niedziela, 17 sierpnia 2014

50.


- Louis... - rzuciłem przyjaźnie otwierając drzwi i patrząc na kumpla, który spokojnie wszedł do salonu. - Jak cudownie cię widzieć! - uśmiechnąłem się szeroko, zatrzaskując drzwi i rozkładając ręce w niewiadomym celu. "Niewiadomym?" Okej, za tym głupio rozciągniętym tonem próbowałem ukryć, że jego wizyta wyleciała mi z głowy. Ale nawet on nie był na tyle głupi, żeby się nie połapać...
- Zapomniałeś? - spytał tylko. Nawet nie miałem co zaprzeczać, po prostu opuściłem głowę i westchnąłem ciężko.
- Na śmierć! Przepraszam, trochę mnie zakręca ostatnio...
- Masz szczęście, że cię znam. - Louis podniósł lekko torbę, w której coś znajomo zabrzęczało. - Mam też soczek dla ciebie, żeby ci nie było smutno. - spojrzał na mnie uważnie, uśmiechając się lekko.
- Eeeej, ja nie mam siedmiu lat. - oburzyłem się od razu, marszcząc brwi. "Jak do jakiegoś gówniarza, no!"
- Ale pić tak czy tak nie możesz. - słusznie zauważył. Nie miałem odpowiedniej riposty, więc tylko skinąłem ręką na korytarz.
- Chodź do sypialni. - zaproponowałem, robiąc w tamtą stronę mały krok. Jeden, bo po chwili zauważyłem, że Louis nawet się z miejsca nie ruszył i tylko gapi się na mnie dziwnym wzrokiem.
- Stary... - prychnął w końcu. "No przecież nie...!" Westchnąłem ciężko, przeczesując włosy palcami.
- Oj no... Kuchnię okopuje Gemma. Pichci coś dobrego i lepiej jej nie przeszkadzać. - wyjaśniłem. To przekonało Louisa, bo w końcu ruszył za mną. Powoli, ale zawsze. - Marna z niej kucharka, więc powinna się skupić. Sorry za bałagan. - rzuciłem jednym tchem, bo akurat weszliśmy do pokoju. Który zdecydowanie nie wyglądał reprezentacyjnie...
- Mi tam nie przeszkadza. - Tommo bez skrępowania usiadł na krześle obrotowym przy biurku, na blacie zostawiając swój 'prowiant'. - To gdzie masz te zdjęcia? - powoli przejechał dłońmi po udach i rozejrzał się wokół jakby serio ich szukał.
- Już je poukładałem. - spokojnie przysiadłem na krańcu niepościelonego łóżka i spojrzałem na kumpla poważnie. - Zresztą, ja nie dlatego. Trochę kiepsko się ostatnio rozstaliśmy. - westchnąłem smutno, opuszczając głowę i wpatrując się w swoje buty. Tak mi jakoś było łatwiej. "Ty tchórzu..." - Ja nawet nie mam pojęcia dlaczego. Tylko zapytałem o co poszło ci z El. - dodałem niepewnie i cholernie cicho, jakby moje gardło przestało ze mną współpracować.
- W porę ci się przypomniało... - ironiczny ton Lou zmusił mnie do podniesienia wzroku. Tommo nawet na mnie nie patrzył. Nadal rozglądał się wokół, zupełnie na niczym nie zawieszając wzroku. W tym momencie wydał mi się obcy jak nigdy dotąd. Jakby musiał siedzieć tu za karę, nie z chęci spędzenia czasu z przyjacielem. "I jeszcze ten ton..." Serio poczułem się winny.
- Bo ja ten... - westchnąłem, na powrót wgapiając się w podłogę. Ale nawet to nie zapewniło mi dobrego wytłumaczenia. Tak, olewałem go przez kilka dni i to po całości. W tej sytuacji nie pozostawało mi nic innego, jak tylko paść na kolana i błagać o wybaczenie... - Przepraszam, serio jestem zakręcony. - rzuciłem tylko, ale za to wyjątkowo skruszonym tonem. Takim, który zmusił Louisa do poderwania tyłka z krzesła i klapnięcia obok mnie.
- No daj spokój, tak pieprznąłem. - lekko trącił mnie łokciem w bok. - Stary...
- Okropnie się zmieniłeś. Chyba najbardziej z wszystkich. Wydajesz się bardziej wycofany. - palnąłem, zanim zdążyłem pomyśleć i z poważną miną spojrzałem na kumpla. Zdziwił się. Naprawdę się zdziwił. Do tego stopnia, że po chwili potarł czoło i niepewnie opuścił głowę.
- Każdy kiedyś musi wydorośleć. - wzruszył w końcu ramionami. "Ale na wkurzanie to ci nie pomogło stary..." pomyślałem, przypominając sobie jego wzburzenie kiedy jeszcze leżałem w szpitalu.
- Drażliwy jesteś tak samo.
- Serio, Hazz. O tym chciałeś gadać. - Tommo w końcu podniósł na mnie wzrok. Nie był zbyt sympatyczny... - Rodzinka jest od trucia dupy.
- Przy tobie jednym czuję, że chyba serio się oddaliliśmy. - wyjaśniłem. - Aż tak źle było? Zupełnie przestaliśmy gadać, że ze wszystkiego robisz tajemnicę? Ja tylko próbuję zebrać do kupy poprzednie życie. Co ja poradzę, że jesteś jego częścią. Z tamtego okresu pamiętam tylko jak się upierałeś na mnie i na Lou...

*

- A co ty tu robisz? - wrzask Louisa pojawił się znikąd i nieźle przestraszył. Drgnąłem przestraszony, prawie upuszczając kartę. I spojrzałem na kumpla z pretensją, że śmie mi tak nagle wyskakiwać zza pleców, wrzeszcząc jak opętany. "W ogóle to o co mu chodzi?"
- Em... Wchodzę do swojego pokoju. - wyjaśniłem najoczywistszą rzecz na świecie, skupiając się na trafieniu kartą do czytnika.
- Ale Ruda poszła do tamtego. - Tommo prychnął pod nosem, majtając mi ręką przed twarzą. Rzuciłem mu ostrzegawcze spojrzenie.
- No i?
- Powinniście być gdzie indziej. - usłyszałem, coraz bardziej się przekonując, że mój przyjaciel właśnie upadł na głowę.
- Niby gdzie? - spytałem, chociaż wiedziałem, że nie powinienem, bo mądrej odpowiedzi na pewno nie uzyskam.
- RAZEM. - Louis z klapnięciem złączył dłonie, znacząco trzymając je przed sobą splecione przez dłuższą chwilę. - Wiesz, zawsze to fajniej, można się poprzytulać. Albo... poprzytulać. - stwierdził, uśmiechając się dziwnie. Patrząc na niego kątem oka tylko pokręciłem głową, odblokowując w końcu drzwi i uchylając je lekko. Miałem nawet zamiar wejść do środka, olewając Louisa, ale oczywiście mi nie pozwolił. Stanął blisko mnie i zatarasował mi przejście swoim ramieniem, opierając dłoń o futrynę naprzeciwko.
- No i co jest z tobą nie tak? - spojrzał na mnie wymownie, jakbym mu powiedział, że wieczorem z nudów porywam ludziom chomiki, żeby uszyć sobie z nich futro. Szkoda tylko, że kompletnie nie wiedziałem o co mu chodzi... - Panna wgapia w ciebie oczy, ty w nią też. Chcesz mi powiedzieć, że spędzacie tyle czasu razem i nic? - patrzył się we mnie z wyraźnym niedowierzaniem. Już nawet wziąłem głęboki wdech, żeby mu wyjaśnić, że mnie i jej kompletnie nic nie łączy, kiedy znowu zaczął gadać.
- A te noce co u niej przesiedziałeś to co? W scrabble graliście? - prychnął bez przekonania, kiedy posłałem mu wymowne spojrzenie. - Weź, bo ci jeszcze przypadkiem uwierzę.
- Moje relacje z nią nie różnią się od tych jakie mam z tobą. Tylko się przyjaźnimy. - zapewniłem szczerze. Jego wzrok powiedział mi, że kompletnie mi nie wierzy.
- Ale ja nie mam cycków ani takiego tyłka, to jest ogromna różnica. Nie powiesz mi chyba, że ona cię w ogóle nie kręci.
- Dziewczyna jak dziewczyna. - wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem jak inaczej mam zareagować, przecież się tylko przyjaźniliśmy. Jej się podobali inni faceci, mnie inne dziewczyny. Często gadaliśmy o związkach, ale jako przyjaciele. Czego oczekujemy i te inne bzdety. Między nami nie było nawet ociupinkę chemii, więc kompletnie nie jarzyłem o co teraz chodziło temu debilowi.
- I nie wyobrażałeś sobie jej nago...? - Louis nie dawał za wygraną.
- Nie. - westchnąłem niecierpliwie. - Między nami nic nie ma, to czysta relacja.
- Nie ma czystych relacji między facetem a laską. Mówię całkowicie poważnie. Zawsze się coś zagmatwa. Albo ty znajdziesz laskę i później odkryjesz, że nie jest ci z nią tak dobrze jak się czułeś w towarzystwie Rudej. Albo ona się ogarnie, że jej się twój związek nie podoba i będzie zazdrosna. Albo odwrotnie, ona będzie miała faceta. Albo żadne z was póki co się nie zwiąże, za to w końcu najdzie cię na nią ochota. Albo ją na ciebie. I co wtedy?
- Albo po prostu będziemy się przyjaźnić dalej, a ja nie będę słuchał twojego gadania... - walnąłem go w ramię, chcąc w końcu wejść do mojego pokoju. Nie pozwolił mi, co więcej, nawet nie mrugnął po moim ciosie.
- Mhm, a potem ci się odmieni i do kogo przyjdziesz smędzić? - prychnął tylko. - Mówię ci, zaproś ją w jakieś romantyczne miejsce póki sobie kogoś nie znajdzie.
- Chyba muszę cię uświadomić... Nie jesteś Kupidynem. Nie będę się umawiał z kimś, bo tobie się tak podoba. - spojrzałem na niego z góry.
- Ja tylko ostrzegam. - Tommo w końcu uniósł ręce w typowo pokojowym geście, ale jego mina mówiła, że nadal jest święcie przekonany w swoich racjach. Już nawet miałem go za to poważniej opieprzyć, kiedy jego wzrok skupił się na czymś za mną. Do tego stopnia, że mina natychmiast mu zrzedła i pobladł niemiłosiernie. Marszcząc brwi, natychmiast podążyłem za jego wzrokiem, widząc nikogo innego jak Lou, która tak samo blada robiła właśnie teatralny odwrót.
- Em... W sumie już nieważne. - rzuciła tylko, znikając za rogiem. Przez moment patrzyłem na puste już miejsce, po czym spokojnie spojrzałem na Louisa. Pobladł jeszcze bardziej, zupełnie jakby zobaczył ducha. A ja czułem się jak najgłupszy człowiek na ziemi, kompletnie nie jarząc co tu się dzieje. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się co ta dwójka knuje, ale niczego nie mogłem wymyślić. Ostatecznie westchnąłem, uważnie lustrując twarz przyjaciela.
- Piliście coś razem, czy jak...


*

- Przyznaj, to było dziwne. - zaznaczyłem z lekkim uśmiechem, kończąc opowiadać własną wersję wydarzeń. Liczyłem, że Tommo odwdzięczy się tym samym, ale zdecydowanie na to nie wyglądał.
- Nie możesz tego zrzucić na mój szósty zmysł? - zmarszczył brwi i przybrał zaciekłą minę. Ale nie umknęło mi też, że na moment uciekł wzrokiem w bok, co w jego przypadku było dziwne. Zazwyczaj przy rozmowie lampił się na ciebie przeszywającym wzrokiem, a dzisiaj... "I znów." - Widziałem, że do siebie pasujecie. I co? I miałem rację. - stwierdził z przekonaniem, tym razem podnosząc wzrok na sufit.
- Kto tu się miga, co? - prychnąłem natychmiast, przypominając sobie jego wcześniejsze, szpitalne zarzuty. - Jak to zerwanie to taka tajemnica to zatrzymaj je dla siebie. Ale mi nie kręć, kumple nie zachowują się jak baby przy okresie.
- Po prostu stwierdziłem, że to nie ma sensu, okej? - Tommo w końcu spojrzał mi w twarz, przybierając smutną minę. Zrobiło mi się przykro, że doprowadziłem go do tego stanu, ale z drugiej strony wiedziałem, że ta rozmowa nie będzie najprzyjemniejsza...
- Jak mogę być z kimś, skoro... - urwał niespodziewanie, wzdychając głęboko.
- Skoro?
- Całowałem się z inną. - Louis zmarszczył czoło i aż ukrył twarz w dłoniach. A moja szczęka prawie huknęła o podłogę, czego właściwie nie chciałem pokazywać. "No to nieźle go musiało wziąć..."
- Jaką inną? - spytałem szybko, zainteresowany kim mogła być ta dziewucha, która do tego stopnia go zakręciła. Tommo tylko westchnął jeszcze ciężej.
- Z Lou.

*

- Znowu nic nie mówisz. - Liam niespodziewanie złapał mnie za dłoń i lekko pogłaskał kciukiem po jej wierzchu. Spojrzałam na niego zaskoczona, bo do tej pory zbyt zajęta byłam grzebaniem widelcem w jedzeniu, żeby skupić się na tym, że dziwnym trafem skończyły nam się tematy do gadania.
- Jestem kobietą, mam zmienne nastroje. - uśmiechnęłam się do niego sztucznie, mając nadzieję, że to zakończy jego śledztwo. Niestety, tylko bardziej wybałuszył oczy... - Nie gap się, to nie od ciąży. - westchnęłam automatycznie.
- No przecież nie dlatego się gapię. - Liam zmarszczył brwi i spojrzał na mnie badawczo. - Ostatnio coś często o tym mówisz.
- To przez tego zboczeńca. - wyjaśniłam bez przekonania. Mój facet natychmiast to wyłapał, przysuwając się bliżej mnie i czule obejmując w talii. Wtuliłam się w jego ramię, odbierając całe wsparcie i ciesząc się, że wreszcie mam go przy sobie.
- Wszystko się ułoży, mówię ci. - chłopak pocałował mnie przelotnie we włosy i zacieśnił uścisk. Tak jak właśnie tego potrzebowałam. - Lou po prostu ciągle była w biegu. Studia, praca, Harry. Odsypia jak ma szansę. Jeszcze jej się znudzi. - stwierdził z lekką radością w głosie. Więc i ja automatycznie się uśmiechnęłam, czując niewyobrażalną lekkość w środku. Przy nim zawsze problemy dzieliły się tak, że były prawie nieodczuwalne. "Prawie..." Gdzieś tam nadal było mi ogromnie przykro z powodu stanu Lou i tego co się dzieje z moim bratem, ale póki co chciałam o tym zapomnieć. Na chwilę. Chociaż na sekundę. Dlatego bardziej wtuliłam się w ukochanego, niezmiernie się ciesząc, że znów mogę przytulić głowę do jego klatki piersiowej i usłyszeć uspokajające bicie jego serca.
- Strasznie się cieszę, że przyjechałeś... - westchnęłam niewyraźnie, prosto w jego tors. W odpowiedzi wplótł dłoń w moje włosy i uspokajającym gestem zaczął mnie gładzić kciukiem po szyi. Odpływałam w jego ramionach. Sytuacja stawała się coraz bardziej idealna. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie nagły trzask rozbijanego szkła, dochodzący z sypialni Harry'ego...
- Jezus Maria, a tam co się dzieje... - w sekundę oderwałam się od Liama i pognałam do źródła dźwięku. Wparowałam do pokoju z zamachem, zatrzymując się jednak już w progu, kiedy zauważyłam kipiącego złością brata, przerażonego Louisa i skorupy wazonu leżące u jego stóp. Z paniką patrzyłam na chłopaków, nie rozumiejąc co tu się dzieje.
- Hazz? - pisnęłam w końcu dziwnie wysokim tonem, bojąc się wyjaśnienia tego wszystkiego. I mój strach nie był bezpodstawny, bo Harry po chwili wbił we mnie to swoje wściekłe spojrzenie i z zamachem wskazał na Louisa.
- ON CAŁOWAŁ MOJĄ DZIEWCZYNĘ!




Wybaczcie, choróbsko mnie dopadło i mózg nie współpracował z chęcią pisania. Mogłam tylko leżeć i oglądać durne filmy na komputerze... Zresztą nieważne. Rozdział i tak nie jest najlepszy, więc po prostu mam nadzieję, że się nie zanudziliście :) A jeśli macie wolną sekundę, obok jest link do sondy w której prosiłabym o głosy na RM... :)

wtorek, 12 sierpnia 2014

49.

Rozdział dedykuję H. chociaż wiem, że póki co świetnie się bawi na wakacjach. Mam nadzieję, że miło spędzasz czas i odpoczywasz na całego. Przepraszam, że dedykuję Ci tak kiepski rozdział, ale masz tu swój trójkącik. Niestety nie było odpowiedniego humoru, żeby opisać go jak należy...


- Nie dodawaj mi tu tego, no! - krzyk siostry powitał mnie niespodziewanie, kiedy akurat zamykałem drzwi. Aż podskoczyłem, rozglądając się wokół zszokowany. - Wszystko popsujesz! - pisnęła jeszcze, więc przynajmniej mogłem zlokalizować, że jest w kuchni. "Tylko na kogo wrzeszczała, skoro ja byłem tu?" Zmarszczyłem brwi w zastanowieniu.
- Słyszałaś, że podobno to faceci są najlepszymi kucharzami? - usłyszałem męski głos, kiedy zrzucałem z siebie wilgotny od deszczu płaszcz. "Tylko do kogo należał...?"
- Podobno! - Gemma pisnęła z pretensją. Aż nabrałem ruchów, ciekawiąc się kogo moja siostra tak opieprza.
- Ale to jest niedosolone... - obcy głos westchnął niecierpliwie, akurat jak wchodziłem do kuchni. I zobaczyłem siostrzyczkę, ściskającą nadgarstek swojego Liama który trzymał solniczkę nad parującym garnkiem. Oboje mierzyli się takim spojrzeniem, że aż mnie zaczęło mrozić. Ale jednocześnie uśmiechnąłem się pod nosem, właściwie nawet nie wiedząc czemu.
- Nie chcę wam przeszkadzać, ale chcę mieć jeszcze kuchnię kiedyś. Taką do użytku. Jak macie rozrabiać to u siebie. - palnąłem, zanim dobrze się zastanowiłem czy w ogóle powinienem coś mówić. I chyba tym ich zaskoczyłem, bo nagle obie głowy odwróciły się w moją stronę mocno zdziwione. - Cześć, Liam. - wyszczerzyłem się, ruszając przed siebie i rozkładając ręce, żeby uściskać nowego szwagra. - Miło cię widzieć niezmienionego.
- Też nie wyglądasz najgorzej. - Liam poklepał mnie po plecach i po chwili odsunął ode mnie, lustrując moją osobę uważnym spojrzeniem. "Gorzej niż rentgen..." - Jak się trzymasz?
- Sprytne, ale nie odbierzesz mi prywatnej kucharki. - uśmiechnąłem się durnowato, przytulając siostrzyczkę za ramiona. Tym samym wywołałem śmiech ze strony szwagra i niecierpliwe westchnięcie Gemmy.
- I tak nic nie jesz. - prychnęła jeszcze, patrząc na mnie kątem oka.
- Albo sobie ją weź. - odepchnąłem ją szybko, za co dostałem lekkiego kopniaka w kostkę. Ale urażone spojrzenie w odwecie musiałem jej posłać. Po chwili zresztą i tak patrzyłem z uśmiechem na Liama, gotowy zemścić się bardziej.

- Dobrze, że przyjechałeś. - westchnąłem niezobowiązująco. - Ta maniaczka prawie szybę rozbiła z tęsknoty.
- Nieprawda! - Gemma szybko podniosła głos, mrożąc mnie spojrzeniem zatytułowanym "ZAMKNIJ SIĘ, BO NA SPANIU CIĘ UDUSZĘ!" - Nie słuchaj go, za mocno walnął się w głowę. - uśmiechając się niewinnie do swojego faceta, machnęła tylko ręką i zainteresowała się garnkiem, w którym zaciekle zaczęła coś mieszać. Przez moment patrzyłem na jej wredną osobę, mrużąc tylko oczy, aż w końcu zwróciłem uwagę na Liama, który wyraźnie ubawiony opierał się o szafkę.
- Dla ciebie też jest taka niemiła? - spytałem, zwracając na siebie jego uwagę. Uśmiechnął się szerzej.
- Nawet sobie nie wyobrażasz.
- No to niezła chemia tu musi działać. - wskazałem palcem na Gemmę i jej wybranka. - Tyle czasu razem... 8 lat? - mruknąłem niepewnie, bo z matmy nigdy orłem nie byłem. Ale skoro poznali się rok przed tym jak poszedłem do X Factora... "Na pewno osiem."
- Nie do końca. - usłyszałem niespodziewanie, tracąc wiarę we własny umysł. - Mieliśmy dwa lata przerwy.
- Serio? Nic mi... - urwałem, kiedy moja głowa uruchomiła odpowiednie trybiki. - Chwila, chyba pamiętam tą awanturę. - zmarszczyłem czoło, mając w głowie parę pasujących do siebie obrazków.

*

- No wiesz... - Lou westchnęła niewyraźnie, zajadając M&Msy i wgapiając się w ekran telewizora, który wyświetlał właśnie jakąś komedię romantyczną. "Cała ona" jeśli dobrze pamiętam. W każdym bądź razie chodziło o nieśmiałą dziewczynę, która akurat w tym momencie przechodziła wielką przemianę, żeby później jakiś przystojniak się w niej zakochał. Kiepsko mnie to interesowało, ale gapiłem się na ekran, również podjadając te M&Msy i trzymając swoją ukochaną w ramionach, ciesząc się, że mogę spędzić z nią chwilę. - Przez całe gimnazjum czekałam aż jakaś dobra wróżka się pojawi, fundnie mi przemianę i jakiś przystojniak ze szkoły nagle mnie zauważy. I BAM! - machnęła ręką, prawie zwalając miskę z M&Msami ze swoich kolan, na co nawet nie zwróciła uwagi. - Zakocha się.
- To strasznie płytkie. - stwierdziłem, nie odrywając patrzałek od grupy nastolatków sprzątających właśnie dom głównej bohaterki. Nie kojarzyłem nawet w jakim celu, ale co to miało teraz za znaczenie...
- Niee. - Lou szybko pokręciła głową. - Zakochałby się w mojej osobowości. Później. - stwierdziła poważnie. To pobudziło moje szare komórki do myślenia. I kiedy mój umysł połączył dwa z dwoma, odwróciłem głowę w stronę dziewczyny.
- Jak ten idiota miał na imię? - zmrużyłem oczy wyczekująco, czując lekkie ukłucie zazdrości. Niby wiedziałem, że byłem jej pierwszym facetem w każdym możliwym znaczeniu tego słowa, ale to nie znaczyło, że wcześniej się w nikim nie podkochiwała. Samo to robiło mi już poważną konkurencję.
- Od razu idiota... - Lou uśmiechnęła się nieobecnie i wzruszyła ramionami. - Był fajny.
- Niech zgadnę... Wysoki? Ciemna karnacja? Długie włosy? Tatuaży jeszcze wtedy mieć nie mógł... Więc pewnie grał na gitarze w jakiejś kapeli z kumplami, co? - wymieniałem jednym tchem, na koniec biorąc głęboki wdech i nie spuszczając dziewczyny z oka. Zarumieniła się lekko. "Winna!"
- Na gitarze... - prychnęła, ewidentnie dla zmiany tematu. - Byle kretyn umie grać na gitarze. Poza tym to przedłużenie męskości. Freud już dawno to stwierdził. - stwierdziła wyniośle, zerkając na mnie kątem oka.
- No na pewno mówił o gitarze. - fuknąłem pod nosem, jednocześnie obejmując Lou mocniej.
- Perkusja... - głos dziewczyny przepełnił się rozmarzeniem. - Wiesz jak seksownie wygląda facet grający na perkusji? Te ruchy, gwałtowność... Seksowne. - uśmiechnęła się szeroko, już po chwili wrzucając sobie do ust kolejnego M&Msa w strasznie bezczelny sposób. U mnie chyba wypadło to podobnie, bo wraz z jej słowami poczułem nagły przypływ pewności.
- Grałem kiedyś na bębnach. - stwierdziłem z dumą w głosie. Lou tymczasem lekko się skrzywiła.
- Obrzydziłeś mi wyobrażenia... Nigdy więcej mi nie mów takich rzeczy.
- Seks za perkusją, no fantastyczne. - wyszczerzyłem się debilnie, samemu puszczając wodze fantazji.
- Jesteś obleśny. - trąciła mnie ramieniem, uśmiechając się mimo wszystko. Ale żeby mi tego nie pokazać, odwróciła głowę i skupiła się na telewizorze. - Mm, to musi być cudowne uczucie widzieć faceta, który patrzy na ciebie takim wzrokiem. - westchnęła półgłosem, obserwując główną bohaterkę schodzącą po schodach w rytm uroczej piosenki prosto do swojego wybranka.
- Raczej bym nie chciał, żeby jakiś gach się tak na mnie gapił. - prychnąłem tylko dla draki.
- Mówiłam o sobie, głupku. Ktoś mi fundnął przemianę, schodzę powoli po schodach, na dole facet, który na mnie czeka, a potem... - urwała, kiedy dziewczyna na ekranie się potknęła i praktycznie spadła ze schodów.
- Zupełnie w twoim stylu! - rozwrzeszczałem się natychmiast.
- Głupek! - Lou walnęła mnie w ramię, jednocześnie uśmiechając się szeroko. Zasłoniłem się, również nie mogąc powstrzymać radochy. I nawet miałem jej lekko oddać, żeby zacząć przepychanki, które mogłyby się skończyć czymś słodkim, kiedy niespodziewanie dom wypełnił natarczywy dźwięk dzwonka. Szybko poderwałem tyłek, nawet nie licząc, że Lou będzie się chciało i spokojnie ruszyłem do drzwi. Otworzyłem je zwinnie, oczekując krótkiej wymiany zdań, żebym szybko mógł wrócić do swojej dziewczyny, ale zanim się zorientowaniem ktoś z prędkością światła wleciał mi do salonu, z trzaskiem zamykając drzwi. A potem zostałem zaatakowany...

- Ty dupku! Idioto jeden, kretynie! - spomiędzy wcale niedelikatnych ciosów, dotarł do mnie głos siostry. "No i co jej odwaliło?!" 
- Woooooow, wow. Spokojnie. - rzuciłem głośno i korzystając z większego wzrostu, szybko złapałem za jej ręce, blokując jej jakiekolwiek ruchy. Wprawdzie przestała mnie okładać pięściami, ale nadal patrzyła na mnie morderczo i oddychała zdecydowanie za głośno. - Uspokój się. Weź głęboki oddech. - mówiłem spokojnie, chociaż w środku aż mnie skręcało ze strachu, kiedy patrzyłem na jej rozmazany ewidentnie od płaczu makijaż. - I teraz powiedz czemu mi tu tak wpadasz bez zapowiedzi i na dzień dobry okładasz pięściami...
- Puść mnie. - Gemma szarpnęła rękę, ale zbyt mocno ją trzymałem. - Puść mnie, powiedziałam! - wrzasnęła, więc na wszelki wypadek zwolniłem uścisk, przez co już po sekundzie dostałem po ramieniu. - Pacan!
- No i o co ci chodzi?! - pisnąłem, próbując przypomnieć sobie co ostatnio przeskrobałem, żeby teraz tak mi reagowała. Ale zupełnie nic nie przychodziło mi do głowy!
- O co mi chodzi?! - siostra znowu wrzasnęła donośnie i walnęła po ramieniu. - Zerwał ze mną! Przez ciebie, kretynie!
- Jak to przeze mnie? - wysapałem, próbując się zasłaniać. Nie mogłem przecież jej oddać, no...
- Gwiazdor cholerny, castingów mu się zachciało! - cisnęła przez zęby. - Nienawidzę tej twojej kariery! - ostatni raz uderzyła mnie w ramię i odwracając się bokiem, gwałtownie wplotła palce we włosy. Patrzyłem na nią uważnie, oddychając ciężko i usiłując wymyślić co teraz.
- Gemma... Gemi... Spokojnie. - westchnąłem tylko, chcąc przemówić jej do rozsądku.
- Nie uspokajaj mnie! - ...co oczywiście przyniosło tylko efekt odwrotny od zamierzonego. Tym razem jednak już nie biła, po prostu patrzyła na mnie z boku, jakby chciała wyrzucić mnie z pędzącego pociągu. A ja kompletnie nie wiedziałem jak mam na to zareagować. - Debil cholerny.
- Kochanie... - Lou wyłoniła się nagle gdzieś zza mnie, z wyraźnym szokiem wypisanym na twarzy. Szczerze mówiąc to zapomniałem o jej obecności przez to wszystko. "A mogła mi pomóc..." Podchodząc do Gemmy rzuciła mi uważne spojrzenie, wyraźnie mówiące, żebym się nie wtrącał. Na wszelki wypadek postanowiłem posłuchać - Nie denerwuj się. - spokojnie położyła jej dłonie na ramionach i popchnęła delikatnie w stronę korytarza. Zero reakcji. - Zostaw go i chodź. Pogadamy, co? - spróbowała znowu i ponownie nieskutecznie. - No chodź, na nim się wyżyjesz później... - Lou użyła w końcu więcej siły i już po chwili obie zmierzały w stronę korytarza, znikając mi z pola widzenia. Patrzyłem za nimi aż do ostatniej sekundy, próbując się uspokoić. Nie miałem pojęcia co tu przed chwilą zaszło, ale moje serce nadal nie mogło do siebie po tym dojść, wciąż bijąc jak oszalałe. W głowie zaczęło mi się przewijać setki myśli, robiąc tam niezły zamęt. I blokując jednocześnie moje ruchy, bo teraz mogłem wyłącznie stać na środku salonu i raz za razem mrugać powiekami. Dopiero kiedy usłyszałem z oddali niewyraźne szmery, odblokowało mnie lekko i na palcach ruszyłem tą samą drogą co wcześniej dziewczyny. Stanąłem za ścianą kuchni, opierając się o nią plecami, kiedy stamtąd dotarł do mnie głos Lou z przejętym pytaniem co się stało.

- Zerwał ze mną, bo miał dość tego całego badziewia. - usłyszałem wkurzony głos siostry, jednocześnie przepełniony smutkiem. Aż mnie ścisnęło za serce. - I miał rację. Ja też mam dość. Przez tego kretyna nie mam spokoju. Gdzie się nie ruszę, wszyscy mnie znają, wszyscy chcą gadać. O nim. Rzygam tym wszystkim. - stwierdziła, a jej głos spływał pretensją. To też ukuło. Tysiąc razy mocniej.
- Spokojnie, kochanie. Nie tylko ty tak masz. - "NIE TYLKO TY?!" Ukłucie winy pogłębiło się jeszcze bardziej. Aż się skurczyłem. - Też czasem mam ochotę to wszystko rzucić. Ale nie zamordowałam go i nie uciekłam do jaskini tylko dlatego, że widzę jak się cieszy ze spełniania marzeń. Wiem, że i ty go wspierasz.
- Mam dosyć wspierania tego pacana. - Gemma syknęła przez zęby i chyba walnęła o stół, bo głuchy trzask rozniósł się echem po wnętrzu domu. - Ja już się nie czuję sobą. Jestem tylko siostrą Harry'ego. Wyłącznie siostrą Harry'ego.
- Jesteś teraz rozżalona, ale to minie. - Lou starała się mówić spokojnie, ale słyszałem, że głos jej drżał. - I znowu będzie fajnie.
- Nie będzie. - Gemma rzuciła twardo. - Mam go dosyć.
- Gemi... - niepewnie wychyliłem się zza ściany, przystając już w drzwiach z obawą, że we mnie czymś rzuci. Ale tylko spojrzała na mnie z niechęcią, zaraz odwracając głowę.
- Daj mi spokój. - prychnęła. Szukając wsparcia, utkwiłem spojrzenie w Lou, która siedziała naprzeciwko mojej siostry i trzymała ją za dłonie. Ale doczekałem się tylko wzruszenia ramionami.
- Nie bądź na mnie zła... - z westchnieniem ruszyłem przed siebie, ostrożnie siadając na krześle za Gemmą i lekko przytulając się do jej pleców. - Kocham cię. - rzuciłem poważnie, utulając głowę na jej ramieniu, jak kiedyś zdarzało mi się robić w dzieciństwie, kiedy zepsułem coś jej własności i próbowałem przeprosić. Poczułem jak plecy siostry podnoszą się niespokojnie i po chwili opadają. Usłyszałem też głośny świst powietrza, ale przynajmniej niczym nie dostałem.
- Też ci tak robi? - głos Gemmy po chwili wypełnił kuchnię. Dało się w nim słyszeć nutkę rozbawienia, co przyjąłem z wielką ulgą.
- Za każdym razem. - ...która zamieniła się na cień niesprawiedliwości, kiedy moja własna dziewczyna zwróciła się przeciwko mnie.
- Boże drogi, ty miałeś chyba gorszy dzień jak go tworzyłeś. - Gemma na moment uniosła głowę, a Lou zachichotała pod nosem.
- Nadal cię kocham. - rzuciłem, nie licząc się z tym, że znowu mnie obraża. Teraz miała mi wybaczyć, chociaż przecież nic nie zrobiłem...
- To już poniżej pasa. - siostrzyczka mruknęła z niezadowoleniem.
- Mi tego nie mów. - Lou westchnęła tylko. - Wkurzasz się, a on jak szczeniak. Wytrzeszczy ślepia i zacznie się miziać...
- Ja to wszystko słyszę. - podniosłem głowę z pretensją, mając zamiar zmiażdżyć obie wzrokiem.
- Bo się znowu obrażę. - Gemma pokrzyżowała moje plany jednym, ostrym spojrzeniem. Natychmiast z powrotem się w nią wtuliłem.
- Nadal cię kocham.  

*

- Nigdy mi o tym nie mówiła. - Liam wyszczerzył się szeroko w stronę Gemmy, kiedy skończyłem opisywać ten jej ogromny wybuch pozerwaniowy. Ta w odpowiedzi tylko zmrużyła morderczo oczy. I co najgorsze, spojrzała na mnie.
- Ty durniu... - syknęła, uderzając mnie prosto w ramię. Naprawdę mocno, więc automatycznie chwyciłem się za obolałe miejsce.
- Mogłaś ostrzec, że mam się zamknąć. - mruknąłem dla obrony.
- I niby byś posłuchał?
- Nie. - prychnąłem, ku rozbawieniu Liama. Który już po chwili chwycił moją siostrę w talii i przyciągnął lekko do siebie.
- Ale to całkiem słodkie. - lustrując spojrzeniem jej twarz, uśmiechnął się szeroko. - Tak się przejąć... Nie wiedziałem, że tak ci zależy.
- Widzisz, co zrobiłeś? - Gemma spojrzała na mnie z udawaną niechęcią. W tych jej patrzałkach widziałem jednak błyski radości. Zwłaszcza kiedy zerkała na Liama. Poczułem z tego powodu nawet lekkie uczucie zazdrości. Nie o tą czarownicę oczywiście, jeszcze mnie nie pokręciło. Po prostu też chciałbym się poprzytulać z własną dziewczyną w kuchni i czuć jej radosne spojrzenie na sobie. "Niedługo, Styles, już niedługo..." Westchnąłem pod nosem, uśmiechając się sztucznie, bo nagła przykrość zalała mi wnętrze. Ale zanim zdążyłem powiedzieć coś na rozluźnienie, po domu rozległ się dźwięk dzwonka.
- O tej porze? - wybranek siostrzyczki pierwszy się zdziwił, patrząc pytająco na Gemmę. - Masz jakichś kochanków?
- Cholera, Louis! - wrzasnąłem, przypominając sobie nagle o przyjacielu. "Jak mogłem zapomnieć!" Od razu pognałem otworzyć.
- Louis? - słysząc zazdrosny ton, odwróciłem się i zarejestrowałem jak Liam z niebezpiecznym zainteresowaniem marszczy brwi. Uśmiechnąłem się nawet pod nosem, widząc też cierpiętniczą minę Gemmy.
- To jego kochanek.



Są tu ludzie, którzy jeszcze nie głosowali w konkursie na Blog Miesiąca? Jeśli tak, prosiłabym o głosy na Not All Angels Are Beautiful. Byłoby miło, gdyby temu blogowi urosło trochę procentów.

piątek, 8 sierpnia 2014

48.


Szok to zdecydowanie zbyt małe słowo, żeby opisać to, co mnie obezwładniło już przy drzwiach. Nie byłem pewny czy istnieje nawet coś odpowiedniego na jednoczesny paraliż, szum myśli w głowie i głębokie niedowierzanie na to, co się widzi. I czuje. Bo słowo daję, waliło okropnie, cokolwiek to było. "No ja pierdolę..." Rozejrzałem się wokół siebie, mentalnie próbując zebrać swoją szczękę z podłogi. I nawet po paru minutach nie potrafiłem ogarnąć skąd tu do kurwy taki syf. Puste butelki walały się wszędzie. Na meblach, na podłodze, na parapetach. Jedne stały prosto, inne były powywalane, niektóre nawet i rozbite. Pudełka po żarciu tylko dopełniały widoku. "Co on tu kurwa robił?" Strach ścisnął mnie za serce. Widok sugerował niezłą libację alkoholową. Nawet nie chciałem myśleć ile Liam tu wychlał. I w jakim jest teraz stanie. "Gdzie do kurwy on w ogóle jest?!" Zrobiłem ostrożny krok w stronę salonu i uważając, żeby niczego nie podeptać, rozglądałem się wokoło. Sam już nie byłem pewny czego mam się spodziewać. To napawało mnie strachem. Najzwyczajniej w świecie bałem się teraz o kumpla. Jego problem z nerkami to nie było byle co. Zawsze musiał się miarkować. Nawet jak oblewaliśmy coś razem, to pił z umiarem. "A teraz co?!" Widok każdej mijanej butelki ściskał mnie w żołądku. A od smrodu roznoszącego się po wnętrzu zaczęło mi się robić niedobrze. Dlatego kiedy mijałem okno, otworzyłem je na całą szerokość. Gówno mi to dało, więc to samo zrobiłem z kolejnym i z kolejnym. Aż dotarłem do sypialni Payne'a i zlokalizowałem go leżącego obok łóżka. Nie na łóżku. Obok, w kupie brudnych szmat. Aż nogi się pode mną ugięły. Przez moment pomyślałem, że już po nim. Leżał nieruchomo, z każdą kończyną w inną stronę i z głową w ciuchach. Dopiero po sekundzie i ku wielkiej uldze zauważyłem, że jego plecy się poruszają. Ledwo widocznie, ale zawsze. Szybko doskoczyłem do przyjaciela i przekręciłem go na plecy. Nawet się nie obudził. Był śmiertelnie blady i walił alkoholem. "Ja pierdolę..."

- Liam... - klęcząc obok niego i przytrzymując jego głowę, klepnąłem go po policzku. Na to też nie zareagował. Serce normalnie podeszło mi do gardła. - Liam, kurwa, ocknij się... - walnąłem mocniej, aż głuchy odgłos rozszedł się po pokoju. Ale przynajmniej coś tam mruknął pod nosem i na oślep machnął mi ręką przed twarzą. Poczułem jednocześnie ulgę pomieszaną z pustką w głowie. "Ale przynajmniej żył..." Powoli położyłem jego głowę na stercie szmat i nie ruszając się z kolan, rozejrzałem po zagraconym pomieszczeniu. -  Ja pierdolę, co ty odwalasz...

Westchnąłem ciężko, czując kompletną bezradność. Nie miałem pojęcia co miałbym teraz zrobić. Wezwać kogoś? Budzić go za wszelką cenę? "Posprzątać..." Z odrazą spojrzałem na ohydną kałużę, tego co Liam najprawdopodobniej zwrócił. Zanim zdążyłem cokolwiek o niej pomyśleć, ostry dźwięk oznajmił nadchodzącego smsa. Z bezradności sięgnąłem po komórkę. "No i czego Hazz ode mnie chce?"

"I jak?"

Wypuściłem głośno powietrze przez zęby. "On ma teraz inne problemy, Malik..." Na pewno nie będę go zamartwiać...

"Wszystko w najlepszym porządku"

*

"Wszystko w najlepszym porządku"

Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc na literki przysłane przez Zayna i z zamachem otworzyłem drzwi, sprawnie wchodząc do szpitala. Przemierzając korytarz, schowałem telefon do kieszeni i poprawiłem jakość obu bukietów, przekręcając niektóre kwiaty, czy listki. Patrząc na lilie w różnych kolorach, poszerzyłem tylko uśmiech. Osobiście, bukiety mi się bardzo podobały. Miałem też nadzieję, że i Lou byłaby nimi zachwycona. W wyobraźni już widziałem jej uśmiech i ten wzrok pełen podziwu wbity w kwiaty. "Skarbie, błagam, zaskocz mnie..." Przed drzwiami do jej sali, przystanąłem na moment i westchnąłem głęboko, dopiero po paru sekundach otwierając drzwi. Zero zmian. Sala wyglądała tak samo, łącznie z Lou leżącą w bezruchu na łóżku. Serce załomotało mi smutno. "Ale Styles, nie zamulamy..."

- Nawet nie chcesz wiedzieć co mi się wczoraj przypomniało... - rzuciłem, zamykając drzwi i szybkim krokiem podchodząc do jej łóżka. Siadając na krześle, spojrzałem na jej cudowną twarzyczkę. Uśmiech zamarł mi na ustach, kiedy zobaczyłem moją dziewczynę niezmiennie pogrążoną we śnie. Ale postanowiłem się nie rozklejać póki co. - Czy może jednak chcesz? - mruknąłem wesoło. - Biorąc pod uwagę książki, które czytasz sam nie wiem... - wyszczerzyłem się prawdziwie. - Co by nie mówić, fajne wspomnienie. Trochę wyniszczające, ale fajne. Długo po nim dochodziłem... - zmarszczyłem czoło, uświadamiając sobie drugie znaczenie tego słowa i cicho chrząknąłem pod nosem. - do siebie. - zakończyłem ciszej. - No i przynajmniej wiem o kolejnych tatuażach. - dodałem szybko, dla zmiany tematu. "Ten był o wiele przyjemniejszy..." - Ta łapka tutaj jest całkiem słodka. - zniżyłem głos, odkładając kwiaty na kolana i przekładając rękę nad barierkę, żeby sięgnąć po jej dłoń. Układając tam swoją, pogłaskałem lekko jej delikatną skórę. I mimowolnie wyprostowałem najmniejszy palec, muskając nim jej biodro. Dokładnie w miejscu, w którym powinien być wspomniany tatuaż. Wystarczyło, żeby ciarki przeszły wzdłuż mojego kręgosłupa, więc dla własnego bezpieczeństwa po prostu otoczyłem całą jej maleńką dłoń swoją. - A to serduszko... - pobieżnie zerknąłem wyżej, na zakryty szpitalną piżamą dekolt, gdzie według mojej pamięci powinien być kolejny tatuaż. - To od Bon Joviego, nie? Tak coś mi świta, że byłaś fanką. Dobrze, że facet jest już stary... - westchnąłem, lustrując wzrokiem jej twarz. - Nie, żebym był zazdrosny, ale... - urwałem, właściwie nie wiedząc czym mam się tłumaczyć. Bo na dobrą sprawę nie miałem żadnego dobrego i przede wszystkim prawdziwego wytłumaczenia. Musiałbym skłamać, a tego nie chciałem. Nie jej. - Dobra, jestem. - uśmiechnąłem się pod nosem, opuszczając głowę, jakby Lou dosłownie spojrzała na mnie z tym swoim rozbawionym błyskiem w oku. - Troszeczkę. Ale to normalne, że nie można spać spokojnie, skoro się ma tak fantastyczną dziewczynę... - ponownie spojrzałem na nią z całą swoją pewnością, milknąc na moment. Nieustannie gładząc kciukiem jej dłoń, uważnie lustrowałem spojrzeniem jej spokojną twarzyczkę. Dałem jej moment na reakcję. Nie wykorzystała go. Znowu mnie olała, co smutnym echem odbiło się w moim wnętrzu. Musiałem to zagadać.

- A to w kwestii wczorajszych zaległości. Żeby nie było, że łamię dane słowo. - westchnąłem, wolną dłonią sięgając po oba bukiety i odkładając je do jednego wazonu. Akurat się zmieściły. - Jak to dzisiaj kupowałem to dziewczyna która je sprzedawała prawie piszczała z zachwytu, że też chce takiego faceta. - uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie tamtej dziewczyny. Była naprawdę energiczna i rozgadana, właściwie nie mogłem przy niej wtrącić słowa. Nawet chciałem się tym podzielić z Lou, ale szybko doszedłem do wniosku, że gdyby była przytomna za takie gadanie dostałbym po prostu w łeb. - Dobra, zapomnij o tym. - dodałem szybko, machając ręką, jakby chcąc odgonić moje słowa. - Kojarzę twoją zazdrość... - uśmiechnąłem się szeroko. I znowu chwila ciszy. Bez jakiejkolwiek jej reakcji. "Może jednak powinienem się zachwycać inną, żeby wstała i mnie opieprzyła...?" Pokręciłem głową nad własną głupotą i nachyliłem się ku niej, opierając brodą o barierkę przy łóżku. Cały czas muskałem kciukiem wierzch jej dłoni, oczywiście uważając na kabelki. Chciałem, żeby zareagowała, jakoś na to odpowiedziała. Niestety nie miałem na co liczyć. I to naprawdę ściskało mnie za serce.

- No to powiedz mi, kiedy ty się w końcu obudzisz, co? - szepnąłem nagle, ledwo dosłyszalnie. - Nudno mi bez ciebie. Nie mam co robić w nocy. W sensie... Siedzenia w ogródku, gapienia się w niebo i gadania oczywiście. - dokończyłem, uśmiechając się szeroko. - Nie myśl, że jestem jakimś zboczeńcem... Może tylko troszeczkę... Ale i tak wiem, że to lubisz.

*

Pakując ostatnią znalezioną butelkę do szóstego z rzędu czarnego worka, odrzuciłem go pod ścianę i spojrzałem na w miarę uprzątnięty salon. Czysto w nim jeszcze nie było, ale przynajmniej ogarnąłem butelki i powody smrodu. Już tak nie waliło, chociaż zaduch nadal był. "Ciekawe jak z Liamem..." Otrzepując ręce z niewidzialnego brudu, ruszyłem do sypialni, gdzie wcześniej z ogromną siłą udało mi się wtaszczyć Payne'a na łóżko. Wcale się nie zdziwiłem, że nadal tam leżał w identycznej pozycji jak go zostawiłem. Niestety to był problem, bo spędziłem tu trzy godziny, a moja dziewczyna była przez ten czas sama w domu. Jednocześnie nie mogłem zostawić tu tego idioty samego, a wszystko wskazywało na to, że prędko się nie obudzi...

- Do kurwy Liam, ocknij się wreszcie... - powoli podszedłem do łóżka i stuknąłem go po policzku. Doczekałem się tylko mruknięcia. - Zaraz muszę wracać... - jęknąłem, bardziej do siebie. Zaczynałem chyba panikować. Potrzebowali mnie w dwóch miejscach na raz, a rozdwoić się jeszcze nie potrafiłem. "I co kurwa teraz?" Westchnąłem ciężko, przeczesując włosy. Spojrzałem na śpiącego kumpla, czując jak coś ściska mnie w gardle. Wyglądał okropnie. Łazienki to on chyba kilka dni nie widział. "I ja miałem go zostawić?"
"Nie, nie ma mowy..." Decydując szybko, sięgnąłem po telefon i wybrałem numer mojej dziewczyny. Słysząc pierwszy sygnał, poczułem się jak ostatni zdrajca, który zostawia swoją dziewczynę w ciążowych chwilach, ale wiedziałem, że nie mogę inaczej.

- Pezz? - rzuciłem, gdy tylko usłyszałem, że odebrała. I spanikowałem od razu, nie wiedząc co mam dalej mówić. - Chyba... em... Harry znowu coś od nas... ten. - jąkałem się jak debil, spojrzeniem szukając oparcia w czymkolwiek. Nic mi nie pomogło.
- Stało się coś? - głos mojej dziewczyny spływał troską. "Debilu, ona nie może się martwić!"
- Nie, skąd! - zapewniłem szybko. "Za szybko..." - Po prostu układa te zdjęcia i wiesz... Dasz sobie radę, prawda? - spytałem z nadzieją na ukojenie mojego sumienia.
- Dam. - Perrie odparła spokojnie. I to mnie przekonało. - Ciąża to nie śmiertelna choroba, wyluzuj. - zaśmiała się cicho, co jeszcze bardziej mnie uspokoiło.
- Jakby się coś działo, dzwoń.
- Dla świętego spokoju przytaknę. Masz się rozerwać przy chłopakach słyszysz?
- No nudno mi na pewno nie będzie... - spojrzałem na nieprzytomnego Liama, który z mamrotaniem przewrócił się na prawy bok i wykręcił do mnie dupą. "Jak miło..."
- Miłego wieczoru. - dla kontrastu usłyszałem w słuchawce przyjazny głos.
- Pa, skarbie. - rzuciłem miękko, rozłączając się. Chowając telefon do kieszeni, westchnąłem ciężko. - Nie ockniesz się szybko, nie? - rzuciłem do śpiącego przyjaciela. Odpowiedział mi mruknięciem. - A spróbuj zacząć rzygać... Ciebie głaskać po plecach na pewno nie będę.



Wiem, że dzisiaj krótko, ale z mojego planu nic więcej nie mogę wrzucić. Nie obiecuję też, że następny rozdział nadrobi zaległości... W każdym bądź razie mam nadzieję, że mimo długości rozdział nie zanudził :)
Mam jeszcze małą prośbę do Was. Obok jest link do sondy, w której można zagłosować na RM w konkursie na blog miesiąca. Jeśli by ktoś chciał, bardzo prosiłabym o głosy. Z góry dziękuję! :)

wtorek, 5 sierpnia 2014

hej!

ODZYSKAŁAM PRĄD! A OTO CAŁA WERSJA IMAGINU. Ale póki co, wstęp dla niewtajemniczonych... :)

No więc... dziś (5 sierpnia) mam urodziny... Dzięki dwóm (no trzem) wspaniałym osobom mogę je zaliczyć do najlepszych w całym moim życiu, mimo, że właśnie skończyłam ostatecznie z nastoletnim życiem. :) W każdym bądź razie... To co planuję, to nie będzie rozdział. Nie mogłam pisać smutnych rzeczy, kiedy uśmiech nie schodzi mi z twarzy przez cudowne życzenia i życzliwość, która dzisiaj do mnie płynie. To, co napisałam jest... Na pewno nie jest związane z treścią opowiadania. To odrębna historia opowiedziana na tych samych bohaterach. Nie wpływa na akcję. A zanim zaczniecie czytać, wprowadzę Was w alternatywną rzeczywistość. Zamknijcie na chwilę oczy... No dobra, jedno. Czymś musicie to czytać :) Więc zamknijcie oko i uruchomcie wyobraźnię...
Wypadku nigdy nie było...
Lou i Harry żyją sobie szczęśliwie... Razem. Jak zwykle. Dogadując sobie w tym całym łączącym ich uczuciu...
Eve i Niall przechodzą najlepszy etap związku...
Zayn z Perrie nadal planują ślub...
A Liam i Louis po prostu są, jak to oni. Wygłupiając się i umilając innym życie.
No i nigdy nie było wielkiej kłótni między nimi...
Macie to w głowach...? Cudownie, więc zapraszam do czytania :)






- Jezus Maria, Styles! Poszalałeś do reszty?! - nagły pisk wdarł mi się do śpiącej głowy, skutecznie wyrywając mnie z zasłużonego odpoczynku. Westchnąłem ciężko, przytulając mocniej kołdrę i ignorując kopniak, którym przypadkiem zostałem obdarzony przez rzucającą się w szoku Lou. - Co ty robisz w moim łóżku?!
- Przestań się rzucać, skarbie... - sapnąłem pod nosem porannym głosem, który nie do końca działał jak powinien. - Śpię.
- No właśnie widzę! - dziewczyna znowu wrzasnęła donośnie, więc otworzyłem jedno oko i na tyle, na ile było mnie teraz stać, spojrzałem na nią uważnie. Siedziała na samym krańcu łóżka. Potargane włosy, ślad po poduszce na policzku, zaspane oczy i cieniutka koszulka na tym kruchym ciele idealnie składały się na cudowny, poranny widok. Gdyby tylko odjąć tą rządzę mordu w oczach...
- Nie pierwszy raz, więc o co ten krzyk... - postanowiłem jakoś ułagodzić sytuację, uśmiechając się lekko. - Przestraszysz sąsiadów...
- Bo zawału dostałam! - Lou z zamachem walnęła mnie w ramię. Naprawdę zapiekło... Ale jak na mężczyznę przystało, zacisnąłem zęby. - Kładę się spać sama, bo mój chłopak jest w trasie, wszystko normalnie, a nagle budzę się z jakimś facetem w łóżku, który mnie maca po tyłku! - wrzeszczała nadal, z paniką w głosie. - Myślałam, że chcesz mnie zgwałcić! - i kolejny raz walnęła mnie w ramię, uciszając się w końcu. Teraz tylko oddychała ciężko, wbijając we mnie urażony wzrok. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.
- Gdybym chciał, zrobiłbym to jak przyjechałem. Śpisz jak kamień, słońce. - wyszczerzyłem się bezczelnie, odtwarzając w głowie jej śpiący obraz. Aureola z włosów wokół głowy, lekko rozchylone usta, podwinięta koszulka... Niewinność i seksowność w jednym.
- Bez żartów, Styles. - dziewczyna sapnęła poważnie. - Powinieneś być w jakimś hotelu, nie tutaj. Jest środek trasy.
- Nie chciałem, żebyś się budziła sama w urodziny. - stwierdziłem miękko, sięgając dłonią po jej dłoń i delikatnie splatając nasze palce. Nie protestowała. Pozwoliła mi gładzić wnętrze swojej dłoni, nadal uważnie lustrując mnie spojrzeniem. Postanowiłem to złagodzić. - Wszystkiego najlepszego, skarbie. - uśmiechnąłem się sympatycznie. Lou tylko popatrzyła na mnie jak na wariata, jakby zupełnie nie ogarniała co się dzieje. To na swój sposób było urocze. - Później ci powiem coś ładnego, okej? - zamruczałem sennie, przejeżdżając opuszkami palców po tej jej cudownie miękkiej skórze. - Teraz chodź spać... - pociągnąłem ją lekko do siebie. Nie zareagowała. - No chodź, bo się nie mam do kogo przytulić. - przeplotłem nasze palce i z większą stanowczością, chociaż nadal z niezwykłą delikatnością, szarpnąłem ją za rękę. Tylko zamrugała powiekami. Westchnąłem ciężko. - Długo się będziesz tak jeszcze gapić, zanim się położysz? - rzuciłem, już zupełnie rozbudzonym głosem.
- To jest podejrzane... - Lou zmarszczyła czoło. Nie miałem siły z nią dyskutować. Po prostu przyciągnąłem ją do siebie, praktycznie zmusiłem, żeby się położyła i wykorzystując chwilę jej zaskoczenia, przygwoździłem do łóżka ramieniem. Moja druga ręka mimowolnie zawędrowała sobie na jej udo, bezczelnie wsuwając się pod jej koszulkę i sunąc aż na miękką skórę na jej brzuchu.
- Dobranoc, skarbie. - mruknąłem, wtulając twarz w jej szyję i składając tam delikatny pocałunek. W tym samym czasie poczułem jak ramiona mojej dziewczyny łagodnie zaciskają się wokół mnie. "Przytuliła mnie!" Uśmiechnąłem się pod nosem, odnajdując idealny spokój do snu.
- Jesteś strasznie męczący. - usłyszałem niespodziewanie tuż przy uchu, kiedy ciepłe powietrze załaskotało mnie po skórze. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszcz.
- Też cię kocham. - szarpnąłem radośnie, ponownie ucałowując jej cudowną skórę na szyi. "Fantastyczny poranek..."

*

- Takie poranki to ja chętnie przeżywałbym codziennie. - stwierdziłem, siadając spokojnie na krześle przy stole i obserwując jak moja dziewczyna plącze się przy szafkach, zalewając dwa kubki wrzącą wodą. Natychmiast po kuchni rozniósł się przyjemny zapach kawy. Uśmiechnąłem się pod nosem, lustrując spojrzeniem sylwetkę Eve. Jej szczupła figura kusiła spod zwykłego podkoszulka i spodenek. Zwłaszcza to, co było pod spodenkami... Niestety dziewczyna szybko się odwróciła, więc natychmiast podniosłem spojrzenie, żeby się nie zdradzić. Ale palące policzki i tak mogły powiedzieć jej wszystko. Zwłaszcza, że właśnie zbliżała się do mnie niebezpiecznie z kubkami w dłoniach.
- Ale wtedy to by straciło cały urok. - zwinnie postawiła kubki na stole i usiadła mi na kolanach. "Słodki ciężar..." Wlepiłem wzrok w jej twarz, nie mogąc powstrzymać uśmiechu i objąłem ją szczelnie ramionami.
- Nie popsujesz mi poranka, nawet się nie staraj. Mógłbym spędzić tu z tobą cały dzień. - rzuciłem z powagą. Eve tylko westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
- Przestań się gapić na ten tort. - mruknęła bezsilnie, odkrywając moje intencje. Ale jak mogła ich nie przejrzeć, skoro od godziny jej trułem, że chcę spróbować tego wielkiego ciacha, które właśnie stało na naszej półce w naszej kuchni i normalnie do mnie mówiło. - I tak nic nie dostaniesz. - dodała, schodząc mi z kolan i siadając na krześle obok.
- Mówiłem do ciebie. - uśmiechnąłem się szeroko, mrużąc odpowiednio oczy. "Czaruj ją, czaruj, może się złapie..." Niestety, tylko patrzyła na mnie jak na debila, mrugając raz za razem.
- Ani kawałka. - stwierdziła w końcu najpoważniej jak mogła.
- Ranisz. - prychnąłem, zakładając
- Wieczorem będziesz mógł zjeść tyle kawałków ile będziesz chciał. - westchnęła cierpliwie, sięgając po jeden z parujących kubków i oplatając go dłońmi. - Nie rozumiem czemu się tak upierasz.
- Nie widzisz jaki ten tort jest brzydki? - machnąłem ręką w stronę tego słodkiego cudu. - Na pewno jej się nie spodoba. Trzeba go zutylizować i kupić ładniejszy.
- Wystarczy, że jest zielony. - Eve kiwnęła lekko głową, jakby lekceważąc moje słowa. "I co z tego, że jest zielony?!"
- Na pewno nie lubi zielonego. - rzuciłem z przekonaniem w głosie, chociaż doskonale wiedziałem, że to akurat jej ulubiony kolor. Ale skoro miałem spróbować tego tortu już teraz... - Za to ja bardzo. Ten tort będzie się czuł przez nią niedoceniony, zobaczysz. Ja go docenię.
- Może byś się tak skupił na prezencie, co? - dziewczyna zignorowała moje gadanie i ostrożnie upiła łyk kawy. "Przegrałeś, Horan..." - Pamiętaj, że nic nie mamy.
- Przecież ty ją lepiej znasz. - westchnąłem kapitulacyjnie, zerkając tęsknie na ciasto. - Ja nie mam pojęcia co można by jej kupić.
- Nie jestem mistrzem prezentów, Niall.
- No to pluszak? - zaproponowałem. - Ona lubi takie bajery, nie?
Eve w odpowiedzi zmarszczyła brwi i przez moment intensywnie myślała. Próbowałem się na tym skupić, ale mój wzrok co raz uciekał do ciasta za nią. Już w ustach czułem ten słodki, rozpływający się smak...
- Dobry pomysł. - stwierdziła nagle, wyrywając mnie z marzeń. Spojrzałem na nią uważnie i wyszczerzyłem się. Nachylając się do stołu, złapałem za jej dłoń i przeplotłem nasze palce, starając się skupić na sobie całą jej uwagę.
- No widzisz... - zniżyłem głos, intensywnie wpatrując się w jej cudowne oczy. Zaczęły błyszczeć w ten fajny sposób, co od razu poszerzyło mi uśmiech. "Atakuj..." - A teraz nagrodę poproszę. Moja kobieto, daj mi tortu, bo zwariuję...

*

- Perrie, no ja cię błagam... - westchnąłem setny raz, od godziny wałkując ten sam temat. Problem prezentu dla dziewczyny kumpla, bo ten ni stąd ni z owąd postanowił nas wprosić na jej urodziny. Oczywiście w ostatniej chwili, jak to na głupotę Stylesa przystało. Już obiecałem sobie, że się na nim zemszczę, ale najpierw skończę maltretować zwoje mózgowe jakimś sensownym pomysłem. - Powiedz mi co ja mam jej kupić, skoro ona nic nie chce...
- Ale ja naprawdę nie wiem. - dziewczyna odetchnęła niespokojnie, co zaszumiało dziwnie w telefonie. - Raz w życiu ją widziałam na premierze tego filmu. Skoro nic nie chce, to nic jej nie dawaj.
- I wyjdź na debila, tak? - prychnąłem. Gdyby te urodziny polegały na tym samym co inne nasze spotkania to pewnie i bym tak zrobił. Ale tam miało być pełno ludzi, którzy pewnie już mieli dla niej fantastyczne prezenty. I ja miałem być gorszy? - Jesteś dziewczyną, znasz się na tych...babskich sprawach. - rzuciłem kolejny raz.
- Ale każda dziewczyna jest inna. - Perrie jęknęła z przejęciem. Chyba męczyło ją to moje przesłuchiwanie... "No ale, no!" - Zapytaj Harry'ego.
- Pytałem! - wbrew sobie podniosłem głos. - W dupie był, gówno widział. - poczułem napływ irytacji na wspomnienie naszej rozmowy, kiedy kazał mi samemu coś wymyślić bo on nie ma czasu. "Romeo zakichany..."
- No to siostry Harry'ego. - głos mojej dziewczyny nagle wyrwał mnie z rozmyślań. - Przyjaźnią się, prawda? Na pewno ci coś podpowie.
- Jesteś cudowna. - wyszczerzyłem się natychmiast, myśląc jednocześnie w jaki sposób mógłbym ją dorwać, nie włączając w to Harry'ego. On z pomocą to jak... Wiadomo. Najbliżej mi jednak było ją spotkać dopiero na przyjęciu, a to kiepsko mi pomagało. "Przyjęcie..." Sekunda wystarczyła, żebym posmutniał. Będę tam sam wokół par. Kiepska perspektywa. - Szkoda, że nie możesz przyjechać. - poskarżyłem się od razy na głos. - Będzie mi tam nudno bez ciebie.
- Jakbyś umierał z nudów to zadzwoń. - głos Perrie wywołał przyjemne ciepło wewnątrz mnie. - I życz jej ode mnie dużo szczęścia, okej? Nie zapomnij. Ja muszę już lecieć, mamy wywiad... - dodała jednym tchem. "Jak zwykle..."
- Kocham cię. - rzuciłem powoli, z poczuciem lekkiego zawiedzenia.
- A ja ciebie bardziej. - usłyszałem i całe szczęście powróciło.

*

Bez celu łaziłem po tym sklepie pełnym dziecięcych pierdół i z sekundy na sekundę czułem się coraz bardziej zagubiony. Jak na złość, wokół nie było nikogo. "Złość?" Okej, sam wybrałem taki sklepik na odludziu tuż przed zamknięciem, żeby był pusty. Wolałem nie zwracać na siebie uwagi. Zwłaszcza, że na wstępie byłem już podkurwiony, bo ten debil oczywiście nie mógł wcześniej nas uprzedzić, tylko na ostatnią chwilę wyjechał z zaproszeniem na urodziny swojej dziewczyny. "Kto tak kurwa robi?!" Rozejrzałem się wokół siebie po raz kolejny. I w końcu zobaczyłem stertę misiaków. "Nareszcie!" Oszukałem się tego cholerstwa jak głupi, bo od wejścia przywitały mnie planszówki, lalki, helikoptery i inne badziewia. Ale w końcu znalazłem... Jak na skrzydłach poleciałem do tej piramidy, okrążając ją parę razy. Niedźwiadki, kotki, pieski, żabki i inne sraty taty. "I co ja miałem wybrać?" Zauważyłem w końcu małego lewka. Wpół leżącego. Chyba z tej bajki, jak mu było... "Simba." Automatycznie po niego sięgnąłem, chcąc przyjrzeć mu się bliżej. Ale wyciągnąłem go tylko o milimetr, kiedy cała piramida zabawek rozpierdoliła się po całym sklepie. Nagle. BAM i już.

- O kurwa mać... - jęknąłem pod nosem, patrząc po pobojowisku wytrzeszczonymi gałami. "I co kurwa teraz?!"
"Spierdalaj!" Ledwo ta myśl pojawiła mi się w głowie, już zacząłem wycofywać się do drzwi. No skoro nikogo nie było... Ale zanim zdążyłem wyparować i udawać, że nic się nie stało, usłyszałem za sobą kroki. I mnie sparaliżowało.
- Ty idioto, coś ty zrobił?! - nagły wrzask rozerwał mi bębenki. Odwróciłem się automatycznie i zobaczyłem pannę w okularach i sklepowym uniformie, patrzącą na katastrofę z morderstwem w oczach. - Przed chwilą skończyłam to układać! - pisnęła głośno, przenosząc ten wzrok na mnie. "No, Tomlinson, jak to mówią... Najlepiej udawać debila."
- No to się mało postarałaś, skoro już się rozleciało. - rzuciłem wyniośle, bezczelnie podchodząc do niej. Oczywiście uważając, żeby nie rozdeptać żadnego z misiaków, bo się rozpierdoliły po całym sklepie...
- Rozwaliłeś! - wrzasnęła, zgarniając jakiegoś pluszaka. Z całą siłą jaką miała rzuciła mi nim w gębę. Uchyliłem się, nawet mimo tego, że pocisk by nie zabolał. Po czym stanąłem obok niej i korzystając z wyższego wzrostu, spojrzałem na nią z góry.
- Ja? - debilnie skinąłem na siebie. - Ja nawet nie dotknąłem! Ledwo się zbliżyłem i poszło! - majtnąłem rękami, prawie waląc dziewczynę po twarzy. Zadecydowały dosłownie milimetry...
- Akurat! - wrzasnęła nagle, jakby niczego nie zauważyła. - Widziałam jak grzebałeś w miśkach.
- Jak mogłaś widzieć, jak cię tu nie było?! - prychnąłem. Laska zmrużyła oczy i sapnęła z przejęciem, zaciskając palce w pięści.
- Monitoring, słyszałeś kiedyś?!
- Gdzie masz tu monitoring, jak żadnej kamery nie widziałem! - znowu majtnąłem ręką, tym razem z dala od niej.
- Jak mogłeś widzieć, skoro wtedy rujnowałeś dwie godziny mojej pracy?! - tymczasem ona z całej siły walnęła mnie w klatę. Naprawdę zabolało jak na dziewczynę. Ale przecież nie mogłem jej tego pokazać. Po prostu zacisnąłem zęby i wpakowałem rękę do kieszeni, nie spuszczając laski z oka. Wymacałem jakieś coś i wyciągnąłem szybko, rozkładając to na dłoni.
- Mam... - zawiesiłem się, latając po tym wzrokiem. - 2 stówy, listek i gumy do żucia. Dam ci wszystko, tylko przestań wrzeszczeć. - ścisnąłem wszystko w pięść, gotowy jej to oddać. Ale oczywiście zero współpracy...
- No chyba cię misio w głowę jebnął. - laska popatrzyła na mnie z politowaniem. - Próbujesz mnie przekupić?
- No brawo! - krzyknąłem z przesadzoną radością. - Spostrzegawcza jesteś...
- A ty jesteś chamem. - tym razem dźgnęła mnie swoim wychudzonym palcem w sam środek klatki piersiowej. Też zabolało, ale bardziej zastanawiało mnie skąd ta jej chęć na macanie mnie... - I wypad ze sklepu, bo zaraz zamykam. - rzuciła, zanim zdążyłem to dokładnie przemyśleć. Machnęła też ręką na drzwi. To był ten moment, kiedy mnie oświeciło, że jak stąd wyjdę to zostanę bez prezentu...
- Nie możesz mnie wyrzucić. - prychnąłem, władczo zakładając ręce przed sobą. "Tomlinsona się nie wyrzuca!"
- O patrz, mogę! - laska uśmiechnęła się przesadnie i znowu wskazała na drzwi. - Wynocha. Bo zadzwonię po policję i powiem, że mnie nękasz.
- Hola, hola. - westchnąłem kapitulacyjnie. - Ja chcę tylko kupić pluszaka. Przestań odstawiać dramy. Za dwie godziny mam być na urodzinach i nie mogę pójść z pustymi rękami.
- Twoja historia bardzo mnie urzekła. Tam są drzwi. - głos panny był niewzruszony. "Cholera, ostra jest..." Mimowolnie się uśmiechnąłem, patrząc na nią przychylniejszym okiem. I dopiero wtedy dostrzegłem jej urodę. Delikatną, nienachalną. Symetryczne rysy twarzy, fajnie zmarszczony nosek od nerwów, intensywnie brązowe oczy... "Ładna i zadziorna..." Zajebiste połączenie.
- To jedyny sklep z zabawkami w okolicy... - wydusiłem, próbując nie zejść z wkurzonego tonu. "Bo niech sobie nie myśli..." - Pomogę ci to potem posprzątać, okej?
- Nie? - palnęła ironicznie, patrząc na mnie jak na debila. "Postaraj się, Tomlinson..."
- ...sam to posprzątam? - zaproponowałem, chociaż nie chciało mi to przejść przez gardło. Ja i sprzątanie... No to nie był dobry związek. "Ale skoro był mus..." Poza tym dziewczyna uśmiechnęła się w końcu z wyższością i zabawnie zmrużyła oczy.
- Przyjmuję ofertę. - kiwnęła dumnie głową. - Tylko się streszczaj. - dodała po chwili, ostrzejszym tonem. I odwracając się na pięcie, pogoniła gdzieś przed siebie. "No ta..." Nie wyrzeknę się, że na nią nie patrzyłem. Ale ostatecznie mógłbym udawać. Udawać, że mój wzrok wcale nie poleciał na jej tyłek, wyraźnie zarysowany pod tą oczojebnożółtą spódniczką. I na te zgrabne nogi... "Cholera!" Kiedy tylko zniknęła mi z oczu, westchnąłem pod nosem. Palnąłem się po twarzy, zaczynając rozglądać się wśród tych wszystkich misiaków. Nadal nie wiedziałem który byłby odpowiedni, bo Simba w tym rabanie przepadł. A ogrom pluszowych zwierzaków zaczął mnie chyba przytłaczać...
- Strasznie tu tego dużo... - westchnąłem pod nosem, drapiąc się po głowie.
- I nie gadaj! - usłyszałem natychmiast znajomy już głos, a sekundę później sylwetka panny mignęła mi gdzieś zza półki z planszówkami.
- Jak przestaniesz zrzędzić i pomożesz mi coś wybrać to pójdzie tysiąc razy szybciej. - rzuciłem w nicość, uśmiechając się mimowolnie. Prawie natychmiast dziewczyna pojawiła się obok mnie, nieustannie z założonymi przed sobą ramionami. I praktycznie splunęła na mnie spojrzeniem.
- Chłopak czy dziewczyna? - spytała krótko, już po chwili wpatrując się z uwagą w misiaki. Jakby była ekspertką, czy coś... Nie zamierzałem podważać jej umiejętności.
- Dziewczyna. - odparłem szybko.
- Lalki czy pluszaki?
- Pluszaki.
- Lubi zwierzęta?
- Bardzo. - kiwnąłem głową. Laska już o nic nie zapytała, powoli przetwarzała informacje.
- Jak ma mniej niż siedem lat to weź cokolwiek i tak jej nie zrobi różnicy, a jak więcej niż 7, to bierz tygryski, lwy i inne bajery. To ich ciekawi. - machnęła ręką na kupę zwierzaków przed sobą i w końcu spojrzała na mnie uważnie. - To ile ma lat?
- Dwadzieścia. - palnąłem. Panna wybałuszyła na mnie oczy.
- Przyszedłeś kupić prezent dwudziestolatce do sklepu z zabawkami? - pisnęła z wyraźną drwiną w głosie. "No jeszcze się będzie ze mnie nabijać!"
- Lubi misie. - wzruszyłem niewinnie ramionami. Dziewczyna ledwo powstrzymała wybuch śmiechu. Doceniłem starania i nie powiedziałem co myślę. A myślałem niemiło...
- Sprzątaj to. - brązowooka zachowała powagę i tylko wskazała brodą na kupę misiaków. - Potem pokażę ci co naprawdę lubią dwudziestolatki.

*

- Zdrowia, radości, żebyś się zawsze uśmiechała i nie gnębiła za bardzo Harry'ego, nawet jakby cię strasznie wkurzył i... dużo szczęścia. - zakończyłem zgrabnie, uśmiechając się do solenizantki. Lou też się uśmiechała szeroko, a radość aż biła z jej oczu. To samo było z oczami Harry'ego, który dzielnie stał obok swojej dziewczyny i przyglądał się jej z zainteresowaniem. "Zakochańcy..."
- Dziękuję, Liam. - Lou zbliżyła się do mnie nieznacznie i w granicach przyzwoitości uściskała lekko. Dziwnie mi było ją przytulać, bo Hazz cały czas gapił się na mnie i wypalał wzrokiem każdy skrawek skóry, którym jej dotykałem. Dlatego też w miarę szybko się odsunąłem, zgarniając w dłoń niewielki pakunek z kieszeni.
- To dla ciebie. - przysunąłem go do dziewczyny. Czym chyba ją zdziwiłem, bo spojrzała na mnie i zamrugała szybko parę razy.
- Przestań, nie chcę prezentów. - pokręciła w końcu głową, uśmiechając się znowu leciutko. - Fajnie, że przyszedłeś. To najważniejsze.
- To naprawdę drobiazg, nie możesz go nie przyjąć. - bez namysłu złapałem jej dłoń i na siłę wcisnąłem jej tam zawinięty w zielony papier prezencik. - Najbardziej kiczowaty prezent pod słońcem... Ale ja nigdy nie wiem co kupować dziewczynom. - dodałem, czym chyba ją zaciekawiłem. Westchnęła ciężko, ale wzięła się za odpakowywanie. I już po chwili trzymała w dłoniach niewielkiego, pluszowego pieska. Jego widok jeszcze bardziej rozświetlił jej twarz. I znikąd, nagle znowu mnie przytuliła.
- Jesteś kochany, dziękuję. - rzuciła sympatycznie, odsuwając się po paru sekundach. I z niewytłumaczalnym uśmiechem spojrzała na Harry'ego, podnosząc lekko pluszaka do góry. Dałbym sobie głowę uciąć, że właśnie coś sobie mówili bez słów, ale nie byłem w tym związku i nie rozumiałem.

- Stooooooooo lat! - usłyszałem niespodziewanie głos Louisa. "Głos?!" Raczej wrzask. Aż podskoczyłem przestraszony, rozglądając się wokół siebie. I ze zdumieniem odkryłem, że zbliża się ku nam Tomlinson, w towarzystwie jakiejś kompletnie nieznanej mi dziewczyny. - No przytul wujka Tommo... - rozłożył nagle ramiona i bez skrępowania uściskał ukochaną Hazzy. Puścił ją już po sekundzie i nie bawiąc się w przedstawianie, pomacał się po kieszeni w spodniach i wyjął z niej malutkie pudełeczko. - A to prezencik. - wyszczerzył się, podając je Lou. - Jakby co, to ona ci to wybrała! Jak ci się nie spodoba, bij ją. Ja się nie znam na prezentach, każdy to wie. I tylko chuj ostatni może mnie poinformować o przyjęciu dzień przed. Mówię o tobie, Styles. - posłał Harry'emu odpowiednie spojrzenie. Zmarszczyłem brwi, cierpliwie stojąc w pobliżu i czekając na rozwój tej dziwnej akcji.
- Hej, jestem Lou. - Ruda tymczasem uśmiechnęła się sympatycznie do nieznajomej i wyciągnęła do niej dłoń, którą tamta od razu uściskała. - Bardzo się cieszę, że przyszłaś. Mam nadzieję, że nie zwariujesz przez tych debili.
- I tak ma nieźle narypane pod...
- Jeśli zepsuję ci przyjęcie morderstwem, to się nie gniewaj, okej? - nieznajoma wyleciała Tomlinsonowi z łokcia w brzuch i biedny aż urwał zapowietrzony. Po czym spojrzała słodko na Lou i obie wymieniły odpowiednie uśmiechy.
- Dam ci alibi. - Ruda mrugnęła do niej porozumiewawczo.
- No dzięki! - Tomlinson odzyskał oddech i tylko podniósł głos w obrażeniu. Podrapałem się po głowie, zastanawiając się czy tylko ja tu nie jestem doinformowany i nie znam tej bezimiennej brązowowłosej. Bo z zachowania reszty wydawało mi się jakby ją już znali... Ale to i tak przestało mieć znaczenie, kiedy mignęło mi coś za Harrym już przyklejonym do pleców Lou. Cień, który zaczął się materializować w niebezpieczny sposób. Serce podeszło mi do gardła. Poczułem się dziwnie. Ale nie mogłem się oszukiwać. Właśnie zobaczyłem jak z kuchni wychodzi moja była. Danielle.

*

Impreza się nieźle rozkręciła. Światełka migały, rozmowy gwarzyły, kieliszki stukały. Jak na 9 osób siedzących przy jednym stole atmosfera była całkiem miła. Ta mała, której zapomniałem zapytać o imię lekko mi wszystko psuła, ale nadrabiała promiennym uśmiechem. Kiedy nie mówiła całkiem ją lubiłem, a potem otwierała usta i wszystko szło się pieprzyć. "I nie, ja wcale nie pomyślałem o..." Całe szczęście do ogrodu nagle wkroczyła siostra Hazzy w towarzystwie swojego kochasia i oderwała mnie o głupich pomysłów. Zamiast gapienia się na szyję tej panny, wbiłem ślepia w przyjaciółki, które właśnie się czule obejmowały. "No to też całkiem niezłe..."

- Nie będę długo przemawiać, po prostu życzę ci jak najwięcej cierpliwości do tego pajaca. Żebyś go z nerwów kiedyś nie zamordowała... - Gemma kurczowo trzymając Lou w objęciach, popatrzyła kątem oka na brata, czym rozbawiła zebranych.
- Oj, tak to się przyda. - Ruda wyszczerzyła się do blondyny i ku mojemu zawiedzeniu, odsunęła się z jej uścisku.
- Ja tu jestem... - Hazz westchnął cierpliwie, nie ruszając się jednak od stołu.
- Z tobą nie rozmawiam. - Stylesówna, jak siedmiolatka, pokazała mu tylko język. Zaśmiałem się pod nosem, jak i reszta towarzystwa.
- A tu mały prezent od nas. - gostek Gemmy zareagował w porę, wciskając w ręce Lou torebkę z prezentem. - Chyba będzie do kolekcji... - wskazał na ławkę pod domem, gdzie walały się już 3 pluszowe pieski różnych rozmiarów. Jak się okazało, podobny był i w tym prezencie, co natychmiast ukuło moją dumę.
- A mówiłem, że pluszak będzie najlepszy! - zanim mrugnąłem, mój pełen pretensji głos rozniósł się po ogrodzie. - Teraz odstaję od reszty!
- I tak odstajesz. - panna spojrzała na mnie kątem oka. - Głupotą.
Po zebranych rozniósł się śmiech, co nie do końca było miłe. Ale trafne. Zanim jednak zdążyłem się odciąć, Lou już podeszła do stolika i wyciągnęła dłoń w kierunku Panny Bez Imienia.
- Coś czuję, że się szybko dogadamy... - uśmiechnęła się do niej i wyciągnęła zza stolika, prowadząc do wejścia do salonu. - Może coś do picia? - zaproponowała, nie puszczając jej ręki. To było zastanawiające...
- Tylko mocnego, skoro on tu będzie cały czas. - usłyszałem i całe moje myślenie nad dziwnym zjawiskiem runęło. Znów słyszałem tylko śmiech. A po chwili poczułem ciepły oddech Stylesa siedzącego obok mnie na swoim policzku.
- Wytłumacz mi coś... - szepnął cicho, żeby inni nie dosłyszeli. - Tak się tniecie, więc po co ją tu zaciągnąłeś?
- Żartujesz?! - prychnąłem, odprowadzając wzrokiem dziewczynę. - Kiedyś się z nią ożenię. To nasza pierwsza randka.
- No cudowna...
- Spójrz na siebie. - zerknąłem na niego kątem oka. Ale cham zbuntowany tylko uśmiechał się drwiąco.
- Nie zapomnij mnie zaprosić na ślub, z chęcią to zobaczę.

*

Rozejrzałem się po ogrodzie, sadowiąc się wygodniej na ławce. Noc zapadła już dawno, teraz jedynym oświetleniem były lampki pozarzucane na krzakach i żarówka nad drzwiami od tarasu. Efekt był magiczny, trochę jak Boże Narodzenie w połączeniu z cudownie ciepłą temperaturą, zapachem kwiatów w powietrzu i rozgwieżdżonym niebem. "Romantycznie..." Nastrój podziałał na zebranych. Lou z Harrym gruchali przy stoliku z jedzeniem, udając, że zajmują się dodawaniem jakichś przekąsek. Niall utknął z Eve pod drzwiami i otulając ją ramionami szeptał jej serenady do ucha. Louis ze swoją wybranką, której nadal nam nie przedstawił dyskutowali zawzięcie na ławce pod ścianą. Siostra Hazzy już dawno zniknęła ze swoim chłopakiem. Zayn nadawał przez telefon z Pezz gdzieś za domem, co echem roznosiło się po wieczornym powietrzu. A ja siedziałem przy pustym stole z przekonaniem, że już nigdy się nie spasuję w tej zbiorowej randce... "Okłamuj się dalej, Payne..." Zakładając ramię na oparcie ławki, zerknąłem w bok, gdzie siedziała Danielle. Znajome ukłucie w sercu pojawiło się od razu. Nie wynikało nawet z nieugaszonych uczuć. To po prostu dziwne, siedzieć z byłą przy jednym stole i udawać, że nic się nie dzieje. Udawanie mnie przerastało. Ale jednocześnie trzymanie rozmowy na siłę wydawało się kiepską opcją. "Bo o czym miałbym z nią teraz rozmawiać?" Zanim zdążyłem to przemyśleć, kręcone włosy mignęły mi przed twarzą. A po chwili obok siebie poczułem ciepło. Podnosząc wzrok trafiłem na znajomy, ciepły uśmiech. I błyszczące oczy, które tak pięknie wyglądały w tym ogrodowym blasku.

- Wychodzi na to, że zostaliśmy sami... - wyrwało mi się niekontrolowanie. Ale nie żałowałem, kąciki ust Danielle podniosły się jeszcze wyżej.
- Brawo, Sherlocku. Drinka? - zaproponowała, już sięgając po kieliszki.
- Nie mogę odmówić. - rzuciłem radośnie. No bo nie mogłem. Nie jej.

*

- Mój kręgosłup... - usłyszałem z kuchni westchnięcie pełne bólu, co zaniepokoiło mój lekko nieprzytomny mózg. Moja dziewczyna cierpiała i ja jako idealny facet nie mogłem na to pozwolić. Dlatego obładowany brudnymi talerzami, szybko ruszyłem w kierunku drzwi.
- Co mu... ekhm. - urwałem, przystając gwałtownie i prawie nie upuszczając zastawy z wrażenia. Nie widziałem bowiem nic innego jak tylko wyeksponowany tyłek dziewczyny. No co ja poradzę, że właśnie opierała się łokciami o blat szafki, nachylając się znacząco do przodu? Gdzieś w głowie świtało mi, że to w uldze dla jej kręgosłupa, ale kto by się tym przejmował... "Boże drogi, zgubisz mnie kiedyś..."
- Styles, przestań się wgapiać. - usłyszałem niespodziewanie jej głos. Zmroziło mnie, bo przecież stała tyłem do mnie i na pewno nie mogła mnie widzieć. "Więc skąd...?" Zanim na to wpadłem, Lou wyprostowała się i dłonią sięgnęła do dołu pleców.
- Ja się gapię? Ja się nie gapię, co ci przyszło do głowy... - prychnąłem sztucznie, podchodząc do dziewczyny. Po drodze zostawiłem talerze gdzieś na stole i przylgnąłem do jej pleców, dłonie układając niewysoko nad tyłkiem. - Tutaj boli? - zamruczałem jej do ucha, przejeżdżając kciukami po jej delikatnej skórze. - Zaraz coś na to zaradzimy...
- Twoje mizianie nic nie da, zboczeńcu. - pomimo słów, Lou odchyliła lekko głowę i oparła ją o moje ramię, wzdychając zapalczywie. Wiedziałem, że to nie przeze mnie. Nawalający kręgosłup, który nie pozwalał jej przesiadywać w jednej pozycji dłużej niż godzinę miał silniejsze oddziałowywanie ode mnie. Ale nie chciałem się poddawać.
- A tobie tylko jedno w głowie, no. - prychnąłem, przelotnie ucałowując ją w szyję. - Przecież nie powiedziałem co mam zamiar zrobić.
- Ale ja cię znam. - dziewczyna spojrzała na mnie z ukosa, uśmiechając się z wyzwaniem. Natychmiast odwzajemniłem gest.
- Po prostu chcę Ci ulżyć w cierpieniu. - stwierdziłem półgłosem, mocniej naciskając kciukami na jej ciało. Lou przymknęła oczy w zadowoleniu, przysuwając się do mnie bardziej. Jej zapach już szalał mi w głowie. I wleciał w takie rewiry, które przy tego typu chwilach odpływały w zapomnienie... "Prezent, Styles..." - A tak w ogóle to mam coś dla ciebie... - rzuciłem nagle, odrywając się od jej pleców i na moment wybywając do sypialni.
- Mówiłam ci, że...
- To nic wielkiego. - zapewniłem donośnie, zgarniając szybko prezencik spod poduszki i wracając pospiesznie do kuchni. - Oryginalnością nie zabłysnąłem. - stanąłem tuż obok dziewczyny, opierając się tyłkiem o blat i zacisnąłem dłoń na malutkim, pluszowym lwiątku, patrząc na niego z zawiedzeniem. Kiedy go kupowałem wydawał mi się najbardziej odpowiedni, ale teraz kiedy dostała pięćset innych, większych i słodszych pluszaków, czułem, że jest beznadziejny.
- Harry... - tylko tyle usłyszałem, więc podniosłem wzrok. I zobaczyłem pełne zaskoczenie w oczach Lou.
- Trochę się z tym spóźniłem. - wzruszyłem ramionami, opuszczając dłoń z nic nie wartą maskotką. - Mogłem ci go dać wcześniej, ale nie sądziłem, że ci debile...
- Jest najsłodszy. - Lou wpadła mi w słowo i niespodziewanie objęła za szyję. - Dziękuję. - szepnęła, przylegając do mnie całym ciałem. Zaskoczony, delikatnie zacisnąłem ramiona wokół jej talii. I uśmiechnąłem pod nosem, wtulając twarz w jej włosy. "Cudownie..."

piątek, 1 sierpnia 2014

47.

Em. Dostałam nominację w konkursie na blog miesiąca lipiec... Wszystko dzięki Tusiakowi (Ty małpo jedna :)), ale czuję się niesamowicie wyróżniona :) Mogłabym Was prosić o głosy...? Postaram się tu dodać sondę, a póki co <tutaj> po lewej można oddawać głosy. Jeśli ktoś miałby chwilę... Za każdy głos każdemu gorąco dziękuję :)

#livin on a prayer

Ziewając, wszedłem do łazienki. Jak przewidywałem po obudzeniu się w pustym łóżku, Lou już tam była. Stała przed lustrem w samych spodniach i czarnym staniku, rozsmarowując na twarzy jakieś coś. Moim zdaniem nic takiego nie było jej potrzebne, ale przecież wiadomo jak to jest z kobietami... Bez makijażu żadna śmieci nie pójdzie wynieść. Wolałem się nie wychylać ze swoimi wynurzeniami, bo o ile znałem moją dziewczynę, tak wiedziałem, że zaraz mnie zagada. Dlatego bez słowa po prostu ruszyłem ku niej i przytuliłem do jej pleców, przejeżdżając dłońmi po delikatnej skórze na jej brzuchu.

- Wolałbym się witać z tobą w łóżku, nie w łazience... - zamruczałem jej do ucha, już po chwili nachylając się do jej szyi i przykładając wargi do jej miękkiej skóry.
- Witać to się możesz po południu, jak wrócę z zajęć. - Lou rzuciła tylko, nie przerywając swojego zajęcia. - Teraz powinieneś spać. Z trasy wracasz po to, żeby odpoczywać, nie? Nie zrywać się o ósmej. - spojrzała na moje odbicie, kiedy oparłem brodę na jej ramieniu i uważnie przypatrywałem się jej starannym ruchom.
- Nie lubię odpoczywać bez ciebie. - poskarżyłem się tonem obrażonego pięciolatka. Lou uśmiechnęła się pod nosem i odkładając w końcu to coś do smarowania, odwróciła głowę w moją stronę. Natychmiast się wyszczerzyłem, lustrując wzrokiem jej twarzyczkę, najdłużej zatrzymując się przy ustach. Dosłownie napastowałem je wzrokiem, żeby po chwili podnieść spojrzenie na jej oczy i z bezczelnym uśmiechem przybliżyć się do jej nęcących warg. Nie dane mi było jednak ich posmakować, bo Lou cofnęła się po chwili z niewyraźną miną.
- Błagam, chociaż umyj zęby... - mruknęła stanowczo, tracąc uwagę moją osobą, a skupiając ją na jakimś tuszu, który zaczęła odkręcać. Zmarszczyłem czoło w niezadowoleniu.
- No przecież nie... - urwałem, przybliżając dłoń do ust i sprawdzając stan oddechu. "O cholera..." Rzeczywiście dawało popalić. - W nocy musiała mi tam mucha wpaść i zdechnąć z wrażenia. - rzuciłem na usprawiedliwienie, z niechęcią odrywając się od pleców dziewczyny i sięgając po szczoteczkę oraz pastę, leżącą na półce obok.
- Ta, tłumacz się, ja uwierzę. - dziewczyna zerknęła na mnie kątem oka, skupiona bardziej na malowaniu rzęs. I ja zająłem się sobą. Wycisnąłem trochę pasty na szczoteczkę, zmoczyłem pod kranem i zacząłem szorować te moje zęby. Przez moment w łazience nie rozbrzmiewało nic poza szumami naszych ruchów, co kiepsko mi odpowiadało po tylu tygodniach rozłąki.

- O której dzisiaj wracasz? - spytałem po chwili niewyraźnie, z gębą pełną piany.
- Dopiero na 18. - Lou zerknęła na mnie przelotnie w lustrze i odłożyła tusz, sięgając po inny bajer. - Violet miała pilny wyjazd i muszę ją zastąpić. No i jakieś zakupy trzeba zrobić, bo w lodówce to tylko światło. Więc może i później, zależy jak będą korki. - wzruszyła lekko ramionami. Miałem ochotę westchnąć z niezadowoleniem, ale powstrzymywało mnie aktualne wciskanie głowy pod kran, żeby przepłukać usta. "No i znowu nie będziemy się widzieć..."
- Przejdę się do sklepu. - zaproponowałem, licząc, że to przyspieszy jej powrót do mnie. - Z czegoś muszę zrobić kolację. - uśmiechnąłem się do jej odbicia, wyczyszczonymi już ząbkami.
- To i pranie nastawisz wieczorem, okej? - dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco. - Jeszcze dzień twoje ciuchy poleżą w walizce i robale się zalęgną. Już zaczyna zielony dymek lecieć.
- Ha ha. Ubawiłem się jak nigdy. - zironizowałem, nachylając się do mojej części lustra, żeby bliżej przyjrzeć się swojej twarzy. "Zdecydowanie dziś jest dzień na golenie..." Przejeżdżając jedną dłonią po brodzie, drugą już otwierałem szafkę, wyciągając z niej potrzebne rzeczy. Całkowicie skupiłem się na swoich czynnościach, otwierając piankę i wyciskając ją na dłoń. Po sekundzie zacząłem rozsmarowywać ją na twarzy. Powoli, jeszcze przecież na wpół śpiąc. Dlatego też uważałem, żeby nie wylądować z tym ustrojstwem w oku. I właśnie przez nie zauważyłem, że Lou z groteskową uwagą cały czas mi się przygląda. Dopiero kiedy opłukiwałem rękę i sięgnąłem po maszynkę, zorientowałem się, że zaprzestała tego swojego upiększania i dosłownie z niedowierzaniem w oczach na mnie patrzy. "Em?"

- No co? - zmarszczyłem brwi, rzucając jej odpowiednie spojrzenie w lustrze.
- Ty się golisz? - zapytała ze zdziwieniem w głosie. "I to ją tak dziwiło?" Marszcząc czoło jeszcze bardziej, popatrzyłem na nią jak na kosmitkę.
- No jak każdy facet...
- I po co? - usłyszałem natychmiast głos przepełniony politowaniem. "No jak to po co?" Niestety, lekko zbaraniałem, bo przez dobrą chwilę nie wiedziałem co odpowiedzieć. "Przyznaj się Styles, nawet w ogóle nie wiesz o co jej chodzi..."
- Żeby nie wyglądać jak żul...? - palnąłem w końcu. Lou tylko zmrużyła oczy i jeszcze bardziej uważnie na mnie spojrzała. To było mega dziwne i lekko mnie sparaliżowało. Mogłem tylko stać i gapić się na swoją pogrążoną w myślach dziewczynę. Która po chwili lekko zbliżyła się do mnie i ściągnęła brwi.
- Tam ci coś w ogóle rośnie? - pisnęła z niedowierzaniem. "No wiecie co?!"
- A nie widać?! - prychnąłem z niezadowoleniem, czując się ugodzony we własną męskość.
- Nie. - ...a moja dziewczyna postanowiła mi jeszcze dokopać... - Nic tam nigdy nie widziałam.
- Do okulisty idź, wiesz? - z trzaskiem odłożyłem maszynkę na umywalkę i odkręcając kran, żeby zmyć piankę z twarzy. - Nie rośnie... - mruknąłem pod nosem, czując się coraz bardziej obrażony. Zwłaszcza przez ten jej drwiący uśmieszek. - Ale chcesz? Będziesz miała. Tylko potem bez skarg, że cię drapię... - rzuciłem ostro, uważnie ścierając białą maź z twarzy i wycierając się ręcznikiem.
- No jakoś mnie to nie martwi. - Lou posłała mi wyzywające spojrzenie i jak gdyby nigdy nic wróciła do makijażu.
- Jesteś zołza. - zmiażdżyłem ją spojrzeniem. - Zobaczysz, że urosną.
- No jak wbijesz tabliczkę 'Nie deptać' to może i odżyją. - dziewczyna tylko pogłębiła swój uśmieszek. "No to już bezczelność..."
- Nie gadam z tobą... - pisnąłem jak obrażona panienka, wycofując się do wyjścia. "No żeby się nie zdziwiła..."


*

Uśmiechnąłem się pod nosem, patrząc uważnie na swoje odbicie. To wspomnienie było cudownym kontrastem do poprzedniego. W pewien sposób nawet wyciszyło mój organizm, co zapoczątkował ten lodowaty prysznic, któremu nie mogłem odmówić po nocy pełnej durnych snów z Lou w roli głównej. Na szczęście żadne erotyczne obrazy mnie już nie nękały. Nowy dzień przyniósł spokój, czyli wszystko to, czego teraz potrzebowałem. Wolałem nawet nie myśleć co by wyszło z wizyty u Lou, gdyby wczorajsze pomysły nadal się mnie trzymały... "Styles, po prostu zapomnij..." Przeczesując włosy palcami, ostatni raz zerknąłem na siebie i wycofałem się do korytarza. Już nawet miałem kierować się do swojej sypialni, żeby zarzucić na siebie coś więcej niż bokserki, kiedy usłyszałem szmery w kuchni. I mimowolnie tam skierowałem swoje kroki. Jak można się było spodziewać, Gemma znowu coś pichciła. "Co za kochana siostrzyczka..."

- O, znowu śniadanko. - rzuciłem, podchodząc do niej i bezczelnie zaglądając jej w miskę, w której zaciekle coś mieszała. "Ciasto na naleśniki..." - Jak ja cię kocham... - podniosłem na nią wzrok i uśmiechnąłem szeroko, zarzucając ramię na jej barki. Gemma tylko westchnęła niecierpliwie.
- Weź się opanuj. - z pomrukiem niezadowolenia, strąciła moją rękę. Po czym spojrzała na mnie uważnie. - I ubierz z łaski swojej. Liam jednak przyjedzie na kilka dni. Może wpaść w każdej chwili. - zagroziła zupełnie poważnym tonem. "Czyli jednak..." Uśmiechnąłem się, bo pomimo jej zgryźliwego usposobienia widziałem, że się cieszy.
- Mówiłem, że wizja spotkania ze szwagrem go przekona? - rzuciłem z rozbawieniem. Jako odpowiedź otrzymałem spojrzenie przepełnione politowaniem.
- No tak, robi to specjalnie dla ciebie... - mruknęła pod nosem, kończąc mieszanie i schylając się po patelnię, którą po chwili postawiła na włączonej kuchence.
- Już idę, nie bulwersuj się... - mruknąłem, robiąc krok do wyjścia. Zauważyłem jeszcze jak Gemma zgrabnie rozprowadza masę po patelni. I aż mnie korciło, żeby coś powiedzieć... - Lepiej nie jedz za dużo. Pamiętasz, że od tego tylko tyłek rośnie, nie? - strzeliłem ją we wspomniany tyłek.
- Jak cię kopnę! - od razu się odwinęła, szpanując jakimś wykopem z pół obrotu. Odskoczyłem na szczęście w ostatniej chwili, bo z jej celem dostałbym tam, gdzie zabolałoby najbardziej... Ale, że nie dostałem, nawet wydało mi się to zabawne. I zaśmiałem się cicho.
- Nie znęcaj się nade mną, bo cię podam na policję. - wyszczerzyłem się, skupiając się na tym, jak Gemma ledwo przewracając naleśnik, już zrzuca go na przygotowany talerz. Założę się, że do mnie przemówił, więc natychmiast sięgnąłem po niego łapą, szybko przekładając w palcach, żeby mnie nie oparzył. - Już wychodzę do Lou, nie strzelaj. - mruknąłem, widząc jej morderczy wzrok.
- Ale... - pisnęła nagle, po czym westchnęła ciężko i ze zbolałym wzrokiem wbiła wzrok przed siebie.
- Co? - spytałem, gryząc kawałek naleśnika. "O, moja siostra odkryła swój pierwszy talent! Nie przypalanie ich..."
- Nic. Leć. - z zamachem odrzuciła na talerz kolejny naleśnik, który zaraz zgarnąłem i zacząłem się wycofywać do drzwi. - Tylko się nie udław.
- Chciałabyś. - rzuciłem, już z korytarza, kierując się do sypialni. Zanim tam dotarłem, opędzlowałem oba naleśniki. Dzięki temu miałem przynajmniej wolne dłonie, kiedy podchodziłem do szafy. Nawet nie patrząc, wyciągnąłem z niej pierwsze lepsze spodnie i wcisnąłem je sobie na tyłek. Z tym, że słowo 'wcisnąłem' nie było użyte przypadkowo... Już wcześniej zauważyłem, że stan mojej garderoby uległ poważnym zmianom, ale postanowiłem się z nim nie kłócić. Skoro świat mnie już zaakceptował w ciasnych spodniach i koszulach, wolałem tego nie zmieniać. Co do koszuli, zastanowiłem się bardziej. Już od kilku dni nie ubierałem się tylko dla siebie. Ciągle w głowie gdzieś tkwiła mi myśl czy Lou taki strój by się spodobał. Czy patrzyłaby na mnie z zachwytem, czy zdegustowana. Jednocześnie szybko potrafiłem dojść do wniosku, że w ogóle by to jej nie obeszło, ale ze staraniem nie odpuściłem. Biały T-shirt i czerwona koszula w kratę pozbawiona rękawów wydała mi się dzisiaj najlepszym wyjściem. To niestety nie był koniec. Wcześniej odkryłem, że nasza szafa posiada specjalną półkę, tylko na szmatki. Moje zmęczone, niekręcące się już włosy zdecydowanie potrzebowały takiego oparcia, zwłaszcza, że krótkie też nie były. Dlatego zgarnąłem jedną i przewiązałem ją sobie na głowie, właściwie gotowy już do wyjścia. Zwłaszcza, że usłyszałem znajomy szum na podjeździe, oznajmiający, że samochód z ochroną już przyjechał. W pośpiechu zgarnąłem jakąś buteleczkę z czymś pachnącym nie jak dziewczyna i dla świętego spokoju się tym wypsikałem. Złapałem jeszcze oba telefony z półki i żegnając się z Gems krótkim 'na razie', wyleciałem z domu, pakując się do auta. Przywitałem się z ochroniarzem, który jak zwykle tylko mruknął coś pod nosem i rozsiadłem się na fotelu. Gapiąc się za okno, wyłączyłem myślenie, kiedy niespodziewanie mój mózg zalała fala myśli o chłopakach. Z Louisem na czele. Ostatnio przecież nie rozstaliśmy się zbyt miło, a ja i tak za bardzo byłem zajęty moją dziewczyną, żeby się nad tym zastanowić. Dlatego korzystając z wolnej chwili, szybko wystukałem do niego kontrolną wiadomość.

"Żyjesz?"

Odpowiedź przyszła zadziwiająco szybko...

"Żyję"


"No co za wyczerpująca odpowiedź..." Nadal czułem to wkurzenie z jego strony przy naszym ostatnim spotkaniu i nagle zechciałem je wyjaśnić. A skoro nie chciał telefonicznie...
"Piwo wieczorem?"
"Nie możesz pić, pacanie."
"Ale ty możesz."
"Wpadnę."

Uśmiechnąłem się pod nosem, zablokowując telefon i zaciskając na nim dłoń. Znowu zacząłem gapić się za szybę, układając w głowie kolejne scenariusze jak wyciągnę z Tomlinsona co ostatnio go tak rozsierdziło, kiedy nagle poczułem wibracje telefonu. "Kolejny sms...?"

"A w ogóle to Payno się z tobą kontaktował ostatnio?"

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad powodami dlaczego miałby mnie o to pytać.

"Nie. A co?"
"Przepadł bez śladu."

"Dziwne..."

*

- Chcesz wody? - zaproponowałem miękko, wpatrując się w bladą twarz Perrie. Dzisiaj pierwszy raz po śniadaniu wzięło ją na wymiotowanie i chociaż wiedziałem, że w ciąży to całkowicie normalne, nie mogłem powstrzymać uczucia niepokoju, ściskającego mnie za serce. Starałem się jakoś pomóc, ale czułem się bezradnie. Jedyne co mogłem, to głaskanie ją po plecach i wspieranie obecnością. - A może herbaty?
- Na samą myśl mnie mdli. - dziewczyna westchnęła ciężko i odsunęła się od kibla, opierając się plecami o ścianę za nią. I ja się lekko wycofałem, nadal jednak zostając na kolanach w razie czego. I nie puszczając jej ręki.
- Musisz coś pić, kochanie. - pogłaskałem kciukiem wierzch jej dłoni. - Odwodnisz się. Lekarz ci coś dał?
- To tylko poranne mdłości, każda musi przez to przejść. - błękitne oczy dziewczyny wbiły się we mnie uważnie. - Nie chcę wrzucać w siebie chemii. - uśmiechnęła się delikatnie, wolną dłoń przykładając do brzucha. Mój wzrok mimowolnie uciekł w tamtą stronę i każda chwila niepewności czy strachu od razu wyparowała. Teraz czułem się tak jak wtedy, gdy mi powiedziała. Przepełniony dumą i szczęściem. I dokładnie z tym wszystkim wypisanym na twarzy, spojrzałem uważnie w oczy dziewczyny, obejmując ramieniem jej podkulone nogi.
- Nadal nie mogę uwierzyć... - zacząłem, ale mój głos wytłumił dźwięk mojej komórki. "I kogo teraz...?" Zerkając na dziewczynę przepraszająco, sięgnąłem do kieszeni i wydobywając z niej telefon, od razu przycisnąłem go do ucha.

- Tak? - rzuciłem szorstko, chociaż nawet nie wiedziałem kto dzwoni. "A to debilu mógł być ktoś z wieścią, że..." Przełknąłem głośno ślinę, znowu powracając do krainy niepewności i bólu o stan Lou.
- Podobno Liam gdzieś przepadł, wiesz coś o tym? - usłyszałem jednak spokojny głos Harry'ego. I aż odetchnąłem z ulgą.
- Nie kontaktował się ze mną ostatnio jeśli o to ci chodzi. - rzuciłem, natychmiastowo tracąc zainteresowanie jego powodem kontaktowania się ze mną. Za to z uwagą spojrzałem na Pezz, która jeszcze bardziej pobladła...
- Ze mną też nie. - głos Hazzy docierał do mnie jak zza ściany. - I ma wyłączoną komórkę.
- Może śpi. - rzuciłem na automacie, nawet na sekundę nie spuszczając dziewczyny z oka.
- Może... - Styles westchnął głęboko i bardzo niepokojąco. "No dobra, no..."
- Mogę podjechać do niego jeśli to konieczne. - zaproponowałem, czując się zmuszony do wypowiedzenia tych słów.
- Myślę, że warto... - dalej nie usłyszałem, bo Pezz znowu dopadła do toalety i cała jej katorga zaczęła się od nowa...
- Sorry stary, muszę kończyć... Podjadę przy wolnej chwili. - rzuciłem szybko do telefonu, rozłączając się i odrzucając komórkę gdzieś w kąt. Przybliżyłem się do dziewczyny, która się już uspokoiła i teraz tylko oddychała ciężko.

- Wszystko gra? - pogłaskałem ją po włosach. Dziewczyna pokiwała szybko głową. "Gdybym tylko mógł, z chęcią bym się z nią teraz zamienił..."

*

Z westchnieniem zaparkowałem na podjeździe Payne'a, gasząc silnik. Przez moment gapiłem się na jego dom, zastanawiając się czy ta wycieczka ma w ogóle jakiś sens. Może Liam postanowił wyjechać, czy coś... Był przecież dorosły, od ładnych paru lat sam o siebie dbał i nikt nie robił o to dymu. Rozumiałem co znaczy chęć pobycia samemu i to właśnie na to zrzuciłem ciszę z jego strony. Nie chciałem mu też w tym przeszkadzać, ale jakoś trudno było mi odmówić Hazzie. "Oczywiście fakt, że Pezz cię wykopała z domu, żebyś przestał nad nią nadskakiwać w ogóle nie miał nic do rzeczy..." Wciągając głęboko powietrze, przejechałem dłonią po twarzy i sięgnąłem w końcu do klamki. Wypadłem z auta, przerzucając kluczyki w rękach i spokojnie krocząc ku wejściu do jego domu. Kiedy już stanąłem przed wielkimi, brązowymi drzwiami mój niedopalony mózg upomniał się o fajkę. "Kurwa, Malik, im szybciej tam pójdziesz, tym szybciej będziesz miał to z głowy..." Ogarnąłem się szybko i zadzwoniłem. Odpowiedziała mi cisza. "Na pewno go nie ma..." Rozejrzałem się wokół siebie, czując w środku jakiś niepokój. Na wszelki wypadek zadzwoniłem jeszcze raz. Znowu nic. "Więc mogę już iść...?" Dla świętego spokoju nacisnąłem na klamkę, przekonując się nagle, że drzwi są otwarte. To było dziwne, dlatego szybko je uchyliłem i wkroczyłem do środka. Zatrzymało mnie jednak w samym progu, kiedy mój przerażony organizm odmówił mi posłuszeństwa. "O żeż kurwa mać..."



Mam jedno, małe ogłoszenie odnośnie dodawania rozdziałów... 
Z racji coraz większej ilości pytań, spróbuję się spiąć i dodawać rozdziały w każdy wtorek i piątek. Żaden inny dzień. Postaram się, nie twierdzę, że za każdym razem mi się uda. Mogę też Was powiadamiać o rozdziałach, jeśli oczywiście zostawicie jakiś kontakt :) Albo piszcie do mnie:
gg: 2553527
tt: @ladyinred_94