poniedziałek, 30 czerwca 2014

42.


Przewróciłam oczami, ledwo powstrzymując okrzyk głębokiego niezadowolenia na widok strzelonego gola. "Jezu, ten bramkarz ma zeza czy jak..." Westchnęłam ciężko, na wszelki wypadek zaplatając ramiona przed sobą, żeby mnie przypadkiem nie korciło zrobić z nimi coś innego. A na widok tej całej 'gry' naprawdę miałam ochotę. Ostatecznie mi przeszło, kiedy mój brzuch nagle się odezwał, z przypomnieniem, że chyba zaczynam być głodna. Niby normalna rzecz, ale w sytuacji oglądania meczu, wszystko się mocno komplikowało. "No ale od czego są przyjaciele...?"

- Jeść mi się chce, ale wstać nie mogę... - poskarżyłam się na głos, mając nadzieję, że Lou, która najprawdopodobniej smsowała z Harrym w kuchni, usłyszy moje nawoływania. - Zrób mi.
- No jasne, i co jeszcze? - usłyszałam od razu przepełniony sarkazmem ton. "I gdzie tu wsparcie?"
- Przynieś mi tu tylko szybko. - rzuciłam mimo wszystko. "A może jednak..."
- Spadaj. - "...nie."
- No wiesz... - obruszyłam. się. - Czyli jednak, wiedziałam.
- Co?
- Nie lubisz mnie. - jęknęłam z udawanym bólem w głosie.
- Uwierz mi, kocham cię całym sercem, ale dupę to byś mogła ruszyć. - Lou odkrzyknęła od razu.
- Ja odejdę, a oni mi tu zaczną strzelać. A poza tym wszystko mnie boli. - usprawiedliwiałam się. - Przestań być wredna...
- Moja wredność to przejaw niewątpliwej sympatii. Do najbliższych zawsze najłatwiej uszczypliwie.
- No to Hazz musi mieć bardzo ciekawie... - mruknęłam ściszonym głosem, bardziej do siebie. Ale chyba niedostatecznie cicho...
- Słyszałam! - głos Lou dotarł do mnie po sekundzie z lekką pretensją. "No jakbym powiedziała coś nieprawdziwego..."

*

Wzdychając głęboko, przewróciłam się na prawy bok i wbiłam wzrok przed siebie. Nawet nie wiedziałam na co patrzę, w tym momencie to i tak wydawało mi się być bez znaczenia. Właściwie od paru dni wszystko przestawało mieć znaczenie. Nie miałam siły wstać z łóżka, nie mówiąc już nawet o treningach. Zaczynałam każdy kolejny dzień tylko i wyłącznie z myślą o tym, że powinnam. Nie, że chciałam. I nawet nie wiedziałam dlaczego tak jest. "Na pewno...?"

Dobra, wiedziałam. Wiedziałam, ale bałam się do tego przyznać sama przed sobą. Wtedy musiałabym oświadczyć całemu światu, że sobie nie radzę w sytuacji kiedy moja znajoma leży na drugim końcu miasta w głębokiej śpiączce i nic nie wskazuje na to, że miałaby się obudzić.

Wcześniej nie myślałam o tym tak bardzo. Martwiłam się tak samo, ale byłam zbyt zajęta, żeby się rozklejać. Zajęłam się zdołowanym Niallem, podwoiłam treningi. Wszystko, żeby nie myśleć. Odwiedzałam też Lou, dzięki czemu miałam chociaż cień kontroli nad sytuacją. Albo przynajmniej tak sobie wmawiałam. Wystarczyło, że wiedziałam co u niej. Że zobaczyłam ją na własne oczy. A teraz?

Miałam nadzieję. Dużo nadziei. Ale bałam się, że to nie wystarczy. Że w końcu przyjdzie dzień, w którym ktoś zadzwoni i powie, że to koniec. Ten strach był najgorszy. Przez niego nie liczyło się już nic. Żadne zajęcie nie miało sensu, bo i tak tylko podświadomie oczekuję na ten głupi telefon. I to dołuje mnie jeszcze bardziej. Bo co człowiek wyczekuje informacji o śmierci swojej przyjaciółki?

Dlatego najbardziej chciałam cofnąć to wszystko. Najlepiej do momentu kiedy jeszcze mieszkałyśmy razem. Wtedy było najfajniej. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu, nawet jeśli Lou i tak paplała tylko o Harrym. No i może potrafiłyśmy się pokłócić o byle co, ale przecież to i tak przestawało mieć znaczenie przy tych fajnych momentach. "I czemu to się musiało popsuć?"

Niespodziewanie usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Automatycznie zamknęłam oczy, z zamiarem udawania, że nadal śpię. Tak było zdecydowanie łatwiej. Bo skoro trudno mi się było przyznać przed samą sobą do tych wszystkich negatywnych uczuć, to jak miałabym wytłumaczyć to innym? "Zwłaszcza Niallowi..."

Niestety, przeceniłam jego dobre serce i pozwolenie z jego strony na mój dłuższy odpoczynek, bo już po chwili poczułam jak łóżko delikatnie się ugina. A zaraz potem ciepła dłoń wylądowała mi na ramieniu.

- Kochanie, już 8... Spóźnisz się na trening. - usłyszałam jego miękki głos, a po chwili poczułam jak jego kciuk zaczął kreślić dziwne znaki na mojej skórze. Westchnęłam. W każdym innym momencie życia ucieszyłabym się z takiej pobudki, ale teraz nie miałam siły.
- Już wstaję. - na wszelki wypadem przekręciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam lekko. Nie spodziewałam się jednak, że zobaczę Nialla w samym ręczniku. Siedział na skraju łóżka, uśmiechając się lekko, a z mokrych włosów kapała mu woda.
- Co chcesz na śniadanie? - przejechał dłonią po policzku, jak zresztą zawsze robił myśląc o czymś intensywnie.
- Sama sobie coś przygotuję... - mruknęłam, podnosząc się z łóżka. Cmoknęłam chłopaka w policzek i mijając go, ruszyłam na korytarz. "Przecież i tak nie byłam głodna..."

*

Wychodząc z sypialni i kierując się do kuchni, przeklnąłem cicho pod nosem. To był mój jedyny ratunek na utrzymanie nerwów na wodzy. Gdyby nie to, pewnie już by mnie roznosiło po całym mieszkaniu. Byłem wkurwiony na samego siebie. Nie potrafiłem pomóc jedynej osobie, na której naprawdę mi zależało. Od kilku dni patrzyłem na jej rozkojarzenie i jedyne czego byłem pewny to to, że byłem kompletnie bezsilny. To była chyba największa poraża w całym moim życiu. Nieumiejętność poprawienia samopoczucia własnej dziewczynie. "Horan, jesteś bezużyteczny..."

- A co ty tu...? - stanąłem jak wryty, widząc Harry'ego w kuchni. Jak gdyby nic rozstawiał talerze na przykrytym granatowym obrusem stole, podśpiewując sobie pod nosem.
- Śniadanko, nie widać? - podnosząc na mnie wzrok, wyszczerzył się szeroko. I bardzo naturalnie. "Skąd ta nagła zmiana?" Marszcząc brwi, założyłem ramiona przed sobą i uważnie przyglądałem się Stylesowi, który latał koło stołu jak jakiś popierdzieleniec. - To tak na wszelki wypadek, gdybyście się wczoraj mieli pokłócić o mnie, czy coś. Chociaż w zasadzie nie słyszałem, żebyście się godzili... Nie wkurzyłeś się, że ją tak przytrzymałem? - spojrzał na mnie z wyraźną niepewnością.
- Przecież tylko gadaliście. - odpowiedziałem zupełnie automatycznie, na wszelki wypadek nie spuszczając go z oka.
- Doskonałe podejście. - Harry kiwnął radośnie głową, po czym z zamachem odsunął jedno z krzeseł przy stole. - No siadaj, nie ma się co krępować...
Nadal nie spuszczając Stylesa z oka, podszedłem, gdzie wskazał i usiałem na odpowiednim krześle. Hazz wcale się do mnie nie przyłączył, jak podejrzewałem. Nadal skakał wokół stołu. "Ciekawe co tak go cieszyło..."
- Trochę naruszyłem zapasy waszej lodówki, ale w sumie nie widziałem co Eve lubi. - rzucił po chwili, zerkając na mnie pobieżnie. - Ale to nie tak, że to tylko z myślą o niej! - sprostował po chwili, z poważniejszą miną. - Lubię ją, ale nie tak. Jest fajna. Jako twoja dziewczyna oczywiście. - zmarszczył brwi, patrząc na mnie z lekkim strachem. Nie mogłem się nie roześmiać.
- Stary, brakowało mi twojej głupoty... - pokręciłem głową, sięgając po dzbanek z herbatą, który właśnie wylądował na stole i nalewając jej sobie do kubka.
- Na gębie się śmiejesz, ale w oczach już nie bardzo. - Harry tymczasem usiadł na krześle bokiem do stołu i nachylając się do mnie, wbił we mnie uważne spojrzenie. - Co jest?
Zmarszczyłem brwi, odstawiając szklane naczynia na blat. "Gdybym sam o wiedział, byłoby o wiele łatwiej..."
- Em... - chrząknąłem, nie mając pojęcia jak sensownie ubrać w słowa to, co się we mnie kotłowało. Ale zanim jakikolwiek pomysł wpadł mi do głowy,
- No nareszcie, już miałem tam do ciebie wbijać i zacząć wyciągać siłą. - Harry od razu wyszczerzył się do dziewczyny, podnosząc tyłek z krzesła. Ale kiedy przemyślał ostatnie słowa, spoważniał i wbił we mnie odpowiednie spojrzenie. - Z zamkniętymi oczami rzecz jasna. - dodał szybko. - Naleśniki ci stygną. - rzucił po chwili, odkręcając się do jakiejś szafki kuchennej, zgarnął talerz wypełniony plackami i położył je na stole.
- Em... Dziękuję? - odpowiedziała, chociaż zabrzmiało to jak pytanie. I z niezmiennie smutną miną siadła obok mnie. Ścisnęło mnie w środku. "Mogłaby się chociaż trochę uśmiechnąć..."

*

Coś poważnie tu było nie tak. Poważnie. I nawet nie minęło dużo czasu, żebym odkrył, że to ja byłem tego przyczyną. Wcale jednak nie chodziło o zazdrość, czy mój pobyt tutaj. Tamto to były tylko żarty i byłem pewien, że Niall o tym wiedział. Poza tym tylko na moje gadanie o tym, że zbieram się do szpitala, do Lou, Eve jakby jeszcze bardziej posmutniała. Już do kuchni weszła w niewesołym stanie, ale tamten moment tylko to pogłębił. Szybko skojarzyłem o co chodzi. I zdążyłem się już powyzywać od egoistów i dupków. Przecież od kilku dni siedząc u Lou od rana do wieczora, skutecznie blokowałem innym dostęp do niej. A przecież nie tylko ja miałem prawo. "Tylko jak to teraz odkręcić...?" Sposób był tylko jeden. Nie wiedziałem tylko jak Eve na niego zareaguje... "Ale nie ma wyjścia, Styles..."
- Dzisiaj też masz ten swój trening? - spytałem po dłuższej chwili ciszy, przez co mój głos zabrzmiał jak bomba. Zauważyłem, że Eve nawet drgnęła. "Styles, spokojniej..."
- Tak, ale za trzy godziny. - dziewczyna spokojnie kiwnęła głową, nadal grzebiąc widelcem po talerzu. Zmarszczyłem czoło, widząc rozkrojone kawałki naleśników, z których ani jeden od początku śniadania nie ubył. - Teraz chciałam pobiegać. - usłyszałem po sekundzie, co odwróciło moją uwagę od jej talerza.
- Biegać? - zaciekawiłem się w pierwszej chwili. "Idioto, ona jest sportowcem!" - A musisz dzisiaj biegać? - poprawiłem się po chwili.
- No nie, ale wolę jednak utrzymywać kondycję. - Jeszcze mi się przyda.
- A co by się stało, gdybyś olała jedno bieganie?
- Myślę, że nic, ale...
- To fantastycznie. - wpadłem jej w słowo, przez co dziewczyna tylko westchnęła ciężko. - A masz prawo jazdy? - spytałem, tym razem o wiele bardziej pewnie.
- Mam. - powoli kiwnęła głową.
- No i świetnie, zawieziesz mnie do szpitala. - wyszczerzyłem się szeroko, podejmując decyzję już za nią. "Niech tylko spróbuje się wykręcać..." - Mogę ją wykorzystać oczywiście? - spojrzałem po chwili na Nialla, w razie gdyby blondas miał jakieś zastrzeżenia.
- Mnie nie pytaj. - Niall bezradnie rozłożył ręce. Ale chyba skumał do czego zmierzam, bo nie mógł powstrzymać lekkiego uśmieszku.
- Mogę cię wykorzystać? - szybko przeniosłem wzrok na dziewczynę. Która dziwnie marszczyła brwi. "No i co ja takiego niby... Oh." Spoważniałem, kiedy dotarło do mnie co powiedziałem. Ale zanim zdążyłem to cofnąć, Eve postanowiła się odezwać.
- Szczerze mówiąc to boję się odpowiadać na to pytanie. - rzuciła, odcinając mi drogę do wycofania się ze wszystkiego. "A więc musisz brnąć dalej..."
- Mogę cię zapewnić, że z mojej strony nic ci nie grozi. Ja już nawet zapomniałem jak to się robi. - wyszczerzyłem się na powrót. Niall ze swoją dziewczyną spojrzeli na mnie w końcu z jakąś tam radością, ale i lekkim niedowierzaniem. - No serio, mam dziurę w pamięci jakbyście jeszcze nie zauważyli...
- To kiedy chcesz jechać? - Eve spytała po chwili, ewidentnie dla zmiany tematu. "W sumie dobrze."
- Teraz. - rzuciłem. I od razu zerwałem się z krzesła, czekając na reakcję dziewczyny. "No bo po co zwlekać..."

*

- Czuję się zupełnie jak baba... - rzuciłem z westchnieniem, przyglądając się Eve skupionej na prowadzeniu z siedzenia pasażera. Było mi na nim cholernie niewygodnie. Co najśmieszniejsze, tylko w jej obecności odczułem ten dyskomfort. Z Niallem siedzenie nie gryzło mnie w tyłek. Nawet z siostrą nie było tak źle. Ale to co innego jak się jedzie z niezwiązaną genami dziewczyną... - To ja powinienem podwozić panny, a nie na odwrót. - jęknąłem.
- Nie przesadzaj. - Eve mruknęła wyraźnie na odczepnego, nie odwracając nawet wzroku od drogi.
- To nie przesada. - od razu pisnąłem z pretensją. - Dodali mi jeszcze ochroniarza, to już zupełnie tak, jakbym sam nie mógł o siebie zadbać. A prawdziwy facet musi umieć o siebie dbać. Bo inaczej jak zadba o swoją kobietę?
- Lou nie czuła się zaniedbywana, jeśli o to ci chodzi. - dziewczyna w końcu zerknęła na mnie kątem oka. Natychmiast wyszczerzyłem się szeroko. "Dbałem o nią... I to się jej podobało..."
- To interesujące. - mruknąłem, z dziwnym poczuciem dumy rozchodzącym się po moim wnętrzu. - Mów dalej.
- Odnoszę wrażenie, że lubisz słuchać tylko o tym jak fajnym byłeś dla niej facetem. - Eve zmarszczyła brwi, ale mimo to uśmiechnęła się lekko.
- No bo to bardzo miłe. - usprawiedliwiłem się. - A co, byłem zły?
- Nie każ mi tego, oceniać, błagam. - dziewczyna westchnęła ciężko. "CZYLI BYŁEM ZŁYM FACETEM?!"
- To ja cię błagam. - poprosiłem, tchnięty niepokojem. A zamyślona mina Eve wcale nie pomagała w uspokojeniu.
- Byliście... ciekawą parą. - mruknęła w końcu. "I co to miało znaczyć?" - Często się przekomarzaliście. Nigdy nie było między wami za słodko. Może być? - dziewczyna spojrzała na mnie przelotnie, co upewniło mnie, że mi nie ściemnia. I tylko mnie to uspokoiło.
- Opowiedz mi coś o tym. - uśmiechnąłem się w jej stronę, rozsiadając się na fotelu. "No z chęcią czegoś o tym posłucham..."

*

Weszłam do kuchni i z wrażenia o mało co nie upuściłam kubka po kawie. Przystając w progu, z uwagą spojrzałam na Lou, która jak gdyby nigdy nic siedziała na krześle z nogami założonymi na stół i rozwiązywała jakieś krzyżówki. To by i może było normalne, ale nie w dniu, kiedy Harry zjechał z trasy. Teraz to oni powinni siedzieć zamknięci w jej pokoju, robiąc jakieś nudne, typowe rzeczy, jak oglądanie filmu. Mogliby nawet i te krzyżówki rozwiązywać, wszystko jedno. Ale razem. Lou sama w kuchni nie wróżyła niczego dobrego...

- A ty nie z Harrym? - spytałam niepewnie, podchodząc powoli do zlewu i kątem oka obserwując dziewczynę.
- Nie. - mruknęła beznamiętnie, nawet na mnie nie patrząc. "Pokłócili się, na pewno się pokłócili..."
- Dlaczego? - spytałam jednak dla pewności, podchodząc już do zlewu i odkręcając wodę w celu umycia kubka.
- Bo postanowił znaleźć sobie inną dziewczynę. - usłyszałam tymczasem. I zamarłam, próbując to przetrawić. Zakręciłam też wodę, żeby się nie rozpraszać i odwróciłam się tyłem do zlewu, wbijając wzrok w nadal skupioną na krzyżówkach przyjaciółkę.
- Co? - rzuciłam dosadnym tonem.
- Stwierdził, że nadajemy na różnych falach i wyszedł, żeby znaleźć sobie taką, z którą będzie nadawał na tych samych. - Lou wyjaśniła całkowicie poważnie.
- Ahaa... - mruknęłam przeciągle, bo tylko to mogłam z siebie wydusić. Kompletnie nie wiedziałam jak inaczej mogłabym zareagować na ich głupotę. A orientując się, że sytuacja jest raczej komiczna niż poważna, wróciłam szybko do kubka. I talerza, i widelca, i salaterki, i noża, które też przy okazji znalazłam w zlewie. "Załóżmy, że dzisiaj będę tą miłą współlokatorką..."

"Ale to ona jutro sprząta podłogi."

Byłam dokładnie przy tym ostatnim nożu, kiedy usłyszałam trzaśnięcie drzwiami z korytarza, a za nim ciężkie, znajome kroki. Nie musiałam się nawet odwracać, żeby wiedzieć, że to ukochany Lou właśnie wrócił z poszukiwania tych swoich kochanek... "Ciekawe z jakim skutkiem..." Nie byłam jednak na tyle głupia, żeby się wdawać z nim w durne dyskusje, więc w milczeniu dalej robiłam swoje. Nawet gdy wszedł do kuchni.

- CZEŚĆ KOCHANIE! - rzucił wesoło, co postanowiłam również zignorować... No gdyby nie to, że zamiast do Lou, podszedł do mnie i mocno przytulił. "Co jest?!"
- Weź debilu, rozum cię opuścił, czy co... - pisnęłam, wyrywając się i stając jak najdalej od niego. Po czym wbiłam spanikowane spojrzenie w Lou. - On już do reszty zgłupiał, wymień sobie faceta.
- To już mam z głowy. - Lou odpowiedziała tym samym beznamiętnym tonem, nie odwracając wzroku od krzyżówki.
- Nie kochasz mnie? - Hazz tymczasem wbił we mnie te swoje zielone gały, czego nie mogłam zignorować, nawet gdybym chciała.
- Nie! - podniosłam głos, marszcząc groźnie brwi.
- Ale...
- Odsuń się, bo ci coś obetnę i to wcale nie będą palce. - na wszelki wypadek podniosłam nadal trzymany przez siebie nóż i ostrzegawczo spojrzałam na Harry'ego. Chłopak zrobił smutną minkę i westchnął głęboko. A po chwili ruszył do stołu, siadł na wolnym krześle obok Lou, opierając czoło o blat.
- Żadna mnie nie chce. - rzucił żałośnie, po czym podniósł głowę i spojrzał na Lou. - Wróć do mnie...
- Nie. Życie singielki bardzo mi się podoba. - dziewczyna odparła niewzruszenie, nie przerywając swojego zajęcia.
- Powiedz jej coś. - Hazz posłał mi błagalne spojrzenie. Co w zaistniałej sytuacji wypadło przezabawnie.
- Mówię ci coś. - mruknęłam szybko, tak tylko, żeby nie miał za łatwo.
- Dzięki za nieocenioną pomoc! - chłopak prychnął tylko i przysunął się do Lou, chwytając ją za ramię. - Luluś...
- Zastanowię się nad powrotem. - dziewczyna od razu się wyrwała, ale przynajmniej pierwszy raz oderwała wzrok od krzyżówki. Tylko po to, żeby spojrzeć na lokowatego z wyższością. - Jak mi nie będziesz przeszkadzać.
- Ja przeszkadzam? - Harry pisnął od razu, już z całym krzesłem przysuwając się do dziewczyny. - Ja jestem mądry, mogę ci tylko pomóc. - ustawił się tak, żeby być trochę za Lou i nachylił się w stronę krzyżówki, przez co trochę objął dziewczynę. - Pokaż co tam masz...

Uśmiechnęłam się pod nosem, kręcąc głową. Nie mogłam pojąć tego ich związku, ale przynajmniej dla mnie było zabawnie. No przynajmniej do momentu kiedy się nie zaczynali miziać. Żeby uniknąć takich scen, rzuciłam tylko nóż z powrotem do zlewu i szybko wymknęłam się z kuchni, zostawiając tę dwójkę głupków samych sobie. Dochodząc do swojego pokoju stwierdziłam jednak, że zostawiając tych zakochańców samych w kuchni, odcięłam się tym samym od jej zasobów na długie godziny. Postanowiłam więc wrócić po jakiś zapas jedzenia, póki ta dwójka się jeszcze nie rozkręciła. "O naiwności..."

- Jezu, ludzie...! - jęknęłam, gwałtownie wycofując się z kuchni, do której nawet nie zdążyłam wejść, widząc Lou siedzącą na blacie jakiejś szafki i Hazzę stojącego przed nią. Byli ubrani, ale już się ostro przytulali... "No to chyba ich rekord!" - Wyszłam na minutę!
- Nic nie mówiłaś, że zamierzasz wracać... - Harry tylko zaśmiał się i spojrzał na mnie rozbawiony. "No bardzo śmieszne..." Dla Lou to też było zabawne, bo aż trzęsła się ze śmiechu, chowając jednak twarz w szyi chłopaka.
- Już nie chcę... - rzuciłam, szykując się do odejścia. - I błagam, nie tu. - zaznaczyłam jeszcze. - Ja tu przygotowuję sobie kanapki...
- Jak sobie życzysz. - Hazz wyszczerzył się, ale nie ruszył się nawet o milimetr. Przewróciłam oczami, odwracając się by odejść. Zdążyłam jednak zauważyć jak Harry nachyla się znacząco do Lou. Szybko doszłam do wniosku, że w tym momencie jedyne czego potrzebowałam to spacer. Najlepiej do meblowego, po nową, nieskażoną szafkę kuchenną. Żeby tylko nie myśleć za bardzo o tym jak mi właśnie dewastowali kuchnię...





Okropnie przepraszam za zwłokę, ale coś mi się z weną stało. Czuję się chyba lekko zmęczona, więc próbuję odpoczywać. Lecz nawet to mi nie idzie. Żeby tylko nie było, że narzekam, czy coś... Mam tylko nadzieję, że z następnym rozdziałem pójdzie mi lepiej, bo planuję coś, co uszczęśliwi wszystkie zwolenniczki Neve. A za powyższe przepraszam. Brak weny ujawnił się w sposobie pisania... Ale chcę ruszyć dalej.

No i jeszcze coś... W podziękowaniu za przemiłe słowa jednej z moich czytelniczek, obiecałam, że zareklamuję tutaj jej nowy blog. Mam nadzieję, że ktoś się skusi. Jedyne co mi wiadomo, to to, że jest o Harrym... Więc zapraszam :)

sobota, 21 czerwca 2014

41.


Uśmiechnąłem się do siebie, odtwarzając w głowie ten pierwszy koncert. Na którym przecież jej nie rozkręciłem. Wystarczyła sekunda, żebym doskonale przypomniał sobie jak Lou siedziała za kulisami i bawiła się telefonem, żeby potem opieprzyć mnie za to, że zmarnowałem jej wieczór. Co najśmieszniejsze, tylko do mnie wychodziła z gębą. Louisa omijała jak ognia, z Niallem i Liamem chyba się nawet nie spotkała, a z Zaynem zamieniła jedno słowo. Resztę ludzi kręcących się wokół totalnie ignorowała. "No kto by pomyślał, że jest taka nieśmiała..."
- Strasznie szybko odpływasz, wiesz? - usłyszałem niespodziewanie. Aż drgnąłem. Powoli rozejrzałem się wokół siebie, próbując odnaleźć się w rzeczywistości, gdzie nie gram właśnie koncertu i nie patrzę co chwila na kulisy, żeby zobaczyć czy dziewczyna nadal siedzi gdzie ją zostawiłem. Chwilę potrwało, zanim zorientowałem się, że siedzę przed Eve, w jej salonie i jeszcze przed chwilą rozmawialiśmy o Lou. "Styles, więcej skupienia..."
- Po prostu coś mi się przypomniało... - westchnąłem, uśmiechając się przepraszająco.
- Serio? - Eve spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- No tak... - kiwnąłem głową, marszcząc brwi. - Już dużo rzeczy pamiętam. Z dnia na dzień coraz więcej.
- To dobrze. - dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Ja cię może już nie zatrzymuje, co? - podniosłem się powoli z fotela i przejechałem dłońmi po udach. - Niall się pewnie pluje już z zazdrości, poza tym jest już po... północy? - pisnąłem, patrząc na swój zegarek na nadgarstku. - Cholera, szybko poszło...
- To może zostaniesz na noc? - Eve zaproponowała niespodziewanie. - Nie będziesz chyba wracać o tej porze.
- A Niall nie będzie zły? - spojrzałem na nią z pytaniem.
- Czemu miałby być zły?
- Z zazdrości. Już mnie widziałaś nago. - wyszczerzyłem się na wspomnienie tamtej chwili. "Było zabawnie..."
- Lepiej już skończ. - Eve jednak nie było do śmiechu, bo tylko zmroziła mnie spojrzeniem. - Wiesz gdzie jest gościnny? - spytała po chwili, o wiele przyjaźniej.
- Trafię. - kiwnąłem głową, już wycofując się na korytarz. - I dzięki za ten...
- Nie ma sprawy. - dziewczyna uśmiechnęła się blado.
- Dobrej nocy. - pożegnałem się, nie spuszczając jednak oka z dziewczyny. - A, tylko nie bądźcie za głośno, co? Chciałbym się wyspać...
- Jak ja się cieszę, że nie muszę spędzać z tobą dużo czasu. - usłyszałem rozbawiony. "No inaczej Niall by mnie chyba zabił..."

*

Wgapiałem się w ciemny sufit, odchodząc już prawie od zmysłów. "Bo ile można kurde gadać?" Okej, jak Hazz powiedział mi, że ma parę pytań o Lou, to się wycofałem. Żeby się nie krępował, czy coś. Ale w tym momencie zaczynałem już tego poważnie żałować. Zaufanie zaufaniem, ale bałem się o Eve. Już i tak od paru dni żyła jakby była zombie. Mało co jadła, mało co spała, mało co mówiła. To było przerażające. Wiedziałem, że martwiła się o przyjaciółkę. Póki jeszcze do niej chodziła, było nawet okej. Ale jak tylko Hazz zablokował dostęp do Lou swoimi odwiedzinami, jakby duch wszelki z niej uszedł. Więc tym bardziej bałem się co taka rozmowa o niej może przynieść. "Miejmy nadzieję, że nic złego..." Westchnąłem ciężko, przejeżdżając dłońmi po twarzy. Miałem się nawet podnieść, żeby po raz setny w ciągu minuty zerknąć na komórkę która jest godzina, kiedy w końcu usłyszałem skrzypnięcie drzwiami, a po nim ciche kroki. "Nareszcie..."
- No i? - szepnąłem, patrząc na dziewczynę dzięki księżycowi, którego światło wpadało przez zasłonięte okna. Wypadło niestety tak niedelikatnie, że dziewczyna drgnęła, przestraszona.
- Jeju, Niall. Myślałam, że śpisz. - westchnęła, opierając się o szafkę, przy której stała i przyłożyła dłoń do klatki piersiowej. - Przestraszyłeś mnie. - spojrzała na mnie pobieżnie.
- Czekałem aż skończycie gadać. - wyjaśniłem, opierając się na ramieniu. - Cholernie długo to trwało.
- Harry miał parę pytań. - Eve wyprostowała się po chwili i powoli podeszła do łóżka, siadając na samym jego krańcu.
- Jakich?
- O Lou.
- Czy ja cię zawsze muszę ciągnąć za język? - westchnąłem. - O co pytał, co mu powiedziałaś, jak to przyjął?
- Dobrze to przyjął, tak myślę. - zmarszczyła czoło.
- I? - dociekałem. Nie otrzymałem jednak odpowiedzi.
- Jestem zmęczona. - usłyszałem po chwili. - Pójdę pod prysznic, okej? - kiwnąłem głową w odpowiedzi. Eve uśmiechnęła się lekko i cmoknęła mnie w policzek, już po chwili wstając z łóżka. Obserwowałem jej delikatne ruchy, póki nie zeszła mi z oczu. A jak zniknęła ponownie w korytarzu, opadłem ciężko na poduszkę. "I jak teraz ja mam ją z tego wyciągnąć?" Westchnąłem głośno, próbując wymyślić cokolwiek, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Fakt, że nie potrafiłem jej pomóc, bolał okropnie. "Tak samo jak ją bolało wcześniej..."
"No to teraz ty musisz jej pomóc, bohaterze."

Szkoda tylko, że nie miałem bladego pojęcia jak...

*

Zdejmując koszulkę, rzuciłem się na łóżko i z westchnieniem przyjemności przytuliłem się do poduszki. Nawet nie miałem ochoty rozbierać się dalej. Poza tym nie byłem u siebie, a drugiej takiej akcji jak w łazience, Niall by chyba nie zdzierżył. Widziałem jak on patrzył na tę dziewczynę. Dla niego ósmy cud świata przy niej, to nic nie znacząca pierdoła. Na jej widok oczy świeciły mu się jak lampki bożonarodzeniowe. Tak radośnie i błyszcząco. "Ciekawe czy i Lou podobnie na mnie patrzyła..." Zamykając oczy, delikatnie przygryzłem wargę, próbując odświeżyć w głowie jakiś taki moment. Zamiast tego jednak, w umyśle znowu rozświetlił mi się obraz początków. Znajomości. Przyjaźni. Gdzie nie było między nami żadnego napięcia. Biorąc pod uwagę inne wspomnienia, ciężko mi teraz było zrozumieć jakim cudem mogłem spokojnie się z nią przyjaźnić. "To możliwe, żebym tak po prostu olał jej urok?"

*

Spojrzałem na zegarek, odnotowując w pamięci, że dokładnie 15 minut po północy powinienem zdjąć z gazu gotujący się makaron. Ale zanim to nastąpi, sięgnąłem po drewnianą deskę i szybko zacząłem kroić paprykę. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy usłyszałem za sobą cichutkie kroki. Nawet się nie zdziwiłem, właściwie to nawet czekałem, kiedy Lou mnie tu znajdzie. W końcu umówiliśmy się na oglądanie filmu. Zresztą po dwóch tygodniach znajomości zdążyłem już zauważyć, że jest strasznie zamknięta w sobie. Wprawdzie po paru koncertach udało mi się ją lekko rozluźnić, zwłaszcza po Bon Jovim, ale nadal miałem wrażenie, że to nie było to. Bo może i przy mnie zachowywała się naturalnie, co wziąłem za sukces, ale przy innych jakby ją ścinało. Kompletnie tego nie rozumiałem, ale postawiłem sobie za cel, że się tego u niej wyzbędę. No przynajmniej dopóki byliśmy w Anglii i bez wiedzy całego świata udawało mi się ją ściągnąć do hotelu po koncercie...
- A ty co, bawisz się w kurę domową? - Lou stanęła tuż przy moim ramieniu i widząc co robię, zaśmiała się cicho. - Nie za wcześnie? Masz dopiero 18 lat, męża sobie jeszcze znajdziesz.
- Ha ha. - zerknąłem na nią pobieżnie, starając się nie uciąć sobie palców
- Co za riposta, zmiotło mnie z nóg. - dziewczyna swobodnie usiadła na szafce jakieś centymetry ode mnie i zaczęła majtać nogami. Wyraźnie czułem jej zaciekawiony wzrok na sobie i nawet odliczałem sekundy do jej pytania. - A naprawdę, co ty robisz? - "I proszę bardzo..." - Związałeś gdzieś kucharza i próbujesz zająć jego miejsce? Serio Styles, jak kogoś otrujesz to cię posadzą.
- W trasie brakuje mi domowego klimatu, więc umawiam się czasem z dyrektorem hotelu, żeby mi udostępnili kawałek kuchni. - wyjaśniłem. - Gotowanie odpręża, wiesz. Taki relaks po koncercie.
- Relaks po koncercie to leżenie plackiem na łóżku, a nie krzątanie się przy garach. Zwłaszcza po północy. Jak to zjesz, dupa ci urośnie. - Głos dziewczyny rozniósł się po kuchni echem śmiertelnej powagi. Zabrzmiało to tak groteskowo, że nie mogłem się nie zaśmiać. Ale zanim skomentowałem jej uwagę, Lou nachyliła się do miseczki z sałatką i skubnęła jej trochę. - Mmm, dobre. - uśmiechnęła się złośliwie. - Twój facet będzie zadowolony.
- Taka młoda, a taka jędza. - westchnąłem cierpliwie.
- Muszę na kogoś wylewać cały swój jad, żeby się nie wydało. - dziewczyna niewinnie wzruszyła ramionami. - Mój przyszły facet musi myśleć, że jestem wcieleniem słodkości i dobra.
- Ta, jasne. Musiałby być kompletnym idiota, żeby się na to nabrać. - prychnąłem. Nie minęło pół sekundy, jak Lou uderzyła mnie w ramię. - Bo ci nie dam spróbować. - zastrzegłem z odpowiednio groźną miną, celując w nią ostrzem noża. Lou zmrużyła oczy, ale już nic nie powiedziała. Zamiast tego zeskoczyła z blatu i podchodząc do kuchenki gazowej, szybko zdjęła pokrywkę z garnka.
- Co ty właściwie gotujesz? - nachyliła się nad wnętrzem. Zerkając w jej kierunku, zawału dostałem widząc jak jej włosy prawie wpadają do mojego makaronu. "No jak tak można?!"
- Przestań mi tu trząść głową nad garnkiem. - szybko złapałem dziewczynę za ramię i odciągnąłem od garnka. - Kłaków później jeść nie będę. 
- One są piękne! - uniosła się, a po chwili z czułością zaczęła przeczesywać palcami włosy. - Nie słuchajcie go, on tylko żartował. - szepnęła, centralnie do nich. "Wariatka..."
- Jesteś walnięta. - zaśmiałem się, kręcąc głową.
- Ja o północy panoszę się nie po swojej kuchni? - Lou spojrzała na mnie z politowaniem. Nawet nie musiałem odpowiadać, sama po chwili uśmiechnęła się złośliwie. - No właśnie... - pokiwała głową, poważniejąc po sekundzie. - Może ci pomogę? - spytała, już bez cienia ironii w głosie. "I weź tu człowieku spróbuj nadążyć za jej zmiennością..."
- Nie z tym. - wskazałem na jej włosy, które falami spływały jej aż po samą talię. Okej, może i były ładne, ale z daleka od mojego gotowania. Chyba nikt nie chciałby znaleźć potem czegoś takiego w swoim jedzeniu... Nawet i Lou, która pomimo odpowiedniego wzroku, nie powiedziała ani słowa.
- Masz gumkę? - spytała nagle, rozglądając się wkoło siebie.
- Mam. - Natychmiast sięgnąłem do tylnej kieszeni, skąd wyciągnąłem portfel. Otwierając go, szybko odnalazłem odpowiednie opakowanie i rzuciłem do dziewczyny. "No ciekawe co powie..." Lou zręcznie złapała opakowanie w obie dłonie, ale kiedy zorientowała się co trzyma, od razu rzuciła tym o podłogę.
- Fuj, Styles... - spojrzała na mnie zdegustowana, wycierając obie dłonie o swoje podarte na kolanach dżinsy.
- Sama prosiłaś. - wyszczerzyłem się szeroko, chowając z powrotem portfel do kieszeni, po czym wróciłem do papryki.
- No ta, a co ja mam niby z taką zrobić? - Lou tymczasem cały czas stała na środku kuchni, z odrazą gapiąc się na małe, granatową folijkę na podłodze.
- A bo ja wiem... Nadmuchać? - zaśmiałem się.
- Weź to sobie zatrzymaj. - dziewczyna kucnęła i wzięła opakowanie w dwa palce, zupełnie jakby ją parzyło. A kiedy już stanęła na nogi, podeszła do mnie i wsunęła mi je w kieszeń na koszulce, z pełnym politowaniem klepiąc mnie po ramieniu. - Lepiej, żeby tacy ludzie jak ty nie mieli potomstwa. Głupota jest jednak dziedziczna. - spojrzała na mnie wymownie. Zamrugałem tylko powiekami, nie przerywając krojenia papryki. Nie zdążyłem się odciąć, kiedy dziewczyna odsunęła się ode mnie i zgarniając z półki jakiś sznurek, szybko splątała nim włosy. - To co mam robić? - spojrzała na mnie i uśmiechnęła się zachęcająco.
- Umiesz ty w ogóle gotować? - spytałem poważnie, bo jakoś nie potrafiłem sobie wyobrazić tej dziewczyny w kuchni.
- Jajecznicę. - Lou kiwnęła głową. "Tak jak myślałem..."
- Cokolwiek więcej? - kończąc krojenie papryki, wsypałem wszystko do reszty sałatki i zacząłem wszystko mieszać.
- Oj no proszę cię. - przewróciła oczami. - Latanie godzinami po kuchni dla żarcia? Strata czasu.
- To nie strata czasu. - zmarszczyłem brwi. - To budowanie własnych umiejętności. Gotowanie jest jak życie. Czasami wychodzi smacznie, czasami się poparzysz, czasami zrobisz coś źle, ale przynajmniej wiesz, że popełniłeś błąd i następnym razem będziesz uważać...
- Gotowanie jest jak życie? - dziewczyna weszła mi w słowo, po czym zaśmiała się głośno. - Styles, twoją głową to musi być cudowny świat... - pokręciła głową.
- Nie doceniasz mojego zmysłu poetyckiego. - mruknąłem oburzony, odstawiając sałatkę na bok i zerkając na zegarek. "Idealnie w czas..." Wycierając pobieżnie dłonie o spodnie, szybko znalazłem ścierkę i zdjąłem makaron z gazu.
- Jakiego zmysłu? - usłyszałem natychmiast. - Styles, jedyny zmysł jaki posiadasz to ten do...
- Znajdź trochę dobrej woli i skończ mówić. - wszedłem jej w słowo, skupiając się na wylewaniu makaronu w cedzak. A kiedy skończyłem, spojrzałem na Lou, która oparła się o jedną z szafek i zakładając ręce przed sobą, zacisnęła usta. Uśmiechnąłem się pod nosem, widząc jej waleczną minę. "Ta, teraz się śmiejesz Styles, ale powinieneś dziękczynne modły odprawiać, że nie masz takiej dziewczyny..." Westchnąłem pod nosem, wracając do przygotowywanej potrawy. Korzystając z chwili milczenia, w pośpiechu przesypałem makaron do jakiejś większej miski, zgarnąłem sos oraz sałatkę i wycofałem się do wyjścia, z każdym krokiem czekając na reakcję dziewczyny.
- A ten bajzel? - usłyszałem w końcu, więc odwróciłem się z powrotem do wnętrza kuchni.
- Umawiałem się tylko na gotowanie. - wzruszyłem ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Styles... - Lou posłała mi wrogie spojrzenie.
- Żartuje, no... - westchnąłem. "No i czemu nikt nie reaguje na moje poczucie humoru...?"
- Jesteś najgorszym kawalarzem w historii. - prychnęła. "No dzięki!"
- Za karę sprzątasz wszystko sama. - obruszyłem się, tyłem krocząc do drzwi.
- No chyba cię mama upuściła za niemowlaka. - dziewczyna spojrzała na mnie jak na ostatniego debila. - Ty naświniłeś, ty sprzątasz.
- Ja wybiorę jakiś film w tym czasie. - zaproponowałem. - Jak się pospieszysz, zdążysz na początek.
- Nigdzie nie idziesz. - Lou w sekundę znalazła się przy mnie i łapiąc mnie za koszulkę, przyciągnęła pod same zlew. - Zaraz wybierzesz jakiś chłam i będę umierać z nudów przez dwie godziny.
- Jezu, dziewczyno. - jęknąłem, odkładając wszystkie talerze na szafkę. - Trochę delikatności.
- Słów najwyraźniej nie rozumiesz. A spróbuj mnie oblać, to ci jeszcze skopie tyłek. Znam karate. - trąciła mnie w ramię. Szybko złapałem ją za dłoń i stanąłem centymetry przed nią, patrząc na nią z góry. "Dzięki ci, Boże, za wzrost..."
- Jestem wyższy. - zaznaczyłem poważnie. - I silniejszy.
- A ja jestem kobietą. - Lou natychmiast wysunęła walecznie podbródek. - Nie uderzysz kobiety. I na co ci ta siła? - uśmiechnęła się z wyższością. "No i tu cię miała, Styles..." Puszczając jej rękę, westchnąłem ciężko. I od razu dostałem po ramieniu.
- Myj naczynia. - usłyszałem rozkaz. Wypuściłem powietrze przez zaciśnięte zęby, ale stanąłem przed tym zlewem, kątem oka patrząc na dziewczynę, która przy drugim już wycierała pokrywkę. "A może by jakoś to ubarwić...?"
- Kto pierwszy ten wybiera film? - zasugerowałem niepewnie, oczekując reakcji dziewczyny.
- No dajesz. - zerknęła na mnie z wyzwaniem. Wyszczerzyłem się, ale zanim zacząłem odliczanie, ona już sięgnęła po jakiś garnek. Więc i ja nabrałem ruchów. Kompletnie skupiłem się na swoich czynnościach, więc nawet nie zauważyłem kiedy Lou skończyła swoją partię...
- I po zawodach, Styles... - zorientowałem się dopiero, kiedy usłyszałem jej głos i zobaczyłem, że stoi oparta bokiem o zlew i wyciera ręce. "No na pewno!" Prychnąłem pod nosem i doczyściłem ostatni talerz, odkładając go na stosowne miejsce. Sięgając po ścierkę, zacząłem wycierać ręce, powoli zbliżając się do wypełnionych talerzy. Jeden za drugim, ustawiłem je w rękach najstabilniej jak potrafiłem. A potem spojrzałem prosto na dziewczynę.
- Kto pierwszy na górze. - wyszczerzyłem się, wybiegając z kuchni.
- Ej, nie! Ty masz dłuższe nogi! - usłyszałem protest, ale miałem go gdzieś. Wystrzeliłem przez hol prosto na schody. Jak się zorientowałem, dziewczyna zaraz za mną. Ale rzeczywiście miała za krótkie nogi, albo przynajmniej kiepską kondycję, bo dogonić mnie nie mogła. "No i kto jest mistrzem...?" Szczerząc się, zahamowałem ostro przy drzwiach od swojego pokoju i przytrzymując talerze jedną ręką, drugą sięgnąłem do tylnej kieszeni w poszukiwaniu karty. Ledwo otworzyłem drzwi i zrobiłem krok do środka, kiedy coś niespodziewanie prawie wskoczyło mi na plecy. Aż mnie zarzuciło, ale dzielnie udało mi się przynajmniej doczłapać do łóżka. Gdzie w biegu odrzucając talerze na szafkę, padłem w końcu przygwożdżony ciałem dziewczyny.
- To było nie fair, Styles... - syknęła, sekundę później schodząc ze mnie i oczywiście niezmiennie waląc mnie po ramieniu.
- Połamałaś mnie... - z jękiem przewróciłem się na plecy. - Ile ty ważysz, dziewczyno?
- Cham! - pisnęła nagle. Z powagą na twarzy, odsunęła się na kraniec łóżka i założyła ręce przed sobą. W głowie od razu odezwała mi się czerwona lampka. "Styles, kretynie!"
- Żartowałem. Tylko żartowałem. - sprostowałem natychmiast, przybliżając się do niej. - Nie wpadaj w anoreksję... - trąciłem ją w ramię, ale nie zareagowała. Na wszelki wypadek sięgnąłem po talerz z sałatką, nabrałem jej trochę na widelec i wyciągnąłem w stronę dziewczyny. Która tylko spojrzała na mnie jak na debila...
- Otwórz buzię, spróbuj jakie jedzenie jest dobre. - uśmiechnąłem się zachęcająco, czekając na jej reakcję. I czekać długo nie musiałem, bo już po sekundzie wyrwała mi widelec z ręki.
- Potrafię sama jeść. - zaznaczyła ostro, wrzucając widelec do salaterki.
- Już się bałem, że się śmiertelnie obraziłaś. - odetchnąłem z ulgą. - Masz dobrą figurę, wiesz? - zaznaczyłem na wszelki wypadek.
- No wiem. - usłyszałem niespodziewanie i uśmiechnąłem się pod nosem. - Ale jak chcesz, to się możesz jeszcze pokajać. Tak na kolana i błagać o litość. - Lou skinęła dłonią na podłogę. Zaśmiałem się cicho i pokręciłem głową. "Aż strach myśleć co ona ma w umyśle..." Oczywiście zamiast reagować, tylko sięgnąłem po laptop i szybko go odpaliłem. Nie zdążyłem nawet jednak wpisać hasła, kiedy wyraźnie poczułem wzrok dziewczyny na sobie.
- Co ty robisz? - spytała, z wyraźną pretensją.
- Byłem pierwszy. - wzruszyłem ramionami, szybko włączając internet i wyszukując odpowiednią stronę do oglądania filmów. I sam zamierzałem jakiś wybrać, zgodnie z umową.
- To było oszukaństwo! - Lou tymczasem podniosła głos. - Włączaj LOL. - zażądała niespodziewanie. Spojrzałem na nią z wahaniem.
- Ale...
- Włączaj LOL! - rozkazała praktycznie, wyciągając do mnie dłoń z ostrzegawczo wyciągniętym palcem. Z powątpiewaniem spojrzałem na te jej długie paznokcie.
- Bez ostrej broni... - trąciłem ją lekko w dłoń. Na szczęście ją opuściła. Ale na wszelki wypadek postanowiłem już z nią nie dyskutować i wyszukałem jej to, co chciała. - I co to niby za film? - spytałem, klikając w klawisze.
- A skąd ja mam wiedzieć? - Lou prychnęła tylko. - Przecież jeszcze nie oglądałam.
- No to...
- Słyszałam, że fajny. - wpadła mi w słowo.
- No okej... - westchnąłem, wybierając odtwarzanie filmu. Odkładając laptop na szafkę nocną, zjechałem z łóżka na podłogę, żeby za bardzo nie krępować dziewczyny i sięgnąłem po talerze. Mieszając makaron z sosem, kątem oka zerkałem na monitor. I już nawet miałem stwierdzić, że znudzę się przy tym czymś, kiedy moim oczom ukazała się trójka całkiem niezłych dziewczyn, z Miley Cyrus na czele. "No może tak nudno to nie będzie..." - O, już mi się podoba. - stwierdziłem, szczerząc się.
- Facet... - Lou prychnęła od razu, rozkładając się jednocześnie na łóżku. Nie minęła jednak sekunda, kiedy na ekranie pokazali jakiegoś faceta, przez którego oczy jej się rozświetliły. - Mi też się już podoba... - stwierdziła, uśmiechając się szeroko.
- Baba... - mruknąłem. Oczywiście od razu dostałem po ramieniu, ale nawet mnie to rozbawiło. "Jeszcze dzień znajomości z nią i mi ta ręka normalnie odpadnie..."


Przepraszam za powyższe, ale tak od trzech dni opisuję ten rozdział i mam go już dosyć. Chciałam po prostu ruszyć dalej.

wtorek, 17 czerwca 2014

40.


- To nie jest byle wyznanie, Harry. - w moje rozmyślania znikąd wdarł się głos Eve. Spojrzałem na dziewczynę uważnie, nie tracąc durnego uśmiechu. - Byłeś nie tylko definicją jej miłości, ale praktycznie i sensem jej życia. Aż boję się myśleć co by było, gdyby cię nie spotkała. - usłyszałem po chwili. Praktycznie zachłysnąłem się własną śliną i aż musiałem zamrugać powiekami, żeby przetrawić tę informację. Jakbym jednak tego nie interpretować, cieszyło mnie, że byłem dla niej TAK ważny. "Tylko skąd ten strach jej przyjaciółki...?"
- Dlaczego? - spytałem cicho. Aż bałem się odpowiedzi.
- Jej rodzice, wiesz... - Eve urwała niespodziewanie. "No właśnie nie wiem..."
- Nie bardzo rozumiem.
- Jeszcze w szkole, jak jej ojciec... no wiesz... - dziewczyna spojrzała na mnie zagubiona, oczekując zrozumienia. "No tak, wiem..." Kiwnąłem na wszelki wypadek głową, co chyba odciążyło Eve z nieprzyjemnych myśli, bo ruszyła dalej. - Ona się strasznie wycofała. Z nikim nie rozmawiała. Przemykała się po szkole jak cień. Było mi jej trochę żal, ale sama nie wiedziałam o czym mam z nią rozmawiać. To trudna sytuacja.
- Musiało być jej bardzo ciężko. - kiwnąłem głową, zagapiając się gdzieś przed siebie. Nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić, co Lou musiała wtedy czuć. "Jakim cudem ona coś takiego przetrwała..."
- Chyba było, skoro przy pierwszej okazji uciekła do Londynu. - Eve niespodziewanie się odezwała.
- Uciekła? Tak po prostu uciekła? - spojrzałem na nią pytająco. Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Ja nie wiem czy tak po prostu, wtedy się nie kumplowałyśmy za bardzo. - zmarszczyła brwi, jakby unikając mojego wzroku. - Właściwie w ogóle.
- A jaka ona wtedy była? - zapytałem, z powrotem skupiając na sobie jej uwagę. - W sensie... Przed tym wszystkim?
- Mówiłam ci, że...
- Ale chyba miałaś o niej jakieś zdanie. - wpadłem jej w słowo. "Bo to przecież niemożliwe, żeby się codziennie mijały i nawet nic o sobie nie myślały..."
- Nie było najlepsze. - Eve pokręciła smutno głową. - Lou sprawia wrażenie...
- Wyniosłej zołzy? - podpowiedziałem, kojarząc jej wahanie z tym, co opowiadała mi Gemma.
- A skąd...? - dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona. "Czyli trafiłem..."
- Już to słyszałem. - uśmiechnąłem się pod nosem. "Ciekawe czy z jej strony to tylko zazdrość, czy coś więcej..." - To kiedy zmieniłaś zdanie? - chrząknąłem, próbując wyrzucić z głowy idiotyczne przemyślenia.
- Wtedy w ogóle o niej nie myślałam, no. - Eve westchnęła niecierpliwie. - Ale jak tak teraz na to patrzę... - zamyśliła się. - W naszej klasie był wyraźny podział na grupki. Lou w żadnej się nie trzymała. Z każdym potrafiła się dogadać. W pierwszej klasie była raczej towarzyska, ale mimo wszystko trzymała się z boku.
- To nie ma sensu. - zmarszczyłem czoło. "Towarzyska i na uboczu? Ta, jasne..."
- Ale tak było. - Eve spojrzała na mnie z przekonaniem. No nie mogłem jej nie uwierzyć... - Nie była żadną królową szkoły, czy kimś takim. Nie uganiało się za nią stado facetów. Podobno jeden się w niej podkochiwał, ale o tym to mi sama powiedziała. Nie zauważyłam wtedy. No normalna dziewczyna, Hazz. Nie wiem co mam ci powiedzieć.
- Ten co się w niej podkochiwał... - westchnąłem głęboko, machinalnie podciągając rękawy bluzy na ramiona. - Byli razem?
- Nie byli. - Eve wyraźnie powstrzymywała uśmiech. "No strasznie zabawne..." Na wszelki wypadek zostawiłem rękawy. - Jesteś jej pierwszym facetem. - usłyszałem i prawie spadłem z fotela. "ŻE SŁUCHAM?!" Wziąłem głęboki wdech, próbując zignorować falę myśli, która napłynęła mi do głowy. "Byłem jej pierwszym facetem..."
"Pierwszym..."
"Nikogo przede mną nie..."
"I z nikim..."

- To znaczy, że każdy pierwszy raz...? - urwałem, jakby bojąc się dokończyć to na głos. - Ze mną?
- Nie wiem. - Eve spojrzała na mnie w panice, już po chwili odwracając wzrok. "Jaka wstydliwa..."
- Wiem, że wiesz. - oznajmiłem wyraźnie. Dziewczyna westchnęła głęboko i popatrzyła na mnie nieśmiało kątem oka.
- Tt-tak. Chyba tak. - niepewnie skinęła głową. "CHYBA?!"
- Spała z kimś przede mną czy nie? - sprecyzowałem.
- Harry, no proszę cię! - Eve gwałtownie wyprostowała się na swoim fotelu i spojrzała na mnie jak na ostatniego gwałciciela. - Wyraźnie powiedziałam, że nikogo wcześniej nie miała.
- To nie jest jednoznaczne. - próbowałem się bronić, ale nawet już kiedy to mówiłem, zabrzmiało dziwnie.
- Jest. - nawet Eve to zauważyła.
- No dobra... - westchnąłem kapitulacyjnie. - Ale dlaczego nie byli razem?
- Jeju, ale ty jesteś upierdliwy. - dziewczyna przewróciła oczami. "No dzięki!" - Nie mam pojęcia, może jej się nie podobał. To było grubo zanim cię w ogóle poznała. Nie musisz być zazdrosny. - wyszczerzyła się znacząco.
- Nie jestem... - zacząłem, ale widząc jej minę, stwierdziłem, że tłumaczenie nie ma sensu. "No bo w sumie..." - Co ty mówiłaś o tym sensie jej życia? - zmieniłem szybko temat.
- Słyszysz tylko to co chcesz i kiedy chcesz, prawda? - Eve uśmiechnęła się z lekką drwiną.
- Lubisz jak cię Niall komplementuje? Teraz mam to samo. - wytłumaczyłem się. - Fajnie jest czasem usłyszeć, że się jest dla kogoś ważnym.
- Ważnym? - dziewczyna spoważniała w sekundę. - Harry, dzięki tobie ona wyszła ze skorupy. Nie mam pojęcia jak ty to zrobiłeś, bo ona prawie że uciekała od ludzi. Od życia. Pokazałeś jej, że nadal może się bawić, korzystać z młodości. To jest w tym wszystkim najlepsze.
Zagryzłem niepewnie wargę, marszcząc czoło w zastanowieniu. "Aż tak na nią wpłynąłem?" Coś dziwnego ścisnęło mnie w żołądku. Ostrzegawczo. Jakby organizm dawał mi do zrozumienia, że wcale nie jest na to gotowy. Ale niestety, w głowie już rodziło mi się wspomnienie tamtej imprezy...

*

- Jeszcze raz przepraszam za niego, trochę brak mu ogłady. - nachyliłem się do ucha dziewczyny, próbując przekrzyczeć muzykę. Ruda od razu odwróciła przodem do mnie i zamiast dalej kierować się na środek parkietu, przystanęła wśród tych wszystkich tańczących ludzi.
- Nie ma sprawy, jest całkiem zabawny. I przystojny. - uśmiechnęła się szeroko, już po sekundzie poważniejąc. I w skupieniu przyglądając się mojej twarzy. "No brudny byłem, czy jak?" Automatycznie przejechałem dłonią po twarzy, żeby wytrzeć ewentualne maziaje. - No ale też się możesz nadać. - stwierdziła po chwili z lekkim niezadowoleniem.
- Nadać? - powtórzyłem jak echo, patrząc na dziewczynę z góry. "Do czego ja się miałem jej nadawać?"
- Za barem stoi taki ciemnowłosy chłopak w niebieskiej koszuli. - oznajmiła nagle. Szybko odwróciłem się do tyłu, żeby zobaczyć o kim mówi. - Tylko teraz nie patrz, no. - pociągnęła mnie za koszulkę tak mocno, że natychmiast wróciłem wzrokiem prosto na nią. "Chyba zadowolona nie była..." - Pracujemy razem i trochę mi się podoba. Ale jakoś mnie nie zauważa... - smutno zmarszczyła brwi, już po chwili uśmiechając się do mnie wdzięcznie. - Mógłbyś spędzić ze mną chwilę? Wiesz, jak zobaczy, że Harry Styles chce ze mną gadać...
- Chcesz wzbudzić w nim zazdrość? Mną? - prychnąłem, podnosząc brew w geście politowania. - Wiesz, że to szczeniackie? Na poziomie podstawówki. - władczo założyłem ramiona przed sobą, z bezczelnym uśmiechem przyglądając się reakcji dziewczyny. Nie była zadowolona. Spojrzała na mnie jak na mordercę, już po chwili wzruszając ramionami.
- Nie to nie, może Louis się zgodzi. - wyminęła mnie bez jednego spojrzenia i zaczęła się przeciskać między ludźmi z powrotem do baru. "Miałem przegapić najlepszą zabawę...?"
- Ktoś powiedział, że już wyrosłem z dziesięciolatków? - szybko złapałem ją za kraniec swetra, który miała na sobie i przyciągnąłem lekko do siebie. Uśmiechnęła się natychmiast, ale na wszelki wypadek wyrwała kawałek materiału z mojego uścisku i odsunęła się na bezpieczną odległość.
- Ale nie licz na coś w zamian. - wycelowała we mnie palec, dźgając mnie w sam środek klatki piersiowej. "Miło jak na kilka minut znajomości..." - To odpłata za rozbity telefon.
- Telefon ci odkupiłem, to ty sama go komuś oddałaś. - sprostowałem, łapiąc ją za dłoń i odsuwając od siebie. Kiedy tylko jej palec zniknął z powierzchni mojej klatki, poczułem ulgę. "Co za kobieta hoduje takie paznokcie..." Byłem pewien, że gdyby tylko przytrzymała tak dłoń dłużej, dokopałaby mi się do wnętrzności. - I nie rób ze mnie takiego materialisty, potrafię pomagać ludziom bezinteresownie. - westchnąłem, rozmasowując obolałe miejsce. - To co mam robić?
- Uśmiechaj się. - natychmiast szeroko się wyszczerzyłem. - Ale nie tak głupio. - dziewczyna spojrzała na mnie z dołu z widocznym rozczarowaniem.
- Inaczej nie potrafię. - próbowałem się bronić. Panna westchnęła tylko i machnęła ręką.
- Dobra, niech będzie.

"Nie ma to jak docenianie starań..."

*

Z minuty na minuty coraz intensywniej zastanawiałem się po kiego farfocla jestem potrzebny tej dziewczynie. Była zabawna, inteligentna, całkiem ładna... "No ten facet był chyba ślepy..." Ale żeby nie było, ja wcale nie narzekałem. Przecież przez jego głupotę bawiłem się niesamowicie. Brzuch mnie bolał ze śmiechu przez tę dziewuchę. A barman wcale mi nie pomagał, kiedy postanowiliśmy w końcu usiąść przy barze i wypić drinka, rzucał nam tak zazdrosne spojrzenia, że przez moment musiałem się zasłaniać rękami, żeby nie zaśmiać mu się prosto w twarz. Niestety, wszystko się skończyło kiedy Lou, jak się przedstawiła, opróżniła do połowy szklaneczkę, wyciszyła się niespodziewanie i jakby pozieleniała na twarzy.
- Ej, dobrze się czujesz? - położyłem dłoń na jej ramieniu, żeby móc ją złapać w razie gdyby miała się wywalić. Bo serio wyglądała tak, jakby zaraz miała strzelić orzełka.
- Nie. - na potwierdzenie tylko pokręciła głową i jakby bardziej zzieleniała. - Chyba będę rzygać.
- Po jednym drinku? - zdziwiłem się. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. No może oprócz tego, że Lou niebezpiecznie złapała się za brzuch. "Tylko nie tutaj..." W panice rozejrzałem się wokół siebie, jakby jakiś Superman miał nagle przylecieć. Nikt się nie pojawił. "Więc wychodzi na to Styles, że wszystko w twoich rękach..." 
- Chodź. - szybko zerwałem się z krzesła i złapałem ją za ramię, pomagając jej wstać. Nie była skora do pomocy, ale jakimś cudem udało mi się ją ściągnąć przybarowego stołka i bez uwagi innych wyprowadzić na korytarz. "Dwór czy łazienki...?" Wahałem się między świeżym powietrzem, a toaletą, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że na zewnątrz przez paparazzi moglibyśmy nie mieć spokoju. Więc po krótkiej walce z własnym sumieniem, wciągnąłem Rudą do babskiej toalety. Dosłownie w ostatniej chwili dopadła do jednej z toalet i zaczęła zwracać, co wypiła. "No pięknie..." Kucnąłem przy niej, lekko zdezorientowany. Nie wiedziałem co mam robić. Ostatecznie sięgnąłem dłonią do jej włosów, przytrzymując je na odpowiedniej wysokości, żeby przez to wszystko ich sobie nie zapaskudziła. Chyba moja pomoc nawet zdała egzamin, bo kiedy dziewczyna się uspokoiła i wyprostowała, spojrzała na mnie z wdzięcznością. Uśmiechnąłem się w odpowiedzi, obserwując jak w bladości, Lou ciężko oparła się plecami o ścianę.
- Lepiej? - ostatecznie siadłem na podłodze, naprzeciwko dziewczyny i spojrzałem na nią badawczo. Na pewno nie wyglądała gorzej niż przed tym wszystkim.
- Czuję się dziwnie... - dziewczyna podciągnęła kolana pod brodę i szczelnie objęła nogi ramionami. Wyglądała jak taka mała, zagubiona dziewczynka, którą naprawdę trzeba się zaopiekować. "I to miałbym być ja, tak? Człowiek co nawet sobą się zająć nie potrafi?" Westchnąłem, przeczesując włosy palcami. A kiedy wyprostowałem głowę, spojrzałem na dziewczynę uważnie.
- Piłaś coś wcześniej? - spytałem wprost. "No bo niemożliwe, żeby po połowie szklanki..."
- Na co dzień nie jestem taka fajna. - kiwnęła głową. "Czyli jednak..." - I bam! - machnęła ręką dla dramaturgii. - Prawda wyszła na jaw.
- Teraz pewnie wejdziesz w jakiś marudny stan? - podniosłem lekko kąciki ust, chociaż sytuacja wcale nie była zabawna.
- Uciekaj, póki masz szansę. - Ruda spojrzała na mnie wymownie. Mimowolnie poszerzyłem uśmiech i podniosłem tyłek z podłogi, stając nad dziewczyną.
- Chodź. - wyciągnąłem do niej rękę. Spojrzała na mnie z dołu wzrokiem pełnym zdziwienia, ale nie zareagowała. - Ktoś musi się tobą zaopiekować. Po alkoholu dla dziewczyny wszystko robi się niebezpieczne. Odwiozę cię. - przekonywałem, ale żadnego skutku to nie przyniosło.
- Nie musisz, naprawdę. - dziewczyna pokręciła głowa. - Sama potrafię o siebie zadbać.
- Nie mówię, że nie. - westchnąłem, cierpliwie nie ruszając się z miejsca. - Ale cię przecież nie zostawię. Zżarłoby mnie sumienie, gdyby potem coś ci się stało.
- Gdybym teraz poszła sama i by mnie zgwałcili, zabili i zakopali pod drzewem, to byś się martwił o swoje sumienie? - Lou posłała mi oburzone spojrzenie. - To egoistyczne.
- Podaj mi swój adres. - zażądałem mocniej, jakoś nie umiejąc jednak spoważnieć. I może właśnie ten durny uśmiech na mojej gębie był przyczyną tego, że dziewczyna mnie kompletnie olała...
- Wolnego, chłopcze. - sapnęła po chwili. - Ja nie jestem taka głupia jak wyglądam. Wiem kim jesteś. Wiem, że każdy twój krok śledzi setka paparazzi. Mi się nie uśmiecha być jutro na wszystkich okładkach durnych gazetek jako dziewczyna u której spędziłeś noc.
- Okej... - powoli kiwnąłem głową i poszukałem w umyśle innych rozwiązań. - To mam cię zabrać do siebie? - palnąłem po chwili.
- Ludzie serio myślą, że jesteś inteligentny? - Lou zmrużyła oczy. "No i jak ja mam się nie śmiać?!"
- Dwa kroki na górę. - westchnąłem, próbując zachować powagę. Niestety, byłem marnym aktorzyną... - Żaden paparazzo nawet nie mrugnie, jak już będziemy w pokoju. I daję ci gwarancję nietykalności. - zapewniłem, w razie gdyby niechęć do obcego faceta tak ją powstrzymywała. I to chyba było to, bo Lou w końcu spojrzała na mnie z wahaniem w oczach. Na wszelki wypadek wyszczerzyłem się zachęcająco. "No dajesz dziewczyno, bo mi się argumenty pokończyły..."
- No to mi jeszcze musisz pomóc wstać. - westchnęła w końcu i wystrzeliła z ręką w górę. Chwyciłem ją szybko i w sekundę postawiłem dziewczynę na nogi. "Chwiejne nogi..."
- Dasz radę sama iść? - spytałem z powątpiewaniem, widząc jak Lou zaczęła się niebezpiecznie chybotać, kiedy tylko odsunąłem się od niej.
- Mam dwie nogi, tak? - spojrzała na mnie niechętnie. I jak na życzenie prawie się wywaliła. W ostatniej chwili złapała się umywalki.
- Nogi masz, ale błędnik mógł ci się popsuć. - stwierdziłem, łapiąc ją ramieniem w talii. Nie opierała się, ale posłała mi odpowiednie spojrzenie.
- Nie mam pojęcia co ty do mnie powiedziałeś. - rzuciła, kiedy prowadziłem ją na schody.
- No tak, TY NIE BYĆ STĄD. - prychnąłem, na wspomnienie naszego pierwszego spotkania. - A skąd właściwie jesteś? - zapytałem dla zmiany tematu.
- Z Polski. - usłyszałem, ku swojemu zdziwieniu. Nawet nie wiem dlaczego.
- Z Polski? - powtórzyłem dla pewności.
- Tak, jestem Polką. - Lou kiwnęła głową. - Nie musisz mówić, że kojarzysz. I tak wiem, że nie.
- Kojarzę. - rzuciłem szybko, na obronę. Dziewczyna powoli odwróciła głowę w moją stronę i zamrugała parę razy powiekami.
- Zapomnij o Skłodowskiej-Curie, Wałęsie, Janie Pawle II, Chopinie...
- Chopin był Polakiem? - przerwałem jej. "No głowę bym sobie dał uciąć, że to Francuz..." I chyba bym tę głowę stracił, sądząc po pełnym politowania spojrzeniu dziewczyny.
- Jak ty zdałeś szkołę... - westchnęła, kręcąc głową.
- Prawie na samych piątkach. - zapewniłem.
- Musiały być nieźle naciągane, co? - spytała z wyraźnym wyzwaniem w głosie. Uśmiechnąłem się, odstawiając ją pod ścianę, bo akurat doszliśmy pod drzwi mojego pokoju.
- Zapraszam. - wskazałem dłonią na wnętrze pokoju. Dziewczyna powoli i bardzo niechętnie minęła mnie, wchodząc do środka. Ja zaraz za nią, od razu szczelnie zamykając za nami drzwi. - Tam jest prysznic, gdybyś chciała. - wskazałem dłonią na łazienkę. - Ja ci zaraz znajdę coś do przebrania... - zostawiając zszokowaną dziewczynę na środku pokoju, podszedłem do walizki, przerzucając jej wnętrze. Szybko znalazłem jakiś większy podkoszulek. "Chyba wystarczy..." Zerknąłem kątem oka na dziewczynę. Była niższa ode mnie o jakieś 10 cm, więc koszulka spokojnie sięgałaby jej do połowy ud. "A ty zboczeńcu najwyżej nie będziesz się gapić..." - Trzymaj. - wyprostowałem się w końcu i podchodząc do Lou, wręczyłem jej ciuch.
- Ja nie... - westchnęła, patrząc na mnie pełna wątpliwości. "No czy ja jej się tu oświadczałem?"
- Już to chyba przerabialiśmy. - uśmiechnąłem się szeroko.
- I gdzie niby mam spać? - spytała całkiem logicznie.
- No tu. - wskazałem na swoje łóżko.
- A ty? - Ruda spytała z jawną paniką w głosie. Nie mogłem powstrzymać prychnięcia śmiechem.
- Mam całą podłogę. Myślę, że jakoś dam radę. - powoli kiwnąłem głową z przekonaniem. W przeciwieństwie do Lou, która w sekundę wyrwała do drzwi.
- Nie, ja jednak wracam do siebie. - stwierdziła, prawie chwytając za klamkę.
- Super, przynajmniej mnie nie połamie przy spaniu. - natychmiast doskoczyłem do niej. - To jaki adres? - spojrzałem na dziewczynę pytająco. Westchnęła z rezygnacją i odsunęła się od drzwi. - Tak myślałem, zapraszam do łazienki. - złapałem ją za ramiona i na powrót wciskając jej w ręce koszulkę, popchnąłem ją delikatnie w odpowiednie miejsce. Z lekkimi oporami, ale Lou w końcu zniknęła w łazience. "No dobra geniuszu, co teraz zrobisz ze sobą...?" Drapiąc się po lokach, rozejrzałem się wokół siebie. "Gdyby przesunąć stolik, nawet bym się zmieścił..." Szybko wziąłem się więc za przemeblowywanie pokoju i układaniu sobie gniazdka na ten wieczór. Szusując na kolanach, rozłożyłem na podłodze koc, żeby było miękko, jako poduszkę ustawiłem sobie walizkę, a do przykrycia... "No właśnie, czym ja się przykryję?" Siadłem na nogach, w zamyśleniu patrząc na łóżko. "Trudno, ukradnę jej prześcieradło..." Wzdychając głęboko, wziąłem się za rozbebeszanie jej łóżka. W sumie mojego, ale i tak czułem się dziwnie. Tak dziwnie, że poczułem się zobowiązany coś powiedzieć.
- Wydaje mi się, że ten twój barman widział jak razem wychodziliśmy. - rzuciłem głośno, żeby Lou na pewno mnie usłyszała. - Zadowolony nie był, więc randkę masz gwarantowaną.
- Ja i tak nie chodzę na randki. - usłyszałem zza drzwi. Zdążyłem spojrzeć na nie zdziwiony, kiedy nagle się otworzyły i stanęła w nich dziewczyna. Ubrana w mój podkoszulek, który, tak jak przewidywałem, sięgał jej tylko do połowy ud. I to ją wyraźnie krępowało, bo dociskała do siebie kupkę swoich ubrań. Żeby jej jeszcze bardziej nie peszyć, wbiłem zdziwione spojrzenie prosto w jej twarz. "Zaraz, ale o czym ona...?"
- Słucham? - zmarszczyłem brwi, kiedy dokładnie dotarło do mnie to, co właśnie usłyszałem.
- Nie chodzę na...
- Zrozumiałem. - wciąłem się jej w słowo. - Ale po co było to wszystko? - pisnąłem, kompletnie nic już nie rozumiejąc.
- Gorszy dzień. Chciałam się dowartościować, gdyby jednak mnie zaprosił. Ale i tak bym odmówiła. - dziewczyna po prostu wzruszyła ramionami i odprowadzana moim zdziwionym spojrzeniem, zwyczajnie usiadła na łóżku. - I jestem pijana. Po pijaku człowiekowi odwala.
- Jesteś najdziwniejszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. - stwierdziłem, przeczesując włosy palcami. - Najpierw mnie nękasz, że mam ci pomóc, a teraz tak łatwo odpuszczasz? Gdzie tu sens?
- W gorszym dniu, mówiłam ci.
- No to dawaj. - usiadłem po turecku i spojrzałem na nią wyczekująco. - Opowiedz mi.
- No chyba oszalałeś. - Lou zmarszczyła czoło. - Nie znamy się. - "No ciekawe..."
- A mimo to siedzisz na moim łóżku, w moim pokoju, w mojej koszulce. - zauważyłem. Dziewczyna spojrzała na siebie i natychmiast się poderwała. - Żartowałem, siedź. - zatrzymałem ją ruchem ręki. Niby usiadła, ale jakoś tak nienaturalnie wyprostowana. - Poza tym nieznajomemu się najlepiej opowiada. Potem nasze drogi się rozejdą i ten... No i zrobi ci się lżej. - stwierdziłem z przekonaniem.
- Nie będę cię zanudzać. - dziewczyna tylko smutno pokręciła głową.
- A ja chcę, żebyś mnie zanudziła. Może szybciej mi się uśnie. - wyszczerzyłem się na zachętę. - Nikomu nie wygadam, słowo honoru. - w razie czego spoważniałem i posłałem Lou odpowiednie spojrzenie. Westchnęła, ale zaczęła mówić. Niewyraźnie i z przerwami, ale przynajmniej w ogóle. Opowiadała o tym, że pracuje w tym hotelu jako pokojówka. I że jest taka dziewczyna, jej rówieśniczka, która traktuje ją jak kogoś gorszego z racji narodowości. Potem przeszła do historii o tym jak tu się znalazła. Sama, nawet nie musiałem pytać. Dowiedziałem się przynajmniej, że po przyjeździe zatrzymała się w jakimś pensjonacie, a jak zaczęło jej braknąć kasy na płacenie dniówek, właścicielka zaproponowała jej pracę. A później poleciła ją tutaj. Lou rozgadała się na tyle, że podzieliła się ze mną historią o swoim tacie, który zginął w wypadku w połowie pierwszej klasy licealnej. Prawie się przy tym popłakała, zwłaszcza kiedy mówiła o reakcji innych, którzy zaczęli traktować ją jak trędowatą. To podobno dlatego przestała wychodzić, umawiać się... "Jak na przykład z barmanem..." A kiedy łzy zaczęły ją już dusić za gardło, zamilkła ostatecznie i tylko gapiła się przed siebie smutnym wzrokiem.
Sam nie wiedziałem co powiedzieć. Czułem się dziwnie z tym wszystkim co usłyszałem. Współczułem dziewczynie, fakt. Ale nie wiedziałem jak to wyrazić. A ta idiotyczna cisza, która wciskała mi się w mózg wcale nie pomagała mi się skupić. "Powiedz coś, idioto..." Chrząknąłem w końcu na odwagę i przybliżyłem się lekko do niej. Chciałem nawet wziąć ją za rękę, ale wcale nie wiedziałem czy by sobie tego życzyła, więc zatrzymałem łapska przy sobie. I tylko uśmiechnąłem się współczująco.
- Przykro mi. - stwierdziłem bardziej ochrypłym głosem niż zazwyczaj.
- Zdarza się, co poradzić. - Lou wzruszyła ramionami, nawet na mnie nie patrząc.
- Ale wiesz, że nie możesz całe życie się chować, prawda? Musisz kiedyś wyjść do ludzi. - stwierdziłem cicho i cholernie niepewnie. "Bo kim ja byłem, żeby dawać jej rady...?"
- Czasami mam ochotę, ale... - Lou westchnęła, niepewnie bawiąc się swoimi dłońmi, które oparła na kolanach. - Boję się, że jak już pójdę na imprezę to będę sobie wyrzucać, że nieodpowiednio opłakuję ojca.
- Jak nieodpowiednio? Bardzo odpowiednio. Bardziej się już nie da. - stwierdziłem gorączkowo, widząc, że moja gadka przynosi jakiś efekt. "Może akurat uda mi się spełnić jakiś dobry uczynek...?" - Najważniejsze, że nadal o nim myślisz. Ale musisz też zacząć żyć na swoje konto. - rzuciłem, znów ściszając głos.
- To nie jest łatwe. - Ruda pokręciła głową, zdecydowanym gestem przeczesując palcami swoje długaśne włosy.
- Podejrzewam, że nie... - zgodziłem się, bo nie wiedziałem jak zareagować. Przecież nie wiedziałem co ona może w takim momencie czuć. Ona, całkowicie samotna dziewczyna w moim wieku. "No ja bym chyba oszalał od tego wszystkiego..." Tak, w pewien sposób podziwiałem jej postawę. Że miała jeszcze siłę walczyć. "Tylko niech jeszcze znajdzie w sobie siłę, żeby normalnie żyć..." - O, co lubiliście robić tak razem? - spytałem po chwili, uśmiechając się zachęcająco. - Gdzie najczęściej chodziliście?
- Na koncerty. - dziewczyna popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
- I super. - kiwnąłem głową, szczerząc się już na całego. - Jutro przyjdziesz na nasz koncert.
- Nie mam biletu. - Lou podniosła brew. - I kasy, żeby za niego zapłacić.
- Znasz mnie, to najważniejsze. - stwierdziłem z przekonaniem. - Zobaczysz, rozerwiesz się. Będzie fajnie. - rzuciłem wesoło. Dziewczyna wprawdzie na mnie spojrzała, ale jakoś tak bez uśmiechu. "No co jest, no..." - No to teraz mały przytulas na zawarcie umowy i spać. - podniosłem się na kolana. "Jeśli to nie poskutkuje..." - Jutro będziesz mieć ogromnego kaca... - mruknąłem gdzieś w jej włosy. Przy okazji najadłem się trochę tego czegoś i zdecydowanie mogłem stwierdzić, że smaczne to to nie było. Ale przynajmniej delikatnie rozruszało dziewczynę.
- Nie mów mi o tym, proszę cię. - prychnęła, odsuwając się ode mnie po chwili.
- Dobranoc. - wyszczerzyłem się do niej szeroko i wstałem z podłogi, podchodząc do wyłącznika światła. Zanim ciemność zapanowała w pokoju, kątem oka zauważyłem jak Lou pakuje się pod kołdrę i układa najwygodniej jak umie na poduszce. Miałem ochotę dokładnie na to samo. Dlatego korzystając ze światła księżyca, szybko odnalazłem drogę do tego swojego posłania i nawet nie marząc o prysznicu, po prostu się położyłem. Na plecach, przez moment wgapiając się w sufit i układając sobie wydarzenia z dzisiejszego wieczora w głowie. Nie wyszedłem jednak nawet z pierwszego, kiedy łóżko skrzypnęło poważnie i nagle sufit przysłoniła mi ruda głowa. Patrząca na mnie z żywym zainteresowaniem.
- Harry... - zaczęła szeptem, zupełnie jakby w tym pokoju spał ktoś jeszcze. - Bo ty jesteś Anglikiem, prawda?
- Całe życie wydawało mi się, że tak. - kiwnąłem głową, zaintrygowany. - A co?
- Zawsze chciałam coś zrobić z Anglikiem. - Ruda wyszczerzyła się niespodziewanie. "COŚ?!"
- Co? - chrząknąłem, próbując odsunąć od siebie setkę durnowatych pomysłów, których ta dziewczyna NA PEWNO nie dopuściłaby się ze mną po jednym dniu znajomości. "Zboczeniec..."
- Powiedz: chrząszcz brzmi w trzcinie. - zatrzeszczała nagle czymś niezrozumiałym. Zmarszczyłem brwi, próbując powtórzyć to w myślach, ale nic z tego.
- Jesteś pijana. - stwierdziłem w końcu, dla zachowania honoru.
- No powiedz. - Ruda była nieustępliwa.
- Nie będę nic mówić. - prychnąłem, zakładając ręce przed sobą. - To nie są nawet słowa.
- Tchórz. - dziewczyna spojrzała na mnie z poczuciem wyższości. Już miałem nawet się poddać jej manipulacji, ale stwierdziłem, że durnia robić z siebie nie będę.
- Spać. - skinąłem tylko głową na górę. Podziałało, bo już po chwili głowa dziewczyny zniknęła mi z pola widzenia. Za to po sekundzie pojawiła się tam poduszka. "Co do...?"
- Masz to. Ja i tak nie używam poduszki. - usłyszałem zanim zdążyłem zapytać. I nawet nie zamierzałem się wykłócać, moja walizka nie była aż tak wygodna.
- Dzięki. - rzuciłem, sięgając po poduszkę i ku błogości dla mojego karku, układając ją sobie pod głową. "Jak miło..."
- To ja dziękuję. - głos Rudej rozniósł się po chwili echem po pokoju. Zabrzmiało naprawdę przyjemnie...

*

Obudziło mnie chrapanie. Znaczy na początku myślałem, że w pokoju zalęgł mi się jakiś misio Grizzly i dopiero po głębszym zastanowieniu udało mi się dojść do wniosku, że to nie chłopaki wywieźli mnie wgłąb jakiegoś opuszczonego lasu w momencie gdy sobie smacznie spałem, a po prostu wieczorem natknął mi się niespodziewany gość. Który niesamowicie chrapał... "Ta dziewczyna jest zadziwiająca..." Uśmiechnąłem się pod nosem na wspomnienie dziwacznego wieczora. I natychmiast poszerzyłem uśmiech, kiedy z jej gardła wyrwał się kolejny dziwaczny dźwięk. Mimo wszystko postanowiłem się oddać czemuś innemu, niż wsłuchiwanie się w jej koncerty, więc podniosłem się do pozycji siedzącej, powoli roztrzepując splątane po śnie loki. Nie przyniosło mi to zbyt wiele porannej energii, ale to zawsze dawało kilka dodatkowych sekund w ciepłym łóżku, zanim trzeba było wstawać. "No albo na podłodze..." Wzdychając, rozprostowałem połamany od twardego podłoża kręgosłup i wyciągając się, sięgnąłem po walizkę, która nadal znajdowała się całkiem niedaleko mnie. Pogrzebałem w niej chwilę, wynajdując jakieś ciuchy na przebranie i zgarniając je w łapkę, pognałem do drzwi łazienki. Bo tak coś czułem, że olewanie wieczornej toalety wychodziło mi już z ciała niezłym smrodem. "A przecież nie będę straszyć dziewczyny jak już się obudzi..." Wraz z myślą o niej, mimowolnie spojrzałem na Lou. Leżała rozwalona na łóżku, z każdą kończyną w innym kierunku. Włosy kompletnie pomotały się jej przy głowie, co dawało przezabawny efekt. Przez moment stałem tak, z durnym uśmiechem na facjacie, walcząc wewnętrznie czy to ładnie byłoby jej zrobić zdjęcie czy nie. Ostatecznie doszedłem do wniosku, że pewnie nie chciałaby pozować z koszulką prawie już w całości odsłaniającą długie nożyny, która na dodatek zabawnie zsunęła się z jej ramienia. "Cóż, możesz tylko zazdrościć barmanowi, Styles..." Kręcąc głową, ostatecznie zniknąłem za drzwiami łazienki, gdzie od razu wskoczyłem pod prysznic. Chcąc zetrzeć z siebie brudy wczorajszej imprezy, szybko odkręciłem wodę. Ciepła woda kojąco zadziałała na moje obolałe mięśnie. "Cholernie przyjemnie..." Postałem tak chwilę, kompletnie nic nie robiąc i myśląc o pierdołach. A kiedy mi się znudziło, wziąłem się w końcu za odświeżanie. Ze skórą poszło szybko, małe, hotelowe mydełka całkiem nieźle zdawały egzamin, czego niestety nie mogłem powiedzieć o równie małych szamponikach. Z moją szopą na głowie mogłem się nimi co najmniej podetrzeć, a i tak by pewnie nie starczyło. Dlatego zawsze woziłem ze sobą szampon...
...który teraz niestety został w walizce. "No cholera jasna..." Wzdychając niecierpliwie i zakręcając wodę, sięgnąłem po ręcznik i dla świętego spokoju dziewczęcia wylegującego się w moim łóżku, owinąłem nim biodra. Pobieżnie, bo przecież wychodziłem tylko na chwilę. Nawet nie zawróciłem sobie głowy wycieraniem. Wprawdzie ciągnęła się za mną mokra plama, ale miałem to gdzieś. "Woda to woda, kiedyś przecież wyparuje..." Roztrzepując palcami mokre włosy, wyszedłem do pokoju, kierując się ku walizce...
...i nagle coś pociągnęło mnie do tyłu. "Co cholera?!" Runąłem jak długi, robiąc przy tym kupę hałasu. Próbowałem się wyratować, ale nie miałem nawet o co. Dopiero gdy siedząc na podłodze, rozejrzałem się wokół siebie, zorientowałem się, że drzwi przycięły mi ręcznik. Natychmiast poderwałem się do góry, próbując wyrwać ręcznik z drzwi. Ale w żadną stronę nie szło, materiał przyblokował zamek i nawet nie dało się go otworzyć. Zacząłem szarpać na oślep, przeklinając pod nosem złośliwość rzeczy martwych. "Czy ukatrupionych przeze mnie, jeśli nie zaczną współpracować!"
- Co tu się... - usłyszałem niespodziewanie głos z łóżka i chyba spanikowałem. "No przecież ona nie może mnie..."
- Nie patrz! - pisnąłem ostrzegawczo, ale było już za późno. Dziewczyna zerknęła zaspana w moją stronę, wybałuszyła oczy jak na kreskówkach, a potem przytknęła dłonie do twarzy i opadła z powrotem na poduszkę. A już po chwili zaczęła się histerycznie śmiać... "No serio, szalenie zabawne..." Z nerwem wyrwałem w końcu ręcznik z pułapki, odblokowując przy tym drzwi. Średnio mnie to ucieszyło, biorąc pod uwagę echo śmiechu, roznoszące się po pokoju.
- O matko, wypaliło mi oczy... - usłyszałem po chwili głębokie westchnięcie. Mimo wszystko uśmiechnąłem się pod nosem.
- No bez przesady, aż tak źle chyba nie wygląda... - rzuciłem żartobliwie, zerkając na dziewczynę, kiedy już owijałem się szczelnie ręcznikiem.
- Przestań! - Lou natychmiast pisnęła i jeszcze bardziej zakryła twarz rękoma. - Chcę zapomnieć...
- Ja też. - zaznaczyłem od razu, ruszając do tej walizki, skoro już byłem na miejscu. - Wyśmiewanie w takiej sytuacji jest bardzo niefajne. Mogłem wpaść w kompleksy.
- Ja nic nie widziałam, okej? Tego się trzymajmy. - dziewczyna westchnęła ciężko i przesunęła dłonie na czoło. - Jezu, moja głowa. Przez ciebie mnie jeszcze bardziej boli.
- Mówiłem, żebyś nie patrzyła. - odparłem, grzebiąc w walizce w poszukiwaniu szamponu. Którego, co najśmieszniejsze, wcale nie znalazłem. "No uduszę tego, co mi go podprowadził..."
- To był odruch... Nigdy więcej na ciebie nie spojrzę, obiecuję. - usłyszałem tymczasem głos Lou. I zaśmiałem się mimowolnie.
- Ej, umówiliśmy się dzisiaj na koncert. - odrzuciłem walizkę w kąt i podnosząc się na równe nogi, ruszyłem do łazienki.
- Nie idę na żaden koncert. - głos Lou przebił się zza drzwi, które właśnie zamknąłem.
- Mówiliśmy o tym wczoraj. - rzuciłem głośniej, pobieżnie się wycierając i nakładając na siebie wcześniej przygotowane ciuchy. Na wszelki wypadek zmoczyłem też świeży ręcznik zimną wodą, z którym już po chwili podszedłem do Lou. Niechętnie, ale zerknęła na mnie kątem oka i sięgnęła po kompres, od razu przykładając go do czoła.
- Dzięki. - westchnęła szybko zamykając oczy. W sumie nie wiedziałem jak to interpretować, ale mimo wszystko mnie to rozbawiło. - Sam widzisz, mam kaca. Nie nadaję się na imprezy.
- Do wieczora ci przejdzie. - usiadłem na skraju łóżka, tuż przy jej nogach, w które po chwili trąciłem ją zachęcająco. - No weź, przyjdziesz, zobaczysz jak gramy...
- Wiem jak gracie. - dziewczyna niepewnie zerknęła na mnie zza wielkiego okładu. - Znam was od X Factora.
- Jesteś fanką? - zdziwiłem się szczerze.
- W życiu bym się tak nie nazwała. - Lou zaznaczyła od razu. - Po prostu nie sposób na was nie trafić.
- No i świetnie, będziesz sobie mogła pośpiewać do naszych piosenek. - uśmiechnąłem się szeroko. Dziewczyna przez moment trawiła moją wypowiedź, mrugając parę razy powiekami.
- Nie. - rzuciła w końcu bardzo dokładnie i bardzo wyraźnie.
- Nie zaczynaj znowu. - westchnąłem, garbiąc się lekko. Na dziewczynie nie zrobiło to większego wrażenia. Dlatego w akcie desperacji, sięgnąłem po laptop, który wczoraj zostawiłem na stoliku obok i szybko rozłożyłem go na kolanach. - Dobra, nie chcesz do nas... Jest kupę innych zespołów, co dzisiaj grają w Londynie. - kiedy sprzęt się załadował, kliknąłem w ikonkę internetu, żeby sprawdzić dzisiejszy repertuar koncertowy.
- Nie pójdę na żaden koncert, no czy ty mnie nie rozumiesz. - dziewczyna aż rzuciła mnie mokrą szmatą. Plasnęło o policzek i nieprzyjemnie zawiało chłodem, ale nawet to mnie nie zraziło.
- Nie. To ty mnie nie rozumiesz. I jesteś cholernie uparta. - szybko starłem wodę z twarzy i uśmiechnąłem się do dziewczyny radośnie. - Jaki jest twój ulubiony zespół?
- Happysad. - westchnęła kapitulacyjnie. "Że jak?"
- Co? - zmrużyłem oczy, patrząc na nią dociekliwie. Mimo bólu w oczach, wyszczerzyła się zadziornie.
- A, sam widzisz. - prychnęła. - Nawet nie wiesz co to jest.
- Ty specjalnie się ze mną droczysz. - zauważyłem.
- Nieprawda. - Lou od razu się zapowietrzyła. - Kocham Happysad. Mają cudowne piosenki.
- No zobaczymy. - skinąłem głową, wchodząc na youtube'a. - Podaj jakiś tytuł. - dziewczyna sypnęła czymś, co słowo daję, że brzmiało tak samo jak to wczoraj. Więc tylko spojrzałem na nią z politowaniem. - A tak, żebym zrozumiał?
Lou westchnęła ciężko, ale przeliterowała mi wszystko po jednej literce. Chociaż dla mnie nawet w całości "taka woda byc" nie miało żadnego sensu. "Co za dziwny język..."
- Co to znaczy? - zapytałem dla pewności, zanik kliknąłem ENTER. Ta dziewczyna była dziwna i w zasadzie nie wiedziałem, czy mi tu nie wyskoczy nagle z jakimiś porno-piosenkami. Nawet jeśli zupełnie nie wydawała się być tak zboczona.
- Sprawdź sobie w tłumaczeniu. - prychnęła tylko, na powrót przyciskając dłonie do głowy.
- Jaka ty jesteś pomocna... - westchnąłem, szukając w Googlach dobrego tłumaczenia piosenki
- Zaraz będziesz chciał znać tekst, a mi mózg za bardzo paruje, żeby się z tym męczyć. - dziewczyna stwierdziła wyniośle, pocierając dłońmi czoło. "No współczuję bólu głowy..."
- Chcesz coś na kaca? - spytałem przyjaźnie, wpatrując się w ekran, żeby załączyć odpowiedni filmik.
- A istnieje jakieś skuteczne lekarstwo? - chociaż nie patrzyłem, wyraźnie czułem jak Lou na mnie spogląda.
- Nie sądzę.
- To co się głupio pytasz. - dziewczyna sapnęła pod nosem. Naprawdę chciałem jej pomóc na głowę, ale kompletnie nie wiedziałem jak. Dlatego skupiłem się na piosence, która w końcu rozbrzmiała w głośnikach powolnym rytmem i zacząłem czytać tłumaczenie tekstu. "Nieźle się to sklejało..."
- Całkiem niezły ten...
- Ciii... - dziewczyna szepnęła niespodziewanie i machnęła na mnie ręką. - Po prostu słuchaj. - stwierdziła półgłosem. Sam nie wiedziałem co lepsze. Czy oddawanie się piosence, która rzeczywiście brzmiała całkiem nieźle, czy raczej patrzenie na dziewczynę, która bezgłośnie powtarzała słowa za wokalistą, uśmiechając się przy tym delikatnie. "DRUGIE, BARANIE, WYBIERZ DRUGIE!" - Przez ciebie zatęskniłam za polskimi imprezami studenckimi... - niespodziewanie otworzyła oczy i spojrzała na mnie z urazą. Natychmiast odwróciłem wzrok, udając, że gapię się w ekran.
- Studenckimi? - zauważyłem głupio. "No jakbyś ty, aniołku jeden nie bawił się ze studentami przed X Factorem..." - Wczoraj mi mówiłaś, że jesteś z tego samego roku co ja.
- Oj, to tak tylko z nazwy... - westchnęła. - Imprezy są otwarte dla wszystkich.
- Wbijałaś się na imprezy studenckie? - zaśmiałem się, tak dla podpuszczenia dziewczyny. Wzięła nawet głęboki wdech, żeby coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnowała.
- To było dawno. - stwierdziła cicho.
- No to ci dzisiaj przypomnę. - wyszczerzyłem się do niej, układając już w głowie plan jak ją zaciągnę na nasz koncert i pokażę jej co to znaczy się dobrze bawić. Choćby się miała i nogami zapierać... Albo ciskać we mnie takim spojrzeniem jak teraz.
- Jesteś uparty jak osioł.
- Bo masz, złotko, zbyt wyszczekany charakterek jak na dziewczynę, co się chowa w czterech ścianach.
- Nie znasz mnie. - Lou praktycznie na mnie warknęła.
- Sama potwierdzasz moje teorie. - zaśmiałem się. Dziewczyna od razu zmierzyła mnie wzrokiem.
- Ja nie lubię imprez, wiesz? Za dużo ludzi. Ja wolę książki. Książki są fajne.
- Super, masz wiedzę teoretyczną, teraz czas na praktykę. - kiwnąłem przesadnie głową.
- Za bardzo mnie boli głowa, żebym mogła się z tobą kłócić. - dziewczyna zamknęła oczy, układając ramiona na czole. "No biedactwo..."
- No to idź spać. Do 20 musi ci to przejść. - stwierdziłem, na równi z jej pomrukiwaniami. I chociaż nie znałem tego jej języka, byłem pewny, że właśnie nieźle mnie przeklęła. "Wariatka..."


Tak, ja wiem, że to strasznie naciągane i przesłodzone, ale takie właśnie ma być. Durny, typowy początek ich znajomości, żebym mogła ją niebanalnie skończyć. Z drugiej strony to też lekki eksperyment, połączyłam wszystko to, co znajduje się w prawie każdym poznaniu się Jego i Jej w ff i jestem ciekawa jak zareagujecie :) Mam nadzieję, że nikt się nie zanudził czytając powyższe :)

środa, 11 czerwca 2014

39.


Tym razem rozdział dedykuję Tusiakowi. Wiem, że cierpiałaś z powodu niedoboru Neve, no to już masz :) Mały przedsmak :)

- Więc...? - rzuciłem głośno, chcąc odblokować Gemmę w tym jej nagłym odlocie. Nie wiem co jej się stało, ale zamiast odpowiedzi na moje pytanie otrzymałem tylko zawieszoną siostrę, która gapiła się bezmyślnie przed siebie od kilku minut. "A jak się jej coś przegrzało?" - Gems... - lekko trąciłem ją łokciem w bok. Na szczęście się ocknęła.
- Em... - chrząknęła, rozglądając się wokół siebie, jakby nie wiedziała gdzie jest. Dopiero po paru sekundach skupiła wzrok na mnie. - Po prostu zaczęłyśmy gadać. I potem samo poszło. - uśmiechnęła się lekko. - Wiesz, wystarczy ją rozgadać, a potem człowiek się zakochuje. Znaczy no... - wyraźnie się zmieszała, na moment odwracając spojrzenie. - Wiesz o co mi chodzi?
- Z grubsza. - powoli kiwnąłem głową. "Tylko co ona przede mną ukrywała...?"
- Sam doskonale powinieneś to wiedzieć, w końcu po jednej rozmowie zaprosiłeś ją już do swojej sypialni...  - stwierdziła pewnie. "Zbyt pewnie..."
- I tak była zapatrzona w barmana. - palnąłem automatycznie, patrząc na siostrę z podejrzeniem. A kiedy zrozumiałem co właśnie mi się wyrwało, od razu zmarszczyłem brwi. "No i skąd ja to wiem?"
- Co? - Gemma też była zdziwiona.
- Spędziła ze mną ten wieczór, żeby wzbudzić zazdrość w barmanie. - powiedziałem powoli, z coraz większym zaskoczeniem dla samego siebie.
- Wiem przecież. - siostra od razu się uniosła. - Ale ja ci o tym nie mówiłam. Przypomniałeś sobie?
- Coś mi chyba świta w głowie. - uniosłem dłoń do czoła, rozmasowując je powoli. "Chyba znowu zaczynała mnie boleć głowa..."
- No widzisz, kolejne wspomnienie do kolekcji. - Gemma tymczasem się rozpromieniła i poklepała mnie z radością po ramieniu. - Niedługo wszystko sobie przypomnisz i nie będziesz mnie już męczyć. To ja może zrobię jakąś kolację, co? - niespodziewanie podniosła się z krzesła i stanęła nade mną jak kat nad grzeszną duszą. - A ty lepiej już tego nie czytaj. - z zamachem zamknęła laptop. "W sumie racja..." - I się nie zadręczaj, bo nie ma czym. Lou i tak to nie obchodziło, póki czuła, że ma ciebie. Zresztą... - zawahała się, po czym szybko kucnęła przy ostatniej szufladzie biurka. Usłyszałem skrzypnięcie, kiedy powoli ją otwierała. - Trzymaj. - niespodziewanie się wyprostowała, kopniakiem zamykając szufladę i wręczyła mi stertę papierzysk. "Że co to niby miało być?" - Nie czytałam, raz Lou chowała tu przy mnie jedną kopertę. Niezły z ciebie romantyk, wiesz? - uśmiechnęła się pod nosem, czochrając mi włosy. "No czy ja psem jestem?" Odsunąłem się natychmiastowo, miażdżąc ją spojrzeniem, aż do momentu kiedy już wyszła z pokoju. A kiedy zostałem sam, skupiłem się na kartkach, które wciąż trzymałem w dłoniach. "No po co ona mi to dała?" Przełknąłem głośno ślinę, jakby z obawą. Nie miałem pojęcia czego miałbym się spodziewać po tym czymś. I to w dodatku w takiej ilości. "Ciekawe co to jest..." Zabrałem z wierzchu podwójną kartkę, wyrwaną żywcem z zeszytu, resztę odkładając na biurko. Lekko się przestraszyłem, widząc ciąg liter wypisanych moim charakterem pisma, ale odważnie wczytałem się w treść.

"Skarbie Ty mój najdroższy,
w ogóle nie dajesz mi od siebie odpocząć na tyle, żebym mógł spokojnie coś napisać. Jednak kiedyś ludziom było łatwiej pokazywać romantyzm. Nie wysyłało się sms'ów, nie gadało się przez skype'a, nie dzwoniło się co pięć minut, to i list miał odpowiednią treść... A co ja mam zrobić? Teraz to nawet nie mam pomysłu co mógłbym ci napisać. No i ręka mnie już boli, napisałem już 67 słów. RĘCZNIE. To już samo w sobie jest męczące, więc może po prostu doceń moje starania? I tak na wszelki wypadek, gdybym przypadkiem zapomniał ci to dzisiaj powiedzieć..."

Ze ściśniętym sercem patrzyłem na późniejszą lawinę Kocham Cię, ciągniętą dokładnie przez trzy i pół strony. A ostatnie, najmniejsze, było napisane ołówkiem, pod którym pojawił się dopisek.

"A to tak, żebyś sobie wyobraziła, że Cię przytulam i Ci to szepczę prosto do ucha...
H."

Nawet nie wiedziałem co myśleć. Serce jakoś tak niespodziewanie mi przyspieszyło. Czułem się... dziwnie. Trochę jakby wytrącony z równowagi. "Wysyłałem jej listy... MIŁOSNE LISTY." Niby nic dziwnego, faceci czasem tak robią, chcąc sprawić przyjemność dziewczynie. Ale jeszcze nigdy żadna panna nie zawróciła mi w głowie na tyle, żebym zaczął przelewać myśli na papier i jeszcze jej te myśli wysyłać. "I co ona ze mną zrobiła?" Zanim odpowiedź zdążyła mi przyjść do głowy, ze ściśniętym gardłem sięgnąłem po kolejną kartkę.

"Skarbie,
znowu jestem w Rzymie, tym razem bez Ciebie. Normalnie jakbym był w innym mieście. Już nie jest takie błyszczące, takie ciepłe, takie kolorowe, takie magiczne. Po prostu nie jest już takie fajne. Zgadnij dlaczego? BO CIEBIE TU NIE MA. Nadal nie rozumiem dlaczego nie chciałaś przylecieć, chociaż na ten jeden wieczór. Nie widziałem cię już dwa tygodnie. DWA TYGODNIE. 14 dni, 336 godzin, 20160 minut, 1209600 sekund... Cholera, jestem dobry z matmy... Wyobrażasz sobie, że z rachunków na koniec szkoły dostałem tylko C? Może zamiast do Ciebie, powinienem to wysłać do rady szkoły, niech zobaczą jak cudownie mi idzie liczenie i poprawią mi ocenę. Wtedy nie miałabyś jak kuć mi w oczy tą swoją '5'
A tak, miałem grać stęsknionego kochanka... Już wracam do roli.
Wiesz, że usycham z tęsknoty? Odliczam sekundy, kiedy znów będę mógł Cię wziąć w ramiona. Obiecuję, że już nigdy, przenigdy Cię nie puszczę.
Kocham Cię ponad wszystko,
Twój Harry.
PS: No i dobrze mi poszło, nie? Wiarygodnie?"

Tym razem już bez zbędnego myślenia od razu sięgnąłem po następny list.

"Luluś,
to już dwa miesiące odkąd wyjechałem w trasę, 45 dni odkąd widziałem cię ostatnio na żywo i 4 tygodnie odkąd popsuł Ci się laptop. Wiesz, że mnie już powoli skręca z tęsknoty, prawda? Jeśli nie, to już wiesz. MNIE TUTAJ NORMALNIE ROZRYWA. 28 dni nie widziałem Twojej twarzy, to mnie niszczy od środka. Tęsknię za Twoimi błyszczącymi oczami, za cudownym uśmiechem, za słodkimi ustami, za zgrabnymi paluszkami, za miękkim brzuszkiem, za niesamowitymi udami i tym, co pomiędzy nimi... Słowo daję, oszaleję, zanim zdążę wrócić z trasy. Możesz coś dla mnie zrobić? Odłóż na chwilę uprzedzenie do mojej kasy, weź bilet i przyjedź. Chociaż na jeden dzień... Wiem, że Cię męczę o to i telefonem i w smsach, ale mam nadzieję, że słowu pisanemu nie odmówisz. Tak ładnie proszę... A jeśli nadal Cię to nie przekonuje, to spójrz na to moim sposobem: tydzień temu byłem w Madrycie, dwa dni temu w Rzymie, wczoraj w Veronie, dzisiaj jestem w Atenach, a jutro lecę do Paryża, ale wiesz co? I tak najlepszym miejscem na świecie są Twoje ramiona. Nie każ mi dłużej być tak daleko od nich...
Kocham Cię, cholernie tęsknie i chcę Cię już przytulić tak baaaaaaaaaaaardzo mocno.
H."

Chrząknąłem pod nosem, przez moment wgapiając się w ostatni list. Był najbardziej... na poważnie, przynajmniej tak mi się teraz wydawało. Ale to tylko napawało mnie lekkim strachem. "Bo jak ona zareagowała na coś takiego?" Zmarszczyłem czoło, zastanawiając się jak ona w ogóle reagowała na moją... uwagę. Wiedząc, że gdzieś na świecie parę osób życzy jej najgorszego tylko dlatego, że jest ze mną. Bo nawet pomimo tłumaczeń Gemmy nie potrafiłem sobie wyobrazić, że ona tak lekko sobie z tym radziła. I to tylko dlatego, że mnie... "Ekhm..." Zdecydowanie potrzebowałem z kimś pogadać. Z kimś kto ją znał. Zdanie Gemmy znałem już jednak na wylot. "Więc kto...?"
"Eve...!" Natychmiast wyciągnąłem telefon z kieszeni, przeglądając kontakty. Początkowo chciałem zadzwonić do Nialla, ale niespodziewanie znalazłem numer prosto do jego ukochanej. "W sumie i lepiej..." Nie namyślając się długo, rozpocząłem połączenie, odliczając kolejne sygnały. Jeden... Drugi... Trzeci... "A co jeśli to jakaś inna Eve?" Zanim zareagowałem na tę myśl, jakiś dziewczęcy, zasapany głos przywitał mnie suchym 'halo'. I wcale nie byłem pewien czy to aby na pewno był odpowiedni głos...
- Eve? - zapytałem na wszelki wypadek. "No tak durniu, a jak ma mieć na imię dziewczyna, którą masz tak zapisaną w kontaktach..."
- No tak... - usłyszałem, zanim zdążyłem sprostować swoją wypowiedź. - Coś się stało z Lou? Ty nigdy do mnie nie dzwonisz... - mruknęła, co natychmiast mnie upewniło, że dzwonię jednak do właściwej osoby.
- Mam... sprawę. - rzuciłem cicho, próbując odsunąć od siebie nieprzyjemne uczucie, że olewam znajomych. - Chciałem pogadać. Tak szczerze. Znajdziesz dla mnie chwilę?
- Teraz?
- Kiedy będziesz mogła, nie mówię, że już. - sprostowałem, powolnym ruchem odkładając nadal ściskany przeze mnie list, na stertę tych pozostałych.
- Nie, spoko, akurat nic ważnego nie robię. - westchnęła w taki sposób, że od razu wyczułem kłamstwo. - To gdzie? - usłyszałem, zanim zdążyłem się wycofać z prośby. "No ale skoro już zaczęła..."
- Będę za jakieś pół godziny... - zakomunikowałem i rzucając szybkim pożegnaniem, rozłączyłem się. Prawie od razu zerwałem się też z krzesła, wyparowując na korytarz, gdzie w odpowiedniej szufladzie znalazłem kluczyki do jednego z moich aut. I zgarniając je w rękę, poleciałem do kuchni, gdzie miałem zamiar błagać siostrę na kolanach, żeby mnie podwiozła. Bo niestety, nadal nie mogłem prowadzić...
- Gems... - zacząłem pobłażliwie, podchodząc do siostry, która krzątała się przy blacie jednej z szafek kuchennych, wykładając coś na talerze. Nie zwróciłem nawet uwagi co, po prostu stanąłem obok niej, uśmiechając się debilnie, żeby nie mogła mi odmówić. - Pożyczę ci to na... tydzień, jak mnie teraz zawieziesz w jedno miejsce. - niepewnie brzdęknąłem kluczykami, zastanawiając się, czy aby tydzień w jej wydaniu to nie za dużo.
- I tak go biorę kiedy chcę. - Gemma popatrzyła na mnie z politowaniem, już po chwili wracając do zajęcia. "Że co proszę?!"
- Co ty... - pisnąłem ostro, już mając ochotę się na nią wydrzeć, kiedy przypomniałem sobie, że właściwie mam ją za chwilę prosić o przysługę. - Nieważne. - stwierdziłem wspaniałomyślnie, uspokajając nerwy wywołane wyobrażaniem sobie co ta... kobieta może zrobić z moim biednym samochodem. - Teraz będziesz go brać legalnie i jak już go rozbijesz, nie będę się darł. - uśmiechnąłem się krzywo dla zachęty. "Mniej więcej.." - No ale odwieź mnie.
- Hazz, właśnie zrobiłam kolację... - Gemma sapnęła ostrzegawczo, z hukiem odkładając garnuszek na blat. "No ostrożnie, Styles... Wkurzona baba..."
- Jestem pewien, że jest pyszna. - palnąłem, szczerząc się jak debil. - No ale chodź już. - bez ostrzeżenia, złapałem siostrę za nadgarstek i wyciągnąłem w stronę wyjścia. Nawet się nie opierała...
- Nigdy więcej ci nic nie ugotuję, słyszysz? - syknęła nieprzyjemnie, po chwili wyrywając rękę z mojego uścisku i patrząc na mnie wilkiem. - Nigdy więcej.
- Ja doceniam, naprawdę. - rzuciłem słodkim tonem. - Od samego zapachu się już najadłem.
- Już lepiej nic nie gadaj...

*

- Stary? - pisnąłem, widząc na progu Harry'ego. Okej, zdziwiłem się, że ktoś w ogóle dzwonił mi do drzwi o tej porze, ale ostatnim o kim mógłbym pomyśleć był właśnie on. W dodatku taki trochę niewyraźny on. Który mimo wszystko starał się uśmiechać. "No bardzo nieszczerze..."
- Gapisz się jakbyś ducha zobaczył. To tylko ja. - rzucił lekko, chociaż widziałem w jego spojrzeniu chęć ucieczki. "No ale skoro już tu był..."
- No właśnie. - kiwnąłem głową, odsuwając się od drzwi, żeby mógł wejść. I wszedł. Ostrożnie, rozglądając się na boki, jakby czegoś szukał. -  Ty... O 22... U mnie w domu...
- Eve cię nie uprzedzała? - spojrzał w końcu na mnie zagubionym wzrokiem. "I w dodatku co do tego miała moja dziewczyna...?"
- O czym mnie miała uprzedzać? - zmarszczyłem brwi. Mina Hazzy powiedziała mi jedynie, że cokolwiek wymyślił, nic mądrego to to nie było. - Stary, coś kombinujesz tak?
- Potrzebuję twojej dziewczyny. - rzucił niespodziewanie. "Że co proszę?!"
- Aha, fajnie. - mruknąłem pod nosem, uważnie obserwując Stylesa. - A do czego?
- Nialler, gapisz się na mnie jakbym ci kotleta ukradł. - Hazz przewrócił oczami, ruszając od razu do salonu. Nie chciałem wyjść na gbura, więc tylko ruszyłem za nim. - Chcę z nią tylko pogadać. To chyba nie przestępstwo, prawda?
- I to koniecznie musi być o tej porze?
- A co, na seks się... Oo. - stanął jak wryty na progu salonu, widząc wszystko co zdążyłem przygotować na ten planowany, miły wieczór z dziewczyną, który miał sprawić, że chociaż na chwilę zapomni o nieprzyjemnościach. - To może ja jednak...
- No już siedź. - westchnąłem natychmiast. "No przecież go teraz nie wyrzucę..." Ale nie zrozumiał, natychmiast cofnął się do korytarza, kierując się prosto do wyjścia.
- Przestań, stary. Nie będę wam... - urwał, kiedy za otwartymi drzwiami zobaczył nikogo innego jak właśnie Eve. - Cześć. - wyszczerzył się automatycznie.
- Hej. - dziewczyna też się uśmiechnęła pomiędzy głębszymi oddechami i wbiła do środka, szczelnie zamykając za sobą drzwi. - Myślałam, że zdążę przed tobą. - "No fajnie, tylko czemu ja nie wiem o tych ich umawiankach?"
- Co ty, biegałaś? - Harry zlustrował moją dziewczynę spojrzeniem, wybałuszając gały na jej sportowy strój. - O 22? Sama?
- Z sąsiadem.
- Z sąsiadem? - tym razem spojrzał na mnie. Bardzo wymownie.
- To jakiś zakaz jest? - Eve prychnęła szybko, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. A potem przecisnęła się między nami prosto do drzwi łazienki. - Sorry, trochę się odświeżę. - rzuciła, zostawiając mnie i Hazzę wlepiającego we mnie gały samych. "I po co to zdziwienie..."
- Nie lamp się, ten sąsiad ma chłopaka. - ściszyłem głos, żeby Eve przypadkiem nie usłyszała.
- No tak, to wszystko wyjaśnia... - Hazz machnął głową w niby zrozumieniu. "Nie chce wierzyć to nie."
- To wchodzisz, wychodzisz? - spytałem, bo właściwie już nie wiedziałem na czym stoję.
- No już wejdę. - Styles westchnął ciężko, znowu kierując się do salonu. A ja zaraz za nim, cały czas zachodząc w głowę co było tak pilne, że zjawił się tu o tej porze... Z interesem do MOJEJ dziewczyny. "Miałem się martwić...?"

*

Wchodząc do salonu, zdziwiłam się, że nie ma w nim Nialla. Na fotelu siedział tylko zdenerwowany Harry, który bawił się swoimi dłońmi i chyba o czymś ciężko myślał, sądząc po głębokiej zmarszczce na środku jego czoła. Skojarzyłam, że musiał mieć problem. "Tylko dlaczego przychodził z nim do mnie?" Nigdy wcześniej nie gadaliśmy tak sam na sam. Tylko w obecności Lou, więc nie mogłam zrozumieć skąd ta jego prośba. Musiało się chyba coś stać. "I to poważnego, skoro nawet Niall się ewakuował..." Westchnęłam cicho, podchodząc pod wolny fotel i siadając na nim lekko. Harry nawet nie zwrócił na mnie uwagi. "Aż tak go gryzło?"
- Więc o czym chciałeś pogadać? - spytałam drżącym głosem. Harry w końcu podniósł głowę i spojrzał na mnie smutno.
- Em. - zawahał się. - O Lou. Chcę, żebyś mi o niej trochę poopowiadała. - uśmiechnął się słabo i wcale nieprzekonywująco.
- Ja? - pisnęłam zaskoczona. - Dlaczego ja?
- Bo się przyjaźnicie, prawda?
- No tak, ale... - westchnęłam. "No właśnie, jakie ale?" Niestety, żadne nie przychodziło mi do głowy, a wizja szczerej rozmowy z Harrym zaczęła napawać mnie przerażeniem. - Z Gemmą też się przyjaźni. - mruknęłam w końcu wymijająco. "Ona nie mogła mu poopowiadać?"
- Gemma już mi wiele powiedziała. - usłyszałam. - Teraz potrzebuję innego punktu widzenia. Dziewczyny która jest w podobnym położeniu.
- Chyba nie rozumiem... - zmarszczyłam czoło. "Jakim położeniu? Ja się nigdzie z nim nie kładłam..."
- Jesteś z Niallem, tak? -  Harry spojrzał na mnie uważnie. Zignorowałam debilność tego pytania i tylko kiwnęłam głową. - Trafiają cię czasem... przykre komentarze?

Westchnęłam ciężko, zastanawiając się o co właściwie w tym momencie mu chodzi. I nie wymyśliłam niczego na tyle inteligentnego, żeby wyjaśniało jego zachowanie. "Pogarsza mu się po tym wypadku, czy co?" Poza tym nie miałam pojęcia co miałabym mu odpowiedzieć. Wiedziałam, że fanki są często zazdrosne, ale nie ciekawiło mnie to na tyle, żeby zaraz czytać o sobie wpisy. Nie wiedziałam nawet czy takie w ogóle są.

- W internecie pewnie coś tam wypisują, ale nie mam na to czasu. - odpowiedziałam w końcu pierwsze logiczne, co przyszło mi do głowy. - Lepiej nie wiedzieć.
- A Lou? - Harry wbił we mnie uporczywe spojrzenie. - Jak sobie z tym radziła?
- Tak samo. - rzuciłam szybko, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna. Lou przecież często lubiła udawać... Na wszelki wypadek postanowiłam jednak uspokoić Harry'ego, cokolwiek on sobie tam myślał.
- I w ogóle się nie skarżyła? - Styles spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Jak jakaś fanka osobiście jej coś powiedziała, to łapała doła. - wzruszyłam ramionami, nie chcąc się zagłębiać w takie wspomnienia. - Ale szybko przechodziło. Zawsze umiałeś ją pocieszyć.
- Tak po prostu to zlewała? - spytał znowu. Jego dociekanie zaczynało mnie powoli denerwować.
- No tak. - kiwnęłam głową. - Jakoś trzeba sobie radzić. Może gdyby jej tak nie zależało, to by się tym przejmowała. Ale na uczucia nic nie można poradzić.

W salonie nagle zapadła cisza. Harry znowu opuścił głowę i zamyślił się mocno w jakichś swoich sprawach, przebierając palcami w zniecierpliwieniu. Nie minęła sekunda jak znowu podniósł głowę i spojrzał na mnie z nietypową dla siebie uwagą.

- Czy ona opowiadała ci... O mnie? - spytał wyjątkowo niepewnym głosem.
- Opowiadała? - pisnęłam, patrząc na niego jak na debila.. - Gęba jej się o tobie nie zamykała. Harry to, Harry tamto. Na okrągło. Czasami nie dało się już wytrzymać.
- Naprawdę? - Styles uśmiechnął się delikatnie. "Jak zakochana nastolatka..."
- Naprawdę. - kiwnęłam głową, odwzajemniając gest.

Styles znowu zamilkł. Widziałam na jego twarzy, że chce coś powiedzieć, ale chyba boi się to wypowiedzieć. Nie tyle przede mną, bo cały czas byłam pewna, że ten facet nie miał wstydu, ale chyba bał się do czegoś przyznać samemu przed sobą. I wyraźnie go to zżerało. Ale w końcu postanowił się odezwać.

- Myślisz, że ona naprawdę mnie...? - urwał, zagryzając niepewnie wargę. "Czyli to o to chodziło..."
- Nie myślę. Ja to wiem. - zapewniłam szybko. - Wiesz co ona mi kiedyś powiedziała?
- Co?

Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując sobie dokładnie przypomnieć przebieg tej rozmowy, żeby Harry na pewno zrozumiał.

*

- Brakuje tu tylko jakiegoś faceta. - westchnęłam ciężko, wlepiając wzrok w niebo. Samotne oglądanie spadających gwiazd brzmiało średnio romantycznie. "No dobra, nie takie znowu samotne..." Mój wzrok od razu powędrował do Lou, która grzecznie siedziała sobie na progu drzwi balkonowych, z telefonem w jednej ręce i lodami w drugiej.
- A na jakiego dzwonka ci jeszcze facet? - spojrzała na mnie przelotnie, całą uwagę i tak skupiając na komórce. "No ciekawe z kim tak pisze..." - Ciepła noc, gwiazdy, lody... Mało ci szczęścia?
- Łatwo ci mówić bo ty masz już kochającego chłopaka, który byłby w stanie zrobić dla ciebie wszystko. - prychnęłam, na powrót zadzierając głowę do nieba. - A może ja też bym takiego chciała. Tylko trochę mądrzejszego... I przystojniejszego... Zdecydowanie bardziej zabawnego... Może mniej upierdliwego...
- Zrozumiałam. - Lou syknęła groźnie. "No ale czy powiedziałam cokolwiek, czego ona by o Harrym nie mówiła?"
- Po prostu fajnie by było się do kogoś przytulić w romantyczne letnie noce. - westchnęłam, podciągając nogi pod siebie i obejmując je ramionami. - Fajnie by było wiedzieć ze jest gdzieś ktoś kto o tobie cały czas myśli. Fajnie by było być dla kogoś ważną. Fajnie by było mieć kogoś.
- No tak, to jest świetne. - Lou niby się ze mną zgodziła, jednak jej głos brzmiał jakoś buntowniczo. - Ale pomyśl, że facet to też wkurzająca kreatura. - "No tak..." - Dziennie przynajmniej trzysta razy popsuje ci nerwy. Wiecznie też ślepi za innymi i jego sensem życia staje się tylko denerwowanie cię durnymi odzywkami.
- Przynajmniej by mi nie było nudno. - parsknęłam śmiechem, posyłając Lou odpowiedni uśmiech.
- No to to na pewno. - dziewczyna kiwnęła głową, odstawiając na bok kubeczek z lodami.
- Ale miłość to chyba nie jest taka straszna sprawa, co nie? - spytałam, opierając się wygodnie o barierki za mną.
- Czy ja wiem... - Lou zmarszczyła brwi w zamyśleniu, w końcu odkładając też telefon i żeby zająć czymś ręce, splotła dłonie przed sobą. - Czasami jest fajnie, czasami mniej. Jak ze wszystkim. - wzruszyła ramionami. - Zależy na jak bardzo wkurzającego faceta trafisz.
- A gdybyś miała to zdefiniować? Jaka jest twoja definicja miłości?

Lou natychmiast opuściła głowę i zaczęła się bawić rękawami swetra, naciągając je na dłonie. Kiedy znów na mnie spojrzała, uśmiechała się delikatnie. A potem cicho powiedziała jedno, jedyne słowo.

- Harry.

*

Chrząknąłem ciężko, uważnie wpatrując się w twarz Eve, szukając w niej jakichkolwiek oznak, że koloryzowała w tej swojej opowiastce. Żadnych się nie doszukałem. Dziewczyna patrzyła na mnie ze szczerością wypisaną w oczach i uśmiechała się lekko do własnych myśli. "To znaczy, że ona serio tak o mnie..." Zmarszczyłem brwi, opuszczając głowę. Przez umysł przelatywało mi milion myśli. Tak szybkich, że na żadną nie zwróciłem uwagi. Wpatrywałem się więc przed siebie, starając się zrozumieć to, co właśnie usłyszałem. "Byłem jej definicją miłości..." Ledwo powtórzyłem to w myślach, kąciki moich ust podskoczyły do góry, a po wnętrzu rozlało się dziwne ciepło. Jakby duma. Radość. I coś jeszcze, czego nawet nie potrafiłem określić. "JA byłem definicją JEJ miłości." W życiu nie usłyszałem lepszego komplementu...