No i wróciłam :). Wprawdzie z dosyć kiepsko napisanym rozdziałem, ale długa przerwa zrobiła swoje. Musiałam się znowu wprawiać w pisanie, a to łatwe nie jest. No i szczerze przyznam, że sama się poryczałam przy pisaniu ostatniej części. Chociaż sama nie wiem dlaczego, właściwie nie jest jakaś wzruszająca. Ale każdy reaguje inaczej, mam nadzieję, że jakoś przełkniecie ten rozdział :).
Kocham Was! :*
***
Czułem się tak, jakby w głowie zalęgło mi się stado pszczół i wszystkie w jednej chwili poderwały się do lotu. Szum, chaos, rozrywający ból głowy i nieudolne próby zrozumienia co tu się do cholery wyprawia. Bo czy to było serio możliwe, żebym kiedyś nagrywał jej tak zażyłe wiadomości? Wyznając jej...? "Nie, niemożliwe" To musiała być jakaś podróbka. Ukryta kamera, czy inny pies. To się nie mogło dziać naprawdę. Nie mogłem być... zakochany w kimś, kogo nawet nie pamiętałem! Takie rzeczy nie zdarzają się w realu. Na pewno nie. "Nie daj się zwariować, Styles." Patrząc jednak z drugiej strony... No po co ktokolwiek miałby to robić? Aż tak mącić mi w głowie? Nikomu chyba aż tak nie podpadłem, żeby teraz ktoś miał się na mnie wyżywać w tak okropny sposób... "No i chyba ustaliłeś geniuszu, że przestaniesz się wyrzekać wszystkiego..." Chrząknąłem głośno, przeczesując włosy palcami. To chyba mnie otrzeźwiło, bo z głośnika telefonu znowu usłyszałem swój głos. "Kolejna zapisana wiadomość."
"Ty w ogóle nie umiesz się bawić, wiesz? Wziął mnie romantyzm, chciałem ci zaśpiewać "I just call", a ty nie odbierasz. Teraz żałuj. A tak w ogóle to gdzie ty się szwendasz? Ja tu cierpię z tęsknoty, a ty co... Będziesz się gęsto tłumaczyć. Szykuj się."
Westchnąłem ciężko. Nie było się co oszukiwać, nawet ktoś tak odporny na myślenie jak ja nie mógł przegapić tej całej zazdrości, która aż wypływała z tej wiadomości. JA byłem ZAZDROSNY o NIĄ... "Czy to się cholera działo naprawdę?" Tym razem nie czekałem, sam byłem ciekawy co jeszcze miałem jej wcześniej do powiedzenia, więc wszystkimi możliwymi sposobami, przyspieszyłem odsłuchanie następnej wiadomości. Która zaczęła się dziwnymi trzaskami.
"Kretynie, znowu..."
"CHWILA, MOMENT" To nie był mój głos. A nawet żadnego innego faceta. W zasadzie był niski, ale zdecydowanie dziewczęcy. I znajomy. Podejrzanie znajomy. "Tylko czyj...?" Zmarszczyłem czoło, przejeżdżając dłonią po policzku i próbując pobudzić najdalsze komórki mózgowe. Bo dałbym sobie głowę uciąć, że gdzieś go już... "CHOLERA!" Aż jęknąłem pod nosem, kiedy udało mi się powiązać słyszany głos z tym, który odzywał się wcześniej w mojej głowie. Nie było mowy o żadnej pomyłce. To była Ona. To był Jej głos. "Cholera..." Poczułem dziwny ścisk w moim żołądku, a wczorajszy obiad niebezpiecznie podszedł mi do gardła. Słyszałem Jej głos. "JA KURWA SŁYSZAŁEM JEJ GŁOS!" To było zupełnie nie do pojęcia. Jeszcze kilka godzin temu ta dziewczyna była jakimś wymysłem tych debili, kompletnie nieobecna w moim życiu. A teraz co? Byłem w domu, który dzieliłem z Nią. Sprzątałem Jej ciuchy. Siedziałem na łóżku, na którym pewnie kiedyś się zabawialiśmy. Patrzyłem na zdjęcie, na którym była obok mnie. I słuchałem Jej głosu nagranego na poczcie głosowej. "Ona cholera naprawdę istniała." "I miała naprawdę fajny głos..." Jak słowo daję, nie mogłem powstrzymać własnego szczerzu. Zupełnie znikąd zrobiło mi się na tyle fajnie, że musiałem się uśmiechnąć. Sam do siebie, jak ostatni popapraniec. Próbowałem nawet przygryźć wargę, ale i to gówno mi dało. Mogłem jedynie zastanawiać się jak fajną barwę posiada ta dziewczyna, jak melodyjnie układa zdania, jak miękkie i niskie brzmienie jej głosu odbija się echem od czaszki w mojej pustej łepetynie. "Cholera, gdyby tylko chciała, zrobiłaby karierę w seks-telefonie." Aż drgnąłem, kiedy w mojej głowie pojawiło się tysiące nieprzyzwoitych myśli. Sam nie wiedziałem które z nich były jedynie moją wyobraźnią, a które wspomnieniami.
"Chcę to zrobić z tobą w każdym miejscu, o każdej porze i w każdej możliwej pozycji."
Zaczerpnąłem gwałtownie powietrze, kiedy moje myślenie wpadło już tylko w jeden, pełen zberezeństwa tor. "A to to akurat mogłoby być wspomnienie..." Prychnąłem pod nosem, kręcąc powoli głową. "Styles, zboczeńcu, uspokój się..." Odetchnąłem głęboko, na siłę próbując znaleźć sobie inny temat do rozmyślań. Przecież nie chodziło o to, żebym tu siedział i zastanawiał się czy udało mi się spełnić jej nietypową prośbę...
"No właśnie, po co ona właściwie dzwoniła na swój własny numer...?"
"Kretynie, znowu podebrałeś mi telefon. Serio bawi cię ta zabawa? Bo mnie jakoś nie bardzo. Zwłaszcza kiedy chcę coś omówić z... kimś, a w twojej liście kontaktowej brakuje jego numeru. Oddzwoń, bo nie ręczę za siebie."
Znowu się uśmiechnąłem i tym razem nawet nie próbowałem tego powstrzymywać. "Okej, Styles, czasem kradłeś jej komórkę..." Na swój sposób to było nawet zabawne, zwłaszcza jak już się dosłyszało to zdenerwowanie w jej głosie. I nie mogłem pozbyć się uczucia, że nie raz je już słyszałem. "Musiała się na mnie często drzeć..."
"Czyli to oznaczało, że między nami nie było tak różowo jak mówili chłopaki...?" Zanim jednak zdążyłem się nad tym zastanowić, już włączyła się kolejna zapisana wiadomość. I znowu od niej samej.
"Chyba zaczynam być zazdrosna o swój własny telefon. Zabierasz go w trasy, a ja siedzę sama jak ten kołek i nawet nie mam się do kogo przytulić. Mógłbyś mi w końcu kupić tego ogromnego pluszaka, bo się robię zbyt wylewna do innych... No sam widzisz, ledwo wyjechałeś, a ja już dzwonię. Em... Jak wylądujesz to daj znać. Już tęsknię."
Znowu ścisnęło mi żołądek. Tym razem jakoś inaczej, ale i tak nie potrafiłbym tego wytłumaczyć. Czułem się po prostu dziwnie. "Czyli jednak nie było między nami tak źle..." Ja jej wyznawałem miłość przez telefon, ona zarzekała się, że tęskni... "Cholera." To naprawdę wyglądało na związek. I to taki nawet całkiem zżyty. Może nie tak idealny, jak opowiadali ci durnie, ale... "Nie, Styles, koniec zastanawiania się. Musisz do niej w końcu pójść."
*
Patrzyłem na złotą tabliczkę zawieszoną na brązowych drzwiach przede mną zupełnie jak zaklęty. "Dr Jennifer Winkle..." W recepcji powiedzieli mi, że to właśnie ona leczy moją... Ją. I że tylko ona może mi powiedzieć wszystko o Jej stanie. Nawet jeśli sam do końca nie byłem pewny czy chcę to wiedzieć. "Nie bądź tchórz, Styles..." Westchnąłem głęboko, mocniej ściskając dłoń na bukiecie jakiegoś zielska, które wcisnął mi facet pracujący w kwiaciarni. Sam nie wiedziałem po co tam wstąpiłem, ale wydało mi się to jakieś naturalne, żeby do odwiedzin u chorej dziewczyny dołączyć jakiegoś kwiatka. "Nawet jeśli dziewczyna była nieprzytomna..." Coś nieprzyjemnego ścisnęło mnie w żołądku i aż mnie zgięło od tego okropnego uczucia. Znowu poczułem się jak ostatni kretyn. No bo to było tak cholernie niesprawiedliwe, że ani jej nie pamiętałem, ani ona nie miała tyle siły, żeby się w końcu obudzić... "Styles, nie rozdrabniaj się." Serce przyspieszyło mi ze zdenerwowania, a gula zablokowała mi gardło, ale postanowiłem to olać. I drżącą ręką zastukałem w końcu w drzwi przede mną. Nie czekając nawet na odpowiedź, sięgnąłem do klamki, delikatnie uchylając drzwi. I wpakowałem łeb przez niewielki otwór, zaglądając do środka jak jakiś uczniak, który coś przeskrobał. "Styles, nie jesteś w szkole..." Od razu zauważyłem ciemnowłosą kobietę, która siedziała za biurkiem i pilnie wypełniała stosy papierzysk. I chyba nawet mnie nie zauważyła, bo z uwagą skrobała długopisem po kartce. "Durniu, trzeba było czekać na zaproszenie." Sam już nie wiedziałem co mam zrobić. Czekać dalej aż facetka łaskawie mnie zauważy, czy jakoś dać o sobie znać...? "Odezwij się, pacanie..."
- Przepraszam... - chrząknąłem w końcu cicho. Kobieta podniosła w końcu głowę i spojrzała na mnie znad okularów jak na jakiegoś intruza. Niespecjalnie mi to pomogło, zwłaszcza kiedy zauważyłem głęboki dekolt jej bluzki wystającej spod białego fartucha. "Oni mogą nosić takie rzeczy...?" Skupiłem całą swoją silną wolę, żeby spojrzeć jej w twarz i nawet się uśmiechnąć. - Mogę...? - spytałem w końcu, praktycznie dusząc kwiatki w swoim uścisku.
- Proszę, proszę. - facetka uśmiechnęła się niespodziewanie i nawet poderwała się zza biurka, wskazując na krzesło po przeciwnej stronie biurka. "Czyli mogłem wchodzić, tak...?" Na miękkich nogach ruszyłem wgłąb gabinetu, coraz mocniej ściskając łodygi zielska. Stając obok biurka, poczekałem aż kobieta usiądzie i sam klapnąłem na krzesło, kładąc kwiatki na skraju biurka, żeby mogły sobie chwilę odpocząć. Już i tak nie wyglądały najlepiej... - W czym mogę pomóc? - doktorka odgarnęła papierzyska, zdjęła okulary i popatrzyła na mnie wyjątkowo uważnie, nie tracąc przy tym uśmiechu. Nie powiem, żeby mi to pomogło.
- Em... Bo ja... - zacząłem, ale kompletnie nie wiedziałem co chcę powiedzieć. W mojej głowie była jedna, wielka pustka. Niby nic nowego, a mimo wszystko poczułem się cholernie dziwnie. "Jeszcze nigdy nie miałeś problemów z zagadywaniem, Casanovo. Skup się." Niestety, jakoś nie mogłem, kiedy mój wzrok zupełnie niezależnie ode mnie ciągle lądował tam, gdzie zdecydowanie nie powinien. "Gapienie się jej w cycki raczej ci nie pomoże, kretynie, ogarnij się." - Pani leczy Louisę...? - wypaliłem w końcu i poczułem, że to nie był jednak najlepszy początek... "Bo jak ona niby się nazywała?" Przeszukałem cały mózg, próbując przypomnieć sobie czy któryś z chłopaków powiedział mi o czymś tak istotnym. No ale niestety... - Nie pamiętam nazwiska. - westchnąłem kapitulacyjnie, kręcąc głową. Czułem się jak ostatni zdrajca i miałem dziwnie poczucie, że z taką wiedzą każdy normalny lekarz odmówi mi odwiedzin. Wiedziałem jednak, że jak już mnie stąd wywalą, nie będę miał tyle odwagi, żeby przyjść tu drugi raz. Musiałem więc załatwić to teraz. "Teraz albo nigdy." I żeby jakoś to zaakcentować, przybrałem najbardziej pewną siebie minę, na jaką było mnie stać, patrząc doktorce prosto... "STYLES, ONA MA OCZY!" ...prosto w oczy.
- Tak, jestem jej lekarzem prowadzącym. - kobieta kiwnęła głową i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Jakoś wcale mi to nie pomogło.
- Jestem... Jestem... - próbowałem jakoś się ogarnąć, ale zupełnie nie chciało mi przejść przez gardło to, co niby powinienem powiedzieć.
- Pan Styles. Leżał pan tu u nas przez jakiś czas. - facetka postanowiła mnie wyręczyć, za co byłem jej niewysłowienie wdzięczny. W podziękowaniu nawet się uśmiechnąłem. - Pan jest narzeczonym.
- Tak. - kiwnąłem głową, próbując nie zastanawiać się jak dziwnie to zabrzmiało. "Pan jest narzeczonym..." Nie czułem się żadnym narzeczonym, ale przecież nie mogłem teraz wyprowadzać tej babki z błędu. Przyszedłem tu, żeby odwiedzić Ją i nie dam się wyprowadzić z równowagi. "Nawet dekoltem..." - Chciałbym... Em. - chrząknąłem, próbując zebrać myśli i skupić wzrok na czymś innym - Chciałbym się dowiedzieć jak ona się czuje. - wydusiłem w końcu. - W sensie... Bardzo oberwała? - zapytałem, starając się nie zastanawiać jak pretensjonalnie to zabrzmiało. "Styles, trochę obycia..."
- Wybaczy pan, ale czy pański lekarz przypadkiem już o tym panu nie mówił? - doktorka zmarszczyła brwi, opierając splecione dłonie o blat biurka. "Coś jej się chyba nie spodobałeś, idioto..."
- Mogłem go trochę nie słuchać... - wzruszyłem ramionami i opuściłem głowę, żeby nie musieć widzieć jej pełnego politowania spojrzenia. A byłem pewny, że dokładnie z tym w oczach się na mnie gapi, zanim w końcu westchnęła i zaczęła mówić.
- Operowaliśmy pańską narzeczoną przez kilka godzin. - usłyszałem, a mój żołądek zawiązał się w większy supeł niż kiedykolwiek. Zamknąłem oczy, próbując przetrawić tą informację, ale jakoś nie mogłem. "Ona tam..." - Można powiedzieć, że to cud, że w ogóle udało nam się ją uratować. Obrażenia były ogromne, właściwie szybciej by mi było wymienić narządy, które nie ucierpiały. Co najdziwniejsze, przywiezioną ją przytomną, ciągle o pana pytała. - westchnąłem pod nosem, przypominając sobie ten cały ból, który czułem po pobudce, już po wypadku. Byłem przekonany, że u niej było tysiąc razy gorzej. "I jeszcze o mnie pytała..."
- Wiadomo już kiedy...? - chrząknąłem w końcu, nie chcąc dłużej myśleć o tych wszystkich nieprzyjemnych rzeczach. "Teraz ta radosna część..."
- Się wybudzi? - doktorka dokończyła za mnie. - Cóż, nie będę ukrywać. Z każdym dniem jej szanse maleją. Mózg jest wprawdzie przytomny, serce pracuje, ale musimy podtrzymywać jej oddech. Nie potrafimy określić dokładnej daty, właściwie liczymy, że może się obudzić w każdym momencie. Obawiam się jednak, że gdyby tak się nie stało w przeciągu miesiąca... - urwała. I całe szczęście, bo naprawdę nie miałem ochoty słuchać o tym co oni będą musieli zrobić, jeśli Ona... "Nie, Ona się musi obudzić. I wszystko mi opowiedzieć."
- Czy ja mógłbym ją... zobaczyć.? - spytałem, delikatnie podnosząc wzrok na lekarkę. Prosto na jej twarz. Nic po drodze. "A oszukuj się, zboczeńcu, oszukuj."
- Oczywiście. - kobieta uśmiechnęła się i kiwnęła głową. - Pokój 05.
- Dziękuję... - westchnąłem, podrywając tyłek z krzesła. Nawet się już odwróciłem, żeby stąd wyjść, kiedy niewytłumaczalne coś obudziło dziwne rejony mojego mózgu. - A czy... Ona... Hm. Czy ona może mnie słyszeć? - zapytałem niepewnie, spoglądając z zaciekawieniem na lekarkę, która już sięgała po stos papierzysk, najwyraźniej chcąc już wrócić do pracy.
- Takie przypadki rzadko się zdarzają. - gwałtownym gestem założyła na nos okulary i spojrzała na mnie znad szkieł takim wzrokiem, że natychmiast wypuściłem całe powietrze, które miałem w płucach. "Normalnie zero nadziei..." - Ale nigdy nic nie wiadomo. - uśmiechnęła się nagle. - Może akurat pana głos jej pomoże. Warto spróbować.
- Dziękuję. - kiwnąłem głową, powoli wycofując się już do wyjścia.
- Panie Styles... Kwiaty. - doktorka zwróciła mi uwagę, więc kolejny raz musiałem podejść do tego jej biurka. Szybko zwinąłem wiecheć i uśmiechnąłem się jedynie.
- Proszę jeszcze poczekać. - kobieta zatrzymała mnie jeszcze, nachylając się do dolnej szuflady swojego biurka. Natychmiast wbiłem wzrok w sufit, żeby tylko nie patrzeć na to, na co nie powinienem. "No cholera bardzo zabawne..." Odważyłem się opuścić głowę dopiero, gdy usłyszałem jak zamyka szufladę i prostuje się na krześle. Spoglądając na nią, nawet się uśmiechnąłem, chociaż kompletnie nie wiedziałem czego ona może ode mnie jeszcze chcieć. - Pańscy przyjaciele poprosili mnie, żebym to panu przekazała, gdy pan już postanowi odwiedzić Louisę. - uśmiechnęła się lekko i podała mi czarne, tekturowe pudełeczko. - Długo to na pana czekało. - stwierdziła, kiedy sięgałem po nie jakoś tak niezależnie od siebie. "Bo właściwie co to miało być...?" Trzymając pudełeczko w dwóch palcach, patrzyłem na nie jak na jakiegoś kosmitę. Dosłownie paliło mnie w palce, ale jakoś nie przyszło mi do głowy, żeby po prostu je otworzyć i zobaczyć co jest w środku. "Na pewno nie na oczach innych..." Westchnąłem, chowając pudełko w swojej dłoni i uśmiechnąłem się do kobiety szeroko.
- Dziękuję jeszcze raz. - kiwnąłem głową, co ona natychmiast odwzajemniła. - Do widzenia. - pożegnałem się i w przyspieszeniu wyleciałem z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z nieprzyjemnym trzaskiem. I nawet nie chciało mi się za to przepraszać...
Kiedy już znalazłem się na korytarzu, rzuciłem kwiaty na pierwsze lepsze krzesełko, skupiając całą swoją uwagę na pudełeczku przede mną. Chwilę to potrwało, zanim udało mi się zmusić siebie do otwarcia pudełeczka. A kiedy już pokrywka zniknęła, a moje ciekawskie ślepia zajrzały do środka, zobaczyłem pierścionek. Czy bardziej obrączkę... "Ale my przecież... TO MIAŁY BYĆ TYLKO ZARĘCZYNY!" Z bijącym sercem, wysypałem pierścionek na rękę, przyglądając mu się bliżej. Zdecydowanie nie wyglądał na coś zaręczynowego. Przypominał bardziej tanią podróbę kupioną w pierwszym lepszym sklepie z pamiątkami. Ale mimo wszystko i tak czułem się, jakbym trzymał coś wartego grube miliony. "Tym się oświadczałem...? TYM?!" Z powątpiewaniem patrzyłem na to srebrnawe kółeczko, wykonane jakby z dwóch przeplecionych gałęzi, czy czegoś takiego. "To nawet oczka nie miało..." Dziwna gula ścisnęła mnie za gardło. "A co jeśli..." Nie, to nie mogło być tak. Chłopaki mówili mi o zaręczynach. "Ale po zaręczynach zazwyczaj odbywa się ślub..." NO ALE ONI BY MI CHYBA POWIEDZIELI, NIE?! "Chyba, że nie wiedzieli..." "Nie, niemożliwe." Historyjka o tym jak moglibyśmy gdzieś wyjechać i pobrać się w tajemnicy wydała mi się co najmniej durna. "TO MUSIAŁ BYĆ TEN ZARĘCZYNOWY."
"Ale jakim cudem ona się zgodziła z czymś... takim?"
"Styles proszę cię, nie. Jak mi tu teraz odpieprzysz jakąś szopkę i zaczniesz klękać, z nami koniec."
Westchnąłem, zamykając powieki najmocniej jak tylko mogłem. Oddychając ciężko, oparłem się dłonią o ścianę, próbując wytężyć swój mózg do ostrzejszej pracy. Ale tak jak przez głowę mignął mi jakiś klub, ostra muzyka i przyjemne ciepło czyjegoś ciała przede mną, tak skończyło się na tym. Krótka, ostra wypowiedź, strzępki obrazów i to wszystko. Aż jęknąłem z bezsilności. Jak się broniłem, miałem wspomnienie za wspomnieniem. Jak chcę sobie coś przypomnieć, jakaś pieprzona blokada. "Gdzie tu kurna sprawiedliwość?!" Walnąłem otwartą dłonią o twardą ścianę. Piekący ból rozszedł się po całej ręce, ale zignorowałem go. Prostując się, zacisnąłem dłoń na pierścionku i w drugą rękę zgarniając bukiet, ruszyłem ostro przed siebie. "Musiałem się z nią natychmiast zobaczyć."
*
Drzwi otworzyłem gwałtownie, bez zastanowienia. Od razu odurzył mnie dziwny zapach. Połączenie czegoś, co pamiętałem, z tym okropnym zapachem szpitala, leków i śmierci. Zdecydowanie mi się to nie podobało i miałem ochotę po prostu zamknąć drzwi z powrotem i zwiewać stamtąd w podskokach. "Styles, nie zachowuj się jak bachor..." Ściskając mocniej kwiaty, wziąłem głęboki wdech i na miękkich nogach wszedłem do środka. Głowę miałem opuszczoną, właściwie nie wiedziałem czy mogę patrzeć na cokolwiek w tej sali. "Zwłaszcza na Nią." Z delikatnym trzaskiem zamknąłem drzwi i nie ruszając się z miejsca, zastanawiałem się co dalej. Słyszałem szumy różnych maszynek, które podobno przytrzymywały ją przy życiu. Każde piknięcie tylko coraz bardziej zaciskało mi żołądek i wzmagało chęć ucieczki z tego pomieszczenia. "Nie Styles, nie będziesz uciekać..." Westchnąłem głośno, odważnie podnosząc wzrok. Powoli rozejrzałem się po zaciemnionym pokoju, starając się na niczym nie skupiać spojrzenia. Zauważyłem mnóstwo maszynek, szpitalne łóżko, półkę i krzesło obok niego, niewielkie okno, które nie dość, że było zamknięte, to i w dodatku zasłonięte, no i mały telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko łóżka. "Normalna, szpitalna sala." No a skoro już o tym wiedziałem, mogłem już sobie iść... Szybko odwróciłem się w kierunku drzwi, mocno chwytając za klamkę. Prawie ją nawet nacisnąłem, kiedy jedna z maszynek zapiszczała jakoś głośniej. Albo już zaczynałem mieć omamy... W każdym bądź razie zamarłem, nie mając odwagi po prostu stąd uciec. "Stać cię na więcej, idioto." Zamknąłem oczy, na moment opierając głowę o drzwi. Ich chłód przyjemnie podziałał na moją rozgorączkowaną głowę i udało mi się nawet na moment uspokoić. Na moment, bo już po chwili zrozumiałem, że zupełnie nie mam czym oddychać w tej sali. "Dziwnie gorąco..." Gwałtownie oderwałem się od drzwi i pognałem do okna, odsłaniając je. Ostre, słoneczne światło na moment mnie oślepiło, ale przynajmniej ociepliło nieprzyjemne wnętrze. Zagryzając wargę, uchyliłem delikatnie okno i zagapiłem się na widok, który rozciągał się przede mną. Park. Zwyczajny park, w którym starsi spacerowali, a dzieciaki ganiały jak oszalałe. "Ciekawe czy Jej by się spodobało..." Ledwo ta myśl pojawiła się w głowie, a już moja podświadomość podsunęła mi odpowiedź. Bo chociaż widok był całkiem przyjemny i to w dodatku z góry, bo z pierwszego piętra, coś mi podpowiadało, że Jej mogłoby się to nie spodobać. Wzruszyłem ramionami i pokręciłem lekko głową. Pikanie maszynek znowu zaczęło się nieprzyjemnie wdzierać w mój mózg, przypominając mi, że nie jestem tu sam. I że nie mogę jej dłużej ignorować. Westchnąłem ciężko, powoli odwracając się przodem do wnętrza pokoju. Obie dłonie zacisnąłem w pięści, jakbym tym miał sobie dodać odwagi. Niepewnie spojrzałem na nieco przewiędnięte płatki róż, które wcisnął mi kwiaciarz, czując jak w drugą dłoń mocno wbija mi się ten cały pierścionek. Normalnie czułem się tak, jakbym miał się zaraz oświadczać. Poddenerwowanie, przyspieszone tętno, gula w gardle i jakaś cholerna niepewność. "Ale to już chyba za tobą, Styles." Chrząknąłem głośno, chcąc odsunąć od siebie to całe zdenerwowanie i jakoś zmotywować się do najmniejszego ruchu. Żeby nie stać już przy oknie jak jakiś debil, albo baba co ma zaraz urodzić i katuje się głupimi oddechami. "Styles, nie bądź ciota..." Zmusiłem się do podniesienia głowy i zrobienia kilku kroków. Niebezpiecznie zbliżałem się do Jej łóżka. W zasięgu mojego wzroku z każdym krokiem znajdowało się coraz więcej szczegółów. Najpierw podstawa łóżka, później białe prześcieradło, biała poszewka na koc, oparcie łóżka, Jej ręka... "Cholera, była potwornie blada." Zanim zdążyłem się zastanowić, już spojrzałem na jej twarz. I aż westchnąłem ciężko, czując dziwne zawroty głowy. Szybko złapałem za krzesło, siadając na nim gwałtownie. Jednocześnie ani na moment nie spuściłem z oka Jej twarzy. "Bladej twarzy." Słowo daję, wyglądała jakby już nie żyła. Jej skóra była praktycznie biała, z wyjątkiem sińców pod oczami i czerwonych zadrapań na czole. Nawet usta miała jakieś takie sine i bez życia. Zdecydowanie nie wyglądała jakby spała, nawet jeśli widziałem, że Jej klatka piersiowa się porusza. "Styles, przestań tak myśleć do cholery." Wziąłem głęboki wdech, próbując odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. "Musi być coś... JEJ OCZY." Zupełnie niespodziewanie przypomniałem sobie o tym dziwacznym kolorze Jej tęczówek, które widziałem na zdjęciu. Nawet się mimowolnie uśmiechnąłem, przepełniony nadzieją, że na żywo muszą być jeszcze bardziej interesujące. I że kiedyś na pewno to zobaczę. "Na pewno." Westchnąłem, zastanawiając się co dalej. Siedziałem już przy Jej łóżku, patrzyłem na Jej nieruchomą twarz, ściskając w dłoni... "No właśnie!" Rozluźniłem uścisk dłoni, przerzucając pierścionek w dwa palce. Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się, czy aby na pewno mam prawo, ale pokusa była dwa tysiące razy silniejsza. Zanim wątpliwości zżarły mi resztkę odwagi, odłożyłem kwiatki na bok i sięgnąłem z wahaniem do Jej dłoni. Zrobiłem ze trzy podejścia zanim ostatecznie udało mi się dotknąć Jej skóry. "Ciepłej skóry." Westchnienie ulgi wyrwało się z moich płuc, kiedy pod palcami poczułem ciepło, a nie jakieś trupie zimno. Uśmiechnąłem się nawet pod nosem, przejeżdżając opuszkiem po Jej nadgarstku i wierzchu dłoni. Chociaż przecież nie wywołało to u Niej żadnej reakcji, o czym przecież skrycie miałem nadzieję. "Ona śpi, debilu, takie głupoty nie podziałają." Skupiłem się na tym, żeby najdelikatniej jak to możliwe unieść jej palec serdeczny i wsunąć na niego pierścionek. Nie chciałem Jej uszkodzić, ani nic, a przecież dziewczyna wydawała się być jak z porcelany. Kiedy już mi się udało, subtelnie odłożyłem Jej dłoń na miejsce i przez moment się jej przypatrywałem. Zdecydowanie pierścionek wsunięty na palec zyskiwał na uroku. Teraz mógłbym nawet powiedzieć, że był ładny. I całkiem do Niej pasował. "No i co teraz...?" Zwilżyłem językiem wargi, czując jak zasycha mi w gardle. W mojej głowie błąkał się idiotyczny pomysł, ale niestety tak nachalny, że nie mogłem się go pozbyć. "Powiedz coś, Styles..."
- Eem. Ta doktorka mówiła, że prawdopodobnie możesz mnie słyszeć. - zacząłem drżącym głosem i natychmiast zamknąłem oczy, słysząc jak przerażająco mój głos roznosi się po pomieszczeniu. "To i tak nic nie da Styles, Ona nie kontaktuje..." Wiedziałem jednak, że zwykłe siedzenie i gapienie się w Jej twarz było równie durnym wyjściem. "A może akurat..." - Byłoby fajnie, bo gdyby się okazało, że jednak gadam tylko sam do siebie... - zachrypiałem znowu, powoli otwierając oczy i wbijając je w we własne dłonie. - Ale jeśli nie słyszysz, to wiesz... Ja się nie obrażę. Sam trochę spałem i olewałem innych, więc jest spoko. - paplałem durnoty, czując, że to przecież i tak nie ma najmniejszego sensu. "Ona i tak nic nie słyszy..." - Taaaak. - jęknąłem, marszcząc czoło. Ścisk w żołądku tylko się pogłębił, przechodząc na moje gardło, a nawet i wyżej. Musiałem aż zamknąć oczy na moment, żeby pozbyć się tego dziwnego pieczenia pod powiekami. "Bo na pewno nie będę teraz ryczeć..." - Sorry, że tak długo tu nie przychodziłem. - westchnąłem w końcu, tchnięty potrzebą wytłumaczenia się. "Jakby to miało jakieś znaczenie..." - Chyba trochę się bałem. Nie to, że jesteś straszna! - sprostowałem natychmiast, patrząc na Nią uważnie. - Jesteś właściwie całkiem ładna. - stwierdziłem, błądząc spojrzeniem po Jej twarzy. Bo nawet jeśli blada i bez życia, nadal miała w sobie coś interesującego. Przynajmniej dla mnie. "Jak każda nowość, Styles..." Chrząknąłem głośno, z powrotem wciskając wzrok we własne dłonie. Sam nie wiedziałem już co mam mówić. "Najlepiej to co zawsze, pieprz bez sensu..." - A, przyniosłem kwiaty. - mruknąłem, kiedy mój wzrok padł na podniszczony bukiet. Z uczuciem podejrzliwości, zebrałem kwiatki w garść i delikatnie położyłem je na szafce obok Jej łóżka. - Nie pamiętam jakie lubisz, więc codziennie dostaniesz inne, okej? - spojrzałem z powrotem na Jej twarz, uśmiechając się debilnie. Poczułem jak dłonie zaczynają mi się dziwnie pocić, więc mimowolnie przejechałem nimi po udach. - Już się umówiłem z facetem z kwiaciarni na rogu. Jak tylko któreś wyjątkowo ci się spodobają, daj tylko znać. - palnąłem, zamykając się na moment, jakbym serio oczekiwał jakiejś reakcji. "Ona nie odpowie, idioto." Westchnąłem ciężko, żeby zebrać myśli. - To trochę dziwne, nie? - zacząłem po chwili, przejeżdżając dłonią po włosach i nachylając się lekko w kierunku dziewczyny. Chyba już szykowałem się na długie gadanie. "No tak, zanudź ją, oczywiście." Ale serio potrzebowałem się komuś wygadać i byłem pewien, że nikt mnie nie wysłucha lepiej niż Ona. "No jakby inaczej, przecież śpi." - Niby jesteśmy parą, a prawie w ogóle cię nie pamiętam. No prawie, bo coś tam zaczyna mi już w głowie świtać. Na razie niewyraźnie, ale mój mózg nigdy przecież nie był zbyt aktywny... - uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając z uwagą na twarz dziewczyny. - Pamiętam na przykład jak mi opowiadałaś o swoich rodzicach. Znaczy... Tak mi się wydaje. Pewności nie mam, ale przy składaniu twoich ciuchów zauważyłem, że lubisz rockowe kapele. To bardzo pasuje do dziecka poczętego po koncercie Aerosmith. No chyba, że to nie ty. W sumie to ja mogłem film jakiś o tym oglądać. Albo książkę prze... - uciąłem, marszcząc czoło. - Co ja gadam, to musiał być film jak już. - prychnąłem, kręcąc głową. - Ale wierzę, że to jednak byłaś ty. - uśmiechnąłem się szeroko, zupełnie jakby ona miała to zauważyć. Nie zauważyła. Nadal leżała zupełnie nieruchomo, jakby już dawno była gdzieś indziej. "Nie Styles, nie myśl tak." - Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale poprzestawiałem parę twoich ciuchów. - chrząknąłem po chwili, zaczynając zupełnie z innej rury. - No musiałem, no, tam był okropny bajzel... Sprzątać to ty chyba nie lubisz, prawda? - odczekałem chwilę, licząc na jakąkolwiek jej reakcję. I aż ścisnęło mnie w dołku, kiedy żadnej nie doczekałem. - Ale każdy ma swoje wady, ja się nie czepiam. Pewnie byłaś bardzo zajęta. Przecież studiujesz, masz dużo nauki, spotykasz się z koleżankami... Z tego co widziałem w albumach wyglądasz na towarzyską osobę, musisz mieć sporo przyjaciół. I pewnie wielu facetów się za tobą uganiało... Wygląda na to, że ja też. I że miałem nad nimi przewagę. - stwierdziłem kwaśno, opuszczając spojrzenie na własne dłonie. "Też wybrałeś temat, durniu..." Ale chociaż czułem się dziwnie z myślą, że jakieś uczucie kiedyś łączyło mnie i tą dziewczynę, chęć wygadania się była silniejsza. Bo skoro już założyłem, że byliśmy razem, bardziej niż fakt, dlaczego postawiłem na nią, ciekawiło mnie to, dlaczego ona wybrała mnie. Ciemniejsza strona mnie podsuwała mi ciągle pomysły, że to może dla kariery, pieniędzy, sławy, drogich prezentów, ale mimo wszystko skrycie liczyłem, że to nieprawda. Może akurat coś we mnie zobaczyła. "Tylko co...?" - Chociaż nie rozumiem dlaczego... - zmarszczyłem czoło. - Co cię tak we mnie przekonało, co? - zapytałem poważnie, wbijając spojrzenie w jej twarz. Naprawdę czekałem na jej odpowiedź, jakieś słowo wyjaśnienia, ale jedyne co otrzymałem to przejmujące pikanie maszynek narozstawianych wokół jej łóżka. "Czyli się nie dowiesz, Styles." - Naprawdę chciałbym, żebyś się już obudziła... - szepnąłem niespodziewanie nawet dla siebie i głęboko nachyliłem się do przodu. Oparłem czoło na barierce jej łóżka, mocno trzymając się za ściśnięty brzuch. Westchnąłem głośno, czując jak pod powiekami znowu zaczyna mnie nieprzyjemnie piec. Ale już nie mogłem tego powstrzymać. - Naprawdę...