niedziela, 27 lipca 2014

46.

Em. Lojalnie uprzedzam, że rozdział zawiera sceny nieprzyzwoite... Napisałabym, że jest dla czytelników powyżej osiemnastego roku życia, ale znam życie... Nie chcę Was deprawować, po prostu... Oj, no nie będę się tłumaczyć :) Ostrzegłam? Ostrzegłam :) I liczę na Wasze opinię, bo jestem sceptycznie nastawiona do tego typu scen... Nie wiem jak mi wyszło. Także... Miłego czytania :)


Do domu wszedłem w niesamowitym nastroju. Nawet pogwizdywałem sobie coś tam pod nosem, co było nowością. Ale radość tak mnie rozpierała, że nie mogłem inaczej. Nie mogłem też powstrzymać uśmiechu, co już w zupełności przekonało mnie, że oszalałem. Ale to wariactwo było przyjemne. Dawało poczucie lekkości. Nieograniczoności. Byłem pewien, że dzisiaj mogę absolutnie wszystko. I doskonale nawet wiedziałem przez co było przyczyną tego wszystkiego. "A raczej kto..." Niezmiennie się szczerząc, byle jak rzuciłem kluczyki od domu na stolik obok drzwi i w pośpiechu zacząłem się wyplątowywać z płaszcza, wilgotnego od nieustannej mżawki. Kiedy odrzucałem go na wieszak, przez moment przez głowę przeszła mi wizja siostry i już nawet miałem na nią krzyknąć, kiedy jej głos dotarł do moich uszu. Z kuchni. Ale byłem pewny, że nie mówi do mnie.

- Skarbie, ale ja... - jęknęła niespodziewanie bardzo skruszonym głosem. "Oho, sprzeczka z Liamem..." Natychmiast zwolniłem ruchy, żeby nie narobić hałasu i jak najwięcej usłyszeć, bo mimo wszystko byłem ciekawy. - Nie. Naprawdę nie. Nie wiesz jaki on jest? - usłyszałem niespodziewanie. Nie musiałem nawet pytać jaki on, od razu skojarzyłem to ze mną. "Kłócą się o mnie..." Zdecydowanie nie poprawiło mi to humoru. Może nawet ukuło gdzieś w serce. Dlatego z poważną miną ruszyłem ku kuchni. - Muszę... Mówiłam, że możesz przyjechać. Nie będziesz... Liam, nie będziesz przeszkadzał. - akurat kiedy wchodziłem, Gemma stojąca przy oknie, rąbnęła z otwartej dłoni w szybę. Aż zadudniło. Po czym odwróciła się przodem do mnie i lekko zbladła. - Nie będę się teraz o to z tobą kłócić, okej? Na razie. - rozłączyła się szybko, chowając telefon do kieszeni. Nie siliła się na wyjaśnienia. Nawet nie była zdolna na mnie spojrzeć. Od razu odwróciła głowę do okna, nie przejmując się tym, że stoję w drzwiach i cały czas się na nią wyczekująco gapię. Znałem ten upór, więc postanowiłem odezwać się pierwszy.
- Gemson... - westchnąłem, podchodząc do niej powoli. - Jeśli coś...
- Nie. - przerwała mi ostro, posyłając mi zirytowane spojrzenie. Aż mnie cofnęło, ale tylko na moment. Po chwili stanąłem już obok niej i oparłem tyłem o parapet, nie spuszczając wzroku z jej osoby.
- Ja nie chcę, żebyście się przeze mnie kłócili. - oznajmiłem poważnie. Rozbijanie małżeństw na pewno nie było tym, co chciałem kiedykolwiek osiągnąć.
- To nie przez ciebie. - Gemma zerknęła na mnie przelotnie, co tylko upewniło mnie w twierdzeniu, że łże w żywe oczy. To było miłe, ale nie przesadne współczucie do własnej osoby chciałem teraz osiągnąć.
- Czyżby? - prychnąłem. - Dopiero się pobraliście i żyjecie z daleka od siebie. To nie wróży dobrze.
- Jezu, gadasz jak on. - siostra przewróciła oczami i gwałtownie odwróciła się przodem do okna, patrząc na mnie z boku. - Mam cię zostawić? Nie ma mowy. Mamę zbyłeś, ale sam nie dasz rady. Ktoś cię musi mieć na oku. - otworzyłem usta, żeby zapewnić, że sam dam sobie radę, ale zbyła mnie machnięciem ręki. - Nie zaprzeczaj, jesteś po wypadku. I ciągle odlatujesz, mogę się założyć, że padłbyś z głodu, bo byś zapomniał, że trzeba jeść.
- Więc przekonaj go, żeby przyjechał. - rzuciłem, doskonale wiedząc, że z żadną kobietą z mojej rodziny w tym stanie nie można się sprzeczać. Lata praktyki. - Dom jest spory, pomieścimy się.
- To nie takie proste... - Gemma zmarszczyła brwi. Nie musiała nic tłumaczyć. Nadal doskonale pamiętałem, że odkąd tylko zacząłem karierę, Liam zaczął ostrożniej podchodzić do mnie, żeby jego dziewczyna przypadkiem sobie nie pomyślała, że żeruje na jej bracie. To było w pewien sposób słodkie, ale czasami, tak jak teraz, lekko uciążliwe. "I po tylu latach mu to zostało...?"
- Powiedz, że chcę go zobaczyć. - uśmiechnąłem się szeroko. Ta podejrzana lekkość nadal mnie wypełniała, więc nie mogłem inaczej. - To w końcu mój szwagier, nie? Mi nie odmówi.
- Masz dzisiaj zadziwiająco lekkie podejście do życia. - siostrzyczka natychmiast podłapała co najważniejsze i posłała mi podejrzliwe spojrzenie. - To przerażające jak nastroje ci się zmieniają. W ciąży jesteś? Przyznaj się. Będę ciocią? - spytała z nutą rozbawienia. Byłem tak przepełniony tym rozpierającym szczęściem, że jak ostatni debil parsknąłem śmiechem. Po czym spojrzałem na siostrę uważnie.
- Człowiek głupieje w pewnych sytuacjach. - wzruszyłem niewinnie ramionami.
- Aż się boję pytać jakich... - siostrzyczka rzuciła z ironią, ale w jej błysku w oku widziałem, że zrozumiała. I że cieszyła się z tego tak samo jak ja. To było w jakiś sposób budujące, ale zdecydowanie nie zamierzałem się z nią dzielić tą wiedzą.
- Zadzwoń do niego. - wróciłem do poprzedniego tematu. - I sprowadź go tu, bo nie będę ci rozbijał małżeństwa. - zaznaczyłem, odrywając się od parapetu i ruszając do wyjścia z nadzieją na długi, rozluźniający prysznic. Żeby jednak nie było zbyt miło, już w samych drzwiach odwróciłem się do siostry z wrednym uśmiechem. - Tylko błagam, jak tu już przyjedzie weźcie na wstrzymanie. Nad dzieckiem pracować z daleka ode mnie.
- I po kim ty masz to zboczone myślenie... - Gemma popatrzyła na mnie z politowaniem.
- Po siostrzyczce. - wyszczerzyłem się. I od razu zostałem obdarowany widokiem jej środkowego palca wystającego ponad inne. "No miło, nie ma co..." Jak w przedszkolu pokazałem jej język i odwróciłem płynnie, wychodząc z kuchni. Mimo wszystko nadal mnie nosiło szczęściem. Ale jednocześnie byłem cholernie zmęczony, więc postanowiłem dzisiaj położyć się wcześniej. Dlatego ruszyłem do łazienki, nadal z wizją tego cudownego, gorącego prysznica. Już w progu zacząłem zrzucać z siebie ciuchy, uprzednio oczywiście szczelnie zamykając drzwi, żeby Gemma nie padła na zawał. Do kabiny wszedłem bez zbędnego przygotowywania i od razu puściłem wodę. "Przyjemnie..." Z głębokim westchnieniem przyjemności oparłem czoło na zimnych płytkach, zatracając się w chwili. Wyłączyłem nawet myślenie. Teraz to było zbędne. Wystarczyłem ja, ciepła woda i myśl o Lou. Która szybko przerodziła się w wspomnienie...

*

Westchnąłem ciężko, gapiąc się na sufit. Podciągnąłem ręce za głowę dla wygodniejszego ułożenia, ale w żaden sposób to nie ukoiło mojego rozkojarzenia. "Rozkojarzenia..." Prychnąłem pod nosem, bo rozkojarzenie to to na pewno nie było. Skupiony byłem jak nigdy. Ale nie na sobie. Nie na tym, że właśnie po trzech tygodniach rozłąki znowu widziałem się ze swoją dziewczyną. Nie na tym, że przeżyliśmy cudowny wieczór. Nie na tym, że czekała nas jeszcze cudowniejsza noc. Mogłem myśleć wyłącznie o dźwiękach dochodzących z łazienki. To nie było nic więcej jak niewyraźne szmery i szum wody, ale wystarczyło, żeby pobudzić moją wyobraźnię. Z każdym kolejnym nieokreślonym dźwiękiem, w mojej głowie dodawał się kolejny obraz. Jak Lou powoli ściąga poszczególne ubrania, odkrywając kolejne fragmenty nagości... "Dobra, Styles, koniec myślenia." Zerwałem się z łóżka, prawie łamiąc sobie przy tym nogi. Ale udałem, że wszystko jest w porządku i pospiesznie ruszyłem do drzwi łazienki. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszałem lecącą wodę. Wystarczyło, żeby coś zaczęło we mnie buzować. Praktycznie rozrywać od wewnątrz. I to uczucie tylko się nasiliło, kiedy już wszedłem do łazienki, widząc moją dziewczynę pod prysznicem. Zupełnie nagą. Z wodą ociekającą po tej delikatnej, białej skórze. Stała tyłem, więc nawet mnie nie zauważyła. A ja jak dureń mogłem patrzeć na te kruche ramiona, łopatki poruszające się w kokieteryjny sposób, kiedy zapalczywie nakładała szampon na włosy, cudowne plecy i te niewiarygodnie ponętne dołeczki nad tyłkiem. Jeszcze nic w życiu mnie tak nie uruchamiało jak widok tego cudu natury. "Boże, stworzyłeś to chyba na moją zgubę..." Nie odrywając wzroku od jej przezornych ruchów, ściągnąłem koszulkę przez głowę i odrzuciłem ją w kąt. Wisiorek, który zawsze nosiłem, opadł mi na rozgrzaną skórę i poraził metalowym chłodem, ale to nie miało znaczenia. Zabierając się za pasek, powoli ruszyłem do kabiny. Zdążyłem bezszelestnie pozbyć się spodni  i już prawie zdołałem dołączyć do dziewczyny, kiedy niespodziewanie odwróciła się w moją stronę.

- A ty tu czego? - zmarszczyła czoło, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. "No durne pytanie, skarbie..."
- Przyszedłem, gdybyś nagle zobaczyła pająka, mydło by ci upadło, albo szampon wszedł do oczu... - wyszczerzyłem się niewinnie. - Będę cię bronić.
- Sama sobie doskonale dam radę, możesz iść. - stwierdziła całkowicie poważnie, chyba nawet z nadzieją, że posłucham, bo odwróciła się znowu tyłem do mnie i przejeżdżając dłońmi po włosach, wróciła do spłukiwania resztek szamponu. Widok piany powolnie spływającej wzdłuż jej pleców był decydujący dla mojego podniecenia i nagle bokserki stały się dziwnie ciasne.
- Jesteś już rozebrana, a ja mam wyjść? Pf, jasne. - prychnąłem, dzielnie wkraczając do kabiny. Uderzyło mnie gorąco wody, której Lou używała, ale miałem to gdzieś. Pewnie przybliżyłem się do niej i bez skrępowania ułożyłem dłoń na jej talii, przyciągając ją do siebie. Obiła się plecami o moją klatkę piersiową, ale dokładnie o to mi chodziło. Czułem jej rozgrzaną skórę na swojej, a moje zmysły dosłownie szalały. Zwłaszcza, że wokół rozchodził się ten cudowny zapach jej szamponu, mający w sobie coś z namiętności. Powoli odsunąłem jej włosy na bok, drażniąc jej skórę delikatnym dotykiem. Widziałem, że zadrżała od tego co tylko napawało mnie dumą. Uśmiechnąłem się pod nosem, składając subtelny pocałunek na jej wątłym ramieniu, zaciskając mocniej ręce wokół jej talii. Przejechałem kciukiem po miękkiej skórze na jej brzuchu i przycisnąłem mocniej do siebie. W taki sposób, że jej cudowne udo obiło się o mnie gwałtownie, wzbudzając falę pożądania w moim ciele. Wykonałem delikatny ruch biodrami, jakby w odpowiedzi. Chciałem, żeby wiedziała jak na mnie działa. Chciałem, żeby zareagowała. I doczekałem się. Jej delikatne paluszki nagle wylądowały na moich dłoniach, ale niestety tylko po to, żeby rozplątać mój uścisk.
- Harry, chcę w spokoju wziąć prysznic, nie będziesz mi tu...
- Ale pod prysznicem jeszcze tego nie robiliśmy. - zamruczałem prosto do jej ucha, przy okazji muskając jej szyję ustami. Wiedziałem, że to na nią działa. Odchyliła głowę, dając mi większy dostęp do jej miękkiej skóry, ale westchnęła przy tym ciężko.
- Robiliśmy i przypominam, powiedziałam, że nigdy więcej. - stwierdziła niecierpliwie, ale znów pozwoliła się objąć. Mocniej niż poprzednio. Tak, że między naszymi ciałami nie było już nic. Naprawdę mi się to podobało. - Wiesz jakie te ściany są zimne?
- Mogę je porozgrzewać. - rzuciłem radośnie, ostatni raz muskając ustami jej ramię. A potem ku niezadowoleniu mojego organizmu, oderwałem się od dziewczyny i spokojnie opadłem plecami na jedną ze ścian. "Cholera, lodowate!" Zacisnąłem zęby i wytrzymałem. Cały czas uśmiechając się zachęcająco do dziewczyny. Która odwróciła się do mnie i spojrzała spod rzęs.
- Styles... - pokręciła tylko głową.
- No co, poświęcam się dla twojej przyjemności. - wzruszyłem ramionami, podkładając ręce pod plecy. Na szczęście ściana robiła się coraz mniej ostra w lodowatości.
- Dla mojej? - Lou zmrużyła walecznie oczy. Uśmiechnąłem się lekko, odwzajemniając wzrok i błądząc nim niżej. Przez okroszoną kroplami szyję, kształtne piersi, cudowny brzuszek, aż do tatuażu na kości biodrowej, który aż krzyczał o dotyk. I nie mogłem się mu oprzeć.
- Kotku, gdyby chodziło o moją przyjemność, nie zawracałbym sobie głowy rozgrzewaniem ścian. - musnąłem opuszkiem palca czarny wzór, kusząco jadąc z dotykiem w górę. Kiedy już dojechałem do jej ramienia zacisnąłem dłoń na delikatnej skórze i przyciągnąłem dziewczynę do siebie. Zanim się obejrzała, zamieniłem nas miejscami, przypierając ją do ściany i opierając dłonie tuż za jej głową. - Wystarczająco ciepłe? - mruknąłem zniżonym tonem, uważnie lustrując jej twarz z góry. "Dzięki ci Boże, za wzrost..."
- Jesteś głupi. Głupi i zboczony. - Lou posłała mi wyzywające spojrzenie spod rzęs. Uwielbiałem je. Działało mi na zmysły tak samo jak widok jej nagiego, nęcącego ciałka.
- Trafił swój na swego. - mrugnąłem, szczerząc się bezczelnie i bez skrępowania układając prawą dłoń na jej talii. Subtelnie przejechałem kciukiem po delikatnej skórze, strącając z niej kilka kropel. Lou przymknęła powieki, bez słowa poddając się mojemu dotykowi. Napawało mnie to nieprzeniknioną dumą. Świadomość jak potrafię na nią działać była najlepszą rzeczą pod słońcem. Ja, nikt inny, jednym ruchem mogłem ją rozpalić. Moje ego w takich przypadkach rosło wprost proporcjonalnie do podniecenia. I nie mogłem już myśleć o niczym innym jak o tym, żeby sprawiać jej więcej przyjemności. Przy okazji też i sobie...
- Tak strasznie długo cię nie dotykałem... - mruknąłem prosto do jej ucha, muskając je lekko wargami. Oddech Lou przyspieszył. Czułem go na ramieniu. Jak żar. Czysty ogień, który zachęcił mnie do dalszego działania. Natychmiast pogłębiłem pocałunki składane na jej szyi, od czasu do czasu przygryzając jej ramię. Moja dłoń zaciekle błądziła po jej niesamowitej skórze. Wiedziałem, że to się może skończyć paroma siniakami przez tą jej wyjątkową delikatność, ale trudno mi się było o to teraz martwić. Aktualnie miałem w głowie zupełnie co innego. Co pulsowało mi pod brzuchem niecierpliwie. "Boże drogi, czemu ona musi być taka..." Jęknąłem ciężej, biodrami szukając ukojenia. Znowu otarłem się o jej udo, co od razu odbiło się echem w całym organizmie. Ponowiłem ruch, głośno wypuszczając powietrze. Zacisnąłem palce na jej plecach, przyciągając dziewczynę bliżej, jakby to było możliwe. Zewsząd czułem na sobie jej delikatną skórę, co tylko szumiało mi w głowie. Moja dłoń niekontrolowanie ruszyła w górę, zaciskając się na jej piersi. Jęk przyjemności z ust Lou był muzyką dla moich uszu. I chciałem, żeby o tym wiedziała.
- Jesteś. Nieziemsko. Seksowna. - rzuciłem szeptem, odrywając się od jej szyi. Pomiędzy słowami łapałem zbawczy oddech. Nawet nie wiedziałem kiedy pojawiła się ta zadyszka... Zarówno u mnie, jak i u Lou, która oddychała coraz to głośniej.
- Jak ja cię nienawidzę, Styles... - jęknęła niespodziewanie, jednocześnie żarliwie wplatając dłoń w moje włosy.
- Lubię jak się ze mną droczysz. - mruknąłem gardłowo, odrywając się od jej szyi i przenosząc się tuż przed jej twarz. Poczułem jej oddech na skórze, co wywołało niekontrolowany uśmiech. Który tylko się poszerzył, kiedy Lou zmysłowo podniosła powieki i spojrzała na mnie z jawnym pożądaniem. Nie mogłem się oprzeć. Nachyliłem się w jej stronę, przyciskając swoje wargi do jej. Agresywnie, ale to jej nie wystraszyło. Wręcz przeciwnie, oddawała pocałunki z największą gorliwością, na jaką było ją stać. Powietrze wokół coraz bardziej gęstniało i praktycznie nie miałem już czym oddychać. Byłem już na skraju. Cienka linia dzieliła mnie od spełnienia, więc tylko przesunąłem dłoń na tyłek dziewczyny.
- No chodź tu. - mruknąłem, zaciskając dłoń na jej pośladku i pomagając jej się odbić od podłogi. Gwałtownie wylądowała na mnie, zaplatając nogi wokół moich bioder. Zachwiałem się lekko, ale układając dłonie na ścianie udało mi się utrzymać równowagę. Zaraz jednak znów objąłem ją w talii, najciaśniej jak się dało. Lou tymczasem oplotła mnie ramionami za barki, wbijając mi palce w skórę. To był przyjemny ból. Dlatego wpiłem się w jej wargi jak oszalały, chcąc kontynuować rozkosz. Zacisnąłem powieki i całowałem ją jak opętany. Bez umiaru. Bez granicy. Jak jedyną kobietę mojego życia. Chciałem, żeby wiedziała ile dla mnie znaczy. I cieszyłem się, że odpowiadała tym samym. "Jezu drogi..." Nasze oddechy były coraz głośniejsze. Brzmiały wyraźniej niż szum lecącej wody. Gorąco znikąd opadało mi na skórę. Krew dosłownie wrzała w żyłach. Ochota na spełnienie pulsowała w całym ciele. Dlatego namiętnie przyciągnąłem dziewczynę jeszcze bardziej do siebie, gotowy zakończyć to wszystko. Lou zamruczała w odpowiedzi. Uwielbiałem te jej reakcje, więc teraz chciałem widzieć rozkosz na jej twarzy. Chciałem wiedzieć, że sprawiam jej przyjemność. Dlatego zanim połączyłem nasze ciała, powoli podniosłem powieki. I nie zobaczyłem nic. Czerń. Ciemność. "No i co to niby ma być?!"
- Skarbie, czy podczas seksu można nagle oślepnąć? - pisnąłem, rozglądając się po tej nicości. - Bo chyba oślepłem. - oznajmiłem z paniką. W odpowiedzi usłyszałem tylko śmiech. Głośny, trochę nieprzyzwoity i tak zaraźliwy, że nie mogłem się nie uśmiechnąć. Chociaż nadal nie do końca wiedziałem o co chodzi... Kiedy jednak jej usta z zapalczywością wylądowały na moich, to przestało mieć znaczenie. Zaraz jednak Lou oderwała się ode mnie i poczułem jak miękko opada stopami na ziemię. Nadal jednak czułem jej obecność. I to jak opierając rękę na moich ramionach, z czułością jeździ kciukiem po moim karku.
- Jesteś głupi, ale i tak cię kocham. - usłyszałem po chwili. Radość, która mnie ogarnęła po tych słowach była nieprzenikniona. Natychmiast objąłem ją w talii, ponownie przyciągając do siebie. "Po ciemku też może być przecież fajnie..."


*

Zacisnąłem powieki, oddychając jakoś ciężej. Woda nieustannie spływająca mi po plecach, drażniła moją skórę. W dziwnie przyjemny sposób... "Cholera, no!" Jedną z dłoni przesunąłem pod czoło, drugą ścisnąłem w pięść i gwałtownie uderzyłem nią o ścianę. Zapalczywie wplotłem też palce we włosy, przy okazji odgarniając mokre kosmyki z twarzy. Czułem się dziwnie. Krew wrzała w moim organizmie i wyraźnie czułem, że napłynęła mi tam gdzie teraz właśnie nie powinna. "Jezu kochany..." Wspomnienie buzowało w mojej głowie tak strasznie naturalnie. Prawdziwie. Jakby wszystko działo się przed chwilą. Tylko teraz nie było przy mnie zniewalająco seksownej dziewczyny. A mimo wszystko jej obraz w głowie działał na mnie wyniszczająco. "Jak to jest kurde możliwe?!" Jęknąłem pod nosem, zaciskając szczękę, jakby mi to miało pomóc. Bo wiadomo, nie pomogło. Dlatego gwałtownym ruchem zmieniłem strumień wody z ciepłego na lodowaty. Woda uderzyła we mnie nieprzyjemnie. Jakby ktoś wbijał mi w ciało setki szpilek. Ale to przynajmniej uwalniało napięcie. Powoli. Sekunda po sekundzie. Oddech za oddechem. "No cholera jasna!" Kolejny obraz rozpalonej dziewczyny w głowie i wszystko poszło na marne. Gwałtownie oderwałem się od ściany, wychodząc z kabiny, trzaskając jej drzwiczkami. Podszedłem do umywalki i oparłem o nią ciężko, katując głębokimi oddechami. Zaraz jednak przeplotłem dłonie za głową i starając się nie myśleć. Oddech za oddechem...
"Do cholery, niech ona przestanie tak na mnie działać..."


czwartek, 24 lipca 2014

45.

Rozdział byłby wcześniej, gdyby mój komputer nie postanowił zwariować. Znikąd zjadł mi połowę całego pliku z RM, przez co cały napisany rozdział wyparował. Wszystko musiałam pisać od nowa i uprzedzam, nie jest to najlepsze co udało mi się kiedykolwiek stworzyć. W gniewie i rozżaleniu trudno pracować. Ale mniejsza o to. Mam nadzieję, że się nie zanudzicie i pamiętajcie...
 Kocham Was! :*


Starając się nie narobić hałasu, powoli usiadłem na krześle obok łóżka dziewczyny. Wydawało mi się, że nie powinienem zakłócać ciszy panującej w tej sali. Wystarczyło że te idiotyczne maszyny narozstawiane wokół Rudej pikały raz co raz. "Przynajmniej żyje..." Z westchnieniem zerknąłem na jeden z ekranów, który najprawdopodobniej sygnalizował pracę jej serca. No przynajmniej na filmach tak było. Czasami zdarzało mi się oglądać z Pezz jakieś pierdoły, podczas których i tak nie do końca byliśmy zajęci filmem i właśnie tam... "Do kurwy, Malik, o czym ty myślisz?" Natychmiast dałem sobie mentalnie z liścia i ciężko opadłem plecami na oparcie krzesła. Marszcząc brwi, nerwowo potarłem dłonie i spojrzałem na dziewczynę, szukając jakichś różnic w jej wyglądzie. Zanim Hazz zaczął tu przychodzić, kilka razy zdarzyło mi się ją odwiedzić, ale od ostatniego razu kiedy tu byłem, wyblakło jej tylko parę siniaków na ramionach. Nic więcej. Przy każdych odwiedzinach zastanawiałem się jakim cudem na tak poważny stan Lou doczekała się tylko paru zadrapań i sińców. Ani jednego gipsu, bandażu, czegokolwiek. To było kurewsko dołujące, bo wiedziałem, że wewnętrzne obrażenia są o wiele, wiele gorsze. Naprawdę było z nią ciężko, a przecież w ogóle na to nie wyglądała. "I gdzie tu kurwa sprawiedliwość?" Wypuszczając ciężko powietrze przez zęby, przesunąłem wzrokiem po jej twarzy. Była przerażająco blada. Aż ścisnęło mnie za serce. "Jak śmierć..." Widok był okropny, zwłaszcza przez to coś, co zakrywało jej nos i usta, najprawdopodobniej kontrolując oddech. Teraz jej klatka piersiowa ledwie się poruszała, a co by było bez tego? "Dupku, przestań..." Westchnąłem znowu, pocierając palcami czoło. "Za dużo tego, zdecydowanie za dużo..." Próbując nie myśleć o nieprzyjemnościach, skupiłem się na tym, na czym zwykle koncentrowałem się w obecności Lou. Na sobie. Wiem, że to było dziwne, ale nasza znajomość nie polegała na gadaniu. Potrafiliśmy przebywać ze sobą w jednym pokoju przez kilka godzin i nie zamienić ze sobą nawet jednego słowa. Bez skrępowania. To było najlepsze. Nikt nikogo nie namawiał, nie zadręczał bezsensowną gadaniną. Z chłopakami nigdy nie mogłem uzyskać czegoś takiego, im nigdy gęba się nie zamykała. W obecności Lou było inaczej. Odkąd zaczęła spotykać się z Harrym, przeprowadziliśmy może dwie czy trzy rozmowy, nie więcej. Właśnie to ceniłem w naszej relacji najbardziej. Dziewczyna nigdy mi się nie narzucała. Z drugiej strony, bez niej pewnie nigdy nie podjąłbym decyzji o oświadczynach. To się może wydać dziwne, ale w tym całym milczeniu naprawdę wiele jej zawdzięczałem. To w jej obecności podejmowałem co ważniejsze kroki, a nawet słowem mnie nie pokierowała. Nie wtrącała się, kiedy nie było trzeba. I chociaż teraz praktycznie nie było różnicy w tym, co zwykle robiliśmy w swojej obecności, czegoś mi jednak brakowało. "Być może jej świadomości, geniuszu?" No bo czy nie mogło być tak jak kiedyś...

*

Powoli rozłożyłem karton, starając się go nie uszkodzić. Ze względu na jego rozmiary nie było to takie łatwe jakby się mogło wydawać. Jeden niestaranny ruch i cały papier mógł pójść się jebać... Znaczy podrzeć. Tak czy tak, nie nadawałby się do użytku. Ale na szczęście udało mi się opanować sytuację i rozłożyć go bez żadnych uszkodzeń. Na rogi szybko poustawiałem lampki, które miały mi dawać światło w tą ciemną noc i sięgając po torbę wypełnioną puszkami farb, byle jak wysypałem je na podłoże. Z westchnieniem klęknąłem przed kartonem, biorąc do ręki czarny spray. Jeszcze nie wiedziałem do końca w jakim celu miałbym go używać, ale to nie było teraz ważne. Teraz był mój czas. Czas Zayna Malika, który postanowił sobie poodpoczywać od tych debili i wyciszyć się w kompletnej samotności. Przy okazji tworząc jakieś kolejne pierdoły. Potrząsając puszką, patrzyłem na biel kartonu przede mną. Przez moment wyobrażałem sobie różne rzeczy, które mógłbym teraz stworzyć. "A pieprzyć to..." Ostatecznie tylko wziąłem głęboki zamach i przejechałem farbą po papierze. Potem kolejny raz, kolejny i kolejny. Kompletnie odpłynąłem w tym co robię, byłem tylko ja, kartka i farby. No i ten dach, na którym właśnie przebywałem w nadziei, że nikt nie będzie mnie tutaj szukał. Niestety, przeliczyłem się. W pewnym momencie usłyszałem kroki. "No i kogo tu do cholery...?" Szybko odwróciłem głowę w kierunku dźwięku i szczerze się zdziwiłem. "Bo co tu niby robi tu panna Harry'ego?" Zmarszczyłem brwi, obserwując jak powolnym krokiem Ruda podchodzi do mnie. Ale nawet na mnie nie patrząc, wolała obserwować to, co ma pod nogami. Miała przy tym dosyć przygnębioną minę i aż bałem się co będzie dalej. Ale czekałem. Cierpliwie czekałem co zrobi.

- Em, mogę tu trochę posiedzieć? - zapytała w końcu, cholernie cichym tonem.

Ledwo zrozumiałem co powiedziała, więc tylko zamrugałem parę razy, nie spuszczając jej z oka. "Dziewczyno, do cholery, bycie samemu nie oznacza siedzenia w towarzystwie innych..." Niestety nie mogłem jej tego powiedzieć. Nie kiedy stała obok mnie taka wyprana z każdego pozytywnego aspektu swojego istnienia, bojąc się właściwie na mnie spojrzeć. Dlatego tylko podniosłem kąciki ust ku górze, mając nadzieję, że nie wyszło to tak sztucznie, jak przeczuwałem.

- Jasne. - kiwnąłem głową.

Odpowiedzi nie otrzymałem. Ruda tylko westchnęła pod nosem i powoli ruszyła w kierunku komina, pod którym po chwili usiadła. Ślamazarnie podciągnęła nogi pod brodę i oplotła je ramionami, wbijając wzrok gdzieś przed siebie. Od razu połączyłem to z poprzednimi wrzaskami jej kłótni z Harrym. "Musiało być ostro..." Sumienie kazało mi się nawet odezwać, jakoś ją pocieszyć, ale byłem pewny, że nie tego teraz potrzebowała. Nie musiała nawet nic mówić, coś w jej zachowaniu mi to podpowiedziało. I było mi to całkiem na rękę... Dlatego od razu wróciłem do malowania, już po chwili prawie zapominając o obecności dziewczyny. Prawie, bo mimo wszystko czułem, że tu jest. Ale nawet mi to nie przeszkadzało. Można by powiedzieć, że nawet lekko podciągnęło moją wenę, bo zanim mrugnąłem, znowu malowałem jak oszalały. Z jeszcze większą werwą niż poprzednio.


*

Wzdychając, kolejny raz w ciągu sekundy przejechałem dłońmi po udach, zostawiając na czarnym materiale spodni mokry ślad. Dziwnym trafem ze zdenerwowania zaczęły mi się pocić ręce. A przecież wcale nie miały do tego większego powodu. "Czyżby, Styles?" Zacisnąłem zęby, wbijając wzrok w drzwi przede mną. Drzwi do sali Lou. W której Zayn właśnie przesiadywał, a ja kompletnie nie wiedziałem w jakim celu i z jakim skutkiem. To mnie dołowało. I budziło niepokój. Sam nie wiedziałem jak mam to wytłumaczyć. "Miałem podstawy, żeby być zazdrosnym o kumpla...?" Najwidoczniej moja świadomość jakieś skrywała, bo kiedy minęła godzina odkąd Malik się tam zaszył, ja zacząłem się wiercić na twardym krześle w korytarzu jakbym nagle pcheł dostał. I nie było to przyjemne uczucie. "Tylko skąd ono się wzięło...?" Wypuściłem powietrze ze świstem, powoli doprowadzając do siebie myśl, która była tak abstrakcyjna, że aż całkiem wiarygodna. Malik przecież podobał się laskom. Nie mogłem udawać, że nie. Był tajemniczy i w ogóle. No i chyba przystojny, nie bez powodu niektóre mdlały na jego widok. Atrakcyjności mu nie brakowało. I właśnie to był problem. Bałem się, że Lou też mogła tak uważać. Że Malik też mógł się jej... czy coś. Gdzieś w środku mnie tkwiło nawet przekonanie, że tak było. Że nie jeden i nawet nie dwa razy mogłem słyszeć litanie o tym jaki on jest fantastyczny. To na pewno nie było pocieszające. Zwłaszcza jeśli zostawali sam na sam, tak jak teraz. I nie obchodziło mnie, że ona nie do końca teraz kontaktuje i nie jest wszystkiego świadoma. Logika podpowiadała mi, że nie mam się o co rzucać, ale nie słuchałem. Coś, czego nie mogłem określić, rzucało mną na krześle jak opętanego przy egzorcyzmach. "No bo do cholery ile to może trwać?!" Z westchnieniem zacisnąłem palce na udzie, bólem próbując odwrócić swoją uwagę od tego wszystkiego. I nie wiem co by się jeszcze stało, gdyby drzwi nagle się nie otworzyły i w końcu nie wyszedł z nich Malik. Na jego widok praktycznie poderwałem się z krzesła. Obserwowałem jak powoli zamyka drzwi i jakby grając mi na nerwach podchodzi do mnie noga za nogą. "Bo wolniej to już się nie dało..." Ale nawet kiedy już stanął w odpowiedniej odległości, tylko popatrzył na mnie i schował dłonie w tylnych kieszeniach spodni. Nic więcej.

- Już? - rzuciłem, czując ciężar przeprowadzenia rozmowy na sobie. Wcale mi to nie odpowiadało, zwłaszcza w kwestii tych wszystkich negatywnych emocji, które pojawiły się, gdy on tam był. - Co tak szybko? - pisnąłem jak baba, jakby mój organizm wzbraniał się przed kłamstwem.
- Siedziałem tam godzinę. - Zayn spojrzał na mnie uważnie.
- Serio? Kiedy to...
- Stary, nie potrafisz grać. - Malik zmarszczył czoło, wparowując mi w słowo. Ale i uśmiechnął się lekko. - Nigdy nie potrafiłeś.
- ...myślałem, że mnie szlag tu trafi za chwilę. - dokończyłem na jednym wdechu, czując ulgę, że w końcu nie muszę udawać.
- Właśnie dlatego nie chciałem tam przesiadywać. Jeszcze coś by cię zeżarło od czekania... - zerknął na mnie tak, jakby się ze mnie nabijał. "No wiecie co..." Ale postanowiłem być miły.
- Jeśli to za mało... - "...na cokolwiek, co robiłeś tam z moją dziewczyną..."
- Nie pieprz, Styles. - Malik znowu mi przerwał. - Po prostu tam wejdź. Widać, że kręćka dostajesz. - uśmiechnął się z wyraźnym podtekstem. Już nawet miałem się wypierać, kiedy znowu się odezwał. - Nie musisz mi się tłumaczyć. - zaznaczył. Stwierdziłem, że i tak mi już nie uwierzy, więc postanowiłem zmienić temat.
- Pomogło ci chociaż? - spytałem, uważnie patrząc na jego twarz. I mogłem stwierdzić, że ta cała negatywność, co wcześniej od niego aż biła, nagle gdzieś wyparowała.
- Nawet nie wiesz jak. - Malik potwierdził moje przypuszczenia szerokim uśmiechem.
- Cieszę się. - odwzajemniłem szybko gest. I wcale mojej radości nie przyćmiewał fakt, że nadal nie wiedziałem co on tam z nią wyprawiał...
- To ja ten... Ewakuuję się powoli. - Zayn niespodziewanie machnął dłonią w kierunku wyjścia. - Dzięki, że dałeś mi szansę. - kiwnął głową i wycofał.
- Polecam się na przyszłość. - rzuciłem, ale chyba już mnie nie słyszał. Mówiąc szczerze, miałem to teraz gdzieś. Całym umysłem byłem bowiem już u Lou, więc nie czekając na nic po prostu ruszyłem do drzwi i chwyciłem za klamkę. Serce jakoś dziwnie mi przyspieszyło, ale nawet to nie zdołało mnie powstrzymać od uchylenia drzwi. I pewnie też normalnie wszedłbym do środka, gdyby nie doktorek, który dosłownie znikąd nagle pojawił się przede mną.

- Pan Styles? - wyszczerzył się na mój widok i lekko poklepał po ramieniu. Odwzajemniłem uśmiech, ale kompletnie nieszczerze. Byłem pewny, że wyszedł z tego tylko pełen żałości grymas. "Musiał teraz?!" - No jak miło, że pana widzę... I to tutaj. - zaznaczył dziwnym tonem. Bojąc się dalszego ciągu, puściłem na wszelki wypadek klamkę i wbijając wzrok w doktorka, przełknąłem głośno ślinę. - Słyszałem plotki, że zaczął się pan tu kręcić, ale nie mogłem uwierzyć, że mógłby pan przyjść do szpitala i zapomnieć o wizycie u mnie.
- Wizycie...? - wytrzeszczyłem na niego oczy. Facet uśmiechnął się szerzej. A ja miałem ochotę palnąć się po głowie. Przed czym się powstrzymałem tylko dlatego, że mogliby to uznać za objaw jakiegoś szaleństwa i znowu mnie tu zamknąć. Dlatego tylko wciągnąłem głośno powietrze i spojrzałem na doktorka przepraszająco. - Kompletnie wyleciało mi z głowy. Znaczy... - pisnąłem, widząc jego pełen zainteresowania wzrok. "STYLES, NIE DAJ SIĘ ZNOWU WROBIĆ W SZPITAL!" - Ja pamiętam. Dużo już pamiętam. - zaznaczyłem poważnie. - Wiele sobie przypominam. I nie tracę teraźniejszej pamięci, po prostu... Byłem zajęty. - zmarszczyłem czoło, nawet nie chcąc myśleć jak idiotycznie to zabrzmiało. I jak bardzo doktorek tego nie łyknął...
- Ależ ja rozumiem, wizyta u narzeczonej jest ważniejsza. - skinął powoli głową, nie tracąc uśmiechu. - Ale może poczekać. Wczoraj się pan nie zjawił, a tak liczyłem na małą pogawędkę. Nadrobimy to teraz, akurat mam chwilę wolną.
- Teraz? - westchnąłem niezadowolony. - W tym momencie?
- Tak. - moje najczarniejsze obawy poświadczyło jego skinięcie głową. "AKURAT W TEJ CHWILI?!" Z paniką spojrzałem na uchylone już drzwi i aż mnie ukuło w środku.
- Ale ja jeszcze u niej dzisiaj nie... - próbowałem się jakoś usprawiedliwić, przełożyć, cokolwiek, ale napotkałem tylko ostrzegawcze spojrzenie lekarza. Chociaż nadal się uśmiechał.
- Podobno w swojej świadomości jest pan osiemnastolatkiem, a nie pięciolatkiem próbującym się wymigać od lekcji. - rzucił takim tonem, że natychmiast zrobiło mi się głupio.
- Moja mama chyba uważa inaczej. - palnąłem, dla rozładowania emocji. A widząc jego uśmiech, postanowiłem spróbować jeszcze raz. "Przecież ja zwariuję, jak jej zaraz nie zobaczę..." - Ale naprawdę mi się poprawiło... Pamiętam na przykład jak się z nią poznałem...
- To świetnie, ale pogadamy o tym w moim gabinecie. - lekarz przerwał mi stanowczo kiwając ręką gdzieś w głąb korytarza. - Zapraszam.
Westchnąłem kapitulacyjnie, ale poczłapałem we wskazanym kierunku. "Świat mnie dzisiaj chyba przestał kochać..."
*

Delikatnie zamykając za sobą drzwi, powoli wkroczyłem do pogrążonej w popołudniowym słońcu sali i ciężko opadłem na krzesło. Miałem dosyć dzisiejszego dnia i wszystkich, którzy mi przeszkadzali tutaj być. Nawet jeśli sam ich o to prosiłem... Poczucie dobrze spełnionego obowiązku niby się gdzieś tam we mnie tliło, ale zdecydowanie przyćmione niesprawiedliwością. Niesprawiedliwością, bo przecież gdyby nie oni, już dawno bym tu siedział, obserwował Lou i wylewał przed nią całą duszę, jak robiłem od kilku dni. To było oczyszczające, więc teraz praktycznie czułem, że się duszę. Do tego stopnia, że już prawie ściskało mnie za gardło. I za żołądek, kiedy w końcu zerknąłem na jej nieprzytomną twarzyczkę. "Nadal nic..." Marszcząc czoło, westchnąłem ciężko i przejechałem dłońmi po udach. Zakuło. To było tak cholernie nie fair, że po tylu dniach nie było żadnej poprawy. "Styles, nie dołuj..." Chrząknąłem na rozluźnienie gardła, nachylając się odrobinę ku dziewczynie.

- Przepraszam, nie mam dzisiaj kwiatów. Zapomniałem. - rzuciłem, z klaskiem łącząc dłonie. Poczułem się głupio, bo przecież przy pierwszym dniu złożyłem jej pewną obietnicę... "Najwyżej jutro dostanie dwa bukiety..." - No i jestem dużo później niż powinienem, ale chyba to zauważyłaś. - zmieniłem temat. - Szalony dzień, co? - zagaiłem, dając jej kilka sekund na ewentualną reakcję. Jak się można było spodziewać, na próżno. - Nie nudziło ci się... - mruknąłem powoli, na moment opuszczając głowę i wbijając spojrzenie we własne dłonie. - Mi też nie. Zwłaszcza u doktorka. Przedtem spotkania z nim były o wiele przyjemniejsze, teraz muszę odpowiadać na setki durnych pytań i przechodzić głupie badania. Zresztą nieważne. - wyprostowałem się znowu i biorąc głęboki wdech, powoli rozejrzałem się po sali, ostatecznie lądując spojrzeniem na Lou. Która nadal leżała tam jak posąg. Co znowu mnie zakuło, tym razem mocniej.
- Przepraszam za mój wczorajszy nastrój. Zamulałem, wiem. - jęknąłem, czując nagłe wyrzuty sumienia, zalewające całe moje wnętrze. - Ale gdybyś przeczytała to co ja... Znaczy ten... - zmarszczyłem czoło. - Mam nadzieję, że nie czytałaś. Wolałbym, żebyś nie miała styczności z takimi przykrościami. - rzuciłem łagodnie, uważniej wpatrując się w jej słodką buźkę. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, więc uznałem, że dalsze zamulanie nie ma sensu. Trzeba ją rozweselić. "Boże, co ja bym dał, żeby teraz zobaczyć jej uśmiech..." - Nie będę cię zresztą zanudzać. - uśmiechnąłem się szerzej, zauważając, że mocniejszy podmuch z otwartego okna, przesunął jeden z tych rudych kosmyków na jej czoło. Bez zastanowienia wyciągnąłem dłoń i z największą delikatnością o jaką mógłbym siebie podejrzewać, zsunąłem włosy z jej twarzy, muskając przy tym jej ciepłą skórę. To była sekunda, albo nawet i mniej, ale wystarczyła, żeby przeszedł mnie prąd. Przyjemny. Który tylko powiększył szczerz na mojej twarzy. - To o czym chciałabyś dzisiaj ze mną pogadać? - rzuciłem melodyjnie, ponownie układając dłonie na swoich udach. - Czekaj, nic nie mów, mam dobry temat. Przyjaźń damsko-męska, huh? - zagaiłem radośnie. - Genialny. - stwierdziłem, licząc, że świat nagle się zatrzyma, wstanie i zacznie klaskać. Ale w zasadzie wystarczyło mi własne poczucie dobrze spełnionego zadania, więc wcale nie poczułem się urażony, że tak się nie stało. - Żeby nie było niejasności, chodzi mi o nas. - dodałem szybko, zgodnie z ostatnimi wspomnieniami, które nawiedziły moją głowę. I spoważniałem, chcąc wyrzucić z siebie parę rzeczy. - Zawsze wydawało mi się, że jak poznam TĄ osobę to świat się zatrzyma, harfy zagrają, fajerwerki zaczną strzelać, a ludzie bić brawo. Że zobaczę ją i to już będzie wiadome. A z tego co pamiętam, kiepsko z tym było między nami... Nawet piszczałka nie zagrała. To kompletnie burzy mój pogląd o przeznaczeniu, no ale... Niech już będzie. Chyba nie skończyło się tak źle, co? - wciągnąłem mocniej powietrze, lustrując spojrzeniem jej twarzyczkę. "Skończyło się cudownie..." A byłoby jeszcze cudowniej, gdyby ona teraz wstała i... - Chciałbym, żebyś mnie przytuliła. - dokończyłem na głos, wyjątkowo miękkim tonem. - Teraz. Naprawdę tego potrzebuję. Tylko nie tłumacz, że mam kupę ludzi naokoło do których mogę się przytulić. - zaznaczyłem w razie czego, mając na uwadze jej cięty charakterek. I na wspomnienie go, uśmiechnąłem się lekko. - Teraz wolę ciebie.


PS: Nie pytajcie skąd piosenka, mam ostatnio nawrót na Disneya... No i inną drogą, jeśli macie instagramy, z radością bym na nie zajrzała. Jeśli ktoś chciałby - @louiseinred - Oto ja :)


poniedziałek, 7 lipca 2014

small information.


Chciałam tylko uprzedzić, że 45 rozdział może się wyjątkowo opóźnić. Nie jestem pewna czy moje motywy odnajdą zrozumienie, więc może nie będę o nich wspominać. Proszę tylko o cierpliwość. Dużo cierpliwości. Bo nie mam pojęcia czy będę miała ochotę siadać do opowiadania w najbliższych dniach.
Korzystając z okazji chciałam też jeszcze podziękować wszystkim za wzrost liczby komentarzy :) Wiem, że to zasługuje na szybsze dodanie rozdziału, nie na opóźnienia, ale niestety... W każdym bądź razie...

KOCHAM WAS! :*

 

piątek, 4 lipca 2014

44.


Cieszyłam się, że w samochodzie w końcu zapanowała cisza. Okropnie męczyła mnie już ta gadka z Harrym i tylko czekałam na moment aż się przymknie. Ten człowiek w ogóle nie znał umiaru. A ja musiałam mu odpowiadać i udawać, że wszystko jest w porządku. Ostatnio udawanie nieźle mi szło, więc chyba i Hazz się nabrał. Ale naprawdę nie miałam już sił na więcej.

Korzystając z ciszy, skupiłam się na drodze. Chciałam też wyłączyć myślenie, ale jakoś nie umiałam odsunąć od siebie myśli, że właśnie nieuchronnie zbliżam się do szpitala. Co tylko mnie przygnębiało, bo przecież robiłam tylko za kierowcę. Hazz znowu zadowolony wejdzie do Lou, a ja co najmniej będę mogła podpytać pielęgniarkę o jej stan.

Westchnęłam ciężko, mocniej zaciskając palce na kierownicy. Nie podobała mi się ta podróż. Okej, może na moment odetchnęłam kiedy Hazz przypadkiem swoją paplaniną przywołał wspomnienia o moim pierwszym spotkaniu z Niallem, gdzie wszystko było takie łatwe i przyjemne. Ale nawet to nie pozwoliło mi na długo zapomnieć o przykrych sprawach.

"No kurde, czy on nie mógł poprosić Nialla o podwiezienie?!"

Gwałtownie skręciłam w wjazd na parking szpitala. Na szczęście był pusty, więc szybko znalazłam miejsce do zaparkowania. "Jakby to miało znaczenie, przecież i tak zaraz odjedziesz..." Ale z automatu wyłączyłam też silnik, wyciągając też kluczyki ze stacyjki. I od razu wbiłam spojrzenie w zapatrzonego w komórkę Harry'ego, żeby nie musieć patrzeć na ten głupi budynek, w którym przecież leżała moja nieprzytomna przyjaciółka. Chłopak chyba poczuł mój wzrok na sobie, bo oderwał spojrzenie od telefonu i rozejrzał się wokół siebie.

- No nareszcie, strasznie długo to trwało... - westchnął, uśmiechając się zgryźliwie.
- Nie moja wina, że były korki. - odpowiedziałam na obronę.
- Nie mówię, że twoja. - wzruszył ramionami. - Całkiem przyjemnie mi się z tobą jechało.
- Wzajemnie. - palnęłam, siląc się na uśmiech. I utkwiłam w tym uśmiechu dobre kilka sekund, bo Hazz znowu wbił spojrzenie w telefon, jakby zapominając gdzie jest i co ma robić. "I co on znowu odwala?" - Hm, wiesz, że żeby odwiedzić Lou, musisz najpierw wyjść z samochodu? - zasugerowałam, mając nadzieję, że to go ruszy. Naprawdę nie miałam ochoty przebywać tutaj dłużej niż to konieczne.
- Wiem. - Hazz niestety tylko kiwnął głową. NIC więcej.
- No to wyjdź. - rzuciłam wprost. To nie ja byłam od użerania się z jego dziwactwem.
- Ale ja tam nie idę. - oznajmił powoli i spokojnie. Zamrugałam parę razy, trawiąc jego informację. I za nic w świecie nie mogłam jej zrozumieć.
- Przepraszam? - mruknęłam w końcu, nachylając się trochę w jego stronę.
- Ja nie jestem taki głupi za jakiego mnie uważasz. - Harry niespodziewanie wbił we mnie poważne spojrzenie. - Potrafię zauważyć, kiedy z kimś jest coś nie tak.
- Nie bardzo rozumiem. - zmarszczyłam brwi, próbując wstrzelić się w jego tok myślenia.
- No przecież widzę, że brakuje ci odwiedzin u Lou. - wyjaśnił, chyba smutniejąc w oczach. - Jesteście przyjaciółkami, więc w pełni to rozumiem. I jest mi strasznie głupio, że przyblokowałem innym dostęp do niej.

Westchnął, przejeżdżając dłonią po twarzy. Chyba naprawdę zaczęło go to gnębić. Ale przecież nikt nie miał mu tego za złe, nawet przeciwnie. Wszyscy się cieszyli, że w końcu zaczął do niej chodzić. Łącznie ze mną.

- Przecież... - zaczęłam, chcąc mu to wytłumaczyć. Uciszył mnie jednym ruchem ręki. I niespodziewanie się wyszczerzył.
- Zamiast gadać, może byś się już do niej ruszyła? - rzucił wesoło. - To ja będę ślęczeć w samochodzie długie godziny i umierać z nudów.

Chciałam odmówić. Ale zupełnie nie wiedziałam jak miałabym to zrobić. Nie chciałam znowu odsuwać go od Lou. Ale chęć zobaczenia jej wygrała. Definitywnie.

- To nie potrwa długo. - westchnęłam, chwytając za klamkę i otwierając powoli drzwi. Hazz wyszczerzył się jeszcze bardziej.
- Tak, jasne. - mruknął ironicznie, rozsiadając się wygodniej na fotelu. Pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnęłam się zupełnie naturalnie. I poczułam się dziwnie lekko. Więc nie chcąc już dłużej czekać, wysiadłam z samochodu. A zamykając drzwi, nachyliłam się do jego wnętrza, patrząc na Harry'ego uważnie.

- Dziękuję. - rzuciłam. Hazz spojrzał na mnie z tą swoją radością w oczach.
- Dziękuję się nie liczy bez rzucania mi się na szyję. - stwierdził, idiotycznym tonem. Zmarszczyłam brwi. "Głupek wszystko potrafi popsuć..."
- Może się odsuń od okna póki co? - stwierdziłam, kiwają głową na niego. - Chyba słońce cię za bardzo przygrzewa.

*

Wchodząc do sali Lou, ścisnęło mnie za gardło. Z drugiej strony byłam jednak podekscytowana, że w końcu będę mogła ją zobaczyć i upewnić się, że żyje. Te dwa uczucia nieźle rywalizowały ze sobą wewnątrz mnie i chyba zaczęło mi się robić od tego niedobrze. Ale dzielnie ruszyłam przed siebie, starając się nie narobić hałasu. Jak zawsze. Lou przecież cały czas spała i chociaż z całego serca chciałam, żeby się obudziła, wolałabym, żebym to nie ja była tego przyczyną.

"Może lepiej już nie myśl..."
Z westchnieniem usiadłam na tym krzesełku obok jej łóżka. Wystarczyło, żebym poczuła się tak, jakby te dni, kiedy tu nie byłam, w ogóle nie istniały. No może nie licząc tych bukietów ustawionych na półce obok łóżka. "W normalnych okolicznościach Hazz by za nie nieźle dostał."

"W normalnych..."

Zmarszczyłam czoło, spoglądając na twarz Lou. Zawsze była blada, ale w tym smutnym pomieszczeniu wyglądała jak wampir. Do tego zdążyłam się jednak przyzwyczaić. Poza tym w końcu czułam ulgę. Że mogłam zobaczyć przyjaciółkę na własne oczy i przekonać się, że jak na ten stan, nic się nie pogorszyło. To wygrywało ze wszystkim innym. I w końcu mnie uspokoiło.

*

Byłem z siebie dumny. Mało to skromne, ale naprawdę nie mogłem tego powstrzymać. Ucieszyło mnie, że mogłem w jakiś sposób poprawić humor dziewczynie Nialla. Bo chyba to mi się udało, sądząc po tym szerokim uśmiechu gdy stąd wychodziła. "Tylko co ja mam robić przez ten czas...?" Rozejrzałem się po słonecznym parkingu. Zero fanek, zero paparazzi. "Spokój..." Z nudów znowu sięgnąłem po telefon Lou. Weszło mi to już w przyzwyczajenie, że kiedy wychodzę zabieram obie komórki. Nawet jeśli nie mam chwili, by skorzystać z tej jej, czuję się jakoś bezpieczniej mając jej prywatną własność przy sobie. Która zawiera w swojej pamięci setki smsów, bawiących mnie za każdym razem. Ciekawszej lektury w życiu nie miałem, dlatego nie namyślając się długo, znowu wszedłem w skrzynkę odbiorczą. Na chybił trafił wybrałem jakąś naszą rozmowę. I aż parsknąłem śmiechem.

Od Dureń: "Puk puk"
Do Dureń: "Spieprzaj Styles."
Od Dureń: "I w tym momencie przestałem cię kochać"

Nasze przekomarzania wyjątkowo mnie bawiły. Nawet jeśli czasem były głupie i poniżej krytyki. Ale wystarczył sam fakt, że kiedyś gadaliśmy. W taki sposób, który pewnie tylko my potrafiliśmy zrozumieć. To już wzbudzało we mnie poczucie niewytłumaczalnego szczęścia. "Żebyśmy tylko mogli jeszcze to powtórzyć..." Westchnąłem ciężko, czując jak cała radość powoli wypływa gdzieś ze mnie. Ale zanim całkowicie mnie opuściła, mój telefon poinformował mnie o nowej wiadomości. Więc porzuciłem myślenie o przykrych sprawach, zajmując się tym, że ktoś chciał się ze mną skontaktować. "Gemson."

 
"Wszystko gra?"

"No proszę, udawanie troskliwej siostry idzie jej coraz lepiej." Uśmiechnąłem się pod nosem, szybko klikając odpowiedź.
 
"Weź, bo jeszcze pomyślę, że się o mnie martwisz"

Odpowiedź pojawiła się, zanim zdążyłem mrugnąć okiem.
 
"Odpisujesz, żyjesz. Możesz się już nie odzywać."

"Kochana siostrzyczka kurczę jego raz..."
 
"A jak teraz stanie mi się coś złego?"
"A masz mnie w testamencie jako spadkobierczynię całego majątku?"
"Zołza"

Szybko zablokowałem ekran, chowając telefon do kieszeni. Odpowiedź wprawdzie przyszła, ale jakoś nie interesował mnie epitet, którym Gemma postanowiła mnie wyzwać. Poza tym, przy zakątku ze śmietnikiem zauważyłem jakiś ruch, który przykuł moją uwagę. Wystarczyło jedno spojrzenie, żebym zorientował się, że stoi tak ktoś znajomy. Kogo w życiu bym się nie spodziewał. Szybko wyskoczyłem z samochodu i ruszyłem w jego kierunku. "No ciekawe co przygnało tu Malika..."

*

Drżącą ręką odpaliłem papierosa i zaciągnąłem się kolejny raz, pozwalając żeby dym wypełnił moje płuca. To uczucie zwykle mnie uspokajało, ale nie dzisiaj. Dzisiaj był jeden z tych pierdolonych dni, w których człowiek w żadnym miejscu nie czuje się stabilnie. Próbowałem wszystkiego, ale nic nie mogło zadusić tego duszącego uczucia, że coś jest nie tak. A kiedy spróbowałem wziąć się za rysowanie, wszystko się jeszcze nasiliło. Dlatego wsiadłem w samochód i zacząłem jeździć po mieście. Nie miałem pojęcia co przywiało mnie akurat pod szpital, ale to tutaj postanowiłem się zaszyć na chwilę. Za tym śmietnikiem, gdzie panikowałem po ich wypadku. Gapiąc się na obdartą ścianę i dopalając trzeciego w ciągu pół godziny papierosa. I próbując nie myśleć o tym, że Perrie postanowiła odwołać nasz ślub. "Kurwa mać..." Przypominając sobie wczorajszą rozmowę, zacisnąłem wolną dłoń w pięść i wypuściłem powietrze ze świstem. Szybko zaciągnąłem się znowu. Znowu nie pomogło. Nawet gorzej, to popieprzone uczucie, którego nie potrafiłem nazwać, rozlewało mi się po wnętrzu. A przecież do wczoraj nawet nie myślałem o ślubie. Przez głowę mi nie przeszło, że moglibyśmy teraz z Pezz się ten... Nie, kiedy jedna z bliskich osób leżała nieprzytomna w szpitalu. Logiczne, że imprezy zeszły na drugi plan. A mimo to decyzja Perrie mnie zaskoczyła i zirytowała. "Dlaczego?" Miałem w zasadzie jedną teorię. Być może gdzieś tam w głębi chciałem, żeby Lou obudziła się gdzieś na dniach i była w stanie przyjść normalnie na nasz ślub. A kiedy Pezz go odwołała, to jakby zabiła we mnie nadzieję. Zdeptała, porwała, wszystko co najgorsze. I kompletnie nie wiedziałem jak miałem sobie z tym teraz poradzić.

Zaciągając się znowu, powoli przejechałem dłonią po zaroście. W dziwnym zamyśleniu zagapiłem się przed siebie, zauważając nagle, że ktoś do mnie podchodzi. Z daleka sylwetka wydała mi się znajoma. "Styles..."

- Błagam, nie mów mi, że i ty masz doła przez moje siedzenie u Lou. - rzucił, stając przede mną. Zmarszczyłem brwi i powoli wydmuchałem dym.
- Co? - zamrugałem powoli, przyglądając się Harry'emu uważnie.
- Próbuję zgadnąć czemu kręcisz się po szpitalnym parkingu.
- Palę. - zaciągnąłem się dla demonstracji. Nie zdziwiłem się, że Styles tego nie kupił. Zakładając ręce przed sobą, podniósł jedną brew w zdziwieniu.
- Jest tysiące innych miejsc, gdzie można palić w tym mieście. - stwierdził poważnie.
- Ale tu jest mi wygodnie. - wzruszyłem ramionami, mając powoli dosyć tej durnej wymiany zdań. - Zakazu nigdzie nie ma.
- Właściwie to jest. Tam wisi. - machnął ręką gdzieś za siebie. Ale nawet nie patrzyłem, znowu wzruszyłem ramionami, zaciągając się głęboko kolejny raz. Harry'emu chyba się to nie spodobało, bo tylko westchnął ciężko. - Stary, już wiem, że ostatnio między nami coś podobno się waliło, ale ja tego kompletnie nie pamiętam. To dobra okazja, żeby wrócić do starych relacji. Jak chcesz pogadać... - urwał, posyłając mi odpowiednie spojrzenie. To mi wystarczyło. Samo poczucie wsparcia było pocieszające. Więcej mi chyba nie było trzeba, poza tym sam nie wiedziałem jak mógłbym wytłumaczyć Harry'emu co za nędzne uczucie tak kręci mnie w brzuchu. No i nie było co ukrywać, nie przywiało mnie tutaj, żebym pierdolił o głupotach ze Stylesem... "Bez przesady..."
- No właśnie na razie nie chcę. - stwierdziłem powoli. Harry kiwnął głową, z miną pełną zrozumienia. Byłem mu za to wdzięczny jak nigdy dotąd. I miałem ochotę zrobić coś, co by tą wdzięczność powiększyło... - Ale możesz mi oddać przysługę. - rzuciłem, spoglądając na przyjaciela niepewnie. Widziałem, że się zdziwił. Próbował to ukryć, ale zawsze przecież był nędznym aktorem.
- Oczywiście. - uśmiechnął się sztucznie, z wyraźnym zaciekawieniem. - Co tylko chcesz.
- Mogę chwilę posiedzieć u Lou? - spytałem cicho i dosyć niewyraźnie. Bałem się jak Styles zareaguje.
- Pewnie. - kiwnął stanowczo głową. Po minie widziałem, że jednak nie jest przekonany. Ale serio nie miałem sił tłumaczyć mu, że kiedyś przypadkiem przyjaźniłem się z jego dziewczyną...


Chciałam jeszcze raz z całego serca podziękować tym trzem osobom, które skomentowały poprzedni rozdział. Jesteście kochane :)
I jeszcze raz proszę o nie zostawianie spamu pod rozdziałami. Odpowiednia zakładka przecież jest.
 PS: Przepraszam za piosenkę, ale tylko tego mogłam słuchać pisząc powyższy rozdział.

środa, 2 lipca 2014

43.

 Na wstępie chciałabym  tylko poprosić wszystkich, którzy zostawiają u mnie linki do swoich blogów - macie od tego spam. Bardzo proszę nie zostawiać tego pod rozdziałem... :)

Druga rzecz, rozdział zgodnie z obietnicą chciałabym dedykować Tusiakowi. Mam nadzieję, że Cię nie rozczaruje :).
Gorąco pozdrawiam również Eve oczywiście... ;)


- To całkiem słodkie... - rzuciłem radośnie, wyświetlając sobie w głowie opowiedziane prze Eve wydarzenie. Trochę nawet je pamiętałem, a czego pamięć nie mogła mi wrócić, to sobie dowyobrażałem. I oczywiście przez to za żadną cenę nie mogłem powstrzymać durnego uśmiechu. W przeciwieństwie do dziewczyny, która tylko zacisnęła usta i z lekką pretensją patrzyła przed siebie. "No co, nie słodkie...?"

"No ciekawe jakbyś się czuł, Styles, gdyby ktoś ci przyblokował dostęp do kuchni w twoim własnym mieszkaniu..."

Natychmiast zalała mnie fala wyrzutów sumienia. Przełknąłem nawet głośniej ślinę, dając sobie chwilę na wymyślenie odpowiednich przeprosin w stronę Eve.
- ...i nie fair wobec ciebie. - sprostowałem, wbijając wzrok w dziewczynę. Kiwnęła lekko głową, ale poza tym jej postawa nie uległa zmianie. - Bardzo załaziliśmy ci za skórę?
- Nie mam na co narzekać. - mruknęła bez przekonania. "Dyplomatycznie, ale przecież kretynem nie jestem..."
- Czyli miałaś przerąbane... - westchnąłem, osuwając się na siedzeniu i z winą wbijając wzrok gdzieś przed siebie.
- Tylko ty wiecznie chciałeś się mnie pozbyć z mieszkania. - usłyszałem, co zmusiło mnie do spojrzenia na dziewczynę. Już miałem się kajać i tak dalej, kiedy zauważyłem lekki, chytry uśmieszek na jej twarzy. "A to mała cwaniara..." Natychmiast odrzuciłem poczucie winy w kąt.
- No Gemma coś wspominała. Ty chyba też. - rzuciłem tylko. - No ale przecież dzięki temu poznałaś miłość swojego życia, więc w zasadzie to powinnaś mi dziękować. - zaznaczyłem wyniośle.
- Prawie przy każdym spotkaniu mi to powtarzałeś. - Eve pogłębiła uśmieszek. Wyszedł jeszcze bardziej podstępnie niż poprzednio.
- Serio? - prychnąłem zaczepnie. - No czyli powinnaś.
- Wiesz, że to nie jest tak, że jeśli powtórzysz coś tysiąc razy to to się nie stanie prawdą? - Eve spojrzała na mnie przelotnie. - Jakbym zaczęła mówić, że jesteś mądry, nagle byś nie zmądrzał. - "Też mi coś!" Przez moment nawet się zapowietrzyłem, tylko po to, żeby ze świstem wypuścić powietrze przez zęby. I uśmiechnąć się zgryźliwie, patrząc na dziewczynę skupioną na jeździe.
- Znalazłem ci faceta, powinnaś być miła. I to jakiego faceta! - zaakcentowałem słowa ruchem ręki. Wiele to w minie Eve nie zmieniło...
- Przez przypadek. - kiwnęła głową pojednawczo. - Głównym celem i tak było wywalenie mnie z domu.
- Ale skończyło się szczęśliwie, więc i tak należą mi się podziękowania. - stwierdziłem, wysuwając wyniośle podbródek.
- Raz ci dziękowałam. Wystarczy. - Eve prychnęła tylko. - Co za dużo to niezdrowo.
- Ale ja tego nie pamiętam. - zaprotestowałem głośno, marszcząc brwi. Oczywiście nie podziałało, dziewczyna nawet nie mrugnęła, skupiona na jeździe.
- Zasłanianie się przejściową amnezją jest poniżej nawet i twojej godności. - stwierdziła ze stoickim spokojem, o wiele ciszej niż ja, co przecież zrobiło ze mnie jakiegoś narwańca.
- Znowu mnie obrażasz... - mruknąłem z pretensją, chociaż o wiele rozważniej. Ale nawet nie zdążyłem dobrze wypowiedzieć końcówki, kiedy w moją głowę uderzyło wspomnienie. Które kompletnie nie kleiło mi się z tym, co Eve przed chwilą mi powiedziała... I dziwnym trafem rozbrzmiało mi w łepetynie głosem Louisa...

"Najwyraźniej nie podobam się Eve. I przestań się opierdalać. I tak dostajemy po dupie."

Gwałtownie ściągnąłem brwi w głębokim zamyśleniu. "Czemu Tommo miałby się jej podobać...?" Z nic nierozumiejącą miną wbiłem spojrzenie w dziewczynę. Zdecydowanie potrzebowałem teraz wyjaśnień.

- Czemu ja pamiętam, że to z Louisem cię swatałem? - pisnąłem, dziwnie wysokim głosikiem. Chrząknąłem więc dla wprawy, żeby nie wyszło, że gadam jak jakaś zdesperowana dziewczynka.
- Bo trochę tak to było. - Eve tymczasem lekko kiwnęła głową.
- Na początku mówiłaś co innego. - westchnąłem, coraz bardziej skołowany. - Czemu wy mnie wszyscy okłamujecie... - jęknąłem z lekką rozpaczą, już sekundę później kumulując w sobie całą siłę. - Chcę prawdy. Teraz. - zażądałem, wbijając poważny wzrok w bok dziewczyny. - Jak naprawdę spiknąłem ciebie i Nialla?
- Głównie przez przypadek... - Eve westchnęła ciężko, ale i uśmiechnęła się nieobecnie. Jakby do swoich wspomnień. "Musiały być przyjemne..."

*

- Gdyby Harry pytał, wychwalałam ci Louisa pod niebiosa, okej?

Lou z westchnieniem zmęczenia usiadła obok mnie, zniesmaczona rozglądając się wokoło. W sumie to jej się nie dziwiłam, piłka nożna jej kompletnie nie interesowała. Ale obiecała swojemu ukochanemu, który podobno miał grać, że przyjdzie i go podopinguje. Oczywiście ciągnąc mnie za sobą.

Wiedziałam, że to tylko po to, żeby Hazz dalej mógł kontynuować swoje idiotyczne swatanie mnie z Louisem. Nie miałam nawet pojęcia co temu głupkowi się ubzdurało, ale miałam już tego dosyć. Całe szczęście Lou też, więc przynajmniej miałam jednego sprzymierzeńca.

- Jeszcze mu się nie znudziło? - rzuciłam niecierpliwie, próbując jak najwygodniej ułożyć się na plastikowym krzesełku. Co nie było znowu takie łatwe jak się wydawało.
- Niestety nie. - Lou wyciągnęła nogi przed siebie i otuliła się szczelniej bluzą Harry'ego. - Także jakby coś... Louis jest najcudowniejszym facetem pod słońcem i nie możesz oderwać wzroku od jego gry. - spojrzała na mnie wymownie, jakby uważała, że nie rozumiem. Tak samo robiła z Harrym, no ale ja przecież nie jestem tym ułomnym dzieckiem, na Boga...
- I może mam się jeszcze serio na niego pogapić? - prychnęłam. W tym momencie poważnie się zastanawiałam co trzyma moją przyjaciółkę przy tym głupolu.
- Nie zaszkodziłoby. - Lou pokiwała tylko głową. - Harry byłby zadowolony, a ja będę mogła spokojnie przespać te półtorej godziny nudy. - ziewnęła niespodziewanie, zasłaniając usta obiema dłońmi. "No bez przesady..."
- To mecz. - wskazałam ręką na murawę, na której już przecież trwała gra.
- Właśnie to powiedziałam. - dziewczyna kompletnie olała moje słowa i jeszcze bardziej osunęła się na krzesełku, opierając na nim łokieć. - Dobra, to ja będę sobie tu przysypiać, okej? - ułożyła głowę na dłoni, a w drugą zgarnęła telefon. - Możesz mnie trochę pozasłaniać w razie czego... - stwierdziła, już zagapiona w ekranik. "Jak tak można ja się pytam...?"
- Właśnie dlatego nigdy cię nie zapraszam na swoje mecze. - mruknęłam, przyglądając jej się przez dłuższą chwilę.
- I bardzo ci dziękuję. - wyszczerzyła się, zerkając na mnie przelotnie. A kiedy wróciła wzrokiem do telefonu, zaczęłam przypatrywać się akcji na boisku.


*

- Lou... - usłyszałam nagle nad uchem i dosłownie znikąd ktoś stanął przede mną, zasłaniając mi cały widok na boisko. "Co za dureń?!" Wkurzona niemożliwością oglądania meczu, spojrzałam w górę. I zauważyłam znajomego blondyna, którego chyba kojarzyłam z tego zespołu od Hazzy. "No i czego on tu teraz chciał...?"

- Lou, powiedz coś temu łamadze, bo mnie zaraz rozniesie. - rzucił do zapatrzonej w telefon dziewczyny, zanim zdążyłam go grzecznie poprosić, żeby się odsunął. I to dostatecznie mnie zaciekawiło, żeby patrzeć to na niego, to na Lou, czekając na rozwój tej dyskusji - Mamy zupełne zero w bramkach.
- To coś zmienia? - Lou westchnęła i na moment oderwała wzrok od telefonu, nadal jednak trzymając go przed sobą. - Ten mecz i tak jest tylko dla rozrywki.
- Dla rozrywki, ale założyłem się z Malikiem, że nie przegramy. I nie możemy przegrać. - chłopak stwierdził zaciekle.
- O co ten zakład? - dziewczyna zaciekawiła się.
- Nie chcesz wiedzieć. - pokręcił głową. - Błagam, zmotywuj jakoś swojego kochasia. - machnął ręką za siebie, na boisko. - Gra gorzej niż baba. - rzucił.

"ŻE CO PROSZĘ?!" Automatycznie zmrużyłam oczy i wbiłam w chłopaka wkurzone spojrzenie.

- Czemu ja? - Lou też zerknęła na niego, coraz bardziej niezadowolona. - Masz tam jeszcze dziesięciu innych zawodników.
- Ale tylko na jednego mam tajną broń. - blondyn uśmiechnął się zachęcająco. Zauważyłam, że przez to wokół oczu zrobiły mu się zabawne zmarszczki. Efekt był całkiem słodki i...
...sama nie wiem czemu właśnie o tym myślałam.

- O Boże, nigdy więcej nie idę na żadne mecze... Jeszcze mnie ganiać zaczynają. - z poczucia tej dziwności, które mnie ogarnęła, wyrwał mnie głos Lou. Która jak zauważyłam, zerwała się z krzesełka i ruszyła przez pierwszy rząd pustych krzesełek do krawędzi boiska. Zauważyłam, że Hazz od razu wycelował z biegiem tak, żeby się do niej zbliżyć, ale nie zarejestrowałam rozwoju akcji, bo obok mnie niespodziewanie usiadł blondyn.

- No jak nic będę się musiał przebiec goły po ulicy... - rzucił nieobecnie.

Byłam pewna, że mówił do siebie. Ale jego durna uwaga gdzieś zalęgła się wewnątrz mnie i nie pomagał mu nawet fakt, że był całkiem słodki. Więc zanim się obejrzałam, już lekko się do niego nachyliłam.

- Może spróbuj zagrać ofensywnie. - rzuciłam niezobowiązująco. - Ustawienie 4-3-3 nie jest takie złe, ale stawiając na obronę nie da się wygrać. Trzeba zaatakować. Ale w sumie ja się nie znam, jestem tylko dziewczyną. - zakończyłam wymownym spojrzeniem.
- Ja nie... - spojrzał na mnie w panice i tylko westchnął ciężko. - Ty grasz? - wydusił w końcu.
- Tylko jak baba. - wzruszyłam ramionami, cytując jego wypowiedź. Zrozumiał do czego zmierzam, bo od razu spojrzał na mnie przepraszająco.
- Ja szczerze uwielbiam kobiecą piłkę nożną. - stwierdził, przykładając obie dłonie do serca. - Jest o wiele lepsza niż ta męska. Dziesięć kobiet biegających po boisku... - urwał, marszcząc brwi. Nie mogłam się nie zaśmiać.
- Nie musisz się tłumaczyć. - mruknęłam pojednawczo. Dłużej jakoś nie mogłam chować urazy o jego szowinistyczne uwagi.
- O dzięki ci, bo zaczynałem już gadać głupoty w panice. - chłopak odetchnął z ulgą i uśmiechając się szeroko, wyciągnął do mnie dłoń. - Jestem Niall.
- Evelyn. - uścisnęłam ją i szybko zabrałam rękę. Właściwie i wzrok z jego twarzy, bo łączenie dotyku i patrzenia na niego wydawało się przerastać moje umiejętności. - Ale wszyscy mówią mi Eve. - chrząknęłam po sekundzie, odważnie wracając wzrokiem na te urocze zmarszczki wokół oczu. I dopiero w tym momencie się zorientowałam jakie chłopak miał przeszywające spojrzenie. Samo w sobie. Niebieskie. Błękitne. Czy jakieś takie. W każdym bądź razie tak onieśmielające, że przez moment nie mogłam skupić myśli. "No fantastyczne oczy..."

- Więc... Eve, pójdziesz ze mną trochę potrenować? - z rozproszenia jego tęczówkami wyrwało mnie nic innego jak właśnie jego głos. Chrząknęłam więc lekko i odwróciłam na moment wzrok.
- Nie wiem czy mogę. - mruknęłam.
- Tu i tak jest ogromny chaos. - chłopak machnął ręką, nie tracąc uśmiechu. - A najgorzej na boisku. Pomożesz mi przynajmniej jakoś to posprzątać.
- Nie znam się na sprzątaniu. - pokręciłam głową.
- To tak jak ja na trenowaniu, ale nikomu nie mów. - Niall pogłębił uśmiech. Więc i ja się uśmiechnęłam. I nawet się nie zorientowałam jak ruszyłam za nim do pierwszego rzędu, gdzie rozłożył się jako trener.


*

- Kto jest mistrzem? KTO JEST MISTRZEM? KTO STRZELIŁ JEDYNEGO GOLA W MECZU?!

Hazz dosłownie podskakiwał, idąc w kierunku, gdzie stałam z Lou i Niallem. Wszyscy troje patrzyliśmy na niego jak na ostatniego debila. Albo przynajmniej człowieka pijanego, bo dokładnie tak się zachowywał. Kiedy do nas podszedł, zarzucił bowiem ramię na barki Nialla i uwiesił się na nim jak na płocie.

- I tak wszyscy widzieli, nie musisz o tym trąbić. - mimo słów, blondyn uśmiechnął się szeroko i poklepał go po plecach.
- Teraz mi załatwiasz koszulkę, Styles=Mistrz. - Hazz zmierzył przyjaciela spojrzeniem, szczerząc się jak opętany. - Jestem geniuszem piłkarskim.
- Zanim kazałem Lou z tobą pogadać byłeś piłkarską porażką. - Niall spojrzał na niego z rozbawieniem.
- No właśnie, wszystko dzięki mojej kobiecie, mojej muzie, mojej kochance. - Harry wyliczał i gwałtownie zgarnął Lou w ramiona. Sądząc po minie, nawet się nie spodziewała. A już zwłaszcza tego, że dostanie ogromnego buziaka w policzek. Po którym starannie się wytarła i spojrzała morderczo na chłopaka.
- Co ty mu zrobiłaś? - Niall chyba nie zwrócił uwagi na jej zniesmaczoną minę, bo zaśmiał się tylko.
- Powiedziała, że jak nie strzelę gola to koniec z seksem do końca roku. - Harry pospieszył z odpowiedzią. Niall zaśmiał się w głos, a Lou zrobiła przerażoną minę. - A mamy dopiero maj... - dodał znaczącym tonem, za co natychmiast dostał po ramieniu od coraz bardziej wkurzonej dziewczyny. - Ała! - Hazz zmarszczył brwi, masując obolałe miejsce. - O biciu nie było mowy...
- Muszę ci poważnie wytłumaczyć co to prywatne sprawy... - Lou spojrzała na niego walecznie i nie przejmując się uszkodzeniami chłopaka, złapała go za ramię. Dokładnie w tym samym miejscu, w które go uderzyła. Hazz skrzywił się oczywiście, ale nic więcej nie zarejestrowałam, bo Lou zdążyła go już odciągnąć na znaczącą odległość.
- I ja mam z nimi wracać... - westchnęłam ciężko sama do siebie. Zaczynałam sobie porządnie współczuć, bo przecież po czymś takim w samochodzie będą się albo kłócić, albo godzić. Obie wersje kiepsko mi się podobały...
- Masz z nimi wracać? - usłyszałam niespodziewanie. Odwróciłam głowę w kierunku dźwięku i zauważyłam Nialla, który patrzył na mnie uważnie. "Jak zdołałam zapomnieć, że on nadal tu jest?" - Z nimi? - powtórzył dosadnie, zanim zdążyłam zareagować. - Przecież człowiek może od tego oszaleć. Pomogłaś mi, więc nie mogę na to pozwolić. Odwiozę cię. - zaproponował przyjaźnie. Uśmiechnął się przy tym w ten swój sposób. W dodatku patrzył na mnie tak, że zaczęłam zapominać co znaczy słowo NIE. Z drugiej jednak strony nie chciałam się narzucać... "Teraz stanowcza, ale miła odmowa..."

- Ale ja... - zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.
- Ale żadnego ale. - Niall wpadł mi w słowo. W sumie w ostatniej chwili, bo sama nie wiedziałam czym miałabym się tłumaczyć. - Prowadzę lepiej niż trenuję, słowo daję. - przyłożył dłoń do klatki i uśmiechnął się jeszcze bardziej zachęcająco. - No chodź. Ja nie gryzę niczego oprócz żarcia.
- Bardzo przekonywujące. - mimowolnie odwzajemniłam gest. Chłopak uznał to za zgodę, bo po chwili ruszył przed siebie w kierunku jednego z dwóch ostatnich aut zostawionym na tym strzeżonym parkingu, na którym się właśnie znajdowaliśmy i zręcznie otworzył drzwi od strony pasażera.
- Siadaj, proszę bardzo. - skinął dłonią na wnętrze i spojrzał na mnie z niesłabnącym uśmiechem. Poczułam się miło, więc nawet nie myślałam, żeby się teraz z tego wycofywać. Po prostu podeszłam do niego.
- Dziękuję. - rzuciłam, wsiadając do auta.

W momencie, gdy szukałam wygodnej ułożenia, Niall zdążył okrążyć samochód i wskoczyć na miejsce kierowcy. A kiedy zapinałam pasy, już odpalał auto i powoli kierował się do wyjazdu.

Korzystając z okazji, przyjrzałam mu się ukradkiem. Skupiony na drodze przed sobą wyglądał spokojnie. Zupełnie inaczej niż tam, na boisku. Tam był rozgadany, energiczny, ciągle sypał żartami. W zasadzie bardzo przyjemnie mi się z nim gadało, nawet jeśli odwracał moją uwagę od boiska. Zdecydowanie nie czułam się stracona, tak jakby to było pewnie w przypadku gdyby to Lou mi paplała podczas jakiegoś meczu. Ją zdecydowanie byłabym w stanie udusić. Przy Niallu tylko się uśmiechałam i kiwałam głową. Ale to było silniejsze ode mnie. Chłopak był tak sympatyczny, że nie dało się inaczej. "Albo się nawet i nie chciało..."

Dobra, polubiłam go. Nie dało się tego ukryć. On nie udawał wiedzy o piłce ze względu na to, że jest facetem jak niektórzy. On naprawdę się na tym znał. I wcale nie traktował mnie z góry ze względu na płeć, za co też na wstępie dostał ode mnie plusa. Łącznie tych plusów nazbierało się tyle, że mnie samą zaczynało to lekko przerażać. Niall był miły, zabawny, rozgadany i fajnie się śmiał. Zestaw śmiertelny, nawet jeśli spędziłam z nim tylko godzinę. "Aż strach pomyśleć co by było przy dłuższym spotkaniu..."

- Mogę włączyć? - jego melodyjny głos kolejny raz wyrwał mnie z rozmyślań. "Zdecydowanie zbyt często przy nim odpływasz..." - Bez muzyki jakoś nie mogę się skupić. - zamrugałam parę razy, zanim się zorientowałam, że trzyma dłoń przy radiu.
- Twój samochód, twoje zasady. - uśmiechnęłam się lekko, kolejny raz czując się naprawdę miło. "Zapytał mnie o zdanie..."

"No serio jest się czym ekscytować..."


Ale to i tak było miłe.

- A możesz to wytłumaczyć mojemu bratu? - Niall tymczasem zerknął na mnie w tym swoim skupieniu jazdą. - Ozłociłbym cię. Kretyn traktuje mój skarb jak ciężarówkę przewożniczą. - pokręcił głową z niesmakiem. Kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. A ze względu na to, że akurat wpatrywałam się w drogę przed nami, zauważyłam jak chłopak cudownie myli drogę do mojego mieszkania. "Bo czy ktoś mu o niej powiedział...?"
- Źle skręciłeś. - zauważyłam, machając dłonią w stronę okna. Niall się nawet nie obejrzał. Za to znowu się uśmiechnął i spojrzał na mnie przelotnie. Ale nawet pośpiech i szarówka naokoło nie zmieniły tego niesamowitego błękitu w jego oczach.
- Naprawdę masz ochotę wracać teraz do mieszkania? - spytał sympatycznie. - Gdzie tamta dwójka pewnie będzie świętować zwycięstwo Stylesa-Mistrza?
- Masz rację... - kiwnęłam głową, układając dłonie na kolanach. - Ale ja nie chcę ci się narzucać.
- Potraktuj to jako podziękowanie za pomoc. Gdyby nie ty, pewnie ujeb... przegralibyśmy. - wyratował się w ostatniej chwili, uśmiechając się do mnie po raz kolejny. - Jednak wolę grać niż trenować.
- No nie każdy się do tego nadaje. - kiwnęłam głową, z niewidomych przyczyn skubiąc jakąś nitkę przy szwie. Chyba mnie o uspokajało...
- Tobie obie rzeczy idą całkiem nieźle.
- Nie widziałeś jak gram.
- Więc musisz mnie kiedyś zaprosić na mecz. - Niall spojrzał na mnie, tym razem o sekundę dłużej. Aż mi się ciepło zrobiło. I spowodowało, że kompletnie nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Zdecydowanie nie chciałam mu się narzucać. Kto wie, to mogło być nasze ostatnie spotkanie...

- Gdzie my właściwie jedziemy? - chrząknęłam, dla zmiany tematu.
- Na afterparty. - usłyszałam. "No cudownie..." - Coś nie tak? - chłopak od razu wyłapał moje niezadowolenie.
- Ja się kiepsko czuję na imprezach. - wyjaśniłam marszcząc brwi. Głupio się czułam, przyznając się do tego, bo coś mi się wydawało, że ktoś taki jak on szalał na nich nie raz i nie dwa.
- Rozumiem... - on tymczasem tylko kiwnął głową, skręcając nagle w jakąś mniej uczęszczaną uliczkę. - Więc co robisz w wolnym czasie? - spytał po chwili sympatycznie.
- Na przykład oglądam mecze. - odpowiedziałam jak na automacie. I wbiłam wzrok w chłopaka, który spoważniał niespodziewanie i odwrócił na moment głowę w moją stronę.
- Serio, dziewczyno, wyjdź za mnie. - rzucił z niezwykłą powagą. W tym momencie zabrakło mi tchu. Pierwszy raz w życiu poczułam, że się rumienię. Szybko więc odwróciłam głowę i w panice zaczęłam szukać jakiejkolwiek odpowiedzi. Poczułam się uratowana dopiero w momencie, kiedy w radiu usłyszałam znajomą melodię.
"But I won't hesitate, no more, no more
It cannot wait, I'm yours..."

- Strasznie lubię tą piosenkę, możesz dać głośniej? - poprosiłam, wcale nie drżącym głosem. Niall zaśmiał się, ale spełnił moją prośbę. A po chwili zaczął nucić wraz z wokalistą. "Kurde, miał naprawdę fajny głos..."

*

- Niech zgadnę, I'm Yours stało się waszą piosenką? - wyszczerzyłem się, widząc rozmarzony wyraz twarzy u Eve. "Sentymentalna kobieta..."
- Tak jakby. - uśmiechnęła się, kiwając lekko głową.
- Jakie to romantyczne... - rzuciłem melodyjnie, rozkładając się na fotelu tak, że łokciem zahaczyłem o oparcie, dzięki czemu mogłem uważnie przyjrzeć się dziewczynie. - Nawet nadaje się na scenariusz jakiejś komedii romantycznej. Wasza historia zrobiłaby furorę. - stwierdziłem. Już nawet zrobiłem przerwę na delikatny oddech, żeby za chwilę móc kontynuować to rozpływanie się ich romansem, kiedy prezenter w radiu, na którego kompletnie nie zwracałem uwagi, nagle się przymknął, a zamiast niego w samochodzie rozbrzmiały całkiem znajome nuty. "I'm yours..." - Hah, co za wyczucie... - zaśmiałem się cicho. I już po dosłownie sekundzie, spoważniałem. - Chwila. Ale z każdym obcym facetem tak masz, że jak słyszysz tę piosenkę, to się zakochujesz? - wbiłem uważny wzrok w dziewczynę.
- Na szczęście nie. - uspokoiła mnie.
- Uff, ulżyło mi. - na powrót się uśmiechnąłem. I zrezygnowałem nawet z siedzenia bokiem, spokojnie układając plecy na oparciu. - Nie to, żeby coś, ale Nialler to mój kumpel. Dziewczyna kumpla jest nie do ruszenia. - zmarszczyłem czoło, rozmyślając o tym jak to w ogóle zabrzmiało. "Jak zwykle Styles, idiotycznie..." - I po co ja w ogóle drążę ten temat... - westchnąłem pod nosem, zakładając ręce przed sobą.
- Sama nie wiem. - Eve rzuciła tylko i w samochodzie zapadła cisza. Nie licząc piosenki dobiegającej z radia rzecz jasna. Wsłuchując się w nią, odwróciłem twarz do okna i układając rękę na podłokietniku w drzwiach, zacząłem bębnić palcami w rytm. Nawet nie wiem kiedy zacząłem w myślach powtarzać słowa piosenki...

"Look into your heart and you'll find love, love, love, love
Listen to the music of the moment, people dance and sing"

"Byłoby cudownie dzielić taką piosenkę z drugą osobą..."

- A my mieliśmy z Lou jakąś swoją piosenkę? - spytałem niespodziewanie, nawet dla siebie, oczywiście od razu zerkając w stronę dziewczyny.
- A tego nie wiem. - wzruszyła ramionami. - Ale mam taką, którą ja wam przypisałam.
- Jaką? - zaciekawiłem się.
- Pokaż telefon. - szybko wydobyłem swoją komórkę z kieszeni i podałem ją dziewczynie, korzystając z tego, że właśnie zatrzymaliśmy się na światłach. Eve szybko się nią zajęła, burzliwie klikając palcami po ekranie. - Trzymaj. - zwróciła mi po chwili aparat. Dokładnie w momencie, kiedy samochód przed nami ruszył, więc musiała się zająć prowadzeniem. W sumie i dobrze, bo mogłem się spokojnie zająć tym, co mi wyszukała. Widząc, że to i jakiś filmik na yt, i tłumaczenie, szybko wyłączyłem radio i włączyłem piosenkę. Melodia była chwytliwa, więc mimowolnie zacząłem kiwać głową w jej rytm. Szybko jednak odkryłem, że tekst jest w tym dziwacznym języku, którego za grosz nie pojmowałem, więc aby dokładnie zrozumieć co Eve miała na myśli z tą piosenką, przeskoczyłem na kartę z tłumaczeniem.
"Wezmę cię, gdziekolwiek popadnie
Wezmę cię, jak nie brałem żadnej
Wezmę cię, bez względu na porę..."

Zamrugałem kilka razu powiekami, nie do końca dowierzając w to, co widzę. Zmarszczyłem też czoło, podnosząc wzrok na Eve. Zauważyłem drwiący uśmieszek i od razu zrozumiałem jej zamiary.
- Ale śmieszne... - prychnąłem, wywołując tym u niej głębokie rozbawienie, którego nawet nie starała się ukryć. "Małpa..." Z fochem odkręciłem głowę. Akurat w taki sposób, że mój wzrok znowu padł na telefon.

"A potem będę rozmyślać wciąż, kiedy cię będę mógł wziąć..."

Tym razem nie mogłem się powstrzymać do parsknięcia śmiechem, nawet mimo głębokiego zaskoczenia. "Co za człowiek wymyśla takie teksty..."


PS: Zapraszam na kolejny blog, o którym wiem tylko, że jest o Harrym: Unconditionally. Może się komuś spodoba :)