środa, 19 lutego 2014

17.



Wcale mi się nie spieszyło do tego psychologa. Szusowałem po korytarzu jak najwolniej tylko się dało, noga za nogą, blokując cały szpitalny ruch i wkurzając przechodzących pacjentów i pielęgniarki. Właściwie to można by powiedzieć, że praktycznie stałem w miejscu, raz za razem robiąc po kilka kroków, żeby nikt się nie czepiał. Tak, z perspektywy osób trzecich to musiało wyglądać dziwnie... "Ale co mnie to obchodzi..." Teraz byłem zbyt zdezorientowany i przerażony, żeby martwić się czymkolwiek innym. Bo to było okropne... Ten facet będzie mi gmerał w świadomości. W czymś, nad czym nie mam kontroli. Będzie szukał, kopał, drążył, aż wreszcie wydobędzie tą całą moją czarną przeszłość. Okej, może i to miało odzew pozytywny, ale... Ja chyba nie byłem jeszcze na to wszystko gotowy. Nie na nią. Nie na ten związek. "Cholera..." Westchnąłem niepewnie, w tym całym letargu zamyślenia dochodząc już pod brązowe drzwi ze złotą plakietką, na której widniało nazwisko mojego lekarza. Jak tylko ją zobaczyłem, miałem ochotę zrobić odwrót i spierdzielić stamtąd jak najdalej. "Styles, nie jesteś tchórzem..." Wziąłem więc głęboki oddech na odwagę i impulsywnie zapukałem w drzwi. "No to teraz zmiataj..." Zanim jednak moje nogi zdążyły jakkolwiek zareagować, usłyszałem ze środka ciche 'proszę', więc mój organizm jakby automatycznie, zupełnie niezależnie ode mnie nacisnął na klamkę i wprowadził moje cielsko do kremowo-brązowego gabinetu, gdzie na środku stało wielgachne biurko wyłożone papierami, a za nim siedział ten starszy doktorek w okularach, powoli piszący coś na jakiejś kartce.
- Pan Styles, jak miło... - spojrzał na mnie pobieżnie, nie przerywając pisania. Trochę mnie to zdekoncentrowało i szczerze mówiąc nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić. Dlatego założyłem ręce za siebie, skrzyżowałem nogi i zacząłem się powoli rozglądać, licząc na to, że coś nagle wyskoczy znikąd i mnie stąd porwie. "Niech mnie ktoś stąd zabierze..." - Proszę, niech pan usiądzie. - dopiero po chwili doktorek na mnie skupił swoją uwagę, odkładając długopis i papiery na kraniec biurka gestem wskazując na krzesło naprzeciwko niego. Co miałem robić.? Na kompletnym automacie (i dziwnie dygoczących nogach) podszedłem do biurka i usiadłem na wskazanym miejscu. - Jak się pan czuje.? - doktorek spojrzał na mnie uważnie, zdejmując okulary z nosa i w staranny sposób układając je na skraju blatu.
- Fizycznie już lepiej. - uśmiechnąłem się słabo, kompletnie nie wiedząc gdzie mógłbym podziać wzrok. Dlatego biegałem nim po całym obszarze biurka jak opętany, dopiero po chwili znajdując odwagę, żeby spojrzeć na doktorka. - Pozwolili mi wstawać...
- Fizycznie.? - zauważył moje krętactwo, łącząc dłonie i opierając je o brzeg biurka. - No dobrze... - westchnął tylko, rozglądając się nagle uważnie obok siebie i sięgając po jakąś szarą teczkę, na której czarnymi wołami napisane było moje nazwisko. "O kurczę..." Automatycznie mnie to zainteresowało, więc gdy doktorek otworzył ją powoli, mimowolnie wychyliłem się z krzesła, próbując zobaczyć co takiego mogłoby się składać na moje papiery. Ale niczego oprócz zdjęć rentgenowskich i karteczek zapisanych bełkotem lekarskim nie zobaczyłem. Przeraziła mnie jedynie ilość tego wszystkiego. "Było ze mną aż tak źle.?" - Jestem tu po to, żeby pomóc panu z tym co w środku. - niespodziewanie usłyszałem poważny głos doktorka i chociaż wiedziałem, że na mnie nie patrzy, poczułem się jak przyłapany. Momentalnie wróciłem do poprzedniej pozycji, grzecznie opierając się plecami o oparcie krzesła, przeplatając dłonie na kolanach i uśmiechając się debilnie do lekarza. "Styles, opamiętaj się..." - Pamięta pan nasze ostatnie spotkanie.? - zapytał, uśmiechając się do mnie nieznacznie i przez moment na mnie spoglądając.
- Mhm. - kiwnąłem głową, natychmiast odnajdując w pamięci to kretyńskie przesłuchiwanie w dniu, kiedy się obudziłem. "To dopiero było dezorientujące..." Ale teraz czułem się równie niekomfortowo... Zwłaszcza kiedy widziałem stosy tych karteczek, które lekarz ciągle i ciągle wyjmował z teczki. "To było normalne.?"
- To dobrze. - facet chyba tego nie zauważył, zajęty przekładaniem kolejnych papierzysk. "No ile jeszcze oni tego na mnie mają.?!" - Wiemy przynajmniej, że z pamięcią krótkotrwałą wszystko w porządku. - uśmiechnął się sam do siebie, wyciągając w końcu z teczki odpowiednią kartkę. - No cóż... - westchnął, w końcu poświęcając mi całą swoją uwagę. Ale w ogóle nie poczułem się z tego powodu lepiej. Pod tym jego czujnym spojrzeniem przerażających szarych, maleńkich oczu tylko jeszcze bardziej wbiłem się w fotel, marząc, by mnie pochłonął. - Na początku chciałbym sprawdzić czy pana kojarzenie jakoś się zmieniło. Zaczniemy od gry w skojarzenia, dobrze.?
- Jasne. - uśmiechnąłem się sztucznie, bo w środku aż mnie skręcało. Znowu to samo... I znowu nie rozumiałem dlaczego. "Czy to wszystko nie mogło zostać tak jak jest.?"
- Pamięta pan...?
- Pamiętam. - przerwałem mu, licząc na to, że im szybciej to się zacznie, tym szybciej się skończy. "I sobie stąd legalnie ucieknę..." Bo przecież to chyba nie jest aż tak skomplikowane, żebym nie wiedział o co chodzi, nie.? On pyta, ja odpowiadam, cała filozofia.
- No dobrze. - doktorek westchnął cierpliwie, poprawił się na siedzeniu i spojrzał na mnie uważnie, biorąc długopis do ręki, z którym zawisnął nad niewypełnioną kartką. - Dzieciństwo.? - rzucił, tym razem już tym swoim profesjonalnym, beznamiętnym tonem.
- Prezenty. - palnąłem natychmiast, bez większego zastanowienia. Doktorek natychmiast zapisał coś na karteczce i od razu poleciał z kolejnym słowem.
- Szkoła.? - usłyszałem.
- Imprezy.
- Pierwszy pocałunek.?
- Krew.
- Rodzice.?
- Rozwód.
- One Direction.?
- Ogień.
- Gemma.?
- Ciąża. - palnąłem idiotycznie. I zauważyłem, że doktorek tylko marszczy brwi niezadowolony i patrzy na mnie ze zdziwieniem. No ale co, moja siostra nie może być w ciąży.? Prychnąłem tylko cicho, patrząc z pretensją na bok i zakładając przedramiona przed sobą. Doktorka najwyraźniej to nie zraziło, gdyż już po chwili sypał kolejnymi przykładami, na które musiałem odpowiadać. Na szczęście to nie było męczące. Musiałem tylko uważnie słuchać i nawet bez myślenia odpowiadać. Dlatego też ułożyłem się wygodnie na krześle i opierając łokieć o podramiennik, odkręciłem głowę do okna, uważnie obserwując jak kilkoro dzieci opatulonych w kurtki gania po parku naprzeciwko. Z miejsca poczułem jak zazdrość zalewa całe moje wnętrze. Bo naprawdę chciałem już móc normalnie, jak człowiek, wyjść na ten deszczowy, londyński spacer, poczuć mroźne powietrze na policzkach, wleźć w jakąś kałużę, poprzeklinać samochód, który mnie ochlapie... "Kurczę, kiedy ja stąd wyjdę...?"
- Louisa.? - usłyszałem niespodziewanie i aż oderwałem wzrok od okna, patrząc na doktorka uważnie. "Hę.?"
- Sałatka owocowa. - rzuciłem natychmiast, nawet bez większego zastanowienia. Co osobiście mnie samego mocno zdziwiło. "Skąd mi się to wzięło.?!"
- Dlaczego.? - lekarz na chwilę oderwał się od pisania i marszcząc brwi popatrzył na mnie z uwagą. Natychmiast wbiłem wzrok we własne dłonie, zauważając nagle jak przeplatywanie własnych palców może być interesujące.
- Nie wiem. - wzruszyłem lekko ramionami, znowu czując ten dziwny ścisk w głowie i ciśnienie, które zaczęło rozsadzać ją od środka. Mimowolnie sięgnąłem dłonią do czoła, rozmasowując je delikatnie, jakby to miało pomóc. Bo nie pomagało. Cały problem tkwił przecież wewnątrz. A na to trudno było czymś zaradzić... - Może je lubiła. - zgadywałem, próbując jakoś przebrnąć przez sieć niczym niezwiązanych ze sobą pomysłów. - Albo tylko to potrafiła przygotować. Nie mam pojęcia. - westchnąłem, niepewnie patrząc na doktora. - Głowa mnie boli. - jęknąłem boleśnie, opierając głowę na dłoni i na moment zamykając oczy. Ale nawet to nie pomogło w opanowaniu rozszalałego umysłu. A nawet nasiliło wszystko, stawiając mi dziwne, nieznane obrazy przed oczami. "Tatuaż..." Cholera, skąd mi się tam nagle wziął tatuaż.? Okej, miałem ich na sobie wiele, ale w życiu nie zrobiłbym sobie niczego z logiem Bon Joviego... "Więc czyje to do cholery było.?"
- Chce pan przerwać.? - usłyszałem niespodziewanie głos lekarza, który skutecznie odsunął ode mnie wszystkie obrazy i strzępki myśli. Zupełnie jak za pstryknięciem palców...
- Co.? - spojrzałem na niego nieprzytomnie, nie do końca wiedząc gdzie się znajduję. Dopiero jego zmartwiona twarz przypomniała mi, że jestem na tej pieprzonej terapii. Przez którą chcąc nie chcąc muszę przejść. A im szybciej tym lepiej... - Nie, kontunuujmy. - chrząknąłem, uśmiechając się do niego słabo.
- Jest pan...? - facet zmarszczył brwi, już zaczynając pakować moje papiery do teczki.
- Jak najbardziej. - przerwałem mu i kiwnąłem pewnie głową, poprawiając się na siedzeniu. "Nie będę uciekał..."
- No dobrze... - lekarz westchnął jedynie, najwyraźniej nie mając siły się ze mną kłócić. I znowu wyciągnął te dziwne karteczki, zaczynając pisać coś w nich zawzięcie. "No to chyba tak łatwo mi nie odpuszczą..."

*

Wcale nie czułem się lepiej. Ta cała wizyta tylko namąciła mi bardziej w głowie, budząc do życia te kąty mojego mózgu, które dotąd spokojnie sobie spały i nie obijały mi się o czaszkę, praktycznie rozsadzając ją od środka. "I po co to było potrzebne.?" Nic konkretnego mi się nie przypomniało, tylko jakieś urywki, przedmioty i inne duperele zupełnie pozbawione sensu. Przez to czułem się tylko jeszcze bardziej jak jakiś psychiczny. Bo kompletnie nie mogłem zapanować nad tym co robiła moja głowa. "Najlepiej stąd uciec..." Westchnąłem ciężko, przewracając się na bok i sięgając dłonią po zegarek który leżał na mojej szafce nocnej. "2:34" No pięknie, kolejna zarwana noc. Z kolejnymi głupimi przemyśleniami. I ze świadomością, że jutro czeka mnie powtórka z tego wszystkiego. Kolejne psychiczne tortury, wymagające od mojego mózgu nadludzkiej wytrzymałości. A potem znowu. Kolejne idiotyczne pytania o dzieciństwo i jak się czuję z tym, że moi rodzice się rozwiedli. "Bo miałem niby skakać ze szczęścia, tak.?" I znowu. Kolejne roztrząsanie się nad moimi relacjami z siostrą. "Mogłem jednak nic nie mówić o tej ciąży..." I jeszcze raz. Kolejne próby wciśnięcia mi w umysł tej... dziewczyny. "Ale czy ja tego chciałem.?!" Sam nie byłem pewny czy ta terapia mi coś da. Nawet doktor to zauważył. Ale jego zdaniem czegoś się bałem i zablokowałem umysł. Ale czego miałem się niby bać. "Ja się do cholery nie boję..."



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz