środa, 19 lutego 2014

06.


Patrzyłem jak Payne dosłownie toczy jakąś własną, wewnętrzną bitwę, unikając mojego wzroku i starając się dobrać jakąś wygodną dla mnie odpowiedź. "Kurczę..." Owszem, byłem trochę ciekawy tego wszystkiego, co każdy z osobna ciągle mi wmawiał, ale na pewno nie do takiego stopnia, żeby burzyć ten uporządkowany świat myślenia przyjaciela. "Przecież on nigdy się tak nie wił..."
- Ona... - powtórzył niezliczony raz w ciągu minuty, a mnie jak za każdym poprzednim razem ścisnęło w żołądku. To było tak cholernie dziwne... - Lou jest bardzo zagmatwana. - wydusił w końcu, nadal na mnie nie patrząc. A mnie dosłownie to uderzyło. Zupełnie jak niespodziewany cios prosto w brzuch. Nawet powietrza mi zabrakło, a przed oczami zrobiło mi się tak jakoś ciemnawo.
Bo o czym my właściwie tu gadaliśmy.?!
Ja nawet nie znam tej dziewczyny...
"Zmienić temat, zmienić temat, muszę szybko zmienić temat..."
- A właściwie co z nią.? - spytałem niepewnie, próbując uśmiechnąć się w miarę naturalnie. "Styles i tak nigdy nie byłeś dobrym aktorem..." Na szczęście moje umiejętności chyba się rozwinęły, bo Payne nawet jakby odetchnął z ulgą. Ale i tak tylko na chwilę, bo już po chwili posmutniał znacząco. "Cholera, czyli jednak ją zabiłem..."
- Em... - Liam zawahał się na moment, marszcząc brwi. - Jest w śpiączce. - mruknął w końcu, ale tak strasznie niewyraźnie i cicho, że ledwie zrozumiałem. A gdy już to do mnie dotarło, ta niewidzialna pięść znowu wymierzyła ostry cios prosto w mój brzuch.
Nie wiem skąd, ale mimo wszystko tkwiła gdzieś we mnie nadzieja, że ta... dziewczyna ma się lepiej ode mnie. A tu... "Cholera." I to pewnie moja wina. "Jej rodzina mnie zabije..."
- Cały czas.? - zapytałem, mając nadzieję, że przyjacielowi po prostu pomyliły się definicje. Ale ani Payne nie był głupi, ani normalnego, nawet dobowego snu nie można było nazwać śpiączką... "Pięknie..."
- Nie obudziła się odkąd ją przywieźli. - wyjaśnienie Liama niezupełnie podniosło mnie na duchu. A nawet wręcz przeciwnie... "Cholera, nie wyglądało to zbyt różowo..." - Dostała trochę mocniej niż ty. - Payne dodał po chwili, a mi od razu przed oczami stanęło pokiereszowane ciało, całe pokryte krwią, rozcięciami, siniakami i z odciętą ręką na dokładkę. "Styles, skończ, bo ta gotowana marchewka ze śniadania zaraz wyląduje na Liamie."
- Ale wybudzi się, prawda.? - spytałem, z nieukrywaną nadzieją. Moje sumienie chyba by nie wytrzymało aż takiego obciążenia... "Serio, Styles.? Dziewczyna leży tam nieprzytomna od kilku dni, a ty się martwisz o własne sumienie.?"
- Myślę, że tak. - Liam uśmiechnął się delikatnie i tak naturalnie, że z miejsca mu uwierzyłem. "Boże, tak..." - Są jakieś postępy, niedługo powinna się obudzić. - dopowiedział jeszcze, z jeszcze większą determinacją. A ja nawet się uśmiechnąłem, tym razem już zupełnie naturalnie.
- To dobrze. - westchnąłem z taką ulgą, że z miejsca poczułem się pięć kilo lżejszy. - To bardzo dobrze... - powtórzyłem nieobecnie, czując teraz większą siłę do starcia z tą całą tajemniczą przeszłością. "Ale nie o niej..." - No to powiedz mi teraz co się przez ten czas wydarzyło z zespołem. - palnąłem, przypominając sobie o tych wszystkich latach, które ominęły mnie w naszej karierze. I które powinienem chyba znać. "Bo przecież nadal gramy, nie.?" - No co, muszę wiedzieć czy w końcu dostaliśmy jakąś Grammy, prawda.? - spojrzałem na niezadowolonego przyjaciela z nieukrywanym zdziwieniem. "No ale w takiej sytuacji moje pytania były normalne, nie.?"
- Em, jasne... - Payne mruknął tylko, znowu jakoś tak dziwnie omijając mnie wzrokiem. "Dziwne..."

*

Siedziałem przed salą Harry'ego praktycznie ze ściśniętym żołądkiem i tak drżącymi rękami, że wszystko mi z nich leciało. I telefon, i fajki, i kubek z kawą. "Bo raczej to nie kawy w kubku teraz byś pragnął..." Zupełny brak skupienia. Tylko ta niepewność co będzie jak już tam wejdę i Harry zacznie pytać. Bo co będzie, jak nie będę umiał odpowiedzieć.?
"Kurwa, to było gorsze niż jakieś popieprzone uczestnictwo w rosyjskiej ruletce..."
Miałem cichą nadzieję, że Styles wyciągnie wszystko co możliwe od Liama. Zwłaszcza o Louisie. Wiadomo, głupio tak zrzucać całą przykrą odpowiedzialność na przyjaciela, ale właściwie... Sam nie wiedziałbym jak miałbym rozmawiać z Harrym o kimś, kto w moim przekonaniu był... "KURWA, czemu tak pomyślałem.?!" ...JEST, oczywiście, że jest kimś szalenie dla niego ważnym. Tylko, że on jej nie pamięta...
"Ile będę musiał się jeszcze oswajać z tą myślą...?"
- Taylor.? Jaka Taylor.?! - usłyszałem nagle zza drzwi podniesiony głos Harry'ego. Automatycznie zerwałem się na nogi, ale nie wiedząc co dalej zrobić, ostrożnie usiadłem z powrotem na ławce i wytężyłem słuch na jego przejętą przemowę. - TA Taylor.? Taylor Swift.? - zmarszczyłem brwi, zastanawiając się czemu właściwie Styles tak panikuje na myśl o tej dziewczynie. "I czemu cholera nie rozmawia o Louisie..." - Chodziłem z Taylor Swift.?! I ja tego nie pamiętam.?! - "No cudownie..."
Zacisnąłem mocniej pięści, mając dziwną ochotę coś rozwalić. A najlepiej rąbnąć Stylesa po twarzy. Okej, był poszkodowany, ale do cholery... Czemu nie mógł skupić się na tym, co było ważne.? Na Louisie.? Jego, do kurwy nędzy, narzeczonej.?!
Która leżała kilka sal dalej, zupełnie nieprzytomna.? Z jakimiś pieprzonymi urazami i to nie tylko głowy.?
Co go do cholery obchodził teraz jakiś pierdolony epizod, zupełnie nic nie znaczący.?
"Malik, uspokój się... On nic nie pamięta..."
Okej, to było jakieś usprawiedliwienie, ale mimo wszystko... To było zbyt pokręcone. Zdecydowanie nie na moją głowę...
"Cholera, jeszcze minuta czekania i szlag mnie trafi na miejscu..."

*

- No i.? - widząc otwierające się drzwi i wychodzącego zza nich Liama, gwałtownie podniosłem się na równe nogi, stając tuż przed przyjacielem. Jego mina była tak zagmatwana, że aż się przestraszyłem. I to konkretnie. "O czym oni do cholery tam gadali.?"
- Jego jedyne ważne pytanie o Lou ograniczyło się do tego jak ona się czuje. - Liam wyjaśnił kompletnie beznamiętnym tonem, chociaż cała jego postawa wyrażała poczucie winy. - Potem był zbyt zaaferowany tym, że był w związku z Taylor. - dodał tak zrezygnowanym tonem, że moja ręka zupełnie automatycznie powędrowała na jego bark i poklepała go po nim pocieszająco. "O ile takie bzdury działają..."
- To akurat słyszałem. - westchnąłem, już po chwili nerwowo pocierając kark. - A czy wie chociaż, że...?
- Bałem się mu mówić. - Liam wszedł mi w słowo, wzruszając przy tym ramionami. Idealnie go rozumiałem. Sam miałbym problem z wyjaśnieniem Stylesowi całego zamieszania z Taylor... "To dopiero była pokręcona sprawa. Nie wiem nawet czy nie lepiej, żeby jednak tego nie pamiętał..." - To wszystko było okropne. - Payne westchnął nagle, zmieniając trochę temat. - Nie chcę drugi raz przez to przechodzić.
- Aż się boję tam wchodzić...
- Wcale ci się nie dziwię. - spojrzał na mnie z pełnym zrozumieniem. I nawet trochę mnie to podniosło na duchu. "Szkoda, że tylko trochę..." - Dobra, chodź na kawę. Doktor i tak cię tam nie wpuści zanim nie minie godzina. A może po drodze znajdziemy też gdzieś Eve...
- Widziałeś go chociaż dzisiaj.? - zapytałem o drugi poważny problem, który nas dotyczył. Nialla. Wielkiego nieobecnego. "Ten to się dopiero zamknął..." Jednak kręcenie głową ze strony Liama utwierdziło mnie tylko w przekonaniu, że chłopak nadal nie wyszedł z tego całego szoku.
"Cholera, i jego trzeba będzie wyciągać..."

*

...tysiąc siedemset trzydzieści trzy.
"Był nieprzytomny..."
Tysiąc siedemset trzydzieści cztery.
"Ale już z nim o wiele lepiej."
Tysiąc siedemset trzydzieści pięć.
"Tylko ma luki w pamięci..."
Tysiąc siedemset trzydzieści sześć.
"Nie pamięta jej."
Tysiąc siedemset trzydzieści siedem.
"A ona jest nieprzytomna..."
Tysiąc siedemset trzydzieści osiem.
"Gdybym tylko odebrał ten pieprzony telefon..."
Tysiąc siedemset trzydzieści dziewięć.
"... znaleźli by ich wcześniej, a nie dopiero godzinę po wypadku."
Tysiąc siedemset czterdzieści.
 "Harry mógł być jeszcze przytomny, więc teraz wszystko by pamiętał..."
Tysiąc siedemset czterdzieści jeden.
"...a Lou nie czekałaby aż tyle z rozwaloną czaszką i nie wykrwawiała się na ulicę."
Tysiąc siedemset czterdzieści dwa.
"Ty pieprzony..."

- Jakim cudem się tu wkręciłeś.? - jakiś dziwnie znajomy głos wyrwał mnie z rozmyślań, gubiąc przy okazji w przeliczeniach piknięć akcentujących pracę serca Louisy. Dziwnym trafem tylko to mogło mnie uspokoić. I nie wyżerać od środka. Wiedziałem chociaż, że jeszcze żyje. "Przynajmniej z definicji..."
- Eeem. - poprawiłem się na krześle i otwierając oczy zobaczyłem Louisa. "A on tu skąd.?!" - Eve musiała na chwilę wyjść. - wyjaśniłem, mając na dzisiaj już zdecydowanie dosyć pogawędek i towarzystwa. "Tylko się stąd usunąć..."
- Czyli to tu się ukrywasz przez ten cały czas.? - Louis spojrzał na mnie, gdy starając się na niego nie patrzeć, podniosłem się z krzesła i ruszyłem do wyjścia. - I nic nie powiedziałeś.? - zapytał znowu, ale już byłem przy drzwiach, udając, że nie słyszę. - Nialler... - zawołał jeszcze, ale naprawdę nie miałem ochoty z nim dłużej przebywać. Zignorowałem wszystko i z opuszczoną głową, na drżących nogach wyszedłem na korytarz. Tam, nie mając już sił na dalsze podróże, przysiadłem na pierwszym lepszym krześle, ukrywając twarz w dłoniach.
"Gdybym tylko odebrał ten pieprzony telefon..."
- Czemu tu siedzisz.? - usłyszałem nagle nad uchem, po czym poczułem dziwne ciepło po swojej prawej, gdzie ktoś postanowił się do mnie przysiąść. I nawet nie musiałem podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że to Eve. Jedyna osoba, która nie wzbudzała we mnie większego poczucia winy, niż sam byłem w stanie sobie zgotować. "Bo gdybym tylko odebrał..."
- Louis przyszedł. - potarłem twarz, przekręcając głowę na dziewczynę. Ale nawet to jej zielone spojrzenie nie było w stanie mnie odpowiednio uspokoić.
- Możecie przecież razem przy niej posiedzieć. - dziewczyna westchnęła cierpliwie, sięgając swoimi dłońmi do moich. I przeplotła nasze palce, próbując jakoś mnie tym uspokoić. "Nawet jej się udało..."
- I udawać, że wszystko jest dobrze.? - pisnąłem, pierwszy raz od dłuższego czasu zgodnie z własnymi emocjami. "Bo przecież wszystko się rozpieprzyło..." - Nie potrafię.
- Mówiłam ci przecież...
- Wiem, wiem. - przerwałem jej i prychnąłem na odczepnego, starając się wypaść jak najbardziej naturalnie. Niestety, Eve znała mnie aż za dobrze...

- Wyjdą z tego prędzej niż myślisz. - stwierdziła spokojnie, przysuwając się do mnie jeszcze bardziej. I dodatkowo przytuliła mnie, zupełnie jakby wiedziała jak doskonale mnie to uspokaja. - Są silni. - dodała pewnie, jakby naprawdę chcąc mnie do tego przekonać. "Nic z tego..." - Nie martw się na zapas. - "Oj, naprawdę, chciałbym. Tylko co z tego, skoro i tak większość winy leżała po mojej stronie.?"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz