wtorek, 25 listopada 2014

53.

Słońca, na początek mam do Was pytanko... Chciałabym Wam podziękować za czytanie tego opowiadania, a że zbliżają się święta, wpadłam na pomysł wysłania kartek świątecznych. Jeśli ktoś chciałby dostać ode  mnie taką karteczkę, nie twierdzę, że jakąś wyjątkowo niesamowitą, proszę o jakiś kontakt do Was... Są jacyś chętni? :)


- Robi pan miejsce na nowe? - usłyszałem niespodziewanie kobiecy głos i aż drgnąłem przestraszony. "LOU?!" Z paniką i bijącym sercem spojrzałem na dziewczynę, lustrując wzrokiem jej twarz. Niestety, wciąż niewzruszoną... "No bez jaj..." Westchnąłem ciężko, przejeżdżając dłonią po brodzie i mimowolnie przekręciłem głowę w bok. Idealnie, żeby zobaczyć doktorkę Lou, która ze smutnym uśmiechem zmierzała w stronę łóżka mojej dziewczyny. "No i po co ona tu...?" Serce dosłownie podeszło mi do gardła. Przecież na tyle razy, na ile tu byłem, nie miałem okazji widzieć, żeby zaistniała potrzeba odwiedzenia Lou przez personel. Pielęgniarki, owszem. Czasem wpadały dopatrzeć czy nic się nie poodłączało. Ale doktor? "To nie może być nic dobrego..."
Głośno przełknąłem ślinę, nie kontrolując tego, że właśnie prawdopodobnie niegrzecznie wgapiałem się doktorce w twarz największym wytrzeszczem, na jaki kiedykolwiek było mnie stać. Przerażenia też nie mogłem wymazać z tej kretyńskiej miny, co doktorka musiała od razu wyłapać i w odpowiedzi uśmiechnęła się do mnie uspokajająco.
- Kwiaty. - skinęła dłonią na ostatni bukiet, który został w wazonie. Dopiero wtedy olśniło mnie o co pytała. Głupio mi było jednak przyznawać się do tego, że przez tyle czasu obdarowywałem kwiatami dziewczynę, która nie lubi tego całego zielstwa, więc jedynie uśmiechnąłem się debilnie.
- Em... Tak. - palnąłem, starając się nie myśleć jak głupio to zabrzmiało. Szybko też zamknąłem worek i odrzuciłem go na bok, jakbym nigdy go nie trzymał. "Nie było żadnej sprawy z kwiatami..."
- Powinien pan trochę przystopować, bo jeszcze chwila i wszystkie pielęgniarki oszaleją na pana punkcie. - doktorka niespodziewanie uśmiechnęła się szerzej, patrząc na mnie kątem oka, kiedy podchodziła do łóżka mojej dziewczyny. Z lekka przerażony obserwowałem jak ściąga z oparcia jej kartę i wpatruje się w nią uważnie. - Już nie mogą się pana nachwalić. - dodała między przekładaniem stron.
- Mam nadzieję, że nie przy niej. - automatycznie zerknąłem na pogrążoną we śnie dziewczynę, uśmiechając się nieznacznie. - Póki co wydaje się być miła, ale tylko do czasu...
- Niestety będę musiała ukrócić panu randkę. - usłyszałem niespodziewanie. Krew spłynęła ze mnie w sekundę i mogłem tylko gapić się na lekarkę baranim wzrokiem. - Zabieram pacjentkę na badania.
- Dlaczego? - pisnąłem nadnaturalnie wysokim głosem, a mój umysł w sekundę zalało milion tragicznych myśli. - Coś się stało? Pogorszyło się? To przez tą...
- Rutynowe, spokojnie. - lekarka machnęła ręką, przerywając mój wywód. Nie do końca jednak uspokajając mnie przy tym... - Prześwietlimy ją w paru miejscach i przywieziemy z powrotem. - uśmiechnęła się leciutko. To też nie pomogło. - Mimo wszystko to może potrwać. - ...a to już tym bardziej. Bo przecież gdyby nic się nie działo, nie trwałoby to tyle czasu, prawda...?
- Jak długo? - zaskrzeczałem znowu. Ale kontrolowanie głosu w tym momencie było ostatnim, o czym mogłem myśleć.
- Na tyle, że czekanie może pana wymęczyć. - doktorka westchnęła cierpliwie, odwiedzając kartę na miejsce. - Polecam wrócić do domu i trochę odpocząć.
- Jednak poczekam. - sprzeciwiłem się natychmiast. Nie podobało mi się te badania, a już tym bardziej to, że chcieli mnie stąd wywalić. Nawet ten dobroduszny uśmiech lekarki nie pomagał. Byłem po prostu przekonany, że coś tu nie grało i to przeczucie odbijało się echem po moim organizmie, co wywołało nerwowe drżenie rąk. Dlatego też szybko zaplotłem je przed sobą.
- Nie sądzę, żebyśmy się wyrobili przed końcem odwiedzin. - usłyszałem tymczasem. "Jakby mi to przeszkadzało..."
- To nic.
- Jest pan wyjątkowo uparty... - doktorka uśmiechnęła się nieznacznie. - No dobrze... Za pięć minut przyślę tu pielęgniarkę. Więc jeśli chce się pan pożegnać... - mimowolnie zmarszczyłem brwi, co lekarka natychmiast wyłapała, pogłębiając uśmiech. - ...na dzisiaj... - dodała znacząco - ...proszę się sprężać.
W duchu pokiwałem do niej głową, bojąc się, że jeśli się odezwę, to przerażenie, które we mnie siedziało, zaleje cały pokój. Na szczęście doktorka postanowiła dotrzymać słowa i szybko opuściła salę. Kiedy tylko usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, wbiłem wzrok w moją dziewczynę, czując jeszcze większy niepokój. Zrobiło mi się też niesłychanie zimno. Dlatego objąłem się ramionami, podchodząc powoli do jej łóżka i ciężko usiadłem na krześle, przenosząc spojrzenie na jej spokojną twarz. I może miałem jakieś omamy, ale wydawało mi się, że jej mina miała jakiś smutniejszy wyraz. Zdecydowanie mi to nie pomogło.

- Nawet pogniewać mi się na ciebie nie pozwalają... - pisnąłem tym dziwnym głosem, co nie zabrzmiało zbyt przekonująco. A chciałem udawać, że wszystko jest w porządku. "Coś nie wyszło..." - Masz mi tu wrócić, słyszysz? - zastrzegłem nagle, jak najbardziej poważnie, pospiesznie sięgając po jej dłoń. Nie liczyłem nawet na odpowiedź. - I to szybko. Najlepiej przytomna. Obiecasz mi to? - westchnąłem ciężko, lustrując wzrokiem jej spokojną twarzyczkę. - Nie będę się już gniewać, słowo...

*

Zostawanie w szpitalu nie było jednak tak doskonałym pomysłem jak mi się początkowo wydawało. Kiedy zobaczyłem jak wywożą moją dziewczynę z sali, dosłownie zrobiło mi się ciemno przed oczami. Musiałem się przejść. Chociaż na chwilkę. Siedzenie pod jej salą i rozmyślanie co będą jej robić, raczej nie należało do przyjemności. Z drugiej strony nie chciało mi się wychodzić na zewnątrz, gdzie przecież lało jak z cebra. Dlatego też wyrwałem na schody. Pochodzić po piętrach nikt mi przecież nie zabroni, prawda? Schody niestety szybko mnie wymęczyły, więc postanowiłem trochę odpocząć na jakimś korytarzu. Akurat wychodziłem na taki, gdzie pod ścianą stał rząd krzesełek, więc spokojnie mogłem sobie przysiąść. I nie myśleć ile niebezpiecznych badań robili właśnie Lou...

- Przyszedłeś do swojej dziewczyny? - niespodziewanie usłyszałem dziecięcy głosik. Gwałtownie podniosłem głowę, którą wcześniej automatycznie schowałem w dłoniach, zauważając jak na krześle obok mnie przysiada mniej-więcej ośmioletnia dziewczynka w chustce na głowie. - Widziałam w telewizorze jak o was mówili. - uśmiechnęła się nieśmiało. Chciałem odwzajemnić gest, ale jakoś nie mogłem się zmusić i byłem przekonany, że wyszedł z tego tylko jakiś beznadziejny grymas. - Musi ci być smutno bez niej. - usłyszałem, co już całkowicie zbiło mnie z tropu. Przez moment nie wiedziałem nawet co pomyśleć. Bo szczerze mówiąc jakoś nie udało mi się znaleźć chwili na analizę własnych uczuć. Wcześniej byłem na nią zły, potem byłem jej niepewny, a teraz... Teraz to już wszystko stanęło na głowie.

- Em... Trochę jest. - chrząknąłem w końcu, nie chcąc wyjść na jakiegoś opóźnionego. Dziewczynka przecież ciągle wpatrywała mi się uważnie w twarz.
- Jak ona się czuje? - zapytała natychmiast, czym kolejny raz mnie zagięła. A zawsze wydawało mi się, że z gadką problemów nie mam...
- Holly, na miłość boską, co ty tu robisz... - donośny kobiecy głos na szczęście wyratował mnie z opresji. Spojrzałem w jego stronę i zauważyłem młodą pielęgniarkę, szybko zmierzającą w naszą stronę. - Natychmiast wracaj do łóżka. Nie wolno ci wychodzić bez pozwolenia. - ostro, a jednocześnie delikatnie, zwróciła się do dziewczynki.
- Przepraszam... - mała spoważniała natychmiast, chociaż na jej twarzy i tak wcale nie było skruchy. - Ja tylko zobaczyłam tu Harry'ego...
- Pana Harry'ego, słońce. - pielęgniarka wpadła jej w słowo, zerkając na mnie pobieżnie. "No wiecie co!"
- Harry wystarczy. - sprostowałem szybko. "No bo czy ja mam kurde 80 lat..."
- Aaa, ty jesteś... - kobieta pokiwała głową, uśmiechając się delikatnie. - Holly ma całkiem sporo waszych plakatów.
- Katy ma więcej. - dziewczynka natychmiast się oburzyła, czym nawet mnie rozbawiła. - Chciałbyś zobaczyć?
- Harry jest na pewno bardzo zajęty... - pielęgniarka próbowała mnie wytłumaczyć, posyłając mi odpowiednie spojrzenie. Wizja robienia czegokolwiek innego niż bezcelowego szwendania się po szpitalu wydała mi się jednak całkiem zachęcająca. Zwłaszcza jeśli miałem odwiedzić jedną z fanek, która widocznie z powodu jakiejś poważnej choroby całe dnie spędzała w szpitalu.
- Właściwie to mam dużo wolnego czasu. - rzuciłem więc. Dziewczynka w sekundę się rozpromieniła i łapiąc mnie za nadgarstek, pociągnęła w jakimś nieznanym mi kierunku. Zanim zdążyłem chociażby mrugnąć, moją głowę już zalała fala niczym niezwiązanych ze sobą myśli, które po chwili zbiły się w kolejne wspomnienie.

*

- Nie sądzisz, że trochę od tyłu się do tego zabieramy...? - westchnąłem ciężko, patrząc z powątpiewaniem na wszystkie mijane sprzęty kuchenne, których mój umysł zdecydowanie nie potrafił ogarnąć. Lou jednak uparcie rwała przed siebie, a ja wolałem jej nie gubić. Potem mógłbym się nie odnaleźć... Nie pomagało mi nawet trzymanie jej za rękę, z takim skupieniem pędziła przed siebie. W sumie i dobrze, bo gdyby zauważyła ilu ludzi się na nas patrzy i próbuje "ukradkiem" robić zdjęcia, wściekłaby się na miejscu... - Może najpierw wybralibyśmy farby? - zaproponowałem, licząc na to, że w tej kwestii będę miał większe pole do popisu. Kolory przynajmniej odróżniałem...
- Ja mam całą kolorystykę w głowie, spokojnie. - Lou rzuciła szybko, nawet się na mnie nie oglądając.
- Więc co wybierasz do sypialni? - zagaiłem, uśmiechając się szerzej do wyobrażeń tego pomieszczenia. Tylko i wyłącznie naszego. Bez współlokatorów za ścianą. W naszym domu. "NASZYM!" Nadal nie mogłem uwierzyć, że udało mi się namówić Lou na wspólne mieszkanie i wyszedłem z tego całkiem bez szwanku. W sumie łatwo nie było, ale na tej wojnie zysków i tak było zdecydowanie więcej niż strat.
- To chyba jasne, nie... - Lou zwolniła trochę, przez co z rozpędu prawie na nią wpadłem. - Będę spędzać tam najwięcej czasu, więc albo zieleń, albo czerwień.
- Trochę to sprzeczne. - chrząknąłem, marszcząc czoło w głębokim zastanowieniu. - Zielony uspokaja, a czerwony pobudza. Tak serio to ja nie wiem czy chcę cię w sypialni uspokoić, żebym mógł spokojnie spać, czy rozbudzić, żebym nie mógł. - wyszczerzyłem się szeroko, co moja dziewczyna chyba wyczuła, bo niespodziewanie odwróciła się do mnie, posyłając mi pełne politowanie spojrzenie. - Może są gdzieś farby zmieniające kolor? - zapytałem niewinnym tonem. W efekcie udało mi się ją rozbawić. Leciutko. Ale zawsze. Oczywiście dzielnie próbowała utrzymać powagę, jednak nie mogłem nie zauważyć tego delikatnego uśmiechu na jej ustach.
- Skup się najpierw na kuchni. - westchnęła w końcu, ewidentnie dla zmiany tematu, odwracając się w stronę jakichś szafek. - Te są ładne.
- Nie skarbie, te są pierwsze z brzegu. - pokręciłem szybko głową i powoli ruszyłem przed siebie. - Pozwól mi to ocenić, okej? - rozglądałem się na boki, szukając czegoś, co przykułoby moją uwagę. - Te. - wskazałem w końcu na jedyny zestaw, który wpadł mi w oko. I Lou przyjrzała mu się bliżej. Na początku nawet z lekkim zadowoleniem. Ale tylko do czasu, kiedy zerknęła na etykietkę.
- Szafki kuchenne za 10 tysięcy? - pisnęła średnio entuzjastycznie, posyłając mi jeszcze gorsze spojrzenie. - No czy ciebie do reszty porąbało? Będę się bała to dotknąć, żeby ich nie uszkodzić.
- Oboje wiemy, że i tak nie będziesz ich dotykać. - prychnąłem - Ty i gotowanie, już to widzę.
- Masz jakiś problem? - Lou w sekundę zmrużyła gniewnie oczy.
- A mam! - tupnąłem nogą, szczerząc się jak debil. Dziewczyna tylko parsknęła śmiechem, już po chwili opuszczając głowę. Widocznie w końcu zauważyła ludzi, którzy cały czas z zaciekawieniem wbijali w nas wzrok... - Zresztą, zostaw to, to mało ważne. Idziemy do łóżek. - chcąc ją jakoś odsunąć od tej myśli, ruszyłem przed siebie, ciągnąc ją za sobą. - No chodź, my nie mamy łóżka!
- Ludzie się gapią, kretynie. - syknęła, natychmiast wyrywając swoją dłoń. W odpowiedzi posłałem jej tylko odważne spojrzenie.
- Ich problem. No chodź... - bezczelnie złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą w kierunku wielkiego szyldu "SYPIALNIE" - Bo nam wszystkie wykupią.
- Czego nie zrozumiałeś w "oglądamy wszystko po kolei, żeby niczego nie przegapić"? - Lou tylko zamruczała nieprzyjaźnie gdzieś z tyłu, zapewne wywracając oczami.
- Wszystkiego. - rzuciłem zaczepnie. - Łóżko jest najważniejsze. Patrz jakie fajne. - wskazałem na zgrabne łóżko, w którym oczami wyobraźni już widziałem swoją dziewczynę, tulącą się do mnie całym ciałem. "Zdecydowanie muszę je mieć!"
- To jednoosobowe... - z rozmyślań wyrwał mnie poważny głos Lou. "No serio...?"
- Naprawdę? - przekręciłem głowę, próbując to ocenić. No wielkie nie było, ale czy znowu tak dużo miejsca było nam potrzeba... - Oboje też byśmy się zmieścili. - stwierdziłem w końcu, przenosząc zachęcające spojrzenie w stronę Lou. Która patrzyła na mnie jak na debila, oczywiście unosząc jedną brew, jakby ją to jeszcze dziwiło.
- Harry, jesteś dużym chłopcem. - westchnęła - W małym łóżku będzie nam ciasno.
- Nie. - szybko pokręciłem głową - W małym łóżku będę mógł cię cały czas przytulać.
- Mhm, a ja się połamię. - dziewczyna przybrała zirytowaną minę. - Łóżko musi być duże. - zastrzegła. Już nawet miałem coś powiedzieć, kiedy dźgnęła mnie ostrym paznokciem prosto w ramię. - Bo kupimy dwa oddzielne.
- Dwa oddzielne, już to widzę. - prychnąłem rozbawiony - I tak byś przyłaziła do mnie w nocy.
- Nieprawda. - Lou dzielnie wysunęła podbródek i założyła ręce przed sobą. "Akurat!"
- A chcesz się założyć? - wyszczerzyłem się do niej. W jej na pół rozbawionej, na pół zirytowanej minie już widziałem, że ma ochotę zgasić mnie jednym słowem. Zanim jednak zdążyła otworzyć usta, dosłownie znikąd wyrosła przede mną jakaś dziewczyna.
- O mój Boże, hej! - pisnęła od razu, mierząc mnie spojrzeniem od góry do dołu. - Chryste Panie, jaki ty jesteś wysoki. - zatrzymała się w końcu na mojej twarzy. I serio, nieźle zadzierała głowę. Bardziej rozbawiła mnie jednak jej religijność w wypowiedziach. Zanim jednak zdążyłem chociażby pomyśleć o odpowiedzi, znowu się odezwała. - Mógłbyś mi się podpisać...?
- Jasne, gdzie? - zapytałem grzecznie, bo przecież niczego mi nie podsunęła.
- Gdzie tylko chcesz. - nieznajoma zniżyła głos i uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłem gest, mimo, że już czułem się stracony. Lou była uczulona na dziewczyny uśmiechające się do mnie w ten sposób i po takich spotkaniach zwykle robiło się bardzo nieprzyjemnie. Zwłaszcza kiedy po jednej fance zaraz zjawiała się druga i nagle traciłem z oczu swoją dziewczynę. Tak jak teraz. "No to mam przekichane..." Starałem się o tym nie myśleć, prowadząc luźną gadkę z kolejną dziewczyną i pozując z nią do zdjęć. Poszło zadziwiająco szybko i po dosłownie paru minutach mogłem zostawić fanki w pełni zadowolone. "I bez znaczenia było to, jak to zabrzmiało..." Wyszczerzyłem się głupio do własnych myśli, ruszając przed siebie w poszukiwaniu swojej dziewczyny. Bo może i starała się tolerować wszystko co związane z moją karierą, ale czasami ją to przerastało. Wolałem nie nagrzewać kolejnej sytuacji do cichych dni... Na szczęście w miarę szybko udało mi się zlokalizować znajomą sylwetkę. I natychmiast ruszyłem w jej kierunku.
- Lou, gdzie ty mi... - urwałem, widząc, że dziewczyna nie jest sama. Jak gdyby nigdy nic gadała sobie z mniej-więcej 7-letnią blondyneczką, a z tego co udało mi się wyłapać z ostatnich słów, głównym tematem byłem ja. Szczerze, ostro mnie to zdziwiło, bo po pierwsze Lou zawsze starała się odcinać od naszych fanek, a po drugie zdecydowanie nie lubiła dzieci. A mimo wszystko teraz sympatycznie uśmiechała się do tej dziewczynki... "Ktoś mi ją podmienił, czy jak?"
- Harry, poznaj Lilly. - "Nie, no niby głos ten sam..." Co nie znaczyło, że nie wpatrywałem się w dziewczynę jak w zjawisko paranormalne. - Jest waszą ogromną fanką, ale trochę wstydzi się zagadać. Lilly, to jest Harry i wcale nie jest taki straszny jak wygląda. - to nowe wcielenie Lou, popchnęło delikatnie dziewczynkę w moją stronę. To jednak nijak jej nie odblokowało, nadal gapiła się do mnie z przerażeniem w oczach. Dlatego w końcu postanowiłem zareagować.
- Cześć, Lils! - rzuciłem radośnie, kucając przy blondyneczce i uśmiechając się przyjaźnie. Nie zareagowała. Zauważyłem natomiast, że w rączkach kurczowo trzyma jakieś zdjęcie zespołu. Nie miałem pojęcia skąd je wytrzasnęła, ale domyślałem się, że chodzi o podpis. - Co tam masz...? To ty? - nie chcąc jej wystraszyć, ostrożnie złapałem kartkę. O dziwo puściła, więc już po chwili mogłem podziwiać pięć zakazanych gęb. - Eee, to tylko my... - westchnąłem teatralnie. - Mam podpisać? - ponownie uśmiechnąłem się do dziewczynki, ale jedyne co uzyskałem w odpowiedzi to jej przerażony wzrok. - Nie zamierzasz się do mnie odzywać, co? Hej, ja nie jestem straszny! - pajacowałem, żeby jakoś ją rozruszać, szybko podpisując zdjęcie i oddając je właścicielce. Przy okazji zauważyłem zabawny malunek na jej rączce. Szybko rozpoznałem jakiegoś kwiatka. - Co za tatuaż! Prawdziwy? Nie? Wygląda trochę jak mój, nie?  - wykrzywiłem rękę, prezentując różę na swoim przedramieniu.
- Podobny... - dziewczynka odezwała się w końcu, nawet uśmiechając się delikatnie. "No nareszcie!" W duchu odetchnąłem z ulgą, że nie jestem jakimś potworem przed którym dzieci uciekają z krzykiem.
- O proszę, jednak mówisz! - ucieszyłem się na głos. - Powiesz mi coś jeszcze? - "Ale chyba za wcześnie..." - To którego z nas najbardziej lubisz? - szybko zmieniłem temat.
- Nialla...
- Nialla? - pisnąłem teatralnie oburzony, przenosząc wzrok na Lou, która z rozbawieniem przyglądała się tej całej rozmowie. - Słyszałaś? - pokręciłem głową, szybko wracając spojrzeniem na dziewczynkę. - Dlaczego jego? Wszystkie go lubią, to nie fair! - zmarszczyłem czoło, wywołując cichy śmiech ze strony tej małej fanki. "Brawo, Styles!" Gratulując sobie w duchu, uśmiechnąłem się szeroko, szybko wpadając na kolejny genialny pomysł. - Chcesz może z nim pogadać...? - zaproponowałem. Oczy dziewczynki zrobiły się niebywale duże. I z niezwykłą energią pokiwała głową. - Poczekaj chwilę. - szybko wydobyłem telefon z kieszeni i wybrałem numer tego pajaca. Co dziwne, odebrał. W ostatnich dniach był bowiem tak zaaferowany byłą współlokatorką Lou, że o reszcie świata zapomniał.
Zanim zdążył się odezwać, szybko naświetliłem mu sprawę i wręczyłem telefon tej małej. W sekundę przycisnęła go do ucha, uśmiechając się coraz to szerzej.
Ja tymczasem rozprostowałem nogi i stanąłem obok mojej dziewczyny, która spojrzała na mnie z zadziwiającą radością. Natychmiast wpłynęło to na moje poczucie szczęścia. I nie krępując się niczym, sięgnąłem dłonią do talii dziewczyny, chcąc ją objąć. Na reakcję nie musiałem długo czekać...
- Nawet o tym nie myśl, Styles. - Lou szybko zatrzymała moją rękę i posłała mi ostrzegawcze spojrzenie. "Jakby w tym momencie mnie to obchodziło..." I tak ją przytuliłem, pobieżnie całując w policzek.
- Ale... To było cudowne. Naprawdę słodkie. - szepnąłem gdzieś w okolicę jej ucha. O dziwo zareagowała tylko uśmiechem. "Mam anioła, nie dziewczynę..."