Z pozdrowieniami dla Muminga :)
- Tomlinson... - mruknąłem, widząc, że przyjaciel myślami odpłynął gdzieś HEN daleko. Wzrok mu jakoś zmętniał i jedyne na co go było stać to bezmyślne gapienie się przed siebie. "Jakby mu nagle zombie mózg wyżarło..." - Tomlinson do cholery! - trąciłem go w ramię, może trochę zbyt mocno. Ale przynajmniej zareagował. Spojrzał na mnie wścieknięty, jakby chciał mnie zastrzelić. - Wyglądasz jakbyś myślał. Zawołać lekarza? - wyszczerzyłem się, licząc, że to jakoś załagodzi jego temperament. Nic z tego. Tomlinson tylko obczaił mnie od góry do dołu pełnym politowania spojrzeniem i prychnął pod nosem.
- Zamknij się.
- Czyli się nie dowiem? - zmarszczyłem brwi. "A od kiedy on nagle taki tajemniczy?"
- Ludzie się rozstają, Jezu. - jęknął niecierpliwie. - Zadajesz pojebane pytania.
- Zazwyczaj mają też dobry powód. - skrzywiłem się. "On coś mi tu kręcił..."
- Coś ty się mnie tak czepił, co? - naskoczył na mnie nagle. - Jak taki ciekawy jesteś to zadzwoń sobie do Eleanor, może ona wie lepiej.
- Co się wściekasz, tylko zapytałem. - mruknąłem kapitulacyjnie, unosząc dłonie w geście pokoju. "Nie zabijaj, matko..." Ale nawet to nie pomogło, Tomlinson zamordował mnie kolejnym spojrzeniem.
- To nie pytaj.
- Pszczoła cię w dupę ugryzła, czy co? - zapytałem, lekko już wkurzony. I to nie pomogło. Louis tylko przewrócił oczami i wkurzony jeszcze gorzej minął mnie nawet bez jednego spojrzenia, już po chwili znikając za rogiem. "Boże, co za baba..." Pokręciłem głową, przez moment zagapiając się na pustą ścianę za którą zniknął. I gapiłbym się tak bez sensu pewnie i długie godziny, gdyby mój brzuch nie zawarczał i nie wybudził mnie z odrętwienia. "Chyba muszę coś zjeść..." Drapiąc się po ramieniu, rozejrzałem się wokół siebie, jakby nagle obok mnie miała się pojawić lawina żarcia. Oczywiście żadnej się nie doczekałem. A głód zaczął mnie boleśnie ssać w żołądku. "Sklepik..." Od razu ruszyłem przed siebie, zastanawiając się gdzie znajdę coś... "Chwila..." Przystanąłem, tchnięty nagłym niepokojem. Miałem przeczucie, że o czymś zapomniałem. "Tylko co to było...?"
"CHOLERA, KWIATY!" Zrobiłem gwałtowny obrót i prawie biegiem pognałem w kierunku wyjścia. "Może mnie nikt nie zauważy..."
- Zamknij się.
- Czyli się nie dowiem? - zmarszczyłem brwi. "A od kiedy on nagle taki tajemniczy?"
- Ludzie się rozstają, Jezu. - jęknął niecierpliwie. - Zadajesz pojebane pytania.
- Zazwyczaj mają też dobry powód. - skrzywiłem się. "On coś mi tu kręcił..."
- Coś ty się mnie tak czepił, co? - naskoczył na mnie nagle. - Jak taki ciekawy jesteś to zadzwoń sobie do Eleanor, może ona wie lepiej.
- Co się wściekasz, tylko zapytałem. - mruknąłem kapitulacyjnie, unosząc dłonie w geście pokoju. "Nie zabijaj, matko..." Ale nawet to nie pomogło, Tomlinson zamordował mnie kolejnym spojrzeniem.
- To nie pytaj.
- Pszczoła cię w dupę ugryzła, czy co? - zapytałem, lekko już wkurzony. I to nie pomogło. Louis tylko przewrócił oczami i wkurzony jeszcze gorzej minął mnie nawet bez jednego spojrzenia, już po chwili znikając za rogiem. "Boże, co za baba..." Pokręciłem głową, przez moment zagapiając się na pustą ścianę za którą zniknął. I gapiłbym się tak bez sensu pewnie i długie godziny, gdyby mój brzuch nie zawarczał i nie wybudził mnie z odrętwienia. "Chyba muszę coś zjeść..." Drapiąc się po ramieniu, rozejrzałem się wokół siebie, jakby nagle obok mnie miała się pojawić lawina żarcia. Oczywiście żadnej się nie doczekałem. A głód zaczął mnie boleśnie ssać w żołądku. "Sklepik..." Od razu ruszyłem przed siebie, zastanawiając się gdzie znajdę coś... "Chwila..." Przystanąłem, tchnięty nagłym niepokojem. Miałem przeczucie, że o czymś zapomniałem. "Tylko co to było...?"
"CHOLERA, KWIATY!" Zrobiłem gwałtowny obrót i prawie biegiem pognałem w kierunku wyjścia. "Może mnie nikt nie zauważy..."
*
- Ja wiem, jestem później, ale mam dobre wytłumaczenie. - zacząłem wesoło, od razu podchodząc do łóżka dziewczyny i wkładając nowy bukiet w pusty wazon. Nawet nie zawracałem sobie głowy rozkładaniem kwiatków w jakiś sensowny sposób, po prostu zgarnąłem spod ramienia książkę, którą udało mi się zwinąć z samochodu... "Bo oczywiście Styles nie pomyślał i zostawił ją na tylnym siedzeniu" ...i od razu klapnąłem na krzesło obok łóżka, wbijając wzrok w nieruchomą twarz dziewczyny.
- Wyobraź sobie, że nie pozwolili mi już chodzić na piechotę. - pisnąłem, szczerze oczekując współczucia. Założyłem jednak, że i tak żadnego się nie doczekam, więc od razu kontynuowałem dalej. - Wcisnęli mnie w samochód a to się ciągnęło i ciągnęło... A potem jeszcze Tomlinson zaczął coś odwalać z jakąś blondyną... - pokręciłem głową, oddalając tym samym od siebie jego dziwaczne zachowanie. "Teraz ważne było co innego..." - Nie wiem jak reagujesz na spóźnienia, ale mam nadzieję, ze kłótni nie będzie, co? - nachyliłem się w jej stronę, dając dziewczynie chwilę na reakcję. Oczywiście bez potrzeby... "Nic..." Wzdychając, ścisnąłem dłoń w pięść, miażdżąc przy okazji drożdżówkę, którą udało mi się kupić po drodze. "Ale chyba już przestałem być głodny..." - A to? - mruknąłem, marszcząc brwi i odkładając bułkę na szafkę. - Zgłodniałem po drodze. Poczęstowałbym cię, ale sama rozumiesz... - chrząknąłem dla rezonu, starając się nie myśleć jak niefortunnie to zabrzmiało. "Inny temat..." - Wiesz co sobie ostatnio przypomniałem? - rzuciłem, rozpromieniając się gwałtownie. Wbiłem wzrok w twarz dziewczyny, zupełnie jakby nagle miała się ocknąć, rzucić mi na szyję i pisnąć 'Nie wiem, ale możesz mi o tym opowiedzieć, skarbie!' Ale nawet brak jej reakcji nie zmącił mojej lekkiej radości i szczerzu wywołanym obrazkiem przed oczami. - Taki malutki, seksowny tatuaż na obojczyku. - "Naprawdę seksowny." - Kokardkę w dodatku. Słodkie, nie? - "Cholernie urocze..." - Masz niezłą kolekcję, więc mam wrażenie, że to twój. Innego bym przecież nie pamiętał, nie? Aż taką zdradziecką małpą to chyba nie byłem... Ale pozwolisz, że zerknę? - nie czekając na cud, poderwałem tyłek z krzesła i odkładając książkę na siedzenie, powoli ruszyłem pod drugą stronę jej łóżka. - Tylko na momencik. - stanąłem tuż za jej głową i drżącą ręką sięgając do skrawka jej piżamy szpitalnej. - Bez podglądania, tylko się upewnię. - zapewniłem, czując dziwne poddenerwowanie w żołądku. - Ale bez darcia, dobra? Bo zaraz jakaś pielęgniarka wpadnie, powyzywa od zboczeńców i będę miał zakaz odwiedzin. - westchnąłem, czując, że i tak dłużej odwlekać tego nie mogę. Zagryzając wargę, delikatnie uniosłem śliski materiał, wyginając kark, żeby móc zobaczyć jak najwięcej, jednocześnie nie widząc za wiele. "To by było dziwne." Na szczęście mleczna skóra dziewczyny od razu pozwoliła mi zauważyć czarną plamę na wystającej kości. Dokładnie tę plamę, którą miałem w pamięci. "Czyli ona..." - Taaak, to ty. - wyszczerzyłem się, puszczając materiał, zanim cokolwiek podkusiłoby mnie do dalszych odkryć. A żeby tym bardziej o tym nie myśleć, pognałem do krzesła, siadając na nim z impetem, uprzednio zgarniając książkę w dłonie. "Apropo książki..." - Wiesz, że się dzisiaj nie wyspałem? - zmarszczyłem czoło, wbijając uważne spojrzenie w spokojną twarz dziewczyny. Bladą, bez cienia makijażu, a i tak cudowną. "Jezu, jaka ona piękna..." Jeden kącik moich ust mimowolnie podskoczył. - To twoja wina. Cały czas siedziałaś mi w głowie. A teraz ja jestem padnięty. Mój mózg praktycznie śpi i z gadaniem to u mnie dzisiaj niekoniecznie... - ziewnąłem mimowolnie dla demonstracji. - Więc wziąłem to. - delikatnie uniosłem książkę, lustrując wzrokiem tą dramatyczną, ciemną okładkę. - Leżało na szafce nocnej i tak sobie pomyślałem, że mogłaś to czytać... Jeśli chcesz, mogę ci dokończyć, co? - przekładałem książkę w dłoniach, powoli podnosząc wzrok na dziewczynę. - Milczenie oznacza zgodę. Uważaj, bo mogę to bardziej wykorzystać... - uśmiechnąłem się pod nosem, układając się wygodniej na krześle i otwierając lekturę na zaznaczonej stronie. - Uprzedzam, jestem dupnym lektorem. - zaznaczyłem przed wczytaniem się w tekst. - Nawet Lux mi dała książką przez łeb jak jej kiedyś bajkę czytałem. Ale jak ci się nie będzie podobać, powiedz tylko słowo, zaraz przerwę. To zaczynam... - chrząknąłem, przykładając dłoń do ust i w końcu wczytałem się w literki.
- "Znów słyszę jęk. Ha! Moja wewnętrzna bogini jest podekscytowana. Umiem to robić. Umiem pieprzyć go ustami...?" Jezus Maria, co ty czytasz? - oderwałem wzrok od kartki i zszokowany wbiłem go w dziewczynę. - Myślałem, że to jakiś kryminał, czy coś. O psycholu co zabił 50 osób na 50 różnych sposobów... A ty z pornolami wyjeżdżasz?! - pisnąłem, zamykając na moment książkę i wgapiając się w okładkę. "50 twarzy Grey'a" "No kto by mógł przypuszczać, że to takie zberezeństwa...?" Kiedy jednak uświadomiłem sobie co właściwie trzymam w ręku, wyszczerzyłem się szeroko. "I tak można popróbować pobudki..." - Dobra, będę czytać dalej. - kiwnąłem głową, na powrót otwierając książkę. - Ale jakby się ktoś pytał, czytałem ci Czerwonego Kapturka, okej? Potem będzie, że cię deprawuje... - posłałem jej uważne spojrzenie, zanim wróciłem do czytania. - "Ponownie owijam język wokół główki, a on unosi biodra. Oczy ma teraz otwarte. Zaciska zęby, ponownie się wyginając, a ja wkładam go głębiej do ust..." - zaśmiałem się pod nosem, kręcąc głową. "Nie, to mnie chyba przerasta..." - Cudowna lektura, nie ma co. - zagryzłem wargę, posyłając śpiącej dziewczynie odpowiednie spojrzenie. - Czytałaś to sobie do snu? Mmm, albo mi. To by było niezłe. Znaczy pewnie spania po tym i tak dużo nie było, ale... - urwałem, marszcząc brwi, kiedy fala gorąca rąbnęła mnie po kręgosłupie. "Nie teraz, Styles..." - Dobra, czytam, nic nie mówię. - mruknąłem, kolejny raz wbijając wzrok w tekst. "No jak to mówią, do trzech razy sztuka..."
*
- ZACZNIESZ TY KURWA PATRZEĆ POD NOGI?! - coś wrzasnęło mi koło ucha, kiedy wychodziłem zza rogu i całkiem przypadkiem drasnąłem kogoś ramieniem. "KOGOŚ..." Nie musiałem nawet patrzeć, samo wydzieranie wystarczyło, żebym skojarzył to z tą tą. Ale i tak spojrzałem. I zobaczyłem jak panna wbija we mnie mordercze spojrzenie, podnosząc się z ziemi i otrzepując swoją niebieską bluzkę. "No bez przesady, aż tak na nią nie wpadłem..."
- A ty nie możesz?! - rzuciłem bez zastanowienia, czując jak żółć po rozmowie ze Stylesem zalewa mi wnętrze. Sam widok pełnej pretensji miny tej dziewczyny też nie działał relaksująco... - Po jakiego chuja ty się tu w ogóle tyle kręcisz? Siedź sobie w domu, na dupie, w telewizji wyglądam tak samo.
- To miało być zabawne? - panna spojrzała na mnie krzywo, zakładając ręce przed sobą, jakby hamowała się, żeby mnie nie pacnąć po gębie.
- A nie? - wyszczerzyłem się sztucznie. Laska przewróciła oczami i zaczęła coś na mnie przeklinać. Tak cicho, że za chuja nie mogłem dosłyszeć co dokładnie. To było cholernie wkurwiające.
- Co ty tam mruczysz pod nosem? - dopytałem, nachylając się lekko w jej stronę. Fałszywy uśmieszek z jej strony upewnił mnie, że niczego miłego nie usłyszę.
- Serenady pochwalne, nie widać? - "No właśnie..." Ale zamiast się wściec, wyszczerzyłem się durnowato, czując podejrzane rozbawienie. "Odchujało, Tomlinson?" Zanim jednak zdążyłem się odciąć, zza tego samego rogu, zza którego znokautowałem laskę, niespodziewanie wyszedł ten doktorek Hazzy. I zatrzymał się zaskoczony, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na tą pannę. "Hm?"
- Annie? - rzucił, a laska odwróciła się w jego stronę. "Annie, jak słodko..." Ale w ogóle mi się to nie kleiło do tej czarownicy... - A ty nie miałaś być w tym tygodniu u matki? - "Ahaaaa, co tu się działo?"
- Muszę tam dojechać. - panna niespodziewanie uśmiechnęła się słodziutko i zrobiła oczy cielaka w stronę doktorka. - Potrzebuję na przejazd. I na zakupy. - wyciągnęła do niego rękę. Facet oczywiście przewrócił oczami, ale sięgnął do tylnej kieszeni po portfel, wyciągając jeden banknot. - Większe zakupy... - 'Annie' westchnęła niecierpliwie. Doktorek zrobił zrozpaczoną minę, ale dał jej najwidoczniej odpowiednią sumkę, bo panna aż pisnęła radośnie. - Dziękuję, tatusiu! - wyszczerzyła się, cmokając gościa w policzek i zanim mrugnąłem, oddaliła się do wyjścia. "Ahaa..." Zmarszczyłem brwi, zakładając ramiona przed sobą i w zamyśleniu obserwowałem jak laska się oddala. Nie słuchałem nawet komentarza doktorka, który chyba nie był zbyt zadowolony z oczyszczonego portfela, bo gadał coś o niesprawiedliwości tego świata. Byłem zbyt zainteresowany tą całą Anne, żeby cokolwiek do mnie docierało. Spokojnie lustrowałem jej sylwetkę, zaczynając od ciemnych włosów, przebiegając przez zgrabne plecy, dochodząc aż do samego tyłka opiętego w jasnych dżinsach. Tam zatrzymałem się o wiele dłużej. "Bo może i czarownica, ale tyłek nadal ma fajny..."
- A ty nie możesz?! - rzuciłem bez zastanowienia, czując jak żółć po rozmowie ze Stylesem zalewa mi wnętrze. Sam widok pełnej pretensji miny tej dziewczyny też nie działał relaksująco... - Po jakiego chuja ty się tu w ogóle tyle kręcisz? Siedź sobie w domu, na dupie, w telewizji wyglądam tak samo.
- To miało być zabawne? - panna spojrzała na mnie krzywo, zakładając ręce przed sobą, jakby hamowała się, żeby mnie nie pacnąć po gębie.
- A nie? - wyszczerzyłem się sztucznie. Laska przewróciła oczami i zaczęła coś na mnie przeklinać. Tak cicho, że za chuja nie mogłem dosłyszeć co dokładnie. To było cholernie wkurwiające.
- Co ty tam mruczysz pod nosem? - dopytałem, nachylając się lekko w jej stronę. Fałszywy uśmieszek z jej strony upewnił mnie, że niczego miłego nie usłyszę.
- Serenady pochwalne, nie widać? - "No właśnie..." Ale zamiast się wściec, wyszczerzyłem się durnowato, czując podejrzane rozbawienie. "Odchujało, Tomlinson?" Zanim jednak zdążyłem się odciąć, zza tego samego rogu, zza którego znokautowałem laskę, niespodziewanie wyszedł ten doktorek Hazzy. I zatrzymał się zaskoczony, ze zmarszczonymi brwiami patrząc na tą pannę. "Hm?"
- Annie? - rzucił, a laska odwróciła się w jego stronę. "Annie, jak słodko..." Ale w ogóle mi się to nie kleiło do tej czarownicy... - A ty nie miałaś być w tym tygodniu u matki? - "Ahaaaa, co tu się działo?"
- Muszę tam dojechać. - panna niespodziewanie uśmiechnęła się słodziutko i zrobiła oczy cielaka w stronę doktorka. - Potrzebuję na przejazd. I na zakupy. - wyciągnęła do niego rękę. Facet oczywiście przewrócił oczami, ale sięgnął do tylnej kieszeni po portfel, wyciągając jeden banknot. - Większe zakupy... - 'Annie' westchnęła niecierpliwie. Doktorek zrobił zrozpaczoną minę, ale dał jej najwidoczniej odpowiednią sumkę, bo panna aż pisnęła radośnie. - Dziękuję, tatusiu! - wyszczerzyła się, cmokając gościa w policzek i zanim mrugnąłem, oddaliła się do wyjścia. "Ahaa..." Zmarszczyłem brwi, zakładając ramiona przed sobą i w zamyśleniu obserwowałem jak laska się oddala. Nie słuchałem nawet komentarza doktorka, który chyba nie był zbyt zadowolony z oczyszczonego portfela, bo gadał coś o niesprawiedliwości tego świata. Byłem zbyt zainteresowany tą całą Anne, żeby cokolwiek do mnie docierało. Spokojnie lustrowałem jej sylwetkę, zaczynając od ciemnych włosów, przebiegając przez zgrabne plecy, dochodząc aż do samego tyłka opiętego w jasnych dżinsach. Tam zatrzymałem się o wiele dłużej. "Bo może i czarownica, ale tyłek nadal ma fajny..."