środa, 19 lutego 2014

14.


- Wczoraj dzwoniło już tylko jakieś pięćdziesiąt osób. - usłyszałem poważny ton mamy, która krzątała się przy mojej szafce, ciągle coś na niej przekładając. I westchnąłem zirytowany, kiedy jej słowa do mnie dotarły. "Świetnie." Przewróciłem oczami zirytowany, ściskając mocniej w dłoniach pomarańczę, którą jeszcze przed chwilą obierałem. "Jacy się wszyscy nagle zrobili troskliwi..." - Ale nadal wszyscy chcieli cię odwiedzić.
- O nie, na pewno. - spojrzałem na mamę uważnie, nerwowo odkładając owoc na bok. "Straciłem apetyt..." - Nie zniosę tych wszystkich biednych Harrusiów i pytań co jest z tą moją pamięcią. - rzuciłem ostro, przerzucając w palcach pomarańczowe obierki.
- Ale Carol trudno zbyć. - mama w końcu przestała się kręcić i usiadła na krześle obok mojego łóżka. - Prędzej czy później tu przyjedzie. - stwierdziła, patrząc na mnie z bólem w oczach.
- Już mi wystarczy pretensji ze strony chłopaków. - pokręciłem głową, przypominając sobie wszystkie reakcje chłopaków na mój brak pamięci. Już oni byli wkurzeni, a przecież starali się nie wtrącać w czyjeś sprawy na siłę. Więc co będzie jak Carol-wiecznie-z-nosem-w-cudych-sprawach tu przyjdzie.? "Nie wytrzymam tego." - Jeśli ciotka znała...
- Uwielbiała ją. - usłyszałem natychmiast, co tylko mnie zdołowało. "No pięknie..."
- Nie ma mowy. - pokręciłem ostro głową, dla zaakcentowania wszystkiego zakładając przedramiona przed sobą. - Nie nasłucham się jaki to jestem okropny, że mogłem o niej zapomnieć. - spojrzałem ostro na mamę, dając jej do zrozumienia, że jeśli tylko przyprowadzi tu ciotkę, ucieknę do Afryki i zamieszkam w szałasie.
- Nie przesadzaj, ona naprawdę się o ciebie martwi. - mama natychmiast zmarszczyła brwi, spojrzeniem dając do zrozumienia, że zachowuję się jak gówniarz. I natychmiast poczułem się z tego powodu wyjątkowo winny. "Musiała to robić...? Naprawdę musiała.?" - Była roztrzęsiona jak się dowiedziała. - dodała jeszcze, a mi aż gula stanęła w gardle. "Jesteś okropny, Styles..."
- Dobra, możemy o tym nie rozmawiać.? - pisnąłem niepewnie, chcąc wyrzucić z siebie to nieprzyjemne uczucie niewdzięczności. Ale nie mogłem, zwłaszcza kiedy zauważyłem jak oczy mamy zaczynają podejrzanie błyszczeć. "No nie..." - Ustaliliśmy, że koniec z płaczem. - rzuciłem z nadzieją, że to coś pomoże. Nie pomogło. "Kurczę." Z miejsca poczułem się bardziej okropnie, bo to przecież wszystko przeze mnie. Miałem świadomość, że przez ostatnie dni to ja byłem przyczyną tego, że mama wylewała łzy. Tylko ja. I naprawdę trudno było mi się z tym pogodzić, bo uczucie było straszne. "Powinna się uśmiechać, a nie płakać..." - Tato, powiedz jej coś. - spojrzałem błagalnie na ojczyma, który stał gdzieś w kącie sali i z rękami za plecami obserwował uważnie widok za oknem. Jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. Dopiero moje upomnienie wróciło go do rzeczywistości i spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Annie. - powoli podszedł do nas, stanął za mamą i cierpliwie położył jej ręce na ramionach. Mama w odpowiedzi tylko opuściła głowę i sięgnęła po jego dłoń. "No pięknie..." - Jak się dzisiaj czujesz.? - spytał nagle, próbując tym samym jakoś zmienić temat. "Przynajmniej jeden przytomny." pomyślałem, odczuwając dziwną ulgę.
- Genialnie. - uśmiechnąłem się szczerze, mogąc chociaż w taki sposób poprawić mamie humor. Bo natychmiast spojrzała na mnie ciepło, delikatnie odwzajemniając gest. "No i tak powinno być." - Nic mnie już nie boli.
- Lekarz mówił, że jest poprawa i jak tak dalej pójdzie, za kilka dni nawet cię wypiszą. - stwierdziła entuzjastycznie, a w jej oczach momentalnie pojawiły się błyski radości. "Jeszcze lepiej." 
"Ale zaraz... co.?!"
- Naprawdę.? - ucieszyłem się jak dziecko. Mało brakowało, a zacząłbym podskakiwać na łóżku i klaskać w dłonie. - Nareszcie. Już się nie mogę doczekać tych domowych obiadków i traktowania jak dziecka.
- Jesteś okropny, Harry. - zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z oburzeniem.
- Tylko żartuję, mamo. - wyszczerzyłem się bezczelnie, sięgając po jej dłoń i ściskając mocniej. "Gdzie zniknęło jej poczucie humoru.?"
- Też bym korzystał na jego miejscu. - ojczym niespodziewanie uśmiechnął się do mnie konspiracyjnie. "Ciekawe..."
- Robin... - mama spojrzała na niego oburzona. Mimowolnie parsknąłem śmiechem, starając się jednak jakoś to ukryć. Więc swobodnie przytknąłem dłoń do ust, co w zamyśle miało przykryć durny uśmieszek. "I nikt nie zauważył..."
- Taka prawda. - ojczym tylko niewinnie wzruszył ramionami. - Facet w czasie rekonwalescencji jest jak Bóg, wszystko za niego robią inni.
- Tłumacz mu tak dalej. - usłyszałem jej urażony ton i zauważyłem jak przewraca oczami. "W zasadzie to też było zabawne."
- Trochę więcej poczucia humoru, skarbie. - Robin tylko zaśmiał się cicho i mocniej ścisnął jej ramiona.
- Siostry też się na to nabierają.? - spytałem z nadzieją, oczami wyobraźni już widząc jak Gems skacze przy mnie na potęgę. Mieć tą zołzę na niewolnika... "No to już mogłem wracać do domu..."
- Robin.! - rodzicielka podniosła głos w ostrzegawczym tonie.
- Nic nie mówię. - stwierdził pojednawczo, więc mama wróciła do poprzedniego zajęcia. A kiedy tylko się odwróciła, Robin spojrzał na mnie wymownie i z szerokim uśmiechem pokiwał głową. "Czyli jednak..." Natychmiast parsknąłem śmiechem. Tym razem nie udało mi się jednak tego ukryć, więc z miejsca zostałem zbesztany wzrokiem mamy. I już miałem coś powiedzieć na swoje usprawiedliwienie, kiedy do sali niespodziewanie weszła jakaś młoda pielęgniarka. Więc to na niej skupiła się cała uwaga. "W sumie dobrze..."
- Przepraszam. - pisnęła cichutko, nie wiedząc gdzie oczy podziać. "Zabawne." Spotkania z fanami nauczyły mnie już, że moja osoba może działać na niektórych onieśmielająco, ale mimo wszystko nadal nie mogłem się do tego przyzwyczaić. Wiedziałem jednak, że jeden uśmiech potrafi zadziałać cuda, więc mimowolnie wyszczerzyłem się jak głupi. "Podziałało." Dziewczyna odwzajemniła gest, podnosząc niepewnie wzrok. - Na korytarzu czeka dziewczyna, która bardzo chciałaby się z panem zobaczyć. - usłyszałem i aż mnie zmroziło na tego "pana." "Czy ja mam kurcze 50 lat.?" - Mam ją wpuścić.?
- Kto.? - zapytałem poważnie, starając się nie dać pokazać jak bardzo jej zwrot mnie wkurzył.
- Przedstawiła się jako panna Swift. - usłyszałem i aż mnie wcięło. "O kurczę..." Natychmiast milion myśli przeleciało mi przez głowę, ale żadna nie była na tyle olśniewająca, żeby w niej zostać. "I co teraz...?" Mimo wszystko czułem jakieś dziwne podekscytowanie. Niby wiedziałem, że kiedyś przez moment byliśmy razem i nasze relacje musiały być... zażyłe, ale mimo wszystko... "Taylor Swift u mnie..."
- Tak, oczywiście. - kiwnąłem głową po dłuższej chwili, patrząc na pielęgniarkę niepewnie. Ta tylko uśmiechnęła się i zaczęła wycofywać. - Za chwilę, dobrze.? - dodałem jeszcze zanim wyszła, czując, że muszę poważniej przygotować się na te odwiedziny. "Taylor Swift... O cholera..."
- Nie podoba mi się to. - usłyszałem nagle zirytowany głos mamy, co skutecznie wyrwało mnie z zamyślenia. Spojrzałem na nią nieprzytomnie i zauważyłem jak marszczy brwi w niezadowoleniu. "Co jest..?" Zaraz jednak przypomniałem sobie jak reagowała na inne moje byłe dziewczyny. "Zwyczajna rodzicielska zazdrość..."
- Mamo, proszę cię, nic nie mów. - zaznaczyłem grzecznie, ale poważnie. - Podobno byliśmy razem, więc... - urwałem, widząc jak wstaje, zabierając z oparcia krzesła swój sweterek, który niedbale zarzuciła na ramiona. - No co.? - rozłożyłem ręce, kompletnie nie wiedząc o co chodzi. "Co jej się stało.?"
- Nie, nic. - usłyszałem tylko i aż mnie zapowietrzyło. - Wpadnę wieczorem. Teraz idę zobaczyć co z Lou. - rzuciła, nawet się nie odwracając. I ze spuszczoną głową podeszła do drzwi. "No pięknie."
- Mamo.? - spróbowałem jeszcze, ale nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Po prostu sobie wyszła... - O co jej chodzi.? - spojrzałem na ojczyma, który z jawnym wahaniem na twarzy patrzył na zamykane przez mamę drzwi.
- To nie jest odpowiedni moment. - westchnął i rzucając mi przepraszające spojrzenie, pognał na korytarz. "Cudownie." Natychmiast głęboka złość zalała mnie od środka. Dodatkowo poczułem się kompletnie ignorowany. "Czemu do cholery nikt mi tu nic nie mówi.?!"

*

- Przykro mi, pan Styles już ma gościa. - usłyszałem niespodziewanie ze strony recepcjonistki, kiedy Eve spokojnie zapytała czy możemy odwiedzić Harry'ego. - Teraz powinien odpocząć, przyjdźcie za godzinę. - zbyła nas ostro, nawet nie podnosząc wzroku znad sterty papierów rozciągniętych na blacie przed nią.
- Gościa.? - dziewczyna zmarszczyła brwi, zaskoczona taką odpowiedzą. Czemu wcale się nie dziwiłem. Przecież chłopaki siedzieli u siebie, Anne dopiero co minęliśmy na korytarzu, Gemma nadal w Australii... "Kto u niego przesiadywał.?" - Jakiego gościa.?
- Szczerze.? - recepcjonistka, czyli siwowłosa babka po pięćdziesiątce z wrednym wyrazem twarzy spojrzała na nas z nienawiścią. - Nie mam pojęcia. - spokojnie odłożyła długopis, prostując się władczo na krześle. - Przyłazi tu was tyle, że już nie wiem kogo mogę wpuszczać, a kogo nie. Każdy smędzi, że jest mu najbliższą osobą i powinnam go wpuścić. - zmarszczyła oczy, a mi od razu w głowie pojawiło się porównanie do żmii. - Ordynator się rzuca, jakby sam Jezus tam leżał i każe mi wpuszczać. Wielkie gwiazdy, myślą, że im wszystko wolno. Z góry uprzedzam, kiedyś nawet ordynator nie pomoże i nikogo nie wpuszczę. - zakończyła wrednie, wracając do swoich zajęć jak gdyby nigdy nic. "Czarownica..." Automatycznie wydrzeźniłem się do czubka jej głowy, jakby to w jakikolwiek sposób miało zmienić zdanie tej... kobiety.
- Dziękujemy pani. - Eve tymczasem uśmiechnęła się miło do facetki i zgromiła mnie wzrokiem, widząc co robię. Złapała mnie mocno za ramię i odciągnęła siłą na bok.
- Boże, co za smoczyca. - westchnąłem, zarzucając rękę na jej ramię. A za swoje słowa natychmiast dostałem po łapach. "Ała.!" Zmarszczyłem brwi, rzucając dziewczynie urażone spojrzenie.
- Nie narzekaj, jesteś na jej łasce. - popatrzyła na mnie z dołu tymi swoimi zielonymi oczami, nie kryjąc pretensji. - Chodź lepiej do Lou, posiedzimy przy niej póki ta godzina nie minie. - powoli ruszyła w znanym i już dobrze owidzianym mi kierunku, ciągnąc mnie za sobą. Sapnąłem ciężko, człapiąc za nią leniwie. I żeby nie było zbyt łatwo, zawisłem na jej ramionach, przelotnie całując ją w szyję. Dziewczyna zareagowała natychmiastowym podniesieniem ramion i odsunięciem się na dobry metr od mojej osoby. - Czyś ty oszalał.? - pisnęła, patrząc na mnie urażona. A ja się tylko zaśmiałem, zastanawiając się jak to jest możliwe, że człowiek może reagować tak samo za każdym razem. Doskonale wiedziałem, że tego nie lubiła, ale jednocześnie uwielbiałem ją tym denerwować. "Słodko się wkurzała." 
Uśmiechając się bezczelnie, sięgnąłem dłońmi do jej talii, przyciągając ją do siebie i przytulając mocno. Dziewczyna ewidentnie chciała się jeszcze pogniewać, ale we wkurzonej minie coś jej nie wyszło. Zamiast tego uśmiechnęła się tylko i spojrzała na mnie z dołu wymownie. Natychmiast przypomniało mi się jak wczoraj mnie... pocieszała. "Skutecznie..." W dodatku jej mina oraz delikatne rumieńce sugerowały, że dziewczyna myśli o tym samym. Ale oczywiście nie chcąc mi tego pokazać, tylko opuściła głowę i znowu ruszyła przed siebie... 
...zatrzymując się gwałtownie już dwa metry dalej. A zaraz za nią ja, centralnie na jej plecach.
- A ona co tu robi.? - usłyszałem jej wkurzony głos.
- Hm.? - automatycznie spojrzałem w stronę, w którą Eve posyłała co najmniej mordercze spojrzenie. - Kurwa. - wyrwało mi się, kiedy zobaczyłem jak z pokoju Harry'ego wychodzi nie kto inny jak... Taylor. Westchnąłem ciężko, nawet nie wiedząc jakie wnioski miałbym z tego wyciągnąć. "Po jakiego grzyba ona tu przylazła.?!"
- Myślisz...? - Eve posłała mi zmartwione spojrzenie, niepewnie przygryzając wargę. Ale ja już nie wiedziałem co myślę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz