niedziela, 30 marca 2014

28.

No i wróciłam :). Wprawdzie z dosyć kiepsko napisanym rozdziałem, ale długa przerwa zrobiła swoje. Musiałam się znowu wprawiać w pisanie, a to łatwe nie jest. No i szczerze przyznam, że sama się poryczałam przy pisaniu ostatniej części. Chociaż sama nie wiem dlaczego, właściwie nie jest jakaś wzruszająca. Ale każdy reaguje inaczej, mam nadzieję, że jakoś przełkniecie ten rozdział :).
Kocham Was! :*
***


Czułem się tak, jakby w głowie zalęgło mi się stado pszczół i wszystkie w jednej chwili poderwały się do lotu. Szum, chaos, rozrywający ból głowy i nieudolne próby zrozumienia co tu się do cholery wyprawia. Bo czy to było serio możliwe, żebym kiedyś nagrywał jej tak zażyłe wiadomości? Wyznając jej...? "Nie, niemożliwe" To musiała być jakaś podróbka. Ukryta kamera, czy inny pies. To się nie mogło dziać naprawdę. Nie mogłem być... zakochany w kimś, kogo nawet nie pamiętałem! Takie rzeczy nie zdarzają się w realu. Na pewno nie. "Nie daj się zwariować, Styles." Patrząc jednak z drugiej strony... No po co ktokolwiek miałby to robić? Aż tak mącić mi w głowie? Nikomu chyba aż tak nie podpadłem, żeby teraz ktoś miał się na mnie wyżywać w tak okropny sposób... "No i chyba ustaliłeś geniuszu, że przestaniesz się wyrzekać wszystkiego..." Chrząknąłem głośno, przeczesując włosy palcami. To chyba mnie otrzeźwiło, bo z głośnika telefonu znowu usłyszałem swój głos. "Kolejna zapisana wiadomość."

"Ty w ogóle nie umiesz się bawić, wiesz? Wziął mnie romantyzm, chciałem ci zaśpiewać "I just call", a ty nie odbierasz. Teraz żałuj. A tak w ogóle to gdzie ty się szwendasz? Ja tu cierpię z tęsknoty, a ty co... Będziesz się gęsto tłumaczyć. Szykuj się."

Westchnąłem ciężko. Nie było się co oszukiwać, nawet ktoś tak odporny na myślenie jak ja nie mógł przegapić tej całej zazdrości, która aż wypływała z tej wiadomości. JA byłem ZAZDROSNY o NIĄ... "Czy to się cholera działo naprawdę?" Tym razem nie czekałem, sam byłem ciekawy co jeszcze miałem jej wcześniej do powiedzenia, więc wszystkimi możliwymi sposobami, przyspieszyłem odsłuchanie następnej wiadomości. Która zaczęła się dziwnymi trzaskami.

"Kretynie, znowu..."

"CHWILA, MOMENT" To nie był mój głos. A nawet żadnego innego faceta. W zasadzie był niski, ale zdecydowanie dziewczęcy. I znajomy. Podejrzanie znajomy. "Tylko czyj...?" Zmarszczyłem czoło, przejeżdżając dłonią po policzku i próbując pobudzić najdalsze komórki mózgowe. Bo dałbym sobie głowę uciąć, że gdzieś go już... "CHOLERA!" Aż jęknąłem pod nosem, kiedy udało mi się powiązać słyszany głos z tym, który odzywał się wcześniej w mojej głowie. Nie było mowy o żadnej pomyłce. To była Ona. To był Jej głos. "Cholera..." Poczułem dziwny ścisk w moim żołądku, a wczorajszy obiad niebezpiecznie podszedł mi do gardła. Słyszałem Jej głos. "JA KURWA SŁYSZAŁEM JEJ GŁOS!" To było zupełnie nie do pojęcia. Jeszcze kilka godzin temu ta dziewczyna była jakimś wymysłem tych debili, kompletnie nieobecna w moim życiu. A teraz co? Byłem w domu, który dzieliłem z Nią. Sprzątałem Jej ciuchy. Siedziałem na łóżku, na którym pewnie kiedyś się zabawialiśmy. Patrzyłem na zdjęcie, na którym była obok mnie. I słuchałem Jej głosu nagranego na poczcie głosowej. "Ona cholera naprawdę istniała." "I miała naprawdę fajny głos..." Jak słowo daję, nie mogłem powstrzymać własnego szczerzu. Zupełnie znikąd zrobiło mi się na tyle fajnie, że musiałem się uśmiechnąć. Sam do siebie, jak ostatni popapraniec. Próbowałem nawet przygryźć wargę, ale i to gówno mi dało. Mogłem jedynie zastanawiać się jak fajną barwę posiada ta dziewczyna, jak melodyjnie układa zdania, jak miękkie i niskie brzmienie jej głosu odbija się echem od czaszki w mojej pustej łepetynie. "Cholera, gdyby tylko chciała, zrobiłaby karierę w seks-telefonie." Aż drgnąłem, kiedy w mojej głowie pojawiło się tysiące nieprzyzwoitych myśli. Sam nie wiedziałem które z nich były jedynie moją wyobraźnią, a które wspomnieniami.
"Chcę to zrobić z tobą w każdym miejscu, o każdej porze i w każdej możliwej pozycji."
Zaczerpnąłem gwałtownie powietrze, kiedy moje myślenie wpadło już tylko w jeden, pełen zberezeństwa tor. "A to to akurat mogłoby być wspomnienie..." Prychnąłem pod nosem, kręcąc powoli głową. "Styles, zboczeńcu, uspokój się..." Odetchnąłem głęboko, na siłę próbując znaleźć sobie inny temat do rozmyślań. Przecież nie chodziło o to, żebym tu siedział i zastanawiał się czy udało mi się spełnić jej nietypową prośbę...
"No właśnie, po co ona właściwie dzwoniła na swój własny numer...?"

"Kretynie, znowu podebrałeś mi telefon. Serio bawi cię ta zabawa? Bo mnie jakoś nie bardzo. Zwłaszcza kiedy chcę coś omówić z... kimś, a w twojej liście kontaktowej brakuje jego numeru. Oddzwoń, bo nie ręczę za siebie."

Znowu się uśmiechnąłem i tym razem nawet nie próbowałem tego powstrzymywać. "Okej, Styles, czasem kradłeś jej komórkę..." Na swój sposób to było nawet zabawne, zwłaszcza jak już się dosłyszało to zdenerwowanie w jej głosie. I nie mogłem pozbyć się uczucia, że nie raz je już słyszałem. "Musiała się na mnie często drzeć..."
"Czyli to oznaczało, że między nami nie było tak różowo jak mówili chłopaki...?" Zanim jednak zdążyłem się nad tym zastanowić, już włączyła się kolejna zapisana wiadomość. I znowu od niej samej.

"Chyba zaczynam być zazdrosna o swój własny telefon. Zabierasz go w trasy, a ja siedzę sama jak ten kołek i nawet nie mam się do kogo przytulić. Mógłbyś mi w końcu kupić tego ogromnego pluszaka, bo się robię zbyt wylewna do innych... No sam widzisz, ledwo wyjechałeś, a ja już dzwonię. Em... Jak wylądujesz to daj znać. Już tęsknię."

Znowu ścisnęło mi żołądek. Tym razem jakoś inaczej, ale i tak nie potrafiłbym tego wytłumaczyć. Czułem się po prostu dziwnie. "Czyli jednak nie było między nami tak źle..." Ja jej wyznawałem miłość przez telefon, ona zarzekała się, że tęskni... "Cholera." To naprawdę wyglądało na związek. I to taki nawet całkiem zżyty. Może nie tak idealny, jak opowiadali ci durnie, ale... "Nie, Styles, koniec zastanawiania się. Musisz do niej w końcu pójść." 

*

Patrzyłem na złotą tabliczkę zawieszoną na brązowych drzwiach przede mną zupełnie jak zaklęty. "Dr Jennifer Winkle..." W recepcji powiedzieli mi, że to właśnie ona leczy moją... Ją. I że tylko ona może mi powiedzieć wszystko o Jej stanie. Nawet jeśli sam do końca nie byłem pewny czy chcę to wiedzieć. "Nie bądź tchórz, Styles..." Westchnąłem głęboko, mocniej ściskając dłoń na bukiecie jakiegoś zielska, które wcisnął mi facet pracujący w kwiaciarni. Sam nie wiedziałem po co tam wstąpiłem, ale wydało mi się to jakieś naturalne, żeby do odwiedzin u chorej dziewczyny dołączyć jakiegoś kwiatka. "Nawet jeśli dziewczyna była nieprzytomna..." Coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku i aż mnie zgięło od tego okropnego uczucia. Znowu poczułem się jak ostatni kretyn. No bo to było tak cholernie niesprawiedliwe, że ani jej nie pamiętałem, ani ona nie miała tyle siły, żeby się w końcu obudzić... "Styles, nie rozdrabniaj się." Serce przyspieszyło mi ze zdenerwowania, a gula zablokowała mi gardło, ale postanowiłem to olać. I drżącą ręką zastukałem w końcu w drzwi przede mną. Nie czekając nawet na odpowiedź, sięgnąłem do klamki, delikatnie uchylając drzwi. I wpakowałem łeb przez niewielki otwór, zaglądając do środka jak jakiś uczniak, który coś przeskrobał. "Styles, nie jesteś w szkole..." Od razu zauważyłem ciemnowłosą kobietę, która siedziała za biurkiem i pilnie wypełniała stosy papierzysk. I chyba nawet mnie nie zauważyła, bo z uwagą skrobała długopisem po kartce. "Durniu, trzeba było czekać na zaproszenie." Sam już nie wiedziałem co mam zrobić. Czekać dalej aż facetka łaskawie mnie zauważy, czy jakoś dać o sobie znać...? "Odezwij się, pacanie..."
- Przepraszam... - chrząknąłem w końcu cicho. Kobieta podniosła w końcu głowę i spojrzała na mnie znad okularów jak na jakiegoś intruza. Niespecjalnie mi to pomogło, zwłaszcza kiedy zauważyłem głęboki dekolt jej bluzki wystającej spod białego fartucha. "Oni mogą nosić takie rzeczy...?" Skupiłem całą swoją silną wolę, żeby spojrzeć jej w twarz i nawet się uśmiechnąć. - Mogę...? - spytałem w końcu, praktycznie dusząc kwiatki w swoim uścisku.
- Proszę, proszę. - facetka uśmiechnęła się niespodziewanie i nawet poderwała się zza biurka, wskazując na krzesło po przeciwnej stronie biurka. "Czyli mogłem wchodzić, tak...?" Na miękkich nogach ruszyłem wgłąb gabinetu, coraz mocniej ściskając łodygi zielska. Stając obok biurka, poczekałem aż kobieta usiądzie i sam klapnąłem na krzesło, kładąc kwiatki na skraju biurka, żeby mogły sobie chwilę odpocząć. Już i tak nie wyglądały najlepiej... - W czym mogę pomóc? - doktorka odgarnęła papierzyska, zdjęła okulary i popatrzyła na mnie wyjątkowo uważnie, nie tracąc przy tym uśmiechu. Nie powiem, żeby mi to pomogło.
- Em... Bo ja... - zacząłem, ale kompletnie nie wiedziałem co chcę powiedzieć. W mojej głowie była jedna, wielka pustka. Niby nic nowego, a mimo wszystko poczułem się cholernie dziwnie. "Jeszcze nigdy nie miałeś problemów z zagadywaniem, Casanovo. Skup się." Niestety, jakoś nie mogłem, kiedy mój wzrok zupełnie niezależnie ode mnie ciągle lądował tam, gdzie zdecydowanie nie powinien. "Gapienie się jej w cycki raczej ci nie pomoże, kretynie, ogarnij się." - Pani leczy Louisę...? - wypaliłem w końcu i poczułem, że to nie był jednak najlepszy początek... "Bo jak ona niby się nazywała?" Przeszukałem cały mózg, próbując przypomnieć sobie czy któryś z chłopaków powiedział mi o czymś tak istotnym. No ale niestety... - Nie pamiętam nazwiska. - westchnąłem kapitulacyjnie, kręcąc głową. Czułem się jak ostatni zdrajca i miałem dziwnie poczucie, że z taką wiedzą każdy normalny lekarz odmówi mi odwiedzin. Wiedziałem jednak, że jak już mnie stąd wywalą, nie będę miał tyle odwagi, żeby przyjść tu drugi raz. Musiałem więc załatwić to teraz. "Teraz albo nigdy." I żeby jakoś to zaakcentować, przybrałem najbardziej pewną siebie minę, na jaką było mnie stać, patrząc doktorce prosto... "STYLES, ONA MA OCZY!" ...prosto w oczy. 
- Tak, jestem jej lekarzem prowadzącym. - kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Jakoś wcale mi to nie pomogło.
- Jestem... Jestem... - próbowałem jakoś się ogarnąć, ale zupełnie nie chciało mi przejść przez gardło to, co niby powinienem powiedzieć.
- Pan Styles. Leżał pan tu u nas przez jakiś czas. - facetka postanowiła mnie wyręczyć, za co byłem jej niewysłowienie wdzięczny. W podziękowaniu nawet się uśmiechnąłem. - Pan jest narzeczonym.
- Tak. - kiwnąłem głową, próbując nie zastanawiać się jak dziwnie to zabrzmiało. "Pan jest narzeczonym..." Nie czułem się żadnym narzeczonym, ale przecież nie mogłem teraz wyprowadzać tej babki z błędu. Przyszedłem tu, żeby odwiedzić Ją i nie dam się wyprowadzić z równowagi. "Nawet dekoltem..." - Chciałbym... Em. - chrząknąłem, próbując zebrać myśli i skupić wzrok na czymś innym - Chciałbym się dowiedzieć jak ona się czuje. - wydusiłem w końcu. - W sensie... Bardzo oberwała? - zapytałem, starając się nie zastanawiać jak pretensjonalnie to zabrzmiało. "Styles, trochę obycia..."
- Wybaczy pan, ale czy pański lekarz przypadkiem już o tym panu nie mówił? - doktorka zmarszczyła brwi, opierając splecione dłonie o blat biurka. "Coś jej się chyba nie spodobałeś, idioto..."
- Mogłem go trochę nie słuchać... - wzruszyłem ramionami i opuściłem głowę, żeby nie musieć widzieć jej pełnego politowania spojrzenia. A byłem pewny, że dokładnie z tym w oczach się na mnie gapi, zanim w końcu westchnęła i zaczęła mówić.
- Operowaliśmy pańską narzeczoną przez kilka godzin. - usłyszałem, a mój żołądek zawiązał się w większy supeł niż kiedykolwiek. Zamknąłem oczy, próbując przetrawić tą informację, ale jakoś nie mogłem. "Ona  tam..." - Można powiedzieć, że to cud, że w ogóle udało nam się ją uratować. Obrażenia były ogromne, właściwie szybciej by mi było wymienić narządy, które nie ucierpiały. Co najdziwniejsze, przywiezioną ją przytomną, ciągle o pana pytała. - westchnąłem pod nosem, przypominając sobie ten cały ból, który czułem po pobudce, już po wypadku. Byłem przekonany, że u niej było tysiąc razy gorzej. "I jeszcze o mnie pytała..."
- Wiadomo już kiedy...? - chrząknąłem w końcu, nie chcąc dłużej myśleć o tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczach. "Teraz ta radosna część..."
- Się wybudzi? - doktorka dokończyła za mnie. - Cóż, nie będę ukrywać. Z każdym dniem jej szanse maleją. Mózg jest wprawdzie przytomny, serce pracuje, ale musimy podtrzymywać jej oddech. Nie potrafimy określić dokładnej daty, właściwie liczymy, że może się obudzić w każdym momencie. Obawiam się jednak, że gdyby tak się nie stało w przeciągu miesiąca... - urwała. I całe szczęście, bo naprawdę nie miałem ochoty słuchać o tym co oni będą musieli zrobić, jeśli Ona... "Nie, Ona się musi obudzić. I wszystko mi opowiedzieć."
- Czy ja mógłbym ją... zobaczyć.? - spytałem, delikatnie podnosząc wzrok na lekarkę. Prosto na jej twarz. Nic po drodze. "A oszukuj się, zboczeńcu, oszukuj."
- Oczywiście. - kobieta uśmiechnęła się i kiwnęła głową. - Pokój 05.
- Dziękuję... - westchnąłem, podrywając tyłek z krzesła. Nawet się już odwróciłem, żeby stąd wyjść, kiedy niewytłumaczalne coś obudziło dziwne rejony mojego mózgu. - A czy... Ona... Hm. Czy ona może mnie słyszeć? - zapytałem niepewnie, spoglądając z zaciekawieniem na lekarkę, która już sięgała po stos papierzysk, najwyraźniej chcąc już wrócić do pracy.
- Takie przypadki rzadko się zdarzają. - gwałtownym gestem założyła na nos okulary i spojrzała na mnie znad szkieł takim wzrokiem, że natychmiast wypuściłem całe powietrze, które miałem w płucach. "Normalnie zero nadziei..." - Ale nigdy nic nie wiadomo. - uśmiechnęła się nagle. - Może akurat pana głos jej pomoże. Warto spróbować.
- Dziękuję. - kiwnąłem głową, powoli wycofując się już do wyjścia.
- Panie Styles... Kwiaty. - doktorka zwróciła mi uwagę, więc kolejny raz musiałem podejść do tego jej biurka. Szybko zwinąłem wiecheć i uśmiechnąłem się jedynie.
- Proszę jeszcze poczekać. - kobieta zatrzymała mnie jeszcze, nachylając się do dolnej szuflady swojego biurka. Natychmiast wbiłem wzrok w sufit, żeby tylko nie patrzeć na to, na co nie powinienem. "No cholera bardzo zabawne..." Odważyłem się opuścić głowę dopiero, gdy usłyszałem jak zamyka szufladę i prostuje się na krześle. Spoglądając na nią, nawet się uśmiechnąłem, chociaż kompletnie nie wiedziałem czego ona może ode mnie jeszcze chcieć. - Pańscy przyjaciele poprosili mnie, żebym to panu przekazała, gdy pan już postanowi odwiedzić Louisę. - uśmiechnęła się lekko i podała mi czarne, tekturowe pudełeczko. - Długo to na pana czekało. - stwierdziła, kiedy sięgałem po nie jakoś tak niezależnie od siebie. "Bo właściwie co to miało być...?" Trzymając pudełeczko w dwóch palcach, patrzyłem na nie jak na jakiegoś kosmitę. Dosłownie paliło mnie w palce, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby po prostu je otworzyć i zobaczyć co jest w środku. "Na pewno nie na oczach innych..." Westchnąłem, chowając pudełko w swojej dłoni i uśmiechnąłem się do kobiety szeroko.
- Dziękuję jeszcze raz. - kiwnąłem głową, co ona natychmiast odwzajemniła. - Do widzenia. - pożegnałem się i w przyspieszeniu wyleciałem z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z nieprzyjemnym trzaskiem. I nawet nie chciało mi się za to przepraszać...
Kiedy już znalazłem się na korytarzu, rzuciłem kwiaty na pierwsze lepsze krzesełko, skupiając całą swoją uwagę na pudełeczku przede mną. Chwilę to potrwało, zanim udało mi się zmusić siebie do otwarcia pudełeczka. A kiedy już pokrywka zniknęła, a moje ciekawskie ślepia zajrzały do środka, zobaczyłem pierścionek. Czy bardziej obrączkę... "Ale my przecież... TO MIAŁY BYĆ TYLKO ZARĘCZYNY!" Z bijącym sercem, wysypałem pierścionek na rękę, przyglądając mu się bliżej. Zdecydowanie nie wyglądał na coś zaręczynowego. Przypominał bardziej tanią podróbę kupioną w pierwszym lepszym sklepie z pamiątkami. Ale mimo wszystko i tak czułem się, jakbym trzymał coś wartego grube miliony. "Tym się oświadczałem...? TYM?!" Z powątpiewaniem patrzyłem na to srebrnawe kółeczko, wykonane jakby z dwóch przeplecionych gałęzi, czy czegoś takiego. "To nawet oczka nie miało..." Dziwna gula ścisnęła mnie za gardło. "A co jeśli..." Nie, to nie mogło być tak. Chłopaki mówili mi o zaręczynach. "Ale po zaręczynach zazwyczaj odbywa się ślub..." NO ALE ONI BY MI CHYBA POWIEDZIELI, NIE?! "Chyba, że nie wiedzieli..." "Nie, niemożliwe." Historyjka o tym jak moglibyśmy gdzieś wyjechać i pobrać się w tajemnicy wydała mi się co najmniej durna. "TO MUSIAŁ BYĆ TEN ZARĘCZYNOWY."
"Ale jakim cudem ona się zgodziła z czymś... takim?"
"Styles proszę cię, nie. Jak mi tu teraz odpieprzysz jakąś szopkę i zaczniesz klękać, z nami koniec."
Westchnąłem, zamykając powieki najmocniej jak tylko mogłem. Oddychając ciężko, oparłem się dłonią o ścianę, próbując wytężyć swój mózg do ostrzejszej pracy. Ale tak jak przez głowę mignął mi jakiś klub, ostra muzyka i przyjemne ciepło czyjegoś ciała przede mną, tak skończyło się na tym. Krótka, ostra wypowiedź, strzępki obrazów i to wszystko. Aż jęknąłem z bezsilności. Jak się broniłem, miałem wspomnienie za wspomnieniem. Jak chcę sobie coś przypomnieć, jakaś pieprzona blokada. "Gdzie tu kurna sprawiedliwość?!" Walnąłem otwartą dłonią o twardą ścianę. Piekący ból rozszedł się po całej ręce, ale zignorowałem go. Prostując się, zacisnąłem dłoń na pierścionku i w drugą rękę zgarniając bukiet, ruszyłem ostro przed siebie. "Musiałem się z nią natychmiast zobaczyć."

*

Drzwi otworzyłem gwałtownie, bez zastanowienia. Od razu odurzył mnie dziwny zapach. Połączenie czegoś, co pamiętałem, z tym okropnym zapachem szpitala, leków i śmierci. Zdecydowanie mi się to nie podobało i miałem ochotę po prostu zamknąć drzwi z powrotem i zwiewać stamtąd w podskokach. "Styles, nie zachowuj się jak bachor..." Ściskając mocniej kwiaty, wziąłem głęboki wdech i na miękkich nogach wszedłem do środka. Głowę miałem opuszczoną, właściwie nie wiedziałem czy mogę patrzeć na cokolwiek w tej sali. "Zwłaszcza na Nią." Z delikatnym trzaskiem zamknąłem drzwi i nie ruszając się z miejsca, zastanawiałem się co dalej. Słyszałem szumy różnych maszynek, które podobno przytrzymywały ją przy życiu. Każde piknięcie tylko coraz bardziej zaciskało mi żołądek i wzmagało chęć ucieczki z tego pomieszczenia. "Nie Styles, nie będziesz uciekać..." Westchnąłem głośno, odważnie podnosząc wzrok. Powoli rozejrzałem się po zaciemnionym pokoju, starając się na niczym nie skupiać spojrzenia. Zauważyłem mnóstwo maszynek, szpitalne łóżko, półkę i krzesło obok niego, niewielkie okno, które nie dość, że było zamknięte, to i w dodatku zasłonięte, no i mały telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko łóżka. "Normalna, szpitalna sala." No a skoro już o tym wiedziałem, mogłem już sobie iść... Szybko odwróciłem się w kierunku drzwi, mocno chwytając za klamkę. Prawie ją nawet nacisnąłem, kiedy jedna z maszynek zapiszczała jakoś głośniej. Albo już zaczynałem mieć omamy... W każdym bądź razie zamarłem, nie mając odwagi po prostu stąd uciec. "Stać cię na więcej, idioto." Zamknąłem oczy, na moment opierając głowę o drzwi. Ich chłód przyjemnie podziałał na moją rozgorączkowaną głowę i udało mi się nawet na moment uspokoić. Na moment, bo już po chwili zrozumiałem, że zupełnie nie mam czym oddychać w tej sali. "Dziwnie gorąco..." Gwałtownie oderwałem się od drzwi i pognałem do okna, odsłaniając je. Ostre, słoneczne światło na moment mnie oślepiło, ale przynajmniej ociepliło nieprzyjemne wnętrze. Zagryzając wargę, uchyliłem delikatnie okno i zagapiłem się na widok, który rozciągał się przede mną. Park. Zwyczajny park, w którym starsi spacerowali, a dzieciaki ganiały jak oszalałe. "Ciekawe czy Jej by się spodobało..." Ledwo ta myśl pojawiła się w głowie, a już moja podświadomość podsunęła mi odpowiedź. Bo chociaż widok był całkiem przyjemny i to w dodatku z góry, bo z pierwszego piętra, coś mi podpowiadało, że Jej mogłoby się to nie spodobać. Wzruszyłem ramionami i pokręciłem lekko głową. Pikanie maszynek znowu zaczęło się nieprzyjemnie wdzierać w mój mózg, przypominając mi, że nie jestem tu sam. I że nie mogę jej dłużej ignorować. Westchnąłem ciężko, powoli odwracając się przodem do wnętrza pokoju. Obie dłonie zacisnąłem w pięści, jakbym tym miał sobie dodać odwagi. Niepewnie spojrzałem na nieco przewiędnięte płatki róż, które wcisnął mi kwiaciarz, czując jak w drugą dłoń mocno wbija mi się ten cały pierścionek. Normalnie czułem się tak, jakbym miał się zaraz oświadczać. Poddenerwowanie, przyspieszone tętno, gula w gardle i jakaś cholerna niepewność. "Ale to już chyba za tobą, Styles." Chrząknąłem głośno, chcąc odsunąć od siebie to całe zdenerwowanie i jakoś zmotywować się do najmniejszego ruchu. Żeby nie stać już przy oknie jak jakiś debil, albo baba co ma zaraz urodzić i katuje się głupimi oddechami. "Styles, nie bądź ciota..." Zmusiłem się do podniesienia głowy i zrobienia kilku kroków. Niebezpiecznie zbliżałem się do Jej łóżka. W zasięgu mojego wzroku z każdym krokiem znajdowało się coraz więcej szczegółów. Najpierw podstawa łóżka, później białe prześcieradło, biała poszewka na koc, oparcie łóżka, Jej ręka... "Cholera, była potwornie blada." Zanim zdążyłem się zastanowić, już spojrzałem na jej twarz. I aż westchnąłem ciężko, czując dziwne zawroty głowy. Szybko złapałem za krzesło, siadając na nim gwałtownie. Jednocześnie ani na moment nie spuściłem z oka Jej twarzy. "Bladej twarzy." Słowo daję, wyglądała jakby już nie żyła. Jej skóra była praktycznie biała, z wyjątkiem sińców pod oczami i czerwonych zadrapań na czole. Nawet usta miała jakieś takie sine i bez życia. Zdecydowanie nie wyglądała jakby spała, nawet jeśli widziałem, że Jej klatka piersiowa się porusza. "Styles, przestań tak myśleć do cholery." Wziąłem głęboki wdech, próbując odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. "Musi być coś... JEJ OCZY." Zupełnie niespodziewanie przypomniałem sobie o tym dziwacznym kolorze Jej tęczówek, które widziałem na zdjęciu. Nawet się mimowolnie uśmiechnąłem, przepełniony nadzieją, że na żywo muszą być jeszcze bardziej interesujące. I że kiedyś na pewno to zobaczę. "Na pewno." Westchnąłem, zastanawiając się co dalej. Siedziałem już przy Jej łóżku, patrzyłem na Jej nieruchomą twarz, ściskając w dłoni... "No właśnie!" Rozluźniłem uścisk dłoni, przerzucając pierścionek w dwa palce. Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się, czy aby na pewno mam prawo, ale pokusa była dwa tysiące razy silniejsza. Zanim wątpliwości zżarły mi resztkę odwagi, odłożyłem kwiatki na bok i sięgnąłem z wahaniem do Jej dłoni. Zrobiłem ze trzy podejścia zanim ostatecznie udało mi się dotknąć Jej skóry. "Ciepłej skóry." Westchnienie ulgi wyrwało się z moich płuc, kiedy pod palcami poczułem ciepło, a nie jakieś trupie zimno. Uśmiechnąłem się nawet pod nosem, przejeżdżając opuszkiem po Jej nadgarstku i wierzchu dłoni. Chociaż przecież nie wywołało to u Niej żadnej reakcji, o czym przecież skrycie miałem nadzieję. "Ona śpi, debilu, takie głupoty nie podziałają." Skupiłem się na tym, żeby najdelikatniej jak to możliwe unieść jej palec serdeczny i wsunąć na niego pierścionek. Nie chciałem Jej uszkodzić, ani nic, a przecież dziewczyna wydawała się być jak z porcelany. Kiedy już mi się udało, subtelnie odłożyłem Jej dłoń na miejsce i przez moment się jej przypatrywałem. Zdecydowanie pierścionek wsunięty na palec zyskiwał na uroku. Teraz mógłbym nawet powiedzieć, że był ładny. I całkiem do Niej pasował. "No i co teraz...?" Zwilżyłem językiem wargi, czując jak zasycha mi w gardle. W mojej głowie błąkał się idiotyczny pomysł, ale niestety tak nachalny, że nie mogłem się go pozbyć. "Powiedz coś, Styles..."
- Eem. Ta doktorka mówiła, że prawdopodobnie możesz mnie słyszeć. - zacząłem drżącym głosem i natychmiast zamknąłem oczy, słysząc jak przerażająco mój głos roznosi się po pomieszczeniu. "To i tak nic nie da Styles, Ona nie kontaktuje..." Wiedziałem jednak, że zwykłe siedzenie i gapienie się w Jej twarz było równie durnym wyjściem. "A może akurat..." - Byłoby fajnie, bo gdyby się okazało, że jednak gadam tylko sam do siebie... - zachrypiałem znowu, powoli otwierając oczy i wbijając je w we własne dłonie. - Ale jeśli nie słyszysz, to wiesz... Ja się nie obrażę. Sam trochę spałem i olewałem innych, więc jest spoko. - paplałem durnoty, czując, że to przecież i tak nie ma najmniejszego sensu. "Ona i tak nic nie słyszy..." - Taaaak. - jęknąłem, marszcząc czoło. Ścisk w żołądku tylko się pogłębił, przechodząc na moje gardło, a nawet i wyżej. Musiałem aż zamknąć oczy na moment, żeby pozbyć się tego dziwnego pieczenia pod powiekami. "Bo na pewno nie będę teraz ryczeć..." - Sorry, że tak długo tu nie przychodziłem. - westchnąłem w końcu, tchnięty potrzebą wytłumaczenia się. "Jakby to miało jakieś znaczenie..." - Chyba trochę się bałem. Nie to, że jesteś straszna! - sprostowałem natychmiast, patrząc na Nią uważnie. - Jesteś właściwie całkiem ładna. - stwierdziłem, błądząc spojrzeniem po Jej twarzy. Bo nawet jeśli blada i bez życia, nadal miała w sobie coś interesującego. Przynajmniej dla mnie. "Jak każda nowość, Styles..." Chrząknąłem głośno, z powrotem wciskając wzrok we własne dłonie. Sam nie wiedziałem już co mam mówić. "Najlepiej to co zawsze, pieprz bez sensu..." - A, przyniosłem kwiaty. - mruknąłem, kiedy mój wzrok padł na podniszczony bukiet. Z uczuciem podejrzliwości, zebrałem kwiatki w garść i delikatnie położyłem je na szafce obok Jej łóżka. - Nie pamiętam jakie lubisz, więc codziennie dostaniesz inne, okej? - spojrzałem z powrotem na Jej twarz, uśmiechając się debilnie. Poczułem jak dłonie zaczynają mi się dziwnie pocić, więc mimowolnie przejechałem nimi po udach. - Już się umówiłem z facetem z kwiaciarni na rogu. Jak tylko któreś wyjątkowo ci się spodobają, daj tylko znać. - palnąłem, zamykając się na moment, jakbym serio oczekiwał jakiejś reakcji. "Ona nie odpowie, idioto." Westchnąłem ciężko, żeby zebrać myśli. - To trochę dziwne, nie? - zacząłem po chwili, przejeżdżając dłonią po włosach i nachylając się lekko w kierunku dziewczyny. Chyba już szykowałem się na długie gadanie. "No tak, zanudź ją, oczywiście." Ale serio potrzebowałem się komuś wygadać i byłem pewien, że nikt mnie nie wysłucha lepiej niż Ona. "No jakby inaczej, przecież śpi." - Niby jesteśmy parą, a prawie w ogóle cię nie pamiętam. No prawie, bo coś tam zaczyna mi już w głowie świtać. Na razie niewyraźnie, ale mój mózg nigdy przecież nie był zbyt aktywny... - uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając z uwagą na twarz dziewczyny. - Pamiętam na przykład jak mi opowiadałaś o swoich rodzicach. Znaczy... Tak mi się wydaje. Pewności nie mam, ale przy składaniu twoich ciuchów zauważyłem, że lubisz rockowe kapele. To bardzo pasuje do dziecka poczętego po koncercie Aerosmith. No chyba, że to nie ty. W sumie to ja mogłem film jakiś o tym oglądać. Albo książkę prze... - uciąłem, marszcząc czoło. - Co ja gadam, to musiał być film jak już. - prychnąłem, kręcąc głową. - Ale wierzę, że to jednak byłaś ty. - uśmiechnąłem się szeroko, zupełnie jakby ona miała to zauważyć. Nie zauważyła. Nadal leżała zupełnie nieruchomo, jakby już dawno była gdzieś indziej. "Nie Styles, nie myśl tak." - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale poprzestawiałem parę twoich ciuchów. - chrząknąłem po chwili, zaczynając zupełnie z innej rury. - No musiałem, no, tam był okropny bajzel... Sprzątać to ty chyba nie lubisz, prawda? - odczekałem chwilę, licząc na jakąkolwiek jej reakcję. I aż ścisnęło mnie w dołku, kiedy żadnej nie doczekałem. - Ale każdy ma swoje wady, ja się nie czepiam. Pewnie byłaś bardzo zajęta. Przecież studiujesz, masz dużo nauki, spotykasz się z koleżankami... Z tego co widziałem w albumach wyglądasz na towarzyską osobę, musisz mieć sporo przyjaciół. I pewnie wielu facetów się za tobą uganiało... Wygląda na to, że ja też. I że miałem nad nimi przewagę. - stwierdziłem kwaśno, opuszczając spojrzenie na własne dłonie. "Też wybrałeś temat, durniu..." Ale chociaż czułem się dziwnie z myślą, że jakieś uczucie kiedyś łączyło mnie i tą dziewczynę, chęć wygadania się była silniejsza. Bo skoro już założyłem, że byliśmy razem, bardziej niż fakt, dlaczego postawiłem na nią, ciekawiło mnie to, dlaczego ona wybrała mnie. Ciemniejsza strona mnie podsuwała mi ciągle pomysły, że to może dla kariery, pieniędzy, sławy, drogich prezentów, ale mimo wszystko skrycie liczyłem, że to nieprawda. Może akurat coś we mnie zobaczyła. "Tylko co...?" - Chociaż nie rozumiem dlaczego... - zmarszczyłem czoło. - Co cię tak we mnie przekonało, co?  - zapytałem poważnie, wbijając spojrzenie w jej twarz. Naprawdę czekałem na jej odpowiedź, jakieś słowo wyjaśnienia, ale jedyne co otrzymałem to przejmujące pikanie maszynek narozstawianych wokół jej łóżka. "Czyli się nie dowiesz, Styles." - Naprawdę chciałbym, żebyś się już obudziła... - szepnąłem niespodziewanie nawet dla siebie i głęboko nachyliłem się do przodu. Oparłem czoło na barierce jej łóżka, mocno trzymając się za ściśnięty brzuch. Westchnąłem głośno, czując jak pod powiekami znowu zaczyna mnie nieprzyjemnie piec. Ale już nie mogłem tego powstrzymać. - Naprawdę...



środa, 19 marca 2014

i'm soooooooorry...


Wiem, że długo nic nie dodaję i dlatego chcę Was z całego serca przeprosić. Niestety, w najbliższych dniach raczej też nic się nie pojawi, gdyż dopadło mnie wredne choróbsko z gorączką w pakiecie i teraz tak mi dziwnie świat faluje przed oczami. Obawiam się, że z taką logiką nic mądrego nie napiszę, więc nawet się za to nie biorę. Wybaczycie mi moje małe lenistwo...? Obiecuję, że jak tylko dojdę do siebie, napiszę długi rozdział w zamian za te... No... Słowa mi zbrakło, ehh... To ja już może kończę. Nie przedłużając, przepraszam jeszcze raz. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :).

Kocham Was! :*

o tak mniej więcej się dzieje jak próbuję wstać.


Hahaha, przy pierwszych minutach "Frozen" stwierdzono, że wyglądam jak Anna. A potem nastała ta scena:
i padł okrzyk: "NO CAŁKIEM JAK TY!"
Dzięki... :D

niedziela, 9 marca 2014

27.

Przepraszam za poniższe. Wiem, że nie wyszło, ale... no musiałam to uwzględnić. Nie popadajcie z nudów :)


kilka godzin wcześniej.

Nie mogłem tam dłużej zostać. Normalnie po ludzku nie mogłem. Wkurzenie Horana czułem przez ściany. Złość ściekała nawet z sufitu. Atmosfera była tak gęsta, że siekierę można było powiesić. Nawet Eve uczciwie uprzedziła mnie, żebym nie wchodził Niallowi w drogę. No to się usunąłem. Jak w końcu oboje usnęli spakowałem wszystkie swoje rzeczy i wylazłem przez okno. Lepszego pomysłu nie miałem. Szkoda tylko, że nie pomyślałem dokładnie dokąd mam się udać. Chłopaki odpadali. Byłem pewny, że gdyby tylko dowiedzieli się o naszej kłótni, szybko by mi poprawili z drugiej strony. A tego wolałem już uniknąć. "Już i tak moja warga zaczęła przypominać oponę..." Do nikogo z rodziny dzwonić nie chciałem. Podejrzewam, że ich reakcja byłaby identyczna jak w przypadku chłopaków. A co do innych znajomych zwyczajnie nie miałem pewności w jakich stosunkach i z kim teraz jestem. "Amnezja to jednak problem..." Ciągnąc za sobą jedną, jedyną walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami zwyczajnie błąkałem się po ulicach. Trzecia nad ranem, ziąb niemiłosierny, żywego ducha na zewnątrz, a ja, Harry Styles zwiedzam sobie Londyn... "Styles, popieprzyło cię już całkowicie..." Mimo wszystko cieszyłem się jednak, że mogłem pobyć sam. Bo chociaż ulice jak na tę porę były wyjątkowo puste, udało mi się minąć kilkoro ludzi. Do tej pory jak już coś takiego mi się zdarzyło, nie obywało się bez robienia zdjęć, dawania autografów i rozmów z fanami. Teraz cisza. Nie mam pojęcia jak menagerowie to załatwili, ale miałem spokój. Nikt nie ganiał za mną z aparatem, nie było histerii, nagłych krzyków, płaczu, fanów. Nic. Wiedziałem, że o mnie gadają, udało mi się podejrzeć jedną czy dwie gazety w szpitalu, nawet zobaczyć jakiś program w telewizji... Nie oszukujmy się, głównym tematem byłem ja. 'Harry Styles miał wypadek' widziałem już w każdym możliwym miejscu. Więc tym bardziej trudno było mi zrozumieć całą sytuację. Menagerowie obiecali mi wprawdzie spokój, ale żeby aż tak...? "Musieli chyba kurde grozić sądem wszystkim, którzy chcieli do mnie podejść..." Westchnąłem ciężko od natłoku dziwnych myśli, powoli kręcąc głową, jakbym chciał je wszystkie stamtąd wytrząsnąć. Nawet mi się udało, bo gdy już ogarnąłem okolicę w jakiej w niewytłumaczalny sposób się znalazłem, wszystko inne przestało mieć znaczenie. "Jakim cudem ja się tu cholera znalazłem.?" Marszcząc brwi przejechałem wolną ręką po mokrych od londyńskiej mżawki włosach i z uwagą wbiłem wzrok w budynek przede mną. Całkiem znajomy budynek. Ten... "Dom." Jednopiętrowy, malutki, skromny. Żadnych wymyślności, prosta konstrukcja, prosty wygląd, prosty ogród, prosty podjazd, proste ogrodzenie. Niewielki, niewyszukany domek potrzebujący remontu i należący do przeciętnej rodziny. "A podobno miałem miliony na koncie..." Patrzyłem na żółty budynek z nieukrywanym powątpiewaniem. "Jakim cudem...?" Nie to, żebym od razu gwiazdorzył, ale z moim majątkiem chyba było stać mnie na coś, z czego nie odłaziła farba. I co nie wyglądało jakby zaraz miało się rozlecieć. I było w przyjemniejszej dzielnicy. I miało jakąś skuteczniejszą ochronę niż wątłe, metalowe ogrodzenie... "Chyba, że Ona ciągnęła ze mnie tyle kasy, że nie starczało już na nic innego..." Sumienie natychmiast ścisnęło mój żołądek. Poczułem się tak, jakby znowu ktoś przypierdzielił mi w twarz. I to jeszcze mocniej niż poprzednio. Mimowolnie się nawet skrzywiłem, przypominając sobie ten cały ból. Tym razem silniejszy tysiąckrotnie. "Styles, może po prostu nie myśl o Niej..." Westchnąłem głęboko, przez moment zastanawiając się co dalej. Nie miałem pojęcia co teraz mógłbym zrobić. Iść dalej.? Wchodzić do środka.? "Dylematy młodocianej gwiazdy kurde..." Jakoś nie miałem ochoty znowu włazić z butami w życie o którym nie miałem pojęcia, ale innego wyjścia chyba nie miałem. Zanim więc wymyśliłem jakiś powód przeciwko, gwałtownie ruszyłem do przodu, już po sekundzie z trzaskiem otwierając metalową bramkę. Nie zastanawiając się nad niczym po prostu szedłem przed siebie. Odgłos moich kroków niebezpiecznie roznosił się po nocnej okolicy, ale miałem to gdzieś. Nim ktokolwiek mógł tu przyjść i opieprzyć mnie za hałasy, już zdążyłem wspiąć się na niewielkie schodki i stanąć centralnie przed drzwiami. Szybko sięgnąłem po klucze, które wciąż dziwnym trafem ciążyły mi w tylnej kieszeni, ale gdy tylko chłodny metal dotknął mojej rozgrzanej skóry, mój zapał do wchodzenia tam dziwnie zmalał. Zmarszczyłem czoło, wpatrując się intensywnie we własne dłonie, jakbym tam miał napisaną odpowiedź co dalej. Przez chwilę przekładałem mały, srebrny kluczyk w palcach, zastanawiając się czy go przypadkiem nie wywalić i odejść stąd w cholerę. Zostawić wszystko za sobą. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że będą mnie później zżerać wyrzuty sumienia. Cały czas zastanawiałbym się co by było gdyby. "A, pieprzyć to." Zacisnąłem szczękę jak do jakiejś walki i szybko wbiłem kluczyk w drzwi. Odgłos otwieranego zamka zabrzmiał złowrogo, ale to i tak było nic w porównaniu z cichym skrzypnięciem drzwi, kiedy delikatnie je uchylałem. "Jak w horrorze..." Przekląłem dzień w którym przyszło mi do głowy oglądać te wszystkie denne straszne historyjki. Mógłbym przysiąc, że czułem czyjąś obecność za plecami. Prawie wyczuwałem oddech na karku. Ale dla świętego spokoju wolałem się nie odwracać. "Klątwa to ostatnie co chciałbym zobaczyć..." Biorąc głęboki wdech, zacisnąłem mocniej pięść na rączce walizki i bez namysłu wszedłem do domu, zamykając za sobą drzwi. "I jestem..." Czułem dziwny spokój. Rozejrzałem się powoli po zagraconym pomieszczeniu, a każdy oddzielny przedmiot rzucający mi się w oczy nasuwał kolejną myśl. Nie minęła sekunda, kiedy głowa łupała mnie już konkretnie przez natłok skojarzeń, więc mimowolnie zamknąłem oczy i ścisnąłem nasadę nosa. "Tak dłużej być nie może..." Westchnąłem ciężko, zakładając przed sobą ręce. Wprawdzie ten dom był mi obcy, ale przecież nie miałem się gdzie podziać. A jak już miałem się tu zatrzymać to musiałem to ogarnąć. "Przecież nie będę mieszkać w burdelu..." W sekundę odsunąłem od siebie setki skojarzeń, które moja łepetyna zdołała wymyślić w związku z tą idiotyczną myślą. "Lepiej już w ogóle o Niej nie myśl, Styles... A tym bardziej w ten durny sposób..." Chrząknąłem głośno, co rozniosło się echem po domu. Nieprzyjemne uczucie osamotnienia ścisnęło mnie w środku. Musiałem je jako wytłumić. Niewiele myśląc sięgnąłem więc do kieszeni, skąd wyciągnąłem swój nowiutki telefon. Nastawiłem pierwszą z brzegu piosenkę, która już po chwili otuliła mieszkanie swoimi gitarowymi dźwiękami. "Od razu lepiej." Wprawdzie nie poczułem się jakbym tu należał, ale z niewytłumaczalnych powodów Aerosmith jakoś mi tutaj pasował. "Może często go tu słuchałem...?" Pokręciłem  natychmiast głową, przekonując się, że przecież miałem nie myśleć. I żeby uśpić nadaktywny mózg, po prostu ruszyłem przed siebie, zakasując rękawy. Miałem od cholery rzeczy do ogarnięcia i tak mało czasu, żeby się z tym wyrobić... "Serio ci się gdzieś śpieszy, Styles.?" No tak, przecież miałem do groma czasu. Pokręciłem głową, nie chcąc nawet myśleć co z nim zrobię. Tym się zajmę potem. Na razie skupiłem się na ogarnianiu mieszkania. A przynajmniej kanapy, do której podszedłem z wielką niepewnością. Miałem wrażenie, że kremowy mebel pod naciskiem kupy szmat zaraz się rozwali. Nawet jeśli wyglądał jak wyciągnięty z katalogu. "Takiego zagracenia nic nie wytrzyma..." Od razu chciałem wszystko zwalić na podłogę, ale kiedy tylko wyciągnąłem po to rękę, zaraz ją cofnąłem. Tam były same Jej ciuchy. Jej. Nosiła je. One dotykały Jej skóry. Przesiąkały Jej zapachem. "Miałem prawo...?" Z niepewnością popatrzyłem na szarogranatowy, sprany sweterek leżący na samym wierzchu. Zrobiłem ze trzy podejścia zanim ostatecznie wziąłem go w dwa palce i delikatnie uniosłem. Patrzyłem na niego jak na kosmitę. Był mi kompletnie obcy i jednocześnie nie do pojęcia. Że mógł sobie tak spokojnie leżeć na kanapie która podobno była moja. "No jakim cudem do cholery pojawiły się tu nie moje ciuchy.?!" Odważniej złapałem szorstki materiał, tym razem w dwóch dłoniach. Ścisnąłem go nerwowo, jakby chcąc wydusić z niego całą prawdę. Nic nie powiedział. Nadal jedyne co słyszałem to głos Stevena Tylera. Który w jednej sekundzie pobudził dziwne sfery mojego rozumowania. Dałbym sobie rękę odciąć, że ten głupi sweter miał jakiś związek z Aerosmith. "Tylko kurde jaki.?" Zmarszczyłem brwi, próbując jakoś skojarzyć fakty. I chociaż miałem setki pomysłów, żaden jakoś nie wydał mi się odpowiedni. 
"Mama długo nie pisała tacie, że jest w ciąży."
Westchnąłem. "No tylko tego mi tu jeszcze brakowało..." Niepokój już ogarnął moje ciało i automatycznie przygotowałem się na ciemność przed oczami. A tu nic. Nie czułem się słabo, nie kręciło mi się w głowie, mózg nie uciskał na czaszkę. Nie było nalotu myśli, chaosu. Ledwo jedna myśl błyskała mi w łepetynie. Ledwo jedna. Cicha, słaba. Jakiś mętny obraz. Bardzo mętny. Wyblakły. Jak stare zdjęcie. "No Styles, wysil się..." Westchnąłem, próbując się skupić. Chciałem się dowiedzieć. Po prostu. Wytężyłem każdą możliwą komórkę, że aż prawie zabolało. Ale zobaczyłem. ZOBACZYŁEM.! Ten salon, bardziej posprzątany. Ogarniętą kanapę. Ktoś na niej siedział. Ubrany w ten sweterek. Zdecydowanie za duży jak na tę osobę. Zwisał jej z ramienia. Bladego ramienia. Ramienia z tatuażem. "To Ona..." Mimowolnie otworzyłem oczy, patrząc na materiał w moich dłoniach. Wbijałem w niego wzrok, jakbym z niego miał wyczytać odpowiedź. Co najdziwniejsze - wyczytywałem. Bardzo wyraźnie. Nie wiem skąd, ale w mojej głowie natychmiast wyplotła się opowieść o dziewczynie, która pojechała na koncert Aerosmith ze swoim chłopakiem. I która zaszła z nim w ciążę właśnie na tym koncercie. I która bała się mu to powiedzieć, bo chłopak wyjechał za pracą. I która przyznała się dopiero na kolejnym koncercie, co najdziwniejsze, też Aerosmith. "Jej rodzice..." Poczułem się cholernie dziwnie. Nawet nie wiedziałem co mam myśleć. "Skąd do cholery o tym wiedziałem.?" Westchnąłem ciężko, kręcąc głową. "Lepiej nie myśleć..." Na odsunięcie wszystkich durnowatych pomysłów, na wszelki wypadek szybko zmieniłem piosenkę i starannie złożyłem sweterek, odkładając go na stolik. Już nawet się nie zastanawiając, szybko sięgnąłem po kolejny ciuch, tym razem podarte na kolanach dżinsy, robiąc z nim mniej więcej to samo. Nie minęło wiele czasu jak uporałem się z kanapą, mechanicznie składając kolejne ciuchy i mimowolnie nucąc sobie pod nosem. Zdenerwowanie, że robię coś nie tak szybko odeszło w zapomnienie. Nie myślałem już nawet, że grzebię w Jej ciuchach. Po prostu zająłem się tym, czym powinienem. Bez większej filozofii. "Tak było najlepiej..."

*

Rozejrzałem się wokół siebie, czując nieodpartą radość i rozpierającą dumę. "Nareszcie czysto." Góry szmat zniknęły, walające się po podłodze papierki znalazły swoje miejsce w koszu, tumany kurzu opuściły meble, a dywan odzyskał swój dawny kolor. Salon nareszcie wyglądał jak należy. Porządnie i czysto. Może nie lśnił, ale przecież nigdy nie byłem mistrzem sprzątania. Najważniejsze, że odzyskał przestrzeń i jakąś taką przytulność. "Poprzednią...?" Nie byłem pewien, ale osobiście mi się podobało. No i starałem się niczego nie przestawiać. Każda najdrobniejsza ważniejsza pierdoła została na miejscu w którym ją zastałem. "To chyba było fair..." Zmęczony, ale uśmiechnięty potarłem mokre od wysiłków czoło. "Niezła kondycja, Styles..." Okej, może to i śmieszne, ale nieźle się zmachałem. Manewrowanie między półkami, wstawanie i klękanie, wspiananie i złażenie, podciąganie i opuszczanie... "Gorzej niż na wf'ie w szkole..." Wcale nie czułem się dobrze z myślą, że wszystko będę musiał powtarzać i w innych pokojach. "Ale miałem inne wyjście.?" Chrząkając, szybko złapałem stertę ciuchów, którą zdążyłem tu zebrać i trochę na ślepo ruszyłem do sypialni. Prawie się wywaliłem przy progu, ale na szczęście udało mi się nie zepsuć misternie ułożonej wieży. Zachowując większą ostrożność, podszedłem do szafy i nawet niedelikatnie wcisnąłem ciuchy w wolne miejsca na półkach, uważając, żeby się tylko z niej nie wysypały. "Niech tam siedzą..." Odchodząc od szafy, rozejrzałem się spokojnie po wnętrzu sypialni. Takim samym jak zapamiętałem go z wcześniejszej wizyty. Dokładnie takim samym. A jednak mimo wszystko trochę innym. Dzisiaj czułem tutaj seks. Z każdej możliwej strony. Jakoś dziwnie mi to działało na poczucie bezpieczeństwa i coś dziwnego natychmiast ścisnęło mój żołądek. "Bo czy to możliwe...?" Ciężko opadłem na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Milion myśli przebiegło mi nagle przez głowę. Wszystkie, co do jednej wiązały się z Nią. Nią, jakąś nieznaną mi dziewczyną, którą każdy wciskał mi w łapy. I nie rozumiałem dlaczego. Przecież ona była mi obca. Nie znałem jej. Nic o niej nie wiedziałem. Nic nie kojarzyłem. Nic do niej nie czułem. W ogóle nic. "A podobno byliśmy razem..." "Nie, to durnota." Westchnąłem ciężko, prostując się gwałtownie. Nie mogłem dać się zwariować. Na żadne opowiastki nabrać się nie dam. Potrzebowałem dowodu. Mocnego dowodu. "Bez dowodu w nic nie uwierzę..." Walecznie nastawiony, dźwignąłem tyłek z łóżka, a mój wzrok mimowolnie padł na szafkę nocną. "No i masz kurna dowód..." Opadłem na łóżko jeszcze szybciej niż wstałem, tym razem już bez żadnej energii. Mimowolnie zatrzymałem całe powietrze w płucach, nie potrafiąc zrozumieć dlaczego cały świat mi to robi. Dlaczego widzę zdjęcie. Moje i Jej. "Nasze..." Kręcąc głową, sięgnąłem niepewnie po szklaną ramkę, przenosząc ją przed oczy. "Ja i ona..." To było zbliżenie naszych twarzy. Uśmiechniętych, szczęśliwych, z czymś w oku. Dałbym sobie rękę uciąć, że to zdjęcie było zrobione tutaj, w tej sypialni. Rano. "No tak geniuszu, ona nie miała makijażu..." "Ale i tak była ładna." Automatycznie powędrowałem dłonią to zarysu jej twarzy. Przejechałem palcem po jej zielonych oczach, po wystających kościach policzkowych, po zadartym nosie pokrytym piegami, po malinowych ustach... "Musiały być słodkie..." Ledwo ta myśl wykwitła w mojej łepetynie i zdążyłem się opieprzyć sam siebie, już pojawiło się przekonanie, że te usta były słodkie. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego, ale byłem pewny, że jej pocałunki potrafiły mącić w głowie. "Ja pierdolę..." Zdecydowanie lepiej było mi bez tej wiedzy. Teraz tylko poczułem się bardziej skołowany. I winny. Nie odrywając wzroku od jej twarzy wiedziałem, że odzywa się we mnie sumienie. "Debilu, jak mogłeś być tak głupi..." Poczułem się jak ostatni tuman. Cham. Idiota. Egoista. Arogant. I setka innych określeń na zwykłego dupka. "Ona tam..." Jęknąłem, przyduszony własnym poczuciem winy. I pierwszy raz pomyślałem o tym co by było gdyby role się odwróciły. Gdybym to ja leżał w śpiączce, a moja ewentualna dziewczyna rękami i nogami broniła się przed odwiedzinami. "A jeśli się obudzi...?" Westchnąłem jeszcze ciężej. Nawet wolałem sobie nie wyobrażać co by było gdyby ona się nagle obudziła, przeświadczona tak jak wszyscy, że między nami jest jakieś uczucie. Że ja do niej... Że ona do mnie... A ja ją olewam. "Przecież gdyby to wszystko była prawda, serce by jej pękło..."
"Przeze mnie..."
Milion negatywnych uczuć natychmiast zalało mój mózg. W końcu dotarło. W końcu. Byłem przytłoczony i wściekły sam na siebie. Najchętniej sam sobie bym teraz walnął. I to porządnie. "Debil.!" Kompletnie bez energii opadłem plecami na łóżko, mając zwyczajną ochotę się rozryczeć. Albo przypieprzyć głową o ścianę. Wszystko jedno. "Styles, pacanie..." Byłem na siebie więcej niż wściekły. To było nawet trudno opisać. Jakieś cholerne poczucie winy paliło mnie od środka, ściskało za gardło, prawie dusiło. Przez moment nawet nie mogłem oddychać. "Styles jesteś najgorszym idiotą jakiego świat widział..." Westchnąłem ciężko, podnosząc się znowu. Kiedy odkładałem zdjęcie na półkę, mój wzrok padł na coś kolorowego wystającego spod łóżka. Zmarszczyłem czoło, ale sięgnąłem po dziwną rzecz. Wyciągając ją stamtąd szybko okazało się, że to komórka. Czerwona. Z klawiszami.! W zabawnej obudowie. "To nie mogło być moje..." "A więc Jej..." Niepodziewanie coś ścisnęło mnie za gardło, a dziwne głosy w głowie zaczęły podpowiadać, żebym to przepatrzył. "Przecież szukasz dowodu..." No bo szukałem... Ale czy mogłem...? "Styles, nie bądź ciota..." Drżącą ręką szybko nacisnąłem odpowiedni guzik, włączając telefon. Rozbłysł już po chwili, nawet nie pytając mnie o hasło. "I całe szczęście..." Mina mi jednak zrzedła, kiedy na tapecie zobaczyłem swoje zdjęcie. Nienajlepsze, jakieś poranne. Miałem ledwo otwarte ślepia. "Ona serio tak...?" Pokręciłem głową, woląc nie wiedzieć. Szybko wszedłem w menu, zastanawiając się co właściwie dalej. Nie zdążyłem jednak dobrze się nad tym zastanowić, kiedy telefon zawibrował niespodziewanie, a u góry pojawiła się ikonka wiadomości. "Mogłem...?" Rozejrzałem się niepewnie wokół. Nic nie powiedziało mi, że nie. Nie zastanawiając się długo, szybko wszedłem w wiadomości. "Niall...?" Ostro mnie zdziwiło kiedy zauważyłem jak Horan wydzwaniał do mojej... do Niej, zostawiając Jej trzy wiadomości na poczcie pod rząd. "Ciekawe czego chciał..." Kierowany już czymś więcej niż zwykłą ciekawością, szybko wybrałem numer poczty głosowej, spokojnie i cierpliwie przechodząc przez durne wciskanie przycisków, zanim udało mi się dostać do wiadomości. Jednak niczego innego niż zwyczajne 'oddzwoń później' się nie dowiedziałem. "Horan, mógłbyś być wylewniejszy..." Westchnąłem, już mając się rozłączać, kiedy automatyczny głos kobiecy zapytał mnie czy chcę odsłuchać zapisane wcześniej wiadomości. "Chciałem...?" Nie musiałem się nawet pytać, od razu wcisnąłem odpowiedni numerek. I aż mnie zmroziło, kiedy usłyszałem swój własny głos. Zdenerwowany. I pełny czegoś dziwnego. "Ale mój..."

"Odrzuciłaś mnie... Miło, naprawdę. Powinienem strzelić focha, ale wiem, że jest 3 nad ranem, więc ci wybaczam. Miałem straszliwy koszmar i chciałem tylko usłyszeć twój głos. Nawet nagrany na automatycznej sekretarce... Chociaż przyjemniej by mi było, gdybym mógł się teraz do ciebie przytulić. Dwa tygodnie to jednak tortury. Mam nadzieję, że chociaż porządnie się wyśpisz i nie będziesz na mnie warczeć za próby kontaktu. No dobra... Oddzwoń jak tylko wstaniesz, okej.? Kocham cię."

Przełknąłem głośno ślinę, nie wiedząc nawet co myśleć.
Ja.
Jej.
Powiedziałem.
Że.
Ją.
...
"Kurwa..."


środa, 5 marca 2014

26.


Obudziłem się nagle. Zaryczany. Cały. Moją poduszkę dosłownie można było wyrzynać. "No i się kurwa jeszcze popłakałem jak panienka..." Westchnąłem pod nosem, ocierając dłońmi policzki. Czułem się kompletnie wyczerpany. Zupełnie nie jak po śnie. Prędzej jak po jakimś pieprzonym maratonie. Wszystko mnie bolało. Wszyściutko. Każdy, kurwa, najdrobniejszy mięsień. Ale jakby tego było mało, napieprzało mnie jeszcze od środka. Rozrywało mnie. Dołowało. Cholerne uczucie straty. "Ja pierdolę..." Podniosłem się na rękach i rozejrzałem po zaciemnionym pokoju. Znajome obrazy praktycznie uderzyły mnie w twarz. Byłem kompletnie skołowany, może trochę przymroczony. Chyba nawet nie wiedziałem co się dzieje. "Kurwa, Tomlinson, naćpałeś się czegoś, czy jak.?" Przejechałem ręką po twarzy dla rozluźnienia, ale w ogóle mi to nie pomogło. A jakby tylko nasiliło cholerną mieszankę bezradności i rozpaczy, panoszącą się wewnątrz mnie. "Kurwa, kurwa, kurwa..." Czułem się jakiś taki ciężki, otępiały. Chyba nie bardzo nawet miałem kontakt z rzeczywistością. Jedyne, co wiedziałem na pewno to to, że jest mi źle. Cholernie źle. I to tylko i wyłącznie z powodu Lou. "Jej nie może nie być..." Wiedziałem, że coś tu nie grało. Wprawdzie byłem przygnębiony i w ogóle, czułem stratę i totalny chaos w głowie, ale wiedziałem, że to był tylko wynik pieprzonego wyniku mojego zmęczenia. Jakiś poroniony wytwór mojej wyobraźni. Coś, co nigdy, przenigdy nie powinno się zdarzyć. "Jezu, Tomlinson, ty jesteś jakiś pierdolnięty..." Mimo wszystko było mi tak jakoś dziwnie. Pusto w środku. I chociaż miałem pewność, że to wszystko to tylko sen, chciałem się upewnić. I dlatego szybko wykręciłem numer Zayna. Tak z przypadku. To chyba z nim ostatnio się kontaktowałem. "Ale czy to miało do cholery jakieś znaczenie...?"
- Zayn... - pisnąłem szybciutko, kiedy dźwięki wykonywanego połączenia zastąpił ostry szum, jakby ulicy. Nie miałem ochoty bawić się w żadne głupie powitanka, ja tu miałem o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia... - Nie komentuj, tylko posłuchaj, dobra.? - zapowiedziałem, ale w odpowiedzi dostałem jedynie ciszę. "On tam poległ na wojnie, czy jak...?" - Malik, nie mów mi, że właśnie kiwnąłeś do mnie głową... - westchnąłem niecierpliwie, oczami wyobraźni już widząc jego durny wyraz twarzy.
- No przecież miałem nie komentować. - usprawiedliwił się, chyba obrażony.
- Debilu, od teraz. Nie przyszło do głowy, że cię nie widzę, prawda...? - zironizowałem.
- Nie przyszło. - Malik sparodiował mój głos, przez co wypadł jak napalona osiemdziesięciolatka. "Debil..."
- Nieważne. - urwałem ten debilny dialog, mając na myśli jeden poważny problem. "Louisa..." - Powiedz mi jedno... - zacząłem delikatnie, chyba nie chcąc przestraszyć Malika. No bo raczej nie chciałem go zasypywać informacjami o moim durnym śnie, prawda.? "Tylko śnie..." - Z Lou wszystko w porządku.? - wypaliłem znienacka
- Jakbyś stary nie zauważył to od kilku tygodni leży w śpiączce i nie daje znaku życia. - Zayn prychnął jedynie, a ja wyczułem w jego głowie wyjątkową irytację. "No tak, niefortunne pytanie..."
- Pytałem czy jest tak jak wczoraj. - poprawiłem się natychmiast.
- Identycznie. - usłyszałem, czując częściową ulgę. "Czemu kurwa tylko częściową...?!"
- Na pewno? - dopytałem się w razie czego.
- Wyszedłem od niej minutę temu. Jestem stuprocentowo pewny. - stwierdził. Nie miałem podstaw, żeby mu nie wierzyć, więc uśmiechnąłem się szeroko sam do siebie. "Czyli tylko idiotyczny sen..." - Śpi jak... - Malik zawahał się i byłem pewny, że się skrzywił na tej swojej durnej mordzie. "Jak on chciał coś palnąć..." - Śpi. - powtórzył po prostu. - Nawet się nie ruszy.
- Malik, normalnie cię kocham. - oświadczyłem entuzjastycznie i rozłączyłem się niespodziewanie. Z westchnieniem ulgi opadłem lekko głową na poduszkę i praktycznie zaśmiałem się w głos. "Ona nadal była..." Uczucie pustki odpłynęło bezpowrotnie, zastępowane powoli falą szczęścia. "Niech się tylko jeszcze kurna obudzi..."

*

- Niall, to nie ma sensu. - usłyszałem zirytowany głos Eve pierwszy raz od pół godziny. Przedtem z uwagą wpatrywała się w widoki za oknem, chyba naprawdę licząc, że nagle zauważy gdzieś Stylesa, ale chyba nadzieja jej już przeszła. Więc teraz jedynie wbijała we mnie urażone spojrzenie, jakbym to ja był wszystkiemu winien. "A bo ja kontroluje kurwa Stylesa..." - Choćbyś się nawet i rozdwoił, nie wypatrzysz go w tym tłumie. - oświadczyła, zakładając ręce przed sobą. "Oho, ostrzegawczy gest. Horan, łagodnie..."
- Mam przynajmniej poczucie, że coś robię. - wytłumaczyłem się. - Gdybym siedział w domu to by mnie chyba coś zjadło.
- Ale ja już naprawdę mam dość. - Eve pisnęła zniesmaczona. - Jeździmy tak już trzy godziny. Głowę to mi chyba zaraz rozsadzi. - jęknęła, przykładając dłoń do czoła i na moment zamykając oczy. Poczułem się dziwnie widząc jak cierpi, ale jakoś nie miałem ochoty przerywać poszukiwań. "Przecież sam mogłem jeździć..."
- Może cię po prostu...
- Niall... - wparowała mi w słowo, rzucając we mnie morderczym spojrzeniem. "Easy, babe..."
- No dobra. - westchnąłem, szybko zmieniając biegi i ruszając szybciej niż nędzne 20km/h, prosto w stronę naszego domu.
- Nie. - Eve natychmiast mnie zatrzymała. "No co znowu nie  tak...?" - Zjedź tutaj. - kiwnęła głową na lewo, prosto na zjazd do szpitala. Nie miałem innego wyjścia, natychmiast tam skręciłem. - Dzisiaj nie byłam u Lou.
- Jest jakaś poprawa.? - zapytałem, czując się nagle dziwnie ciężko. "Ta jej śpiączka zdecydowanie za długo trwała..." Nie chciałem pisać czarnych scenariuszy, przecież ostro trzymałem kciuki, żeby dziewczyna się w końcu wybudziła, no ale na zdrowy rozsądek... "Horan, zamknij się. Nie myśl więcej."
- Żadnej. - usłyszałem i poczułem się jeszcze bardziej przygnębiony. - Czasami mam wrażenie, że się po prostu fochnęła na cały świat bo Harry jej nie pamięta i chce nam zrobić za to na złość. - Eve prychnęła, niecierpliwie wznosząc oczy ku górze.
- No to całkiem w jej stylu. - zauważyłem, uśmiechając się z lekka. Co jak co, ale Lou fochać to się potrafiła. Czasami szczerze podziwiałem Stylesa, że to wytrzymuje. "No ale już chyba nie musi..."
- Jak tylko się obudzi to za to dostanie. - dziewczyna zagroziła zaciekle. -Porządnie...
- No już się tak nie denerwuj, bo się tylko pokłócicie. - zaśmiałem się pod nosem, przypominając sobie kilka ich kłótni, prawie bójek. Czasami gorzej niż dzieci, potrafiły się podrzeć o byle durnotę. Dla mnie to było zabawne, chociaż one po wszystkim mogły się do siebie nie odzywać i tygodniami. "Jezu, co ja bym dał, żeby to wróciło..." Westchnąłem pod nosem, zajeżdżając już na parking szpitala. Szybko zgasiłem auto i wyskoczyłem z samochodu. Eve zaraz za mną, z nerwów dziwnie trzaskając drzwiami. Gdy ruszyliśmy do budynku, na wszelki wypadek objąłem dziewczynę ramieniem. Tak dla uspokojenia, czy coś... "Albo dla własnej próżności, kochasiu..." W każdym razie szedłem tuż obok niej, bez słowa, utkwiony w dziwnej szpitalnej przestrzeni. Nie podobało mi się to miejsce. Było smutne i przygnębiające. I jakieś takie szarawe. Od razu człowiek tracił wszystkie nadzieje i zaczynał oczekiwać najgorszego. Nie inaczej było ze mną. Zawsze gdy szedłem do Lou tym burym korytarzem, głowę miałem pełną najczarniejszych scenariuszy. I to było kompletnie niezależne ode mnie. "Co innego gdyby było tu zielono..." Wyrzuciłem z głowy idiotyczne przemyślenia, kiedy zauważyłem już dobrze oparzone brązowe drzwi z czarnym numerkiem 05. Westchnąłem głęboko, puszczając w końcu Eve i pozwalając, żeby poszła przodem i jako pierwsza weszła do sali. "Jak na dżentelmena przystało..."
- Ej... - jęknąłem, kiedy od rozbiegu niespodziewanie wpadłem na plecy dziwnie zszokowanej dziewczyny. Która z prędkością światła zamknęła szczelnie drzwi i odwróciła się do mnie z szokiem wypisanym na twarzy. "Ducha zobaczyła, czy jak.?" Zmarszczyłem czoło, widząc jak Eve pobladła. "No chyba nie chodziło o to, że..." - Co.? - pisnąłem, zaklinając w myślach wszystkie moce, żeby to nie było to co myślałem. A myślałem bardzo, bardzo źle... "Ale przecież ona nie mogła... Nie teraz, no.!"
- Nie uwierzysz... - Eve niespodziewanie uśmiechnęła się szeroko, a jej oczy rozbłysły uroczymi promykami. Złapałem się na tym, że automatycznie odwzajemniłem ten gest, chociaż przecież kompletnie nie wiedziałem o co może jej chodzić. "A może... Lou...?" "Nie Horan, nie nakręcaj się..." Westchnąłem głęboko, próbując wytłumić nadzieję cisnącą mi się do mózgu. "Lekarze przecież nie mówili, że... E, pieprzyć to."
- Ale, że co.? - spytałem dziwnie spokojnie, chociaż wewnątrz wszystko mi buzowało od tej całej niepewności. "Co ona tam zobaczyła...?"
- Cicho. - dziewczyna podniosła palec wskazujący do ust. Mimowolnie wstrzymałem nawet powietrze. "Bo jak być cicho to być cicho." Nachyliłem się do drzwi nad ramieniem dziewczyny, próbując podsłuchać co się dzieje za drewnianą powierzchnią. Wyraźnie słyszałem szmery. Wyraźnie. "Boże, żeby to było to..." Zacisnąłem powieki, odmawiając w myślach wszystkie możliwe modlitwy. Poszło mi zadziwiająco szybko, bo kiedy otwierałem już oczy, Eve powoli, ale stanowczo próbowała bezszelestnie uchylić drzwi. Nie chciałem jej pospieszać, ale jej guzdranie doprowadzało mnie do szału. Sięgnąłem więc dłonią do klamki i rozchyliłem drzwi tak, żeby zmieścił mi się tam łeb. Ale albo za szybko przeprowadziłem całą operację i mózg mi przestał nadążać, albo zaczynałem mieć już omamy, albo... "Ja pierdolę..." Zamrugałem powiekami dla pewności, ale obraz nie zniknął. Tak jak byłem tu i teraz, tak tam, tuż przy łóżku śpiącej Louisy siedział nie kto inny jak Styles. Harry Styles we własnej osobie. "Ja chyba śnię..." Ale nie dość, że siedział, to w dodatku się do niej nachylał. Patrzył na nią bez skrępowania. Bawił się dłońmi, a jego palce prawie dotykały jej ramienia. I mówił do niej. "ON DO NIEJ KURWA MÓWIŁ!" Wyszczerzyłem się automatycznie i zerknąłem w bok, na Eve, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie. Jej uśmiech zalał mnie potężną falą szczęścia i nieopisanej ulgi. "No kurwa nareszcie..." Poczułem się lekki. Szczęśliwy. Pełen nadziei. Nie mogłem pohamować uśmiechu. Co ja gadam, gdybym mógł to pewnie zaśmiałbym się w głos. Ale przecież nie mogłem im przerywać. Nie teraz. Nie w takiej chwili. Nie gdy on do niej mówił. "Właściwie to co gadał...?" Wytężyłem słuch, próbując się skupić.
- ... może trochę mnie poniosło, ale... - Styles zawahał się, marszcząc brwi ze zdenerwowania. "O czym on do niej...?" - Dobra, nie ma żadnego ale. - pokręcił głową, unosząc lekko kąciki ust i patrząc prosto na jej twarz. "ON SIĘ DO NIEJ ZNOWU UŚMIECHAŁ!" - Po prostu jestem idiotą. W dodatku niecierpliwym idiotą. Teraz mi głupio, bo to przecież nie twoja wina. - z bijącym sercem zauważyłem jak jego dłoń spokojnie spoczywa na jej ramieniu. "NA JEJ RAMIENIU!" - Nawet jeśli daliśmy się nabrać na to całe udawanie to chyba musiało nas coś trzymać przy sobie przez te pięć lat, nie.? - umilkł, jakby czekał na odpowiedź. Nawet mnie ukuła ta cisza, która jako jedyna rozbrzmiewała po sali. - Hm... - Harry chrząknął po chwili, marszcząc w skupieniu czoło. - Najprościej by było, gdybyś się obudziła i mi wszystko opowiedziała. Co ty na to...? - obserwowałem jak na twarzy Stylesa kwitnie łagodny uśmieszek...
...a już po chwili nie wiem skąd i nie wiem kiedy drzwi zamknęły mi się przed nosem z głuchym trzaskiem, blokując mi całą wizję. "CO JEST.?!"
- No co...? - jęknąłem panicznie. Miałem ochotę załomotać w drzwi i błagać o otwarcie, żeby znów móc zobaczyć ich razem. ICH, podkreślam RAZEM. "Więc dlaczego Eve mi to odebrała...?" Spojrzałem na nią z urazą, ale kiedy tylko zobaczyłem jej uśmiech, cała moja złość uleciała.
- To prywatne. Nie powinniśmy... - pokręciła głową, co dziwnie wyglądało w połączeniu z tym entuzjazmem wypisanym na jej twarzy. - Chodź stąd. - złapała mnie za nadgarstek i trochę siłowo zaczęła prowadzić prosto do wyjścia. - Widziałeś...? - szepnęła nagle, jakby to była największa tajemnica na świecie. Ale doskonale wiedziałem co czuła. - On do niej... - urwała, praktycznie z piskiem szczęścia.
- Zadzwonić do chłopaków.? - spytałem. Eve energicznie pokiwała głową. "A to się kurwa zdziwią..."



***
Uwielbiam Was wkręcać :). Ale żeby nie było, inicjatywa nie wyszła ode mnie. Pomysł nie jest mój. Za wszystko odpowiedzialna jest poniekąd Eve :).

niedziela, 2 marca 2014

25.

Pierwszy raz chyba nie mam nic do powiedzenia. Po prostu przeczytajcie. I przepraszam za błędy, ale nie miałam serca ich sprawdzać.
***



- No i.? - Eve spojrzała na mnie z zaciekawieniem, kiedy z niewysłowionym wkurwem odkładałem telefon na półkę. Stanęła w drzwiach od salonu i z niepewnością oparła się o ich futrynę. Westchnąłem, nie mając siły nawet na nią spojrzeć. No bo co miałem jej powiedzieć...? "Coś, żeby się tylko za bardzo nie martwiła, geniuszu..." No tylko ciekawe jak to zrobić.
- U żadnego go nie ma, jego telefon milczy. - wytłumaczyłem w końcu szczerze, nerwowo przeczesując włosy palcami. Trochę z bezsilności, bo od tego wszystkiego przestawałem już wiedzieć co mam robić. "Pieprzony Styles i te jego pieprzone wybryki..." - Nie wiem czy dzwonić do Anne, nie chcę jej denerwować. - westchnąłem, krzyżując ręce przed sobą. Normalnie gdybym tego nie zrobił, zaraz bym coś rozwalił, tak mnie świerzbiły...
- Na razie może lepiej nie. - Eve potwierdziła moje przemyślenia kiwnięciem głowy. "Jeszcze nie jest tragicznie, jeszcze jest czas..."
- Przesadziłem, prawda.? - spojrzałem na dziewczynę uważnie, plecami opierając się o szafkę za mną. Jej zmartwiona mina powiedziała mi wszystko. "Horan, jesteś największym debilem na ziemi."
- Nie zaczynaj Niall, to nie ty. - usłyszałem tymczasem. "Więc martwiła się o mój powrót poczucia winy..." - Sama bym mu walnęła za takie gadanie. - prychnęła, a na jej twarzy na moment wykwitła złość. "No tak, ale to przeze mnie Styles się teraz błąka gdzieś po świecie."
- No to gdzie on jest.? - rzuciłem na głos. Eve skrzywiła się tylko od mojego wybuchu. "Horan, cioto, uspokój się.!"
- Może chce sobie przemyśleć parę spraw. - marszcząc brwi, wzruszyła ramionami. - Nie wiem, już mnie głowa od tego boli. - westchnęła nagle, przykładając dłoń do czoła. - Już naprawdę, wolałabym go olać i móc spokojnie pójść spać. Ale jak jemu coś się stanie, a Lou się obudzi, to normalnie mnie zadźga. - spojrzała na mnie z wyrzutem, jakbym to ja w razie czego miał to zrobić. "Nigdy..." - Najprawdopodobniej własnymi paznokciami. - prychnęła, a mi od razu do głowy wpadł obraz dłoni Lou. "Ona serio swojego czasu hodowała szpony..." Uśmiechnąłem się pod nosem do własnych myśli i bez zastanowienia zgarnąłem Eve w ramiona. Objąłem ją mocno i czując w końcu dziwne opanowanie od jej bliskości, schowałem twarz w jej włosach. "O dokładnie tego było mi trzeba..." Pozwoliłem sobie na dłuższą chwilę ukojenia przy dziewczynie, korzystając, że mnie nie odpycha ani nic. A nawet wręcz przeciwnie, objęła mnie mocno, zaciskając piąstki na materiale mojej bluzy i pozwoliła mi na moment zapomnieć o całej sytuacji. "Boże, bez niej to bym chyba oszalał." Wzdychając, złożyłem krótki pocałunek na jej czole i odsunąłem się w końcu na bezpieczną odległość, nadal jednak trzymając dłoń na jej ramieniu. Eve popatrzyła na mnie z dołu tymi swoimi zielonymi oczami, chyba lekko rozczarowana.
- Idź się połóż. - mruknąłem, dziwnie przyciszonym głosem. Ale jak Boga kocham, ja tego nie kontrolowałem. Samo się tak jakoś... Poza tym tu chodziło o głowę Eve. Ona zdecydowanie nie powinna się tak męczyć. Wystarczy, że dzień w dzień martwi się o Louisę. - Ja się przejadę po mieście tak dla pewności. - westchnąłem, odsuwając się już od niej całkowicie i sięgając dłonią za siebie, na półkę, żeby zabrać stamtąd swój telefon. "W razie gdyby temu inteligentnemu człowiekowi chciało się w końcu włączyć komórkę..."
- Będziesz jeździć po całym Londynie.? - Eve zaprotestowała, kiedy mijałem ją i już wychodziłem na korytarz. Spojrzałem na nią zdziwiony. "A co mam do roboty...?" - Bardzo inteligentne, Niall, na pewno go znajdziesz. - prychnęła. Okej, wiedziałem, że to większego sensu nie ma, ale nic lepszego do głowy mi nie wpadło. "A siedzieć bezczynnie na pewno nie będę."
- No przecież nie będę tu siedział i dzwonił na wyłączony telefon... - rzuciłem urażony. Eve w odpowiedzi tylko przewróciła oczami i niespodziewanie wyszła z pokoju. "Aż taki foch...?!" - A ty znowu gdzie.? - prawie wybiegłem zaraz za nią i zobaczyłem jak Eve, stojąc po wieszakiem już zakłada swój płaszcz.
- No mieliśmy zacząć jeździć bez celu i go szukać, tak.? - stwierdziła poważnie, powoli zapinając guziki. - No co się tak gapisz, samego cię nie puszczę. - zmarszczyła czoło. - Jeszcze byś się zgubił i byłoby dwóch do szukania od razu.
- Dzięki za wiarę, kochanie. - prychnąłem z urazą, mimo wszystko podchodząc do wieszaka i stając obok dziewczyny. "Lepiej jednak z nią, niż samemu..."

*

- Najgorsze jest to, że on nie chce jej widzieć. - poskarżyłem się, z nerwów ściskając mocniej kubek z kawą, który kusząco parował tuż przede mną. Chrząkając, podniosłem wzrok znad niego i spojrzałem z nadzieją w twarz Danielle, jakby oczekując od niej odpowiedzi na to wszystko. "Jakby to było możliwe..." Nawet nie wiem kiedy ta jedna kawa przyniesiona jej do sali Louisy zamieniła się w drugą, tym razem w szpitalnym bufecie, jako akompaniament do moich długich wyżaleń. Sam nie potrafię wyjaśnić jak to się stało, że nagle zacząłem jej wszystko opowiadać, ale chyba potrzebowałem rozmowy. Z kimś, kto jakoś mnie wesprze. A z tego co pamiętam, Danielle była w tym dobra. "Nawet jeśli nie byliśmy już razem..." - Nie był tu nawet na pół sekundy. Unika jej jak ognia. - westchnąłem, marszcząc brwi i opuszczając znowu wzrok. "Liam, skup się..." - Nie rozumiem tego, przecież ona go nie ugryzie... - wzruszyłem ramionami z bezradności.
- Jego i wcześniej trudno było zrozumieć. Co dopiero teraz, jak jest mocno skołowany. - Danielle uśmiechnęła się lekko, dziwnym trafem i u mnie wywołując natychmiastowy uśmiech. "Zapomniałem już jakie to było zaraźliwe..." Zanim się jednak zorientowałem, dziewczyna spoważniała, groźnie opierając łokcie na stoliku i nachylając się jakby w jego kierunku. "Ohooo, teraz będzie mnie opieprzać..." - Moim zdaniem po prostu zawaliliście sprawę. - usłyszałem, zgodnie ze swoimi przekonaniami. "Ale, że słucham...?!"
- My...? Co.? - chrząknąłem zszokowany, nie bardzo wiedząc jak mam to odbierać. "My zawaliliśmy.? Jak.?!"
- Liam, nie obraź się. - Danielle zmarszczyła czoło i wbiła we mnie uważne spojrzenie. Natychmiast poczułem się podejrzanie winny. Nawet jeśli nie miałem czemu. Albo tak mi się wydawało... "Payne, idioto..." Przełknąłem odważnie ślinę i spojrzałem na dziewczynę odważnie, czekając na nieuniknione. "Może się przynajmniej dowiem co zrobić, żeby o naprawić..." - Ty zawsze lubiłeś kontrolę. Jak ci coś uciekało z rąk, to od razu cały świat się walił. - usłyszałem i niestety z bolącym sercem musiałem przyznać temu rację. "To przez to...?" - Z tego co mówisz to mam tylko wrażenie, że sami się o to prosiliście. - "Że co proszę...?" - On był na początku skołowany, a wy mu po prostu narzuciliście rolę wiernego narzeczonego. Z miejsca. Wydaje mi się, że to przez to się zablokował.
- Ty mówisz serio.? - pisnąłem podejrzanie wysokim głosem, mrugając raz za razem powiekami. - My przecież nie robiliśmy nic złego... Chcieliśmy mu tylko przypomnieć parę rzeczy. Żeby mógł się odnaleźć w teraźniejszości. - usprawiedliwiłem się. Ale już nawet w chwili mówienia czułem, że to trochę naciągana teoria. "Ona miała rację..."
- Bo tak wam odpowiadało. - Danielle przesadnie kiwnęła głową. - Podejrzewam, że gdybyście mu nic nie mówili o Lou, a nawet odmawiali opowiadania o niej, w pięć sekund by do niej przyleciał. Harry to wywrot przecież. Powinniście to wziąć pod uwagę. Gdybyś mu nie przynosił zdjęć, a tylko trochę podpowiedział co i jak, kroplówkę by za sobą przyciągnął, żeby ją zobaczyć. Wy w ogóle nic nie wiecie o zaciekawianiu facetów. - pokręciła głową, uśmiechając się nieznacznie, jakby chcąc załagodzić sytuację.
- Już tak jest za późno na gdybanie. - westchnąłem, mimowolnie przejeżdżając dłońmi po twarzy. - Mnie po prostu już cholera bierze jak o tym wszystkim myślę. - mruknąłem, opadając ciężko ramiona na stolik.
- Powinieneś odpocząć, Lee. - Danielle niepewnie ułożyła swoją dłoń na mojej, ściskając ją lekko. Natychmiast poczułem się dziwnie, ale na pewno nie zamierzałem cofać rąk. Na swój sposób to było nawet przyjemne. Uspokajające. "Ciekawe co by było, gdybym teraz się do niej przytulił..." - Bierzesz sobie za dużo na głowę. - dziewczyna natychmiast sprowadziła moje myślenie na odpowiednie tory i ku mojemu niezadowoleniu, szybko zabrała dłonie. Chyba nawet trochę zażenowana własnym posunięciem. "Niepotrzebnie..." - Jak już Harry się odciął, to się zacząłeś martwić o was obu. - chrząknęła, posyłając mi uważne spojrzenie.
- Nie mogę inaczej. Nie mogę. - jęknąłem, czując się tylko jeszcze bardziej przytłoczony tym wszystkim. - Próbowałem. Ale by mnie szlag trafił, gdybym sam się nie upewnił co się dzieje u Lou. - stwierdziłem. Oczekiwałem pocieszającej odpowiedzi, ale zanim Danielle dobrze otworzyła usta, jej telefon rozbrzmiał jednym, krótkim pisknięciem. Zanim mrugnąłem, dziewczyna już wyciągnęła komórkę ze swojej torebki. Jeden rzut oka na wyświetlacz wystarczył, żeby gwałtownie pobladła.
- Em... Sorry. Ale chyba się zagadałam. - mruknęła, podnosząc się gwałtownie zza stolika i zgarniając swoje rzeczy w jedną rękę. - Muszę... Lecieć.
- Może cię odwieść.? - mimowolnie poderwałem się tuż za nią, gotowy za nią polecieć. "O ile tylko będzie chciała..."
- Nie, dzięki. Poradzę sobie sama. - uśmiechnęła się przepraszająco, już mnie prawie mijając, kiedy zmierzała do wyjścia. "Nie chciała..." - Miło cię było zobaczyć. - niespodziewanie cmoknęła mnie w policzek. Poczułem się dziwnie, ale przyjemnie. Chciałem nawet jakoś to pokazać, kiedy zauważyłem, że dziewczyna odsuwa się ode mnie zażenowana. I z nerwów poprawia włosy, starając się na mnie nie patrzeć.
- Wzajemnie. - rzuciłem tylko, uśmiechając się delikatnie. Danielle w odpowiedzi kiwnęła głową i przyspieszając, natychmiast pognała do wyjścia. Przez chwilę nawet ją obserwowałem. Ale kiedy zniknęła mi z oczu, opadłem ciężko na krzesło, czując się jakoś dziwnie. Podejrzanie dziwnie. "Mogłem z nią jednak nie rozmawiać..."

*

Coś było nie tak. Coś kurwa na serio było nie tak. Za Chiny i za Japonię nie wiedziałem co to takiego, ale czułem to z każdej strony. Coś dziwnego, nieopisanego, chyba nieprzyjemnego. Coś, co zaczynało mnie kurewsko boleśnie kuć od środka. "Kurwa, Tomlinson, wyluzuj gacie..." Rozejrzałem się niepewnie po swoim salonie. Jak na wczesne popołudnie było już dziwnie ciemno. "Jak z dennego horroru." A jakby tego było mało, ulewa brzęczała mi o szyby, zostawiając na nich dziwne zacieki. "Witamy kurwa w Londynie..." Westchnąłem głęboko, chcąc się pozbyć dziwnego uczucia, które dosłownie rozrywało mnie od środka. Ale jak już się tam zakorzeniło, tak mogiła. "No do chuja pana, co jest grane...?" Czułem się dziwnie bezsilny. Jakby nieuniknione zło się czaiło gdzieś w kącie. Jakby coś zaraz miało się stać. Jakby jakaś Klątwa z kąta miała mnie zabić. "O KURWA!" Jak na zawołanie, mój telefon rozdzwonił się nagle donośnie i ze strachu prawie sfajdałem się w gacie. "No ktoś sobie cholera wybrał moment..." Próbując wyciszyć znerwicowane serducho, szybko wyciągnąłem komórkę z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. "Czego o tej porze może chcieć ode mnie Horan...?" Zmarszczyłem brwi i szybko podniosłem słuchawkę do ucha.
- No czego.? - mruknąłem z dziwnie ściśniętym gardłem. "Kurwa, Tomlinson, nie odstawiaj tutaj szopki..."
- Em... - Horan zawiesił się podejrzanie, a w tle za nim usłyszałem dziwne odgłosy. "Ktoś ryczał...?" Moje poddenerwowanie natychmiast sięgnęło zenitu. "Horan, jak ci nakopie do dupy, może w końcu zaczniesz gadać..." - Kurwa, Tomlinson... - jak na komendę, Niall odezwał się w końcu. Szkoda tylko, że kompletnie nie wiedziałem jak mam to interpretować. "No gorzej niż z babskim 'ale nic mi nie jest!'"
- Stało się coś.? - pogoniłem go.
- Lou... - jęknął płaczliwie. Na początku pomyślałem, że może gada do mnie, ale szybko zorientowałem się, że chodzi mu o Rudą. I z miejsca poczułem się dziwnie.
- Co Lou...? - dopytałem nerwowo. W odpowiedzi uzyskałem jedynie odgłosy czyjegoś płaczu. "Niedobrze, kurwa, niedobrze..." - Kurwa, Horan, skup się.!
- Nie żyje. - usłyszałem i aż się nogi pode mną ugięły. "Nie, kurwa, nie." Natłok myśli obudził się w mojej głowie, a mięśnie dziwnie zwiotczały. Nawet nie wiem kiedy telefon wypadł mi z ręki i huknął o podłogę. "Nie, kurwa, ona nie mogła...!" Nogi dosłownie zrobiły mi się jak z galarety. Nie mogłem utrzymać pionu. Nie kontrolując własnych ruchów, osunąłem się po ścianie na podłogę i schowałem twarz w dłonie. "NIEMOKURWAŻLIWE!"
Ona nie mogła... Nie teraz. Nie jak on jej nie pamięta. Nie jak nawet jej nie pożegna.
Kurwa, po prostu NIE.!