- Niall...? - jakieś słonisko zupełnie znikąd zwaliło się na mój brzuch, brutalnie wyrywając mnie ze snu. Aż jęknąłem cicho, tracąc oddech. "Do cholery, kto mnie przyduszał w środku nocy.?!" Po chwili jednak uścisk zelżał, więc postanowiłem wszystko olać, nadal mimo wszystko mając głowę w sennych majakach. I chociaż czułem w sypialni czyjąś obecność, wykręciłem się do niej dupą i postanowiłem spać dalej. "Jeśli to Styles i jego koszmary, to ja mam to głęboko..." - Niall, nie śpij do cholery... - usłyszałem znowu, tym razem z lekka bardziej oprzytomniały. "To nie był Styles..." W sumie dobrze, bo mimo wszystko nadal miałem ochotę mu przyrąbać za wczorajsze gadanie. "Znalazł się cholera, Sherlock..." Tylko kto do kurwy śmiał mnie właśnie trącać...? - Obudź się, no... - poczułem się zupełnie jak przy jakichś turbulencjach, kiedy coś, czy raczej ten ktoś zaczął szarpać moje ramię. "No toż do cholery rękę mi wyrwie z zawiasów.!"
- No co.? - wydarłem się z pretensją, gniewnie otwierając oczy. "Eve..." Siedziała na łóżku obok mnie ze zmartwioną miną, podkulając kolana pod brodę i mnąc w pięści krawędź swojej koszulki nocnej. "Coś było nie tak..." Natychmiast poczułem jak cała złość poprzedniego wieczora ze mnie ulatuje, a na jej miejsce wprowadza się poczucie winy. "Super Horan, co jeszcze odpieprzysz.?" Mimo, że czułem się naprawdę usprawiedliwiony co do swojego gniewu i wczorajszego zachowania, o czym zresztą długo gadałem z Eve, teraz poczułem się dziwnie głupio. Okej, byłem zły. Ale kurwa na Stylesa, nie na Boga ducha winną dziewczynę. "Właśnie." Zamierzałem ją nawet za to przeprosić. "Tylko kurde jak.?"
- Harry zniknął. - usłyszałem, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. "Harry... Co kurwa.?!"
- Co.? - powtórzyłem bezmyślnie, łypiąc na dziewczynę spojrzeniem 'powiedz mi, że to jakiś chory żart...' Niestety, nie doczekałem się żadnego potwierdzenia. "Jakim cudem...?" - Jak to zniknął...? - pisnąłem, zachodząc w głowę co mogło mu strzelić do głowy pod tą kudłatą kopułą, kiedy wczoraj bez słowa zamknął się w swoim pokoju dosłownie na cztery spusty. "Foch kurczę, do setnej potęgi." I chociaż wczoraj na swój sposób to nawet było zabawne, tak teraz nagle przestało. "Co mu cholera odwaliło.?" - Zupełnie zniknął.? - upewniłem się, z nerwów podnosząc się do pozycji siedzącej.
- No zniknął. - Eve wzruszyła ramionami, patrząc na mnie niepewnie. - Chciałam sprawdzić czy żyje, nie wychodził przecież od wczoraj. Ale w jego pokoju nikogo nie ma. - pokręciła głową. - Łóżko zaścielone, jego rzeczy wyparowały... - zakończyła cichutko, ledwo dosłyszalnie. "No fantastycznie..."
- Kurwa... - wyrwało mi się, kiedy wzdychając ciężko schowałem twarz w dłonie i bezmyślnie opadłem z powrotem na plecy. "Styles, debilu, jak ty coś wymyślisz..."
*
- Kawa ci zlodowacieje... - chrząknąłem, widząc jak Perrie siedzi przy zastawionym po brzegi stole, nie tykając nawet okruszka ze śniadania. Za to gapi się nieustannie przez okno, skubiąc brzeg swojej koszulki, którą zaciągnęła aż na kolana. "I tak przez pół godziny..." Westchnąłem pod nosem, zastanawiając się co weszło w tą dziewczynę, że od powrotu zachowywała się jak nieobecna. Mało mówiła, ledwo reagowała. "Już lepiej było jak dzwoniliśmy do siebie wieczorami..." - Zaraz sprujesz całą koszulkę... - zauważyłem, widząc jak dziewczyna okręca na palcu spory już kawałek nitki.
- Co.? - Pezz zamrugała kilka razy powiekami i spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. - Sorry, zamyśliłam się. - uśmiechnęła się delikatnie, zaciskając w końcu palce na kubku przed sobą. "No jakbym się sam nie domyślił..."
- No widzę właśnie. - mruknąłem, odstawiając swój kubek z kawą na szafkę przy której stałem i powoli ruszyłem do dziewczyny. - Ledwo przyjechałaś z trasy, a już mi odlatujesz. - poskarżyłem się, podchodząc do niej i przytulając się do jej pleców. - Coś tu jest chyba nie tak. - nachyliłem się do jej ucha, po drodze całując ją delikatnie w szyję. "Cudownie..."
- Zayn... - Pezz niespodziewanie odsunęła się, zostawiając we mnie poczucie zdezorientowania i goryczy. "Co to miało niby być.?"
- No nawet przytulić się nie mogę.? - jęknąłem z pretensją, przysuwając sobie krzesło, żeby zbytnio nie oddalać się od dziewczyny i padłem na nie ciężko. - Co jest z tobą.? - zmarszczyłem brwi, nawet nie będąc pewien czy mogę jej dotknąć. Wprawdzie łapska same się do tego rwały, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że to może jednak nie jest najlepszy pomysł. "Ona ma chyba problem..." A ja, jako dobry i odpowiedzialny facet powinienem ją wesprzeć. "O ile nie będzie kazała mi się domyślać..."
- Jakoś mi tak głupio. - dziewczyna na szczęście postanowiła ze mną współpracować. Ale nie do końca... "Czyli sama nie wiedziała o co jej chodzi. Fantastycznie." I już miałem zacząć typową śpiewkę w takich chwilach, gdzie zapewniałem ją, że wszystko będzie cudownie, kiedy Pezz znowu otworzyła usta. - Nie mogę wyrzucić z głowy, że Lou leży gdzieś tam w szpitalu, a my... tak normalnie... - zawahała się, kręcąc głową i przymykając oczy dokładnie w taki sposób, jakby się zaraz miała rozpłakać. Słowo daję, moja szczęka ze zdziwienia prawie pieprznęła o podłogę. "Ona tak serio...?" W sekundę zacząłem się zastanawiać co to się stało, że teraz zamiast ona mnie, to teraz ja będę pocieszał ją. A przecież one widziały się ledwie ze trzy razy w życiu...! - I jeszcze ta cholerna trasa... - jej głos dziwnie zadrżał. Alarm paniki zaczął bić w mojej głowie. "Nie płacz, nie płacz, nie płacz..." - To dziwne. - westchnęła nagle, nerwowo zakładając włosy za ucho. Spoglądając na mnie niepewnie, uśmiechnęła się z lekka. Sztucznie, ale zawsze. "Uffffffffffffffffffffffffff."
- Skarbie... - westchnąłem, nawet nie wiedząc co więcej mógłbym powiedzieć. Mimo całej ulgi, moja głowa i tak nie mogła się skupić i wymyślić odpowiednią formułkę.
- Wiem. - Pezz nagle kiwnęła głową bez przekonania, uwalniając mnie od ciężaru mówienia. "Całe szczęście." - Jedyne co możemy teraz zrobić to ją wspierać. Życie przecież toczy się dalej. - skrzywiła się, wymawiając te słowa. Ale i mnie coś dziwnie ukuło w środku, gdy je usłyszałem. "Życie toczy się dalej... Kurwa." - Ale jest mi głupio korzystać z normalności, kiedy ona tam tak leży. - pisnęła, biorąc głęboki wdech. "No jakby mnie strofowała..." Natychmiast dziwne uczucie wypełniło mój organizm. I już nawet miałem się tłumaczyć, że tak być nie powinno, kiedy Pezz wbiła we mnie intensywne spojrzenie. - Zabierzesz mnie do niej...? - spytała niepewnie.
- Zabiorę. - kiwnąłem głową, uśmiechając się z lekka. "To nawet słodkie..."
- Jesteś cudowny. - Perrie natychmiast się rozpromieniła, przysuwając się do mnie. I układając swoje dłonie na moich policzkach, złożyła krótki i delikatny pocałunek na moich wargach. Poczucie mojej rycerskości wzrosło maksymalnie. "Malik, jesteś czarodziejem..." Zanim jednak zdążyłem choćby odpowiedzieć na jej dotyk, mój telefon rozdarł się na całą kuchnię. "I kogo, kurwa...?"
- Poczekaj chwilę. - westchnąłem spokojnie do Pezz, z wielką niechęcią się od niej odsuwając. Przeklinając w myślach natręta, sięgnąłem do kieszeni, wyciągając z niej telefon. I aż mnie zmroziło, kiedy na wyświetlaczu zobaczyłem numer Nialla. "Dzwoń przez pierdołę, dzwoń przez pierdołę, dzwoń przez pierdołę..." - Coś się stało.? - rzuciłem do słuchawki, dziwnie piszczącym głosem.
- A stało się, stało... - usłyszałem. Zawał był nagły, ale przestał być groźny, kiedy Horan zaczął mi tłumaczyć jak to Harry'emu odwaliło i postanowił sobie uciec. Nie wiadomo dokąd. "Inteligent, kurwa mać..."
*
- Lou... - usłyszałem jak przez mgłę jakiś dziewczęcy głos. "Hm, mów mi jeszcze..." - Louis... - znowu dopadł mnie ten słodki głosik, teraz bardziej rzeczywisty. Od razu przypomniałem sobie, że ostatnie miejsce gdzie byłem to sala Louisy. "ONA MÓWI?!" Gwałtownie otworzyłem oczy, rozglądając się wokoło jak w jakiejś panice. Byłem przekonany, że się obudziła i jakież było moje rozczarowanie, kiedy swoimi cudownymi, zaspanymi oczętami zobaczyłem twarz Rudej, nadal pogrążoną w głębokim śnie. "Kurwa..." Sapnąłem, mocno zawiedziony. A po chwili znowu napiąłem wszystkie możliwe mięśnie, zastanawiając się głęboko kto w takim razie do mnie gadał. Automatycznie obejrzałem się za siebie i jak Boga kocham, runąłem z krzesła. Prosto na dupę. "Zabolało..."
- Ooo kurwa. - wyrwało mi się, mając przed oczami ostatnią osobę, którą spodziewałbym się tu zobaczyć. "Bo co tu do cholery robiła Danielle, ta Danielle, podkreślam, była Payne'a.?!"
- Miłe powitanie. - dziewczyna zaśmiała się wdzięcznie, przeszywając mnie spojrzeniem. "Pięknie, Tomlinson, pięknie..."
- Sorry, Dan... - westchnąłem, dźwigając dupsko szybko z podłogi i otrzepując ubranie jak gdyby nigdy nic. Robiąc minę niewiniątka, uśmiechnąłem się do niej szeroko. I nagle poczułem się cholernie dziwnie. "Kurwa, ja jej nie widziałem od... no odkąd się rozstała z Liamem." "Więc co tu teraz robiła.?!" - Ale serio, ciebie to ja się tu nie spodziewałem. - palnąłem bezmyślnie. I aż się skrzywiłem, kiedy dotarło do mnie to, co powiedziałem. "DEBILU.!" - Znaczy ten... - chrząknąłem, dla niepoznaki przeczesując włosy palcami i przybierając skuteczny szczerz numer tysiąc siedemset pięć. - Co tu robisz tak właściwie.? - sprostowałem, licząc, że może jakimś cudem dziewczyna się nie obrazi. Nie obraziła się. Co więcej, uśmiechnęła delikatnie i chyba nerwowo poprawiła swoje bujne loki. "Zawsze mnie dziwiło jak jej nie jest z tym ciężko..."
- Przyszłam zobaczyć czy z Lou się nic nie zmieniło. - jej głos wyrwał mnie z durnych rozmyślań. Na tyle niespodziewanie, że tylko zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią jak na idiotkę. "Że słucham.?"
- Byłaś już tu wcześniej.? - palnąłem, nie spuszczając z niej oka. "Kiedy.?!"
- Przed wyjazdem w trasę. - Dan uśmiechnęła się niepewnie. "A bo one wciąż się przyjaźniły...!" Odkrywając całą tajemnicę, poczułem się jak cudownie oświecony. - Chciałam nawet zrezygnować, bo tak jakoś głupio było, ale... Nieważne. - Dan uśmiechnęła się niespodziewanie, wbijając we mnie swoje uważne spojrzenie. - Widzę, że o opiekę nad Lou martwić się nie trzeba. - rzuciła, podchodząc do łóżka Louisy. Kiedy spojrzała na dziewczynę, przez moment na jej twarzy wykwitł czysty smutek. Zamaskowała go jednak sztucznym uśmiechem, kiedy jej oczy znowu wbiły się w moją osobę. "Były chyba bliżej niż mógłbym podejrzewać..."
- Staramy się. - westchnąłem, nawet nie chcąc wchodzić w szczegóły nastawienia Hazzy do tego wszystkiego. I dziwnym trafem też Liama... "Wiadomo, eks..." - Ale wiadomo jak to z naszym staraniem. Nigdy nic nie wychodzi. - wyszczerzyłem się, na co Dan zareagowała krótkim uśmiechem. "Debilu, przeszkadzasz..." Odkrywając w końcu, że mnie tu nikt już nie potrzebuje, postanowiłem się szybko ewakuować. I przy okazji powiadomić o wszystkim Liama. - Em, dobra, bo mnie trochę chyba połamało... Może pójdę poszukać jakiejś masażystki, co mi ulży w cierpieniu... - wykpiłem się, tyłem wycofując się do wyjścia. - Zostawię was same. - będąc już przy drzwiach, złapałem za klamkę i delikatnie je uchyliłem. - Pogadajcie sobie. Ona podobno wszystko słyszy. - skinąłem dłonią na śpiącą dziewczynę, czując dziwny uścisk w środku na myśl o wszystkich durnotach, które jej naopowiadałem, naiwnie myśląc, że to jej pomoże. "Może akurat Dannie się uda..." - Więc lepiej nie zdradzaj wszystkich tajemnic. - zaśmiałem się cicho, prawie będąc już na korytarzu. - Trzymaj się. - rzuciłem, już zza drzwi.
- Na razie. - usłyszałem jeszcze, po czym serio w końcu odciąłem się od sytuacji, zamykając za sobą drzwi. Natychmiast sięgnąłem do kieszeni po swój mobilek, chcąc oświecić Liama w całej historii. Ale zanim zdążyłem wybrać jego numer, telefon sam rozdzwonił mi się w ręku. I chociaż to nie był Payne, uśmiechnąłem się pod nosem, odbierając telefon.
- Nie zgadniesz kogo... - zacząłem, ale przerwało mnie głębokie, irlandzkie westchnięcie.
- Louis, nie teraz. - Niall bezczelnie wrył mi się w słowo, strasząc paniką w swoim głosie. "Kurwa stało się coś, no jak babcię kapciem..." - Widziałeś dzisiaj Harry'ego.?
- Jest siódma rano, całą noc siedziałem przy Lou, a jak wiesz, jego chyba sala z nią uczula. - próbowałem jakoś wyciszyć uścisk dziwności w moim mostku durnymi żartami. "Tylko to kurwa nie było wcale śmieszne... To była święta prawda." - A co.? Uciekł ci.? - zaśmiałem się nerwowo, prując przed siebie dziwnie szybko i dziwnie do wyjścia.
- Lou, to nie jest zabawne. - Horan natychmiast sprowadził mnie na ziemię. - On serio zniknął. Wczoraj się trochę pokłóciliśmy, zamknął się w pokoju i tyle go widziałem. Nie ma jego, nie ma rzeczy. Nic. - oczami wyobraźni już prawie widziałem jak jego krótkie rączki rozkładają się bezradnie. "Ale, że jak to...?!"
- Nialler, co ty pierdolisz mi tutaj, bo nie rozumiem... - westchnąłem, próbując jakoś sobie ułożyć w głowie jego wypowiedź. Za nic nie potrafiłem. "Harry zniknął.? Tak po prostu.? To było jakieś poronione..." Marszcząc czoło, szarpnąłem drzwiami w końcu wyjściowymi, licząc, że może światło dnia jakoś mnie oświeci. Zanim się jednak zorientowałem, drzwi dziwnie zatrzymały się na czymś twardym, co jęknęło głośno i prawie upadło na tyłek od zderzenia. "No i kurwa jeszcze to..."
- Jezuuuu.! - zanim zdążyłem się odezwać, dzierlatka, którą wcale niedelikatnie potrąciłem, już rozdarła się piskliwie, skupiając na nas całą uwagę postronnych. "Bo ciszej oczywiście nie można..." Naprawdę nie miałem ochoty na nowe plotki o mojej osobie, więc szybko podszedłem do dziewczyny i wyciągnąłem do niej rękę. Chciałem tylko pomóc jej wstać, ale za dobre chęci tylko dostałem po łapach. "Baby, cholera jasna..." Skrzywiony, wycofałem się kilka kroków, patrząc jak ciemna blondynka nieporadnie sama się podnosi, nieustannie trzymając się jedną ręką za nos. Z którego chyba zaczęło coś kapać. "No pięknie, kurwa, i jeszcze to..."
- Baranie, masz ty oczy w ogóle.? - dziewczyna pisnęła, gdy tylko już wstała i z całą złością rąbnęła mnie w ramie. "Ała, no..." Zmarszczyłem czoło, łapiąc się szybko za obolałe miejsce. - Ta szybka tu jest chyba nie bez powodu. - laska machnęła wolną ręką na drzwi. - Jak się widzi, że ktoś z zewnątrz chce wejść to się chyba czeka, a nie na chama pcha.!
- Raz, na drzwi się pchałem, nie na ciebie... - palnąłem, zanim zdążyłem pomyśleć. Ale mina tej panny tak mnie rozwaliła, że postanowiłem kontynuować. - Dwa, najpierw to się chyba WYCHODZI, prawda.? - wyszczerzyłem się, przyuczając ją przy okazji dobrych manier. I chyba urosłem ze dwa metry, kiedy dziewczyna zapowietrzyła się z gniewu i tylko patrzyła na mnie z morderstwem w oczach. "No i co teraz, mądralo...?!"
- Nieprawda. - rzuciła w końcu walecznie z tak zaciętą miną, że normalnie nie mogłem się nie roześmiać. "Co za riposta... Aż mnie normalnie ścięło z nóg.!" Postanowiłem się jednak nie odzywać i wpakowałem łapsko do kieszeni bluzy, szukając w niej paczki chusteczek. Szybko ją stamtąd wydobyłem i wyciągnąłem w kierunku dziewczyny.
- Masz chociaż...
- A wsadź to sobie.! - laska wcięła mi się w słowo, znowu bijąc mnie po dłoni. "Nienormalna jakaś..." Paczka chusteczek z wrażenia aż wypadła mi z ręki i poturlała się po przemokniętym chodniku. - Zakichana gwiazdeczka. - dziewczyna spojrzała na mnie morderczo i zanim zdążyłem się odciąć, odwróciła się na pięcie, wchodząc gwałtownie do budynku. "Narwaniec..." Prychnąłem tylko pod nosem, patrząc za nią z podniesioną brwią. I tkwiłbym tak pewnie jeszcze długo, gdyby nie jakieś szmery, dobiegające mnie z telefonu, który nadal dziwnym trafem trzymałem w lewej dłoni. "NIALL.!" Natychmiast przycisnąłem telefon do ucha.
- Gwiazdeczko, skup się. - usłyszałem pełen pretensji głos Horana i aż prychnąłem pod nosem.
- No co...
- Jajco, kurwa. Dorośnij wreszcie. - Niall rzucił wkurzonym tonem. "Co za nerwus..." - Hazzę trzeba znaleźć. - oznajmił poważnie. A ja tylko zmarszczyłem czoło. "A co ja, kurwa, jego matka.?" Nawet nie wiedziałbym gdzie mam szukać... "Swoją drogą, mógłby chociaż jedną wskazówkę zostawić, geniusz jeden..."
*
Przemierzając szpitalny korytarz, cały czas zastanawiałem się gdzie można by znaleźć Harry'ego. Po porannym telefonie Nialla jakoś nie mogłem ani znaleźć sobie miejsca, ani wyrzucić z głowy Stylesa. "Co mu odwaliło...?" Wprawdzie Niall wytłumaczył mi całe zajście, ale to i tak nie tłumaczyło jego zagrywki. "Uciec bez słowa..." No cholera jasna, kto tak niby robi.? "Debil bez mózgu..." Westchnąłem pod nosem, jeszcze raz powoli przebiegając myślami spis miejsc, w których Styles mógł się ukryć. "Chłopaki.?" Odpadają, do razu byłoby wiadomo. "Rodzina.?" Coś szczerze wątpiłem, zwłaszcza, że ostatnio tak bardzo chciał się od nich odciąć. "Nick...? Ed...? Inny kompan zakraplanych imprez...?" Bardziej prawdopodobne, ale mimo wszystko coś wewnątrz podpowiadało mi, że to nie to. Już nawet zaczynałem łączyć jego zniknięcie z tą jego nagłą sympatią do Taylor, ale naprawdę wolałem wierzyć, że nie zrobiłby czegoś takiego. "Więc gdzie się podziewał w takim razie...?" Przejechałem ręką po głowie, nareszcie dochodząc już do drzwi sali Lou. Nie zastanawiając się zbytnio, szybko nacisnąłem klamkę i wpakowałem się do środka.
- Oh, sorry... - zatrzymałem się gwałtownie, widząc znajomą sylwetkę przy łóżku Lou. Zbyt znajomą... "O kurna..." Powiedzieć, że mnie zamurowało to za mało. Centralnie byłem w szoku.! Z wrażenia moja szczęka prawie zatrzymała się na ciemnej posadzce. "No chyba mam zwidy..." Na wszelki wypadek zamknąłem szybko oczy i otworzyłem je jeszcze raz dopiero po chwili. "No jak nic to Dan..." - Nie wiedziałem, że ktoś tu jest... - chrząknąłem dla niepoznaki, chociaż na dobrą sprawę nie miałem pojęcia gdzie nawet mógłbym oczy podziać. Dziwnym trafem patrzenie na dziewczynę wydawało mi się przegięciem. Zwłaszcza kiedy się uśmiechała. Właśnie do mnie. "Bardziej krępująco już być nie mogło..."
- No trochę niezapowiedziana wizyta. - Dan zaśmiała się melodyjnie, a ja poczułem się jeszcze bardziej dziwnie. "A co tam, udziwnijmy wszystko jeszcze bardziej, czemu nie..."
- Ale chyba miła... - westchnąłem, nie wiedząc jak się zachować. "Mogłem na nią chociaż spojrzeć.?" Postanowiłem zaryzykować. "Dobra, nie rozpuściła się..." Ale jednak mimo wszystko było mi na nią głupio patrzeć, więc jakoś tak mimowolnie odwróciłem wzrok.
- Wiesz, czasem jeszcze ze sobą gadałyśmy... - Dan wzruszyła ramionami, sięgając dłonią po płaszcz leżący na krześle obok niej. - Ja już właściwie... - mnąc materiał w dłoniach, odeszła od łóżka Lou, zbliżając się powoli do drzwi. "Czyli sorry Payne, nie chce mi się z tobą dłużej gadać."
- Nie. Zostań. - rzuciłem natychmiast, samemu wycofując się do drzwi. "No nie mogłem jej przecież odbierać chwili z Louisą, prawda.?" - Ja przynajmniej pójdę coś zjeść... - chwyciłem już za klamkę, naciskając na nią z lekką paniką. "Chyba chciałem się już stąd oddalić." - Przynieść ci kawę potem.? - palnąłem, zanim zdążyłem sobie przypomnieć, że to chyba nie było właściwe. I już miałem ją przeprosić, kiedy zauważyłem jak Dan się uśmiecha. Lekko, ale zawsze. "Ekhm, taaaaaaaaaaa."
- Jeśli możesz. - usłyszałem. "Pewnie, że mogę."
***
Takie tam przemyślenia chłopaków na ostudzenie sytuacji z poprzedniego rozdziału. Ale, że szybko.? Cóż.
ZDAŁAM SESJĘ!!!
Z radości aż napisałam rozdzialik :). Mam tylko nadzieję, że nikt mi tu z nudów nie umarł... :)