
- Powinien pan trochę przystopować, bo jeszcze chwila i wszystkie pielęgniarki oszaleją na pana punkcie. - doktorka niespodziewanie uśmiechnęła się szerzej, patrząc na mnie kątem oka, kiedy podchodziła do łóżka mojej dziewczyny. Z lekka przerażony obserwowałem jak ściąga z oparcia jej kartę i wpatruje się w nią uważnie. - Już nie mogą się pana nachwalić. - dodała między przekładaniem stron.
- Mam nadzieję, że nie przy niej. - automatycznie zerknąłem na pogrążoną we śnie dziewczynę, uśmiechając się nieznacznie. - Póki co wydaje się być miła, ale tylko do czasu...
- Niestety będę musiała ukrócić panu randkę. - usłyszałem niespodziewanie. Krew spłynęła ze mnie w sekundę i mogłem tylko gapić się na lekarkę baranim wzrokiem. - Zabieram pacjentkę na badania.
- Dlaczego? - pisnąłem nadnaturalnie wysokim głosem, a mój umysł w sekundę zalało milion tragicznych myśli. - Coś się stało? Pogorszyło się? To przez tą...
- Rutynowe, spokojnie. - lekarka machnęła ręką, przerywając mój wywód. Nie do końca jednak uspokajając mnie przy tym... - Prześwietlimy ją w paru miejscach i przywieziemy z powrotem. - uśmiechnęła się leciutko. To też nie pomogło. - Mimo wszystko to może potrwać. - ...a to już tym bardziej. Bo przecież gdyby nic się nie działo, nie trwałoby to tyle czasu, prawda...?
- Jak długo? - zaskrzeczałem znowu. Ale kontrolowanie głosu w tym momencie było ostatnim, o czym mogłem myśleć.
- Na tyle, że czekanie może pana wymęczyć. - doktorka westchnęła cierpliwie, odwiedzając kartę na miejsce. - Polecam wrócić do domu i trochę odpocząć.
- Jednak poczekam. - sprzeciwiłem się natychmiast. Nie podobało mi się te badania, a już tym bardziej to, że chcieli mnie stąd wywalić. Nawet ten dobroduszny uśmiech lekarki nie pomagał. Byłem po prostu przekonany, że coś tu nie grało i to przeczucie odbijało się echem po moim organizmie, co wywołało nerwowe drżenie rąk. Dlatego też szybko zaplotłem je przed sobą.
- Nie sądzę, żebyśmy się wyrobili przed końcem odwiedzin. - usłyszałem tymczasem. "Jakby mi to przeszkadzało..."
- To nic.
- Jest pan wyjątkowo uparty... - doktorka uśmiechnęła się nieznacznie. - No dobrze... Za pięć minut przyślę tu pielęgniarkę. Więc jeśli chce się pan pożegnać... - mimowolnie zmarszczyłem brwi, co lekarka natychmiast wyłapała, pogłębiając uśmiech. - ...na dzisiaj... - dodała znacząco - ...proszę się sprężać.
W duchu pokiwałem do niej głową, bojąc się, że jeśli się odezwę, to przerażenie, które we mnie siedziało, zaleje cały pokój. Na szczęście doktorka postanowiła dotrzymać słowa i szybko opuściła salę. Kiedy tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, wbiłem wzrok w moją dziewczynę, czując jeszcze większy niepokój. Zrobiło mi się też niesłychanie zimno. Dlatego objąłem się ramionami, podchodząc powoli do jej łóżka i ciężko usiadłem na krześle, przenosząc spojrzenie na jej spokojną twarz. I może miałem jakieś omamy, ale wydawało mi się, że jej mina miała jakiś smutniejszy wyraz. Zdecydowanie mi to nie pomogło.

- Nawet pogniewać mi się na ciebie nie pozwalają... - pisnąłem tym dziwnym głosem, co nie zabrzmiało zbyt przekonująco. A chciałem udawać, że wszystko jest w porządku. "Coś nie wyszło..." - Masz mi tu wrócić, słyszysz? - zastrzegłem nagle, jak najbardziej poważnie, pospiesznie sięgając po jej dłoń. Nie liczyłem nawet na odpowiedź. - I to szybko. Najlepiej przytomna. Obiecasz mi to? - westchnąłem ciężko, lustrując wzrokiem jej spokojną twarzyczkę. - Nie będę się już gniewać, słowo...

*

Zostawanie w szpitalu nie było jednak tak doskonałym pomysłem jak mi się początkowo wydawało. Kiedy zobaczyłem jak wywożą moją dziewczynę z sali, dosłownie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Musiałem się przejść. Chociaż na chwilkę. Siedzenie pod jej salą i rozmyślanie co będą jej robić, raczej nie należało do przyjemności. Z drugiej strony nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, gdzie przecież lało jak z cebra. Dlatego też wyrwałem na schody. Pochodzić po piętrach nikt mi przecież nie zabroni, prawda? Schody niestety szybko mnie wymęczyły, więc postanowiłem trochę odpocząć na jakimś korytarzu. Akurat wychodziłem na taki, gdzie pod ścianą stał rząd krzesełek, więc spokojnie mogłem sobie przysiąść. I nie myśleć ile niebezpiecznych badań robili właśnie Lou...

- Przyszedłeś do swojej dziewczyny? - niespodziewanie usłyszałem dziecięcy głosik. Gwałtownie podniosłem głowę, którą wcześniej automatycznie schowałem w dłoniach, zauważając jak na krześle obok mnie przysiada mniej-więcej ośmioletnia dziewczynka w chustce na głowie. - Widziałam w telewizorze jak o was mówili. - uśmiechnęła się nieśmiało. Chciałem odwzajemnić gest, ale jakoś nie mogłem się zmusić i byłem przekonany, że wyszedł z tego tylko jakiś beznadziejny grymas. - Musi ci być smutno bez niej. - usłyszałem, co już całkowicie zbiło mnie z tropu. Przez moment nie wiedziałem nawet co pomyśleć. Bo szczerze mówiąc jakoś nie udało mi się znaleźć chwili na analizę własnych uczuć. Wcześniej byłem na nią zły, potem byłem jej niepewny, a teraz... Teraz to już wszystko stanęło na głowie.

- Em... Trochę jest. - chrząknąłem w końcu, nie chcąc wyjść na jakiegoś opóźnionego. Dziewczynka przecież ciągle wpatrywała mi się uważnie w twarz.
- Jak ona się czuje? - zapytała natychmiast, czym kolejny raz mnie zagięła. A zawsze wydawało mi się, że z gadką problemów nie mam...
- Holly, na miłość boską, co ty tu robisz... - donośny kobiecy głos na szczęście wyratował mnie z opresji. Spojrzałem w jego stronę i zauważyłem młodą pielęgniarkę, szybko zmierzającą w naszą stronę. - Natychmiast wracaj do łóżka. Nie wolno ci wychodzić bez pozwolenia. - ostro, a jednocześnie delikatnie, zwróciła się do dziewczynki.
- Przepraszam... - mała spoważniała natychmiast, chociaż na jej twarzy i tak wcale nie było skruchy. - Ja tylko zobaczyłam tu Harry'ego...
- Pana Harry'ego, słońce. - pielęgniarka wpadła jej w słowo, zerkając na mnie pobieżnie. "No wiecie co!"
- Harry wystarczy. - sprostowałem szybko. "No bo czy ja mam kurde 80 lat..."
- Aaa, ty jesteś... - kobieta pokiwała głową, uśmiechając się delikatnie. - Holly ma całkiem sporo waszych plakatów.
- Katy ma więcej. - dziewczynka natychmiast się oburzyła, czym nawet mnie rozbawiła. - Chciałbyś zobaczyć?
- Harry jest na pewno bardzo zajęty... - pielęgniarka próbowała mnie wytłumaczyć, posyłając mi odpowiednie spojrzenie. Wizja robienia czegokolwiek innego niż bezcelowego szwendania się po szpitalu wydała mi się jednak całkiem zachęcająca. Zwłaszcza jeśli miałem odwiedzić jedną z fanek, która widocznie z powodu jakiejś poważnej choroby całe dnie spędzała w szpitalu.
- Właściwie to mam dużo wolnego czasu. - rzuciłem więc. Dziewczynka w sekundę się rozpromieniła i łapiąc mnie za nadgarstek, pociągnęła w jakimś nieznanym mi kierunku. Zanim zdążyłem chociażby mrugnąć, moją głowę już zalała fala niczym niezwiązanych ze sobą myśli, które po chwili zbiły się w kolejne wspomnienie.

*

- Nie sądzisz, że trochę od tyłu się do tego zabieramy...? - westchnąłem ciężko, patrząc z powątpiewaniem na wszystkie mijane sprzęty kuchenne, których mój umysł zdecydowanie nie potrafił ogarnąć. Lou jednak uparcie rwała przed siebie, a ja wolałem jej nie gubić. Potem mógłbym się nie odnaleźć... Nie pomagało mi nawet trzymanie jej za rękę, z takim skupieniem pędziła przed siebie. W sumie i dobrze, bo gdyby zauważyła ilu ludzi się na nas patrzy i próbuje "ukradkiem" robić zdjęcia, wściekłaby się na miejscu... - Może najpierw wybralibyśmy farby? - zaproponowałem, licząc na to, że w tej kwestii będę miał większe pole do popisu. Kolory przynajmniej odróżniałem...
- Ja mam całą kolorystykę w głowie, spokojnie. - Lou rzuciła szybko, nawet się na mnie nie oglądając.
- Więc co wybierasz do sypialni? - zagaiłem, uśmiechając się szerzej do wyobrażeń tego pomieszczenia. Tylko i wyłącznie naszego. Bez współlokatorów za ścianą. W naszym domu. "NASZYM!" Nadal nie mogłem uwierzyć, że udało mi się namówić Lou na wspólne mieszkanie i wyszedłem z tego całkiem bez szwanku. W sumie łatwo nie było, ale na tej wojnie zysków i tak było zdecydowanie więcej niż strat.
- To chyba jasne, nie... - Lou zwolniła trochę, przez co z rozpędu prawie na nią wpadłem. - Będę spędzać tam najwięcej czasu, więc albo zieleń, albo czerwień.
- Trochę to sprzeczne. - chrząknąłem, marszcząc czoło w głębokim zastanowieniu. - Zielony uspokaja, a czerwony pobudza. Tak serio to ja nie wiem czy chcę cię w sypialni uspokoić, żebym mógł spokojnie spać, czy rozbudzić, żebym nie mógł. - wyszczerzyłem się szeroko, co moja dziewczyna chyba wyczuła, bo niespodziewanie odwróciła się do mnie, posyłając mi pełne politowanie spojrzenie. - Może są gdzieś farby zmieniające kolor? - zapytałem niewinnym tonem. W efekcie udało mi się ją rozbawić. Leciutko. Ale zawsze. Oczywiście dzielnie próbowała utrzymać powagę, jednak nie mogłem nie zauważyć tego delikatnego uśmiechu na jej ustach.
- Skup się najpierw na kuchni. - westchnęła w końcu, ewidentnie dla zmiany tematu, odwracając się w stronę jakichś szafek. - Te są ładne.
- Nie skarbie, te są pierwsze z brzegu. - pokręciłem szybko głową i powoli ruszyłem przed siebie. - Pozwól mi to ocenić, okej? - rozglądałem się na boki, szukając czegoś, co przykułoby moją uwagę. - Te. - wskazałem w końcu na jedyny zestaw, który wpadł mi w oko. I Lou przyjrzała mu się bliżej. Na początku nawet z lekkim zadowoleniem. Ale tylko do czasu, kiedy zerknęła na etykietkę.
- Szafki kuchenne za 10 tysięcy? - pisnęła średnio entuzjastycznie, posyłając mi jeszcze gorsze spojrzenie. - No czy ciebie do reszty porąbało? Będę się bała to dotknąć, żeby ich nie uszkodzić.
- Oboje wiemy, że i tak nie będziesz ich dotykać. - prychnąłem - Ty i gotowanie, już to widzę.
- Masz jakiś problem? - Lou w sekundę zmrużyła gniewnie oczy.
- A mam! - tupnąłem nogą, szczerząc się jak debil. Dziewczyna tylko parsknęła śmiechem, już po chwili opuszczając głowę. Widocznie w końcu zauważyła ludzi, którzy cały czas z zaciekawieniem wbijali w nas wzrok... - Zresztą, zostaw to, to mało ważne. Idziemy do łóżek. - chcąc ją jakoś odsunąć od tej myśli, ruszyłem przed siebie, ciągnąc ją za sobą. - No chodź, my nie mamy łóżka!
- Ludzie się gapią, kretynie. - syknęła, natychmiast wyrywając swoją dłoń. W odpowiedzi posłałem jej tylko odważne spojrzenie.
- Ich problem. No chodź... - bezczelnie złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą w kierunku wielkiego szyldu "SYPIALNIE" - Bo nam wszystkie wykupią.
- Czego nie zrozumiałeś w "oglądamy wszystko po kolei, żeby niczego nie przegapić"? - Lou tylko zamruczała nieprzyjaźnie gdzieś z tyłu, zapewne wywracając oczami.
- Wszystkiego. - rzuciłem zaczepnie. - Łóżko jest najważniejsze. Patrz jakie fajne. - wskazałem na zgrabne łóżko, w którym oczami wyobraźni już widziałem swoją dziewczynę, tulącą się do mnie całym ciałem. "Zdecydowanie muszę je mieć!"
- To jednoosobowe... - z rozmyślań wyrwał mnie poważny głos Lou. "No serio...?"
- Naprawdę? - przekręciłem głowę, próbując to ocenić. No wielkie nie było, ale czy znowu tak dużo miejsca było nam potrzeba... - Oboje też byśmy się zmieścili. - stwierdziłem w końcu, przenosząc zachęcające spojrzenie w stronę Lou. Która patrzyła na mnie jak na debila, oczywiście unosząc jedną brew, jakby ją to jeszcze dziwiło.
- Harry, jesteś dużym chłopcem. - westchnęła - W małym łóżku będzie nam ciasno.
- Nie. - szybko pokręciłem głową - W małym łóżku będę mógł cię cały czas przytulać.
- Mhm, a ja się połamię. - dziewczyna przybrała zirytowaną minę. - Łóżko musi być duże. - zastrzegła. Już nawet miałem coś powiedzieć, kiedy dźgnęła mnie ostrym paznokciem prosto w ramię. - Bo kupimy dwa oddzielne.
- Dwa oddzielne, już to widzę. - prychnąłem rozbawiony - I tak byś przyłaziła do mnie w nocy.
- Nieprawda. - Lou dzielnie wysunęła podbródek i założyła ręce przed sobą. "Akurat!"
- A chcesz się założyć? - wyszczerzyłem się do niej. W jej na pół rozbawionej, na pół zirytowanej minie już widziałem, że ma ochotę zgasić mnie jednym słowem. Zanim jednak zdążyła otworzyć usta, dosłownie znikąd wyrosła przede mną jakaś dziewczyna.
- O mój Boże, hej! - pisnęła od razu, mierząc mnie spojrzeniem od góry do dołu. - Chryste Panie, jaki ty jesteś wysoki. - zatrzymała się w końcu na mojej twarzy. I serio, nieźle zadzierała głowę. Bardziej rozbawiła mnie jednak jej religijność w wypowiedziach. Zanim jednak zdążyłem chociażby pomyśleć o odpowiedzi, znowu się odezwała. - Mógłbyś mi się podpisać...?
- Jasne, gdzie? - zapytałem grzecznie, bo przecież niczego mi nie podsunęła.
- Gdzie tylko chcesz. - nieznajoma zniżyła głos i uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłem gest, mimo, że już czułem się stracony. Lou była uczulona na dziewczyny uśmiechające się do mnie w ten sposób i po takich spotkaniach zwykle robiło się bardzo nieprzyjemnie. Zwłaszcza kiedy po jednej fance zaraz zjawiała się druga i nagle traciłem z oczu swoją dziewczynę. Tak jak teraz. "No to mam przekichane..." Starałem się o tym nie myśleć, prowadząc luźną gadkę z kolejną dziewczyną i pozując z nią do zdjęć. Poszło zadziwiająco szybko i po dosłownie paru minutach mogłem zostawić fanki w pełni zadowolone. "I bez znaczenia było to, jak to zabrzmiało..." Wyszczerzyłem się głupio do własnych myśli, ruszając przed siebie w poszukiwaniu swojej dziewczyny. Bo może i starała się tolerować wszystko co związane z moją karierą, ale czasami ją to przerastało. Wolałem nie nagrzewać kolejnej sytuacji do cichych dni... Na szczęście w miarę szybko udało mi się zlokalizować znajomą sylwetkę. I natychmiast ruszyłem w jej kierunku.
- Lou, gdzie ty mi... - urwałem, widząc, że dziewczyna nie jest sama. Jak gdyby nigdy nic gadała sobie z mniej-więcej 7-letnią blondyneczką, a z tego co udało mi się wyłapać z ostatnich słów, głównym tematem byłem ja. Szczerze, ostro mnie to zdziwiło, bo po pierwsze Lou zawsze starała się odcinać od naszych fanek, a po drugie zdecydowanie nie lubiła dzieci. A mimo wszystko teraz sympatycznie uśmiechała się do tej dziewczynki... "Ktoś mi ją podmienił, czy jak?"
- Harry, poznaj Lilly. - "Nie, no niby głos ten sam..." Co nie znaczyło, że nie wpatrywałem się w dziewczynę jak w zjawisko paranormalne. - Jest waszą ogromną fanką, ale trochę wstydzi się zagadać. Lilly, to jest Harry i wcale nie jest taki straszny jak wygląda. - to nowe wcielenie Lou, popchnęło delikatnie dziewczynkę w moją stronę. To jednak nijak jej nie odblokowało, nadal gapiła się do mnie z przerażeniem w oczach. Dlatego w końcu postanowiłem zareagować.
- Cześć, Lils! - rzuciłem radośnie, kucając przy blondyneczce i uśmiechając się przyjaźnie. Nie zareagowała. Zauważyłem natomiast, że w rączkach kurczowo trzyma jakieś zdjęcie zespołu. Nie miałem pojęcia skąd je wytrzasnęła, ale domyślałem się, że chodzi o podpis. - Co tam masz...? To ty? - nie chcąc jej wystraszyć, ostrożnie złapałem kartkę. O dziwo puściła, więc już po chwili mogłem podziwiać pięć zakazanych gęb. - Eee, to tylko my... - westchnąłem teatralnie. - Mam podpisać? - ponownie uśmiechnąłem się do dziewczynki, ale jedyne co uzyskałem w odpowiedzi to jej przerażony wzrok. - Nie zamierzasz się do mnie odzywać, co? Hej, ja nie jestem straszny! - pajacowałem, żeby jakoś ją rozruszać, szybko podpisując zdjęcie i oddając je właścicielce. Przy okazji zauważyłem zabawny malunek na jej rączce. Szybko rozpoznałem jakiegoś kwiatka. - Co za tatuaż! Prawdziwy? Nie? Wygląda trochę jak mój, nie?  - wykrzywiłem rękę, prezentując różę na swoim przedramieniu.
- Podobny... - dziewczynka odezwała się w końcu, nawet uśmiechając się delikatnie. "No nareszcie!" W duchu odetchnąłem z ulgą, że nie jestem jakimś potworem przed którym dzieci uciekają z krzykiem.
- O proszę, jednak mówisz! - ucieszyłem się na głos. - Powiesz mi coś jeszcze? - "Ale chyba za wcześnie..." - To którego z nas najbardziej lubisz? - szybko zmieniłem temat.
- Nialla...
- Nialla? - pisnąłem teatralnie oburzony, przenosząc wzrok na Lou, która z rozbawieniem przyglądała się tej całej rozmowie. - Słyszałaś? - pokręciłem głową, szybko wracając spojrzeniem na dziewczynkę. - Dlaczego jego? Wszystkie go lubią, to nie fair! - zmarszczyłem czoło, wywołując cichy śmiech ze strony tej małej fanki. "Brawo, Styles!" Gratulując sobie w duchu, uśmiechnąłem się szeroko, szybko wpadając na kolejny genialny pomysł. - Chcesz może z nim pogadać...? - zaproponowałem. Oczy dziewczynki zrobiły się niebywale duże. I z niezwykłą energią pokiwała głową. - Poczekaj chwilę. - szybko wydobyłem telefon z kieszeni i wybrałem numer tego pajaca. Co dziwne, odebrał. W ostatnich dniach był bowiem tak zaaferowany byłą współlokatorką Lou, że o reszcie świata zapomniał.
Zanim zdążył się odezwać, szybko naświetliłem mu sprawę i wręczyłem telefon tej małej. W sekundę przycisnęła go do ucha, uśmiechając się coraz to szerzej.
Ja tymczasem rozprostowałem nogi i stanąłem obok mojej dziewczyny, która spojrzała na mnie z zadziwiającą radością. Natychmiast wpłynęło to na moje poczucie szczęścia. I nie krępując się niczym, sięgnąłem dłonią do talii dziewczyny, chcąc ją objąć. Na reakcję nie musiałem długo czekać...
- Nawet o tym nie myśl, Styles. - Lou szybko zatrzymała moją rękę i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. "Jakby w tym momencie mnie to obchodziło..." I tak ją przytuliłem, pobieżnie całując w policzek.
- Ale... To było cudowne. Naprawdę słodkie. - szepnąłem gdzieś w okolicę jej ucha. O dziwo zareagowała tylko uśmiechem. "Mam anioła, nie dziewczynę..."

poniedziałek, 6 października 2014

52.


- Dzięki. - Liam uśmiechnął się blado, sięgając po kubek z parującym płynem, który wyciągnąłem w jego stronę. Starając się niczego nie rozlać w tej swojej leżącej pozycji, przysunął go pod usta i ostrożnie upił mały łyk. - Fuj, co to jest... - skrzywił się natychmiast, zaciągając się zapachem, który nawet mi z tej odległości nie do końca pasował. - Śmierdzi...
- Szczerze to nie wiem, tylko to znalazłem w kuchni. - oznajmiłem szczerze, siadając na krześle niedaleko jego łóżka. - Ale chyba zielona herbata.
- Od samego zapachu wszystko mi wraca... - Payno powoli odłożył kubek na podłogę, po czym od razu złapał się za brzuch. "NO NIECH TYLKO SPRÓBUJE!"
- Rzygniesz jeszcze raz i cię w tym wytarzam, zobaczysz. - syknąłem ostrzegawczo, posyłając przyjacielowi odpowiednie spojrzenie. Było chyba wystarczająco ostre, bo od razu odwrócił wzrok. - Nie będę po tobie więcej sprzątał. - zaznaczyłem na wszelki wypadek. Odpowiedzi już nie uzyskałem. Liam bowiem rozłożył się wygodniej na łóżku i zaczął przebierać palcami, uparcie przyglądając się swoim czynnościom. Zrozumiałem, że nie chciał gadać o tym co tu zobaczyłem. Mi też miło pytać nie było, ale sytuacja wydawała mi się zbyt poważna, żebym tak po prostu mógł ją olać. W końcu nie bez powodu Payno doprowadził się do takiego stanu... "Tylko jak delikatnie zacząć rozmowę...?"

- Stary, co ci strzeliło na mózg? - wypaliłem w końcu, bo nic innego nie wpadło mi do głowy. Liam jednak nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. - Nie zamierzasz nic powiedzieć? - rzuciłem z pretensją. Reakcja była taka sama. - Jak tu wszedłem dom wyglądał jak burdel. I to wcale nie luksusowy. Aż tak ci się kurna nudziło?
- Chciałem się na chwilę oderwać... - usłyszałem w końcu jego cichy głos. Ale nawet mimo mojego żarliwego wzroku wbitego w jego osobę, spojrzenia nie odwzajemnił. "Wstydził się..." To był jednak jedyny punkt odniesienia w całej rozmowie. I postanowiłem się go kurczowo trzymać.
- Oderwać? Posrało cię? - podniosłem głos, może nawet trochę zbyt drastycznie. "Nie, Malik, drastycznie w takich momentach nie istnieje..." - Nie masz innych metod, tylko zalewanie się w trupa?! Jakbyś się jeszcze trochę zaprawił, to by cię kurwa oderwało na zawsze! - machnąłem łapami dla zaakcentowania własnych słów, jakby mi to co najmniej miało pomóc. Bo Liam nadal uparcie wgapiał się przed siebie. "Kretyn..."
- Przestań wrzeszczeć, głowa mnie boli. - mruknął w końcu ledwo zrozumiale. Za jego ślamazarność i ignorowanie powagi sytuacji miałem ochotę wstać, ściągnąć go z łóżka i poważnie nim potrząsnąć. Obawiałem się jednak, że to tylko zamiesza mu w żołądku i nie tylko buty będę musiał potem doczyszczać...
- To nie był jeden wyskok? - zapytałem więc tylko spokojnie. Liam o dziwo pokręcił głową. "Ja pierdole, on już tak..." Westchnąłem z przerażeniem, czując, że serce zaczyna mi walić jak młotem. "I ja kurwa nic nie zauważyłem..."
"Co ze mnie za przyjaciel?!"


- Od dawna? - rzuciłem niepewnie, jakbym od szoku stracił panowanie nad głosem. Payno jedna tylko wzruszył ramionami. - Dlaczego? - zmieniłem podejście. Reakcja była jednak taka sama. "No zajebiście, tak się oddaliliśmy, że nawet powiedzieć mi nie chce..." - Stary, może mieliśmy kiepskie chwile jako zespół, ale to nie znaczy, że w przyjaźni też się posypało. - stwierdziłem powoli, z całą pewnością jaką jeszcze w sobie miałem. A nie było jej wiele. Nawet Liam to wyczuł, bo nadal nawet nie poświęcił mi jednego spojrzenia. "I tak mi nic nie powie..." - Ciągnąć cię za język nie będę. Ale możesz na mnie liczyć jakby co.
- Wiem. - ku zaskoczeniu usłyszałem jego głos. Myślałem, że doda coś jeszcze, wyrzuci co go gnębi, co doprowadziło go do tego stanu, ale w moich uszach dźwięczała już tylko cisza.
- Czyli nic mi nie powiesz? - mruknąłem nieśmiało. Liam ostro przekręcił głowę w moją stronę i ściągnął brwi, jakby w gniewie.
- A co ja mam ci powiedzieć? - naskoczył na mnie niespodziewanie. - Ciąża, ślub, masz własne problemy.
- To nie znaczy, że nie mam czasu na nic innego. - zmarszczyłem czoło, nachylając się do przodu w niewiadomym celu. Payno tylko przewrócił oczami i ku mojemu zdziwieniu zaczął się podnosić. Minę miał przy tym pełną bólu.
- Muszę do kibla. - stwierdził poważnie, stając mniej więcej z równowagą i ostrożnie ruszając przed siebie. Byłem pewny, że zalewa, ale pustka w głowie nie pozwoliła mi zareagować. "On mi nie ufa..."

*

Obejmując szczelnie Eve, wpatrywałem się w ekran, w duchu ostro kibicując przy oglądanym meczu. Nie miałem siły robić tego na głos, zresztą nie wiedziałem czy byłoby mnie na to stać. Ostatnio wyciszyłem się jak nigdy. Nie czułem potrzeby wyrywać się z tego stanu. Nawet teraz, przy oglądaniu całkiem wciągającego meczu, wolałem leżeć w bezruchu, jednocześnie robiąc za poduszkę dla Eve, która nieźle się na mnie rozłożyła, niż szaleć z każdej najmniejszej akcji. Tak przecież też było przyjemnie. Nie wiem czy nawet i nie najprzyjemniej... Bo w sumie czy może być lepiej, niż wówczas gdy się leży z dziewczyną na kanapie, wtula twarz w jej włosy i czerpie z jej ciepła...? "No oczywiście, że nie, jeszcze gości trzeba..." Westchnąłem ciężko, słysząc natarczywy dzwonek wypełniający wnętrze domu. Głośny i nieustający. "Pali się, czy jak...?"

- Znowu Harry zapowiedział się na wywiad? - zapytałem zniechęcony, nawet się nie ruszając. Nie chciało mi się. Eve zresztą też, bo tylko mocniej zacisnęła palce na moim przedramieniu, które ciasno obejmowała.
- Jeśli nawet to nie do mnie. - mruknęła niewyraźnie, co zagłuszył kolejny dźwięk dzwonka. I dopiero wtedy mnie puściła, dodatkowo się jeszcze podnosząc i odwracając głowę w moją stronę, żeby posłać mi odpowiednie spojrzenie. - No idź otwórz, teraz twoja kolej... - rozkazała poważnie. Westchnąłem ciężko, ale ruszyłem dupę. Nie kryjąc przy tym swojego niezadowolenia.
- Jakaś dziwna ta kolejka, zawsze pada na mnie. - poskarżyłem się, ruszając na korytarz. Szurałem bosymi stopami po dywanie, docierając w końcu do drzwi. Przy których znowu rozbrzmiało wredne brzęczenie... "No co się tam dzieje?" Wciągnąłem głęboko powietrze, z zamachem otwierając drzwi. I zauważając na progu nikogo innego jak Tomlinsona. "A on tu co?" Z nieukrywanym zdziwieniem zmarszczyłem brwi.
- Gospodarujecie kawałkiem wolnej podłogi? - Louis tylko uśmiechnął się szeroko i kompletnie nieszczerze, podnosząc do góry jakąś siatkę. - Płacę piwem.
- Właź. - odsunąłem się, żeby Tommo mógł prześlizgnąć się do środka i szybko zamknąłem drzwi, od których już nieźle wiało chłodem. Po chwili odwróciłem się w stronę kumpla, próbując z jego ruchów wyczytać powód jego wizyty. Nie, żebym go teraz nie chciał... - Stało się coś? - zapytałem na wszelki wypadek.
- Nic... - Louis rzucił szybko, zrzucając z siebie kurtkę. - Tylko Hazz zrobił sobie we mnie tarczę do rzucania, ale to mało istotne.
- Tarczę do rzucania? - pisnąłem w szoku. "ŻE CO?!"
- Trochę się pożarliśmy... - kumpel uśmiechnął się jedynie, jakby to kompletnie nie miało znaczenia. Ja tymczasem wybałuszyłem na niego oczy.
- O co?
- O Lou. - usłyszałem i aż mnie zapowietrzyło. "Co ona miała do tego?"
- Powiedziałeś mu? - znikąd w drzwiach prowadzących do salonu pojawiła się zszokowana Eve.
- A ty skąd... - urwał, po chwili kiwając ostro głową. - No tak... - westchnął z oświeceniem, po czym podniósł głowę, napotykając wyczekujące spojrzenie mojej dziewczyny. - Zapytał to odpowiedziałem. Wściekł się, aż mu piana poszła z gęby.
- Ktoś mnie oświeci? - przypomniałem o sobie, skupiając wzrok obojga na swojej osobie.
- Mniej wiesz, dłużej żyjesz. - Louis prychnął tylko i jakby zapominając o mnie, bezczelnie ruszył do salonu. - Jest dzisiaj jakiś ciekawy mecz? - spytał, po chwili znikając mi z pola widzenia. Więc wbiłem uważne spojrzenie w swoją dziewczynę.
- Nie podoba mi się, że macie jakieś tajemnice... - oznajmiłem półgłosem, żeby Louis nie mógł usłyszeć. Nie doceniłem jednak siły swojego głosu...
- Twojej dziewczyny nie całowałem, okej? - niespodziewanie usłyszałem jego głos. - Chcę się rozerwać...
- Jak to całował? - natychmiast spojrzałem zszokowany na Eve. Ta tylko zrobiła jeden krok i złożyła lekki pocałunek na moich wargach. W głowie od razu mi zaszumiało, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć na jej 'atak', niestety już się odsunęła.
- Pasuje ci taka odpowiedź? - spytała z błyskiem w oku. Również się uśmiechnąłem.
- A jakie było pytanie?

*

Szybkim krokiem wparowałem do kwiaciarni, od razu ruszając do kasy. Nie rozglądałem się przy tym na boki, jak zwykle próbując wyłapać jakiś ładniejszy, nietypowy bukiet. Po prostu
podszedłem do lady, skupiając na sobie uwagę pana Evansa, właściciela tego wszystkiego, który swoim starym sposobem uśmiechnął się do mnie życzliwie, pogłębiając tym samym zmarszczki wokół swoich oczu. Jak na człowieka starszej daty zachowywał się wobec mnie dosyć sympatycznie, podczas gdy inni potrafili patrzeć na mnie jak na kryminalistę. Nic więc dziwnego, że nawet go polubiłem, pomimo tak krótkiej znajomości. I nawet wbrew mojemu nieprzyjaznemu humorowi, odwzajemniłem jego gest najszczerzej jak potrafiłem.

- Jakie kwiaty kawaler sobie życzy tym razem? - ciepły głos wypełnił niewielkie pomieszczenie wypełnione kwiatami. Idealnie wpasowywał się wśród wszechobecne bukiety i mdlący, słodkawy zapach.
- Żadne. - westchnąłem w końcu, leciutko unosząc kąciki ust do góry. - Jakiś worek poproszę.

*

Zamykając powoli drzwi, ostrożnie wszedłem do sali Lou, bez zbędnych ceregieli podchodząc do jej łóżka. Ale nie usiadłem. Nawet na nią nie spojrzałem. Nie wiem co mnie blokowało, ale póki co nie chciałem się do tego zmuszać. Zresztą miałem inne zadanie... Dlatego też bez słowa odwróciłem się do półki z wazonami wypełnionymi kwiatami i z zamachem zacząłem wrzucać bukiety do worka.

- Okłamałaś mnie. - zacząłem przerażająco drżącym głosem, zupełnie jakbym się miał zaraz rozryczeć. "No Styles, uspokój się..." - Nawet się nie tłumacz, wiem, że i przed wypadkiem mi nie powiedziałaś. - dodałem, już nieco pewniej, wrzucając do worka kolejny bukiet. - A miałaś kupę czasu i okazji. To boli, wiesz? - westchnąłem. - Trochę jak zdrada. Zdążyłem się przyzwyczaić, że w twoim życiu byłem tylko ja. Pierwszy i ostatni. To było fantastyczne uczucie. Fatalnie je zepsułaś...




Chętnych zapraszam na mój nowy blog, z trochę dziwaczną, kryminalną historyjką. Może kogoś zainteresuje... :)

wtorek, 23 września 2014

51.


Wściekle żując gumę, próbowałem znaleźć wśród strzępek wazonu kolejny pasujący element. Poszło mi szybko, bo kawałków zostało właściwie już tylko kilka. Trzy godziny zajęło mi sklejenie wszystkiego. Klej miałem dosłownie wszędzie, na spodniach, na koszulce, chyba nawet i na twarzy, bo coś mnie ciągnęło dziwnie na lewym policzku, ale w tym momencie miałem to gdzieś. Przed tymi trzema godzinami rozpieprzyłem w drobny mak ulubiony wazon Lou. ULUBIONY. Byłem pewny, że gdyby tylko tu była, nieźle bym za to dostał. Wolałem nie ryzykować, gdyby nagle zadzwonili ze szpitala, że się obudziła. Poza tym za bardzo mnie nosiło, więc musiałem na czymś odreagować. Trafiło na ten pechowy wazon, który pomimo dużej ilości kleju i ogromnych starań, wcale nie wyglądał jak poprzednio... "A jakie to miało teraz znaczenie..."

W głowie miałem tylko wściekłość. Na Louisa, bo miał czelność pchać się z ustami gdzie nie powinien. Na Lou, bo go nie posłała w diabły. Na świat, bo w ogóle do tego dopuścił... I głównie na siebie, bo sam na to pozwoliłem. Z pobieżnych tłumaczeń Louisa wychodziło, że wtedy nawet nie patrzyłem na Lou w ten sposób. Czego w obecnej chwili nie potrafiłem nawet pojąć. Ale tamten okres gdzieś szeleścił mi w głowie. Chyba nawet pamiętałem jak prosiłem Tomlinsona, żeby zabrał moją dziewczynę na koncert, bo sam miałem inną randkę... "Boże, debilu, gdzie ty wtedy miałeś mózg?!"

Sam nie wiedziałem jak miałem to wszystko teraz odbierać. Niby pretensji do nikogo mieć nie mogłem, ale jednak bolało. Bolało, bo wszyscy powtarzali, że to ja byłem jej pierwszym. Na swój sposób to było wspaniałe. Ja, tylko ja wprowadziłem Lou w cudowny świat zakochania. Z każdym możliwym detalem. A teraz się okazuje, że to nie było do końca tak... Nie moje usta pierwsze całowała... "Głupi Tomlinson!"

Mimowolnie zacisnąłem szczękę, głośno wypuszczając powietrze nosem. Kolejna fala wkurzenia przeszła przez moje ciało, szukając jakiegoś wytchnienia. Które próbowałem znaleźć w dopasowywaniu kolejnego kawałka do wazonu...

- Przyniosłam ci herbaty na uspokojenie. - niespodziewanie do pokoju weszła moja siostra, stawiając na biurku parujący kubek. Tylko rzuciłem na niego okiem, starając się równo przykleić jeden element.
- Już jestem spokojny. Całkowicie. - burknąłem przez zaciśnięte zęby, co wcale nie zabrzmiało przyjemnie. Płytki oddech Gemmy był jednak jej jedyną odpowiedzią.
- Louis już poszedł. - stwierdziła po chwili, bardzo niepewnie. Informacje o nim jednak w tym momencie były mi mało potrzebne, więc tylko posłałem siostrze ostrzegawcze spojrzenie. Niestety nic nie zrozumiała... - Chyba powinieneś do niego chociaż zadzwonić.
- Sklejam, tak? - rzuciłem głośniej, patrząc na siostrę z pretensją. "Będzie mi tu mówić co mam robić..." - Lou by mnie udusiła, gdyby się dowiedziała. - dodałem. Gemma tylko powoli zamrugała. Czułem, że chce coś powiedzieć, kątem oka zauważyłem, że nawet otworzyła usta w tym celu, ale już po sekundzie je zamknęła. A ja wcale nie byłem ciekaw...
- Może chcesz coś zjeść? - zapytała w końcu. Wiedziałem, że nie to było jej celem, ale byłem zbyt wkurzony, żeby w ogóle zwrócić na to uwagę.
- Nie jestem głodny. - mruknąłem tylko na odczepnego, nie poświęcając siostrze nawet kawałka spojrzenia. Odpowiedziało mi głębokie westchnięcie.
- Jakby co, na stole są kanapki. Makaron i tak dawno wystygł. - usłyszałem. Nawet nie starałem się tego zapamiętywać, po prostu skupiłem się na ułożeniu kolejnego elementu w odpowiednim miejscu, co wcale nie było znowu takie proste jakby się mogło z pozoru wydawać... Mój mózg oddał się tej czynności tak dobitnie, że nawet na moment wyrzuciłem z własnej rzeczywistości Gemmę. Myślałem, że już wyszła, kierowała się przecież do drzwi. Jednak jej głębokie westchnięcie gdzieś za mną uświadomiło mi, że nadal tu jest. "Niestety..."
- Wiesz, że nie możesz mieć o nic pretensji, prawda? - spytała cicho. Sapnąłem ciężko, zaciskając zęby ze złości. "WIEM CHOLERA!" Ale nie dałem się wyprowadzić z równowagi, nawet słowa nie pisnąłem. - Nie byliście wtedy razem. Sam tego wieczoru byłeś na randce z inną... - usłyszałem, co było dosłownie jak sztylet w serce. "TAK, KURNA, TO TEŻ WIEM!" - Oni się tylko całowali...
- Coś jeszcze? - w końcu spojrzałem na siostrę z wściekłością, jednocześnie obejmując wazon dłońmi, żeby elementy się jak najlepiej spoiły. Gemma nic nie powiedziała. Pokręciła jedynie głową, odwracając się na pięcie i wychodząc z pokoju. "I bardzo dobrze..." Z westchnieniem znów spojrzałem na warty płaczu wazon, chcąc dokończyć i tak kiepskie sklejanie. Kiedy jednak próbowałem oderwać od niego dłonie... Ani drgnęły. "Co jest, kurczę...?"
- Gemma? - pisnąłem w panice, powodując tym samym pojawienie się głowy siostry w drzwiach.
- Tak?
- Chyba się zakleiłem...

*

- Nie ruszaj się... - Gemma siedząca naprzeciwko mnie, syknęła ostro, kiedy kolejny raz drgnąłem jak rażony prądem na krześle. Ale jak niby miałem się nie kręcić kiedy ona żywcem zdzierała mi skórę z rąk! "I znów!" Aż pisnąłem z bólu... Siostra tylko rzuciła mi bezczelne spojrzenie i dała mi po zaklejonych łapach. Prawie wywalając wazon...
- Ostrożnie, no! - wrzasnąłem. - Bo znowu zbijesz. Drugi raz nie będę sklejał.
- No tak, bo to wygląda na cholernie fachową robotę... - Gemma prychnęła tylko, nadal ciągnąc mnie za lewą dłoń, jednocześnie wacikiem wcierając mi coś w zaklejoną skórę... - Ja nie wiem, niby artysta, a dwie lewe ręce do sztuki... Po kim ty odziedziczyłeś tą...
- Nie ciągnij, no! - krzyknąłem, kiedy znowu zabolało. - Skórę mi zedrzesz! - zacisnąłem zęby, dając jej lekkiego kopa w piszczel na uspokojenie. "Siostra cholera jasna..." - AAAAŁ!
- Przestań się drzeć, bo cię zaknebluje!
- Wiecie, że to dziwnie brzmi? - Liam, który dotychczas tylko stał i gapił się na próby uratowania mnie z wazonowego problemu, niespodziewanie wtrącił się do rozmowy. - Sąsiedzi mogą sobie pomyśleć.
- Gorzej niż po ich odgłosach to nie może być. - Gemma uśmiechnęła się zadziornie, kiwając na mnie głową. I po chwili znów pociągnęła o wiele za mocno...
- Auć! - oburzyłem się natychmiast. - Ty to specjalnie robisz...
- Chcesz się sam rozklejać? - siostrzyczka posłała mi tylko ostrzegawcze spojrzenie. I kolejny raz ból przeszedł moje dłonie...
- Aaaaał, no! - wrzasnąłem najgłośniej ze wszystkich razów. Ale na szczęście to był już ten ostatni raz, bo po chwili moje ręce były uwolnione... "Swoboda!" Uciecha z wolności nie trwała jednak długo, bo po chwili zauważyłem durny uśmieszek Gemmy. - I z czego się cieszysz, co? - posłałem jej urażone spojrzenie. Jej idiotyczna mina tylko się pogłębiła...
- Cudownie wyglądasz. - prychnęła. "No bo nie ma to jak wsparcie!" Westchnąłem tylko, rozcierając ścierpnięte ręce i przybierając zbolałą minę.
- Przez ciebie mnie dłonie bolą. Są całe czerwone. I pieką.
- Ja ci nie kazałam trzymać obklejonego wazonu. - "I tyle miałem ze współczucia..." Zanim jednak zdążyłem się odciąć, Gemma wyciągnęła telefon i cyknęła mi zdjęcie. Z totalnego zaskoczenia. Byłem pewien, że wyszedłem jak patafian, co tylko potwierdził jej wredny wyraz twarzy... - Idealne do albumu.
- Kasuj to. - rozkazałem, próbując wyrwać jej telefon. Niestety, była zręczniejsza...
- Spadaj.
- Kasuj to, powiedziałem! - spróbowałem znowu, ale tym razem zerwała się z krzesła  i pognała przed siebie. Bez namysłu ruszyłem za nią. Mój zmysł równowagi nie był jednak jeszcze zupełnie wyleczony, więc przy drzwiach prawie się nie wywaliłem. Musiałem się złapać komody, co tylko jeszcze bardziej ubawiło moją siostrzyczkę...
- No uważaj z tymi tyczkami, bo znowu coś zbijesz! - zaśmiała się, nagle wpadając do łazienki i zatrzaskując za sobą drzwi.
- Wyłaź! - z wściekłością walnąłem w ich powierzchnię. To nie do końca było dobrym pomysłem, bo moje wciąż wrażliwe dłonie od razu odpowiedziały bólem. "AŁ!" - Wyjdź, no! - na wszelki wypadek tym razem użyłem nogi.
- Goń się! - głos siostry natychmiast dotarł do moich uszu, co wcale nie zniechęciło mnie do szarpania za klamkę.
- Wyłaź, czarownico, bo jak tam wejdę to się nie pozbierasz! - wrzasnąłem, dobijając się głośno do drzwi.
- Możesz pomarzyć! - usłyszałem, jednocześnie odbierając gdzieś z boku czyjś śmiech. Odwróciłem się w tamtą stronę i dostrzegłem rozbawionego Liama.
- No co? - prychnąłem z pretensją. Liam na moment się uspokoił i wziął głęboki wdech.
- Jakbyście mieli po pięć lat...

*

- Ojesuu, jak mi niedobrze... - usłyszałem znikąd przepity głos Liama. Szybko odłożyłem książkę, którą zgarnąłem z półki dla zabicia czasu i zlustrowałem go spojrzeniem. "Wyglądał okej..."
- Nie masz się co dziwić stary, wychlałeś chyba cały sklep z alkoholami. - rzuciłem poważnie, zrywając się z fotela i podchodząc do Payno. Facet kompletnie się tym jednak nie przejął, w dziwny sposób machając swoimi grabami przed twarzą.
- Nie widzę... - stęknął niespodziewanie głosem przepełnionym przerażeniem. Z trudem powstrzymałem się od parsknięcie śmiechem.
- Może oczy otwórz, co? - zaproponowałem. Liam przestał majtać rękami i powoli otworzył jedno oko... - Lepiej?
- Czemu mi świecisz po oczach... - ...po sekundzie ponownie je zamykając, dodatkowo przykładając sobie dłonie do czoła. I znów musiałem się nieźle powstrzymywać od śmiechu. A to za cholerę łatwe nie było.
- Po takiej zaprawie to nic nadzwyczajnego. - powiedziałem tylko. - A kaca to będziesz mieć monstrualnego!
- I przestań wiercić tą przeklętą wiertarką...
- Jaką... - urwałem, rozglądając się wokoło. I zauważyłem czarny punkcik, latający wokół jego głowy. - Mucha poleciała. - wyszczerzyłem się mimowolnie. Oglądanie czyjegoś kaca zawsze było zabawne. Mina mi jednak zrzedła, kiedy Liam pozieleniał na twarzy i złapał się za brzuch. "DOPIERO SPRZĄTNĄŁEM!" - Ej, nie rzygaj mi tu, dopiero co... - urwałem, kiedy Payne wychylił się zza łóżka i w nieprzyjemny sposób zapaskudził pół podłogi. Łącznie z moimi nogami... - Świetnie, naprawdę świetnie. Oddajesz mi za buty, młotku.


***
Co tu dużo mówić, dziękuję Słoneczka moje za tyle ciepłych słów pod ostatnim postem :) Miło wiedzieć, że tyle osób ceni sobie moje opowiadanie... Aż się łezka w oku kręci :) Ale chciałabym sprostować, nazwanie mnie gówniarą nie dotyczyło mojej pisaniny. To by mnie nawet nie dotknęło... Niemniej jednak przyjemnie mieć pewność, że w razie czego miałby mnie kto bronić. Dziękuję za to! :)
I jeszcze inne małe podziękowania. Za rok spędzony z RM. Tak, 22 minął już rok publikowania tej historii! Szczerze mówiąc ja nie wiem kiedy to zleciało... Dokładnie pamiętam jeszcze ten dzień, kiedy obudziłam się po tym dziwacznym śnie będącym podstawą tego opowiadania. Zupełnie jakby to było wczoraj... Ale nie przedłużając, z okazji rocznicy rąbnęłam nowym szablonem. Podoba Wam się? Jeśli nie, chętnie się o tym dowiem i coś zmienię, bo mistrzem w estetyce bloga nie jestem. Mam też nowy rozdział, nienajgenialniejszy, ale podchodziłam do niego co najmniej 20 razy i chciałam go mieć już z głowy. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie i wytrzymacie do następnego. Który będzie niedługo, bez obaw. Wena wraca :)
Kocham Was! ;*
PS: Jeśli ktoś miałby ochotę obejrzeć film będący połączeniem Piekarni i RM, polecam Zostań, jeśli kochasz. Byłam, płakałam, przeżywałam :)