- Harry, już wszystko dobrze. - ledwo świadomość zaczęła do mnie docierać, a już dopadł mnie kojący, niski głos, zakłócony jakimiś szmerami i innymi szumami. Nie mogłem skojarzyć go z nikim znajomym, więc logicznie chciałem otworzyć powieki, ale dosłownie były jak z ołowiu. A kiedy już nadludzkim wysiłkiem udało mi się unieść jedną z nich, ostre, przenikliwe światło wwierciło mi się w mózg. Zupełnie jakby ktoś mi tam gmerał wiertłem. Nie byłem pewny, ale chyba bolała mnie głowa. Poza tym jakoś dziwnie ściskało mnie w żołądku, w ustach miałem saharę, a potrawy z Bożego Narodzenia znów chciały wydostać się na zewnątrz...
Jezu, albo byłem w ciąży, albo gdzieś ostro zabalowałem. "Tylko gdzie...?"
- Jesteś w szpitalu. - usłyszałem ten przyjemny głos, oznajmujący jednak tak nieprzyjemną i dziwaczną wiadomość.
Okej, więc szpital.
Czy to, że słyszę głosy oznaczało, że w końcu wysłali mnie do wariatkowa, jak to zawsze przewidywał Malik.? Chociaż TAKIE głosy nie informowałyby mnie o tym gdzie się znajduję, nie.? Ale przecież nigdy nie miałem z nimi do czynienia... "Dobra, Styles, nie lenimy się, otwieramy gały i ogarniamy rzeczywistość." Starając się znowu nie narazić na gwałtowność ostrego światła, w żółwim tempie podniosłem powieki, pozwalając oczom powoli przyzwyczajać się do otoczenia.
Białe, wredne światło.
Szarawe ściany.
Łóżko z niebieską, zimną w dotyku pościelą, pod którą leżałem ja. W jakiejś idiotycznej piżamie w kwiatki. "Kwiatki.? Cholera, może jednak ciąża..."
Setki kabli przyczepionych do różnych fragmentów mojego ciała, podłączone do jakichś pikających maszyn. "Dzięki Bogu, czyli jednak nie."
I moja mama z zszokowaną miną obok uśmiechniętego, szpakowatego faceta w białym kitlu, stojący na wprost mnie.
"Co tu się do cholery działo.?"
Zmarszczyłem nawet brwi, próbując sobie przypomnieć co dokładnie się stało, czemu bolało mnie wszystko o czym tylko pomyślałem i jak się tu znalazłem, ale ostry ból w czole skorygował moją twarz do pozbawionej emocji miny. Czułem się tak, jakby ktoś powtykał mi fajerwerki w mózg i właśnie je odpalił... "Jezu, niech ktoś mi po prostu odrąbie głowę..."
- Miałeś wypadek samochodowy. - facet w białym kitlu odezwał się po chwili tym swoim kojącym głosem, a ja tylko popatrzyłem na niego jak na idiotę. "O czym ty gościu mówisz do cholery.?" Z drugiej strony to by tłumaczyło ten cały szpital... "Tylko jak.?" - Trochę cię poturbowało, ale już jest o wiele lepiej. - "Lepiej, jasne. Czy to możliwe, żeby człowieka bolało dosłownie wszystko.?" - Spałeś przez pewien czas, więc możesz czuć się trochę zdezorientowany. - "Tu akurat trafiłeś w dziesiątkę, chłopie." - Jak się czujesz.?
- Boli mnie głowa. - palnąłem pierwsze, co mi przyszło do głowy, a mój głos rozniósł się echem po sali. W dodatku brzmiał jeszcze bardziej chrapliwie niż zazwyczaj, zupełnie, jakbym przez ostatni rok w ogóle nie używał strun głosowych. "Jezu, byłem w śpiączce." - Jak długo spałem.?
- Dwa dni. - lekarz odparł krótko, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. "Z uśmiechu nic mi nie przychodzi facet. Ruszyłbyś się po coś przeciwbólowego." - Próbowaliśmy dobudzić cię już wczoraj, ale za bardzo uparłeś się, żeby sobie odpocząć troszeczkę dłużej.
- Niespecjalnie mi to pomogło. - westchnąłem, przeliczając w myślach każdy mięsień, który właśnie boleśnie przypominał mi o swojej obecności. "Ile człowiek ma tego cholerstwa w sobie.?" - Chłopaki byli ze mną.? - spytałem po chwili niepewnie, chcąc ustalić szczegóły całego zamieszania. Nic nie pamiętałem, kompletnie nic. Jedna, wielka, czarna pustka, poprzetykana atakami bólu. "Czy to było normalne.?"
- Nie skarbie, mieliście akurat przerwę. - tym razem mama postanowiła się odezwać. A mnie dopiero wtedy uderzył jej stan. Cholera, martwiła się. Przybrała tą swoją minę, którą zazwyczaj starała się pokazać jak to trzyma wszystko pod kontrolą, chociaż w środku rozpadała się od niepewności. "Gdybym tylko mógł wstać..." Na szczęście ujawnił się też cień uśmiechu, chyba coś od ulgi. Czyli nie było aż tak bardzo źle... - Teraz roznoszą ściany poczekalni, czekając, aż pan doktor pozwoli im tutaj wejść.
- I tak szumi mi w głowie. - odparłem szybko, przymykając oczy ze zmęczenia. Bo sam nie wiedziałem czy akurat teraz miałbym ochotę widzieć ich w tym stanie powagi, niepewności, załamania, szczęścia i ulgi, który prezentowała moja własna matka.
- Więc poczekają do jutra. - doktor posłał mi kolejny pokrzepiający uśmiech znad karty, chyba mojej, w której spokojnie coś zapisywał.
- Obsługa to wytrzyma.? - spojrzałem na niego podejrzliwie, mając w głowie setki różnych durnot, które ta czwórka potrafiła wymyślić, by dostać to, czego chcieli. "Popaprańcy."
- Myślę, że nie będą mieli wyjścia. - doktorek uśmiechnął się tylko cwaniacko, powodując, że miałem ochotę parsknąć śmiechem. Szkoda tylko, że za bardzo wszystko mnie bolało...
- Eeeem, czy ktoś ucierpiał.? - spróbowałem jeszcze raz, chcąc uspokoić ciekawość, która stawiała kolejne pytania w mojej głowie z każdą upływającą sekundą. - Albo był ze mną wtedy w samochodzie.? - spojrzałem uważniej na mamę, która zasmuciła się jeszcze bardziej, opuszczając wzrok. "O cholera."
- Tak... tak. - mruknęła w końcu niepewnie, patrząc na doktora kątem oka, ewidentnie wahając się czy mówić dalej. "No dawaj..." - Lou. - usłyszałem, gdy już byłem prawie pewny, że niczego się nie dowiem. Ale chwila... "Lou.?!"
- Mówiłaś, że z chłopakami jest w porządku. - rzuciłem z wyrzutem, drżąc wewnątrz o stan przyjaciela. Po chwili przypomniałem sobie o naszej stylistce, która przecież nosiła podobne imię. - Lou, Louise, tak.? Nic jej nie jest.? - spojrzałem wyczekująco na mamę, która wyjmieniła zszokowane spojrzenie z lekarzem. "No nie..."
- Em, skarbie. Louisa. - mama zmarszczyła brwi i sypnęła imieniem, które dosłownie pierwszy raz słyszałem. Nawet nie podejrzewałem, że coś takiego istnieje. "Co ja robiłem z jakąś laską o dziwnym imieniu w samochodzie.?"
- To jakaś fanka.? Żyje.? - spytałem i aż mi serce stanęło, kiedy zobaczyłem jak twarz mamy blednie z przerażenia. - Zabiłem ją, tak.? - pisnąłem jakimś dziwnie wysokim głosem, patrząc z paniką to na lekarza, to na mamę. Żadne z nich nie odezwało się jednak ani słowem. "Boże, zabiłem człowieka."
- Nie, ona... Ona żyje. - mama odezwała się w końcu, a mi dosłownie kamień spadł z serca. Nie rozumiałem tylko dlaczego w jej oczach pojawiły się łzy, kiedy rzucała lekarzowi spanikowane spojrzenie. "Czyli co, przez moją głupotę dziewczyna wyląduje na wózku.?" - Skarbie... - mama powoli ruszyła przed siebie, przysiadając na brzegu łóżka, po czym wzięła moją dłoń. Wyraźnie unikała mojego wzroku, więc automatycznie przygotowałem się na najgorsze. - To twoja... narzeczona. - "SŁUCHAM.?!”
- Moja... narzeczona.? - powtórzyłem za nią, nie do końca rozumiejąc o czym moja własna matka do mnie mówi.
Przecież nie miałem narzeczonej... dziewczyny, ba.! nawet nikogo na oku. Chyba bym pamiętał... Prawda.?
Prawda.?
"Jest tak, że każdy ma jakieś swoje chwile i doznania. Razem z ludźmi których znamy. Te chwile tworzą naszą historię. Najlepsze chwile wyjęte z życia, odtwarzane w kółko w naszych umysłach. Fizyczna, duchowa i każdy inny rodzaj miłości. [...] Więc to jest moja teoria. Te chwile podczas wypadku mogą pokazać kim naprawdę jesteśmy. Ale nigdy nie wziąłem pod uwagę co się stanie, jeśli nie będziemy pamiętać żadnej z nich."
Harry ma amnezję?! Czemu? Ale i tak blog niesamowity :*
OdpowiedzUsuńCóż, Harry miał wypadek i go trochę w główkę walnęło... Stąd amnezja. Ale nigdy nie wiadomo jak jego głowa dalej zareaguje :). Ale cieszę się, że historia mimo wszystko Ci się podoba :).
UsuńBuziaki xx.
Już wiem jaki to film :D
OdpowiedzUsuńNietrudno zgadnąć :)
Usuń