A póki co, chciałam Wam życzyć wesołych, spokojnych i pełnych uśmiechów świąt! Mam nadzieję, że spełnią się Wasze wszystkie marzenia i będziecie mogły uczestniczyć w koncertach Waszych wszystkich idoli :) Wszystkiego dobrego!
- ...i powiedziała, że nie ma szans na jej pobudkę. - Harry zakończył smętnie opowieść o dzisiejszych odwiedzinach u Lou. - W najbliższym czasie. - dodał szybko, co jakoś wielce nie poprawiło mu miny pobitego kundla. I mnie jakoś nieprzyjemnie ścisnęło w dołku, ale przecież nie mogłem teraz tego pokazać...
- A ona się tam zna. - prychnąłem, mając nadzieję, że mój głos nie zabrzmiał sztucznie. - Lou obudzi się prędzej niż myślisz. Nie może być inaczej. Wystarczy, że będziesz przy niej siedział i ględził, a wstanie chociażby po to, żeby cię owalić. - paplałem, przerzucając spojrzenie od drogi przede mną, do Stylesa. I niestety, nie wyglądał za ciekawie... - Stary, co to za mina? - zapytałem, widząc jego dziwaczny grymas. Wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. I chyba tak było, bo przez moment nawet nie raczył mi odpowiedzieć.
- My się dopiero zaręczyliśmy, prawda? - rzucił, kiedy już miałem zamiar go resetować.
- Nie dopiero, deklu. - prychnąłem, posyłając mu pobieżne spojrzenie, pomiędzy skupianiem uwagi na drodze. - Już dwa lata się czaicie ze ślubem.
- Ale jesteśmy tylko zaręczeni? - wyczułem, że Hazz patrzy na mnie. Jego ciekawskie oczyska dosłownie paliły mnie w skórę. - Żadnych ślubów niespodzianek?
- Ubiłbym cię, jakbyś to zrobił za moimi plecami. - powiedziałem szczerze. - Zresztą chłopaki tak samo.
- Czyli nic nas oficjalnie oficjalnie nie łączy? - dopytał jeszcze. Tym razem już zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o czym on do cholery mówi.
- Stary, serio, do czego ty drążysz?
- Czemu ja tam mogę u niej tyle siedzieć? - palnął nagle, aż mnie z nóg zmiotło. "Ten to ma problemy!" - No skoro nie jesteśmy oficjalnie oficjalnie związani...
- Serio, Styles. - pokręciłem głową z politowaniem. - Martwisz się o to, że cię tam wpuszczają.
- Bo to dziwne!
- Coś tam podpisywaliście u notariusza. - westchnąłem, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej w tym temacie. - Ale za chuja ci nie powiem co to było. Pamiętam tylko, że to było tuż po tym jak się zafajczyłeś na scenie. - wyjaśniłem, a Harry znowu wbił we mnie te swoje patrzałki. Poczułem się więc w obowiązku opowiedzieć mu o tamtym wydarzeniu. - Sięgałeś po wodę jak ogień buchnął i ci rękaw zajęło. Szybko żeśmy cię ugasili, ale trzeba było jechać do szpitala, bo miałeś taaakie bąble. - tłumaczyłem spokojnie. Kątem oka zauważyłem, że Hazz z ciekawością podciąga rękawy płaszcza. - Teraz nawet śladu nie ma, nie sprawdzaj. - dodałem szybko, ale oczywiście musiał się upewnić. A kiedy nie zauważył niczego, znowu na mnie spojrzał. - A w szpitalu nie chcieli nas wpuścić, powiedzieli, że tylko rodzina. Lou tak się wkurzyła, że mało co lekarza nie pobiła. - uśmiechnąłem się mimowolnie, przypominając sobie jej wyczyny z tamtego dnia. - Liam ją trzymał, żeby się nie wyrwała. Długo cię nie trzymali, tylko kilka godzin badań, ale jak wyszedłeś, dostałeś taki opieprz za nieuważanie na scenie, że i mi było głupio. W życiu nie słyszałem takiej wiązanki od dziewczyny. A jak skończyła, zaraz rzuciła ci się na szyję, że nic ci nie jest.
- Pamiętam to. - Harry zmarszczył czoło, uśmiechając się nieobecnie, jakby do swoich myśli. Nie chciałem mu się tam kręcić, chociaż kurewsko ciekawiła mnie ich treść. Zamiast jednak zadawać głupie pytania, zająłem się parkowaniem samochodu przed jakimś sklepem niedaleko szpitala. A kiedy już zgasiłem silnik, nachyliłem się do Hazzy, żeby jakoś w miarę zrozumiale naświetlić mu nasz sposób przemykania się do sal.
- No dobra, to słuchaj uważnie. Dzisiaj jest wtorek, więc na recepcji siedzi taka starsza babka. Za cholerę cię nie wpuści i będziesz musiał...
*
Ostatni raz rozejrzałem się po kiepsko oświetlonym korytarzu. Na szczęście nikogo nie zauważyłem, więc bezpiecznie mogłem przemknąć do sali Lou. I już sekundę później z najwyższą ostrożnością zamykałem już drzwi od środka, starając się nie narobić żadnego hałasu. I podobnie uważnie podszedłem do łóżka mojej dziewczyny, siadając przy nim na krześle.
Od razu sięgnąłem po jej ciepłą dłoń, uważnie przypatrując się jej twarzy. Szukałem jakichś zmian od ostatniego razu kiedy ją widziałem, ale niczego nie zauważyłem. I zabolało, że w najbliższym czasie niczego nowego zauważyć też nie miałem. Bo przecież miała tak spać i spać... "STYLES!"
- Wiem, że znowu cię nękam, ale mnie nie wydasz, co? Bo jak mnie tu złapią, to będę miał przesrane po całości. - szepnąłem ledwo dosłyszalnie, żeby nie zdradzić swojej obecności. Ale przynajmniej dzięki temu nie było słychać drżącego głosu, który na pewno by się ujawnił od bólu, który ściskał moje gardło. - A ja już mam dosyć nocy bez ciebie... Spokojnie, tylko tu sobie posiedzę, będzie bez macania. - uśmiechnąłem się smutno, przez sekundę mocniej ściskając jej delikatną dłoń. Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, co na moment zamroziło mi myślenie. Przez chwilę mogłem tylko patrzeć na jej twarzyczkę, która w świetle jarzeniówki wiszącej nad jej łóżkiem, wydawała się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. "Jak wampir..."
- Rzeczywiście trochę tu upiornie... - westchnąłem, przypominając sobie słowa Louisa. A także jego radę, że w razie czego za łóżkiem będę mógł znaleźć rozwiązanie... Nachyliłem się więc, wzrokiem odnajdując wtyczkę. Sięgnąłem po nią, automatycznie podłączając ją do prądu. I zgodnie ze słowami Tomlinsona, pokój rozświetliły lampki poobwijane na zagłówku łóżka. - Masz dziwne przyjaciółki, ale za to bardzo pomysłowe. - uśmiechnąłem się pod nosem, wspominając, że to pomysł Eve. Podobno często tutaj siedziała i chciała jakoś uprzyjemnić sobie te chwile. "W sumie nie ma się co dziwić..." W blasku czerwonych światełek twarzyczka Lou nabierała lepszego blasku. Bardziej romantycznego. - No i nastrój niezły. - podniosłem lekko kąciki ust. - Jak w święta, co? - skojarzyłem od razu, a w głowie rozbłysły mi jakieś mgliste obrazki udekorowanego salonu. Innego niż ten, w naszym domu... - Brakuje tylko śniegu za oknem i jakiejś kolędy. Wiem, najbardziej lubisz "All i want for Christmas is you", co nie? Zaśpiewałbym ci, ale zaraz by się szpital zleciał. - nachyliłem się ku dziewczynie, opierając brodę na barierce. - Chociaż pomruczę ci do ucha, okej?
*
- Shit... - wyrwało mi się, kiedy potknąłem się o własną stopę i prawie wyrżnąłem orzełka. W ostatniej chwili złapałem jako-taką równowagę, ale niestety nie udało mi się w pełni uratować kakaa. Równocześnie z obu kubków, które dzielnie trzymałem, trochę brązowego płynu spłynęło na podłogę. Ale tylko trochę, większość nadal parowała z kubków, więc omijając kałuże, dalej ostrożnie szusowałem do salonu.
Całą uwagę próbowałem poświęcić na kubkach, starając się tym razem nic nie rozlać. Niestety, mój wzrok co jakiś czas uciekał do kanapy, na której siedziała moja dziewczyna. Owinięta kocem, podtrzymując głowę na dłoni, z uwagą obserwowała wielgachne płatki śniegu za oknem. Oczy miała jak spodki i wyglądała dosłownie jak mała dziewczynka, która pierwszy raz widzi coś takiego na oczy. Jej entuzjazm śniegiem był wyjątkowo uroczy, więc nie mogłem się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli Lou w całym zaaferowaniu śniegiem, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi.
Spojrzała na mnie dopiero wówczas, kiedy udało mi się dotrzeć do kanapy. Szybko podałem jej jeden z kubków, oczywiście ten z psiakiem. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pobieżnie, owijając przedmiot w dłoniach i znowu odwracając się w stronę okna.
Uważając, żeby niczego nie wylać ze swojego kubka, ostrożnie wpakowałem się za dziewczynę, lądując między nią, a oparciem. Wolną ręką objąłem Lou w talii i przysunąłem ją jak najbliżej siebie. Starałem ułożyć się jak najwygodniej, co po sekundzie nawet mi się udało. Lou oczywiście oparła się o mnie plecami, tak, że tuż przed nosem miałem jej odkryte ramię. Praktycznie mnie przyzywało, więc po chwili leciutko musnąłem ustami jej miękką skórę. Dziewczyna nawet nie zareagowała, wpatrzona gdzieś przed siebie.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kierując spojrzenie tam, gdzie ona. Chciałem zobaczyć co ją tak fascynuje. I chyba dostrzegłem. Śnieg prószący za oknem, które po części zasłaniała wielgachna choinka, dająca jedyne, ale niezwykle magiczne oświetlenie na wnętrze salonu. Poza tym gdzieś w tle cicho leciały świąteczne piosenki, bo Lou uparła się, że niczego innego nie chce słuchać, co tylko dopełniało niesamowitego efektu.
Na moment zamknąłem oczy, delektując się zarówno kojącymi dźwiękami, jak i słodkawym zapachem czekolady, roznoszącym się od kubków. Ciepło ze strony dziewczyny powoli zaczynało działać na mnie usypiająco, więc żeby nie paść bezpowrotnie, podniosłem powieki, zerkając z boku na moją dziewczynę. Akurat ostrożnie upijała gorący napoju, nawet na moment nie spuszczając z oka choinki.
- Chyba dobrze nam wyszła, nie? - zapytałem, widząc obiekt jej zainteresowania. Bo cóż, jeszcze pół godziny temu toczyliśmy zażartą walkę, żeby jakoś ubrać to zielone drzewko.
- Całkiem. - Lou lekko kiwnęła głową. - Stoi prosto, nic z niej nie leci... Jest nieźle. - wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk kakaa.
- Przestań. - prychnąłem wyniośle. Bo przecież wyglądała zawodowo! "No jak na parę ludzi bez zacięcia artystycznego..." - Jest przepiękna, pachnie wyjątkowo i magicznie się błyszczy. Czego chcieć więcej. - uśmiechnąłem się, zarażając tym Lou.
W salonie na moment zapadła cisza. Korzystając z niej, i ja zająłem się swoim kakaem. Oczywiście oparzyłem sobie jęzor, więc natychmiast odłożyłem kubek na podłogę, woląc poczekać aż wystygnie. Lou tymczasem bardziej wtuliła się w moje ramiona, z uwagą trzymając swój kubek przed sobą.
- Uwielbiam lampki choinkowe. - niespodziewanie stwierdziła półgłosem. - Są strasznie nastrojowe. - dodała, a ja od razu parsknąłem śmiechem.
- Czy ty nie możesz choćby pięciu minut wytrzymać bez wspominania o seksie? - już po chwili oburzyłem się udawanie. Lou natychmiast odłożyła kubek i odsuwając się ode mnie, posłała mi uważne spojrzenie.
- A co ja niby takiego powiedziałam, przepraszam bardzo?
- Że masz nastrój. - wyjaśniłem.
- Świąteczny. - dziewczyna przesadnie kiwnęła głową i wskazała na świąteczne drzewko. - Kominek, choinka, gorąca czekolada, śnieg za oknem, ty i ja pod kocem. O to mi
chodziło, zboczeńcu.
- Dobra, nie unoś się tak, bo cię później nie złapię. - przewróciłem oczami z politowaniem, udając wielce urażonego. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy moje ramiona mimowolnie oplotły się na jej talii, na powrót przyciągając ją do siebie. Natychmiast nachyliłem się nad jej uchem, jak najbliżej tylko mogłem.
- Robiłaś to kiedyś pod choinką.? - szepnąłem jej wprost do ucha, starając się jak najbardziej obniżyć głos. Doskonale wiedziałem, że to na nią działa... Jednak zamiast podłapać moją aluzję, Lou tylko parsknęła śmiechem, odsuwając się ode mnie nieznacznie.
- Pod choinką mój drogi, to się kładzie prezenty. - rzuciła wyniośle, próbując zachować powagę.
- Okej. - kiwnąłem energicznie głową, szczerząc się przy tym szeroko. - Więc ja będę twoim prezentem.
- Co? - między brwiami Lou natychmiast pojawiła się zmarszczka. Żeby jej więc wszystko wyjaśnić, odsunąłem się od niej na dobry metr i zacząłem szerokie gestykulacje pomocnicze.
- Wyobraź sobie... Rozbiorę się. Zupełnie.
- A co w tym niezwykłego? - dziewczyna prychnęła od razu. - Cały czas łazisz bez ubrania.
- Jak ci to tak przeszkadza, po prostu mi to powiedz, a nie jakieś aluzje urządzasz. - oburzyłem się.
- Kto powiedział, że mi przeszkadza? - dziewczyna uśmiechnęła się znacząco. "Boże, z kim ja żyję..." Szybko parsknąłem śmiechem, chwytając nasadę nosa w dwa palce i pokręciłem głową.
- Zboczeniec.
- Dobra. - Lou westchnęła niecierpliwie, więc natychmiast wróciłem do poprzedniego entuzjazmu. - Jesteś nagi. Co dalej?
- Przewiążę się wstążką. Czerwoną oczywiście, żeby było świątecznie. Tu... - wskazałem na sam środek swojej klatki. - ...będę miał taaaaaaaką kokardkę. - zatoczyłem wielkie koło dłońmi, co spotkało się z dezaprobatą w minie mojej dziewczyny. Która to zmarszczyła swoje śliczne czółko i popatrzyła na mnie jak na debila.
- Czemu tu?
- No bo przecież, że nie tam. - zironizowałem, lekko urażony jej postawą. "A gdzie entuzjazm??" - Kokardka musi być w centrum. - wyjaśniłem całkowicie poważnie. Niespodziewanie Lou wybuchnęła głębokim śmiechem, ledwo łapiąc powietrze. - No i co cię tak bawi? - spojrzałem na nią z politowaniem. Minęło trochę czasu, zanim Lou się uspokoiła, ale w końcu wzięła głęboki wdech i otarła łzy, wyduszone przez natężony śmiech.
- Twoja logika rozwala mnie na łopatki. - pokręciła głową. Natychmiastowo się wyszczerzyłem, zgrabnie chwytając dziewczynę za kolana.
- Czyli już cię sprowadziłem do parteru? - bez problemu odkręciłem ją przodem do siebie, nachylając się nad nią, czym zmusiłem ją do położenia się. - Bajecznie. - rzuciłem gardłowo, bezczelnie zbliżając się do jej szyi i niemalże natychmiast atakując jej delikatną skórę kilkoma pocałunkami. Moje usta płonęły o więcej i automatycznie zaczęły przesuwać się wyżej, szukając jej miękkich warg. Których nie napotkały, bo dziewczyna niespodziewanie odsunęła mnie od siebie.
- Skup się. - posłała mi skupiony wzrok, kiedy spojrzałem na nią z zaskoczeniem. - Jeszcze nie skończyliśmy.
- Bo jeszcze nawet nie zaczęliśmy. - westchnąłem cierpiętniczo, patrząc na nią z góry. Leżała pode mną taka promieniejąca, z błyszczącymi oczami i włosami roztrzepanymi wokół jej głowy, posyłając mi jawne wyzwanie.
- Bo nie ma nastroju.
- Sama przed chwilą... - westchnąłem ciężko. "No co za uparciuch!"
- O rodzinie, magii i czuciu się jak dziecko. - weszła mi w słowo. - Zupełnie co innego. Nawet się trochę wyklucza.
- A ja jako prezent? - spytałem z nadzieją. Lou praktycznie od razu pokręciła głową, burząc mi wszystkie plany.
- Słabe.
- Słabe? - prychnąłem.
- Padłabym ze śmiechu, gdybym zobaczyła tą kokardkę.
- Nie śmiej się z mojej kokardki, to najważniejszy element stroju. - stwierdziłem urażony, zastanawiając się przez moment jakim innym sposobem mógłbym ją rozruszać. - To co, mam być Mikołajem? - palnąłem w końcu, patrząc na dziewczynę z uwagą.
- Grubym, starszym panem z siwą brodą? - jej prawa brew w sekundę powędrowała do góry. - Powodzenia.
- Będę seksownym Mikołajem. - uśmiechnąłem się wdzięcznie, lekko łapiąc dziewczynę za nadgarstki. Uważając, żeby nie narobić na jej delikatnym ciele śladów, zablokowałem jej ręce nad głową. - A ty będziesz bardzo seksowną panią Mikołajową. - kiwnąłem głową z aprobatą dla własnego pomysłu, pozwalając swojemu spojrzeniu na małą wędrówkę po ciele dziewczyny. Od jej wyeksponowanej szyi, błagającej o pocałunki, przez wydatny biust, odsłonięty brzuszek, aż po zgrabne nogi. Dalej już była tylko nudna kanapa, więc powoli, ciesząc się widokami, wróciłem z powrotem na jej twarz. - W czerwonym wdzianku... Czerwony działa na zmysły. - mruknąłem gardłowo, starając się uwieść dziewczynę spojrzeniem. Jak się mogłem spodziewać, bezskutecznie. Dziewczyna, zamiast wpić mi się w usta, wybuchnęła tylko śmiechem. "Jak miło..." Zaraz jednak spoważniała, piorunując mnie wzrokiem.
- Zrujnowałeś mi całe dzieciństwo, geniuszu. Teraz jak zobaczę Mikołaja, będę sobie wyobrażać jak robi z Mikołajową dziwne rzeczy.
- Dzięki, że mi to powiedziałaś. - skrzywiłem się, bo moja wyobraźnia od razu zaczęła iść w te rejony.
- Sam zacząłeś. - Lou wzruszyła niewinnie ramionami.
- Dobra, żadnych Mikołajów. - westchnąłem bezradnie, siadając na jej biodrach. - Po prostu ty... - nachylając się do niej bardziej, złożyłem mokry pocałunek na jej lewym ramieniu... - ja... - ...prawym... - choinka... - ...szyi... - i cały świąteczny klimat. - ...kończąc na lekkim buziaki w usta. - Może być? - prostując się, spojrzałem na nią z uwagą. Lou nawet nie udawała zastanowienia, po prostu uśmiechnęła się szeroko i cholernie kusząco zarazem. Bez namysłu wpiłem się w jej nęcące wargi, odczuwając niecierpliwe gorąco, rozchodzące się po moim organizmie. Moja ręka mimowolnie wywędrowała pod sweterek dziewczyny, błądząc po jej miękkiej skórze w szaleńczym rytmie. Lou wcale nie była mi dłużna, już po chwili czułem jej ciepły dotyk na plecach. Zanim się zorientowałem, oboje pozbyliśmy się górnej części garderoby, obdarzając się coraz namiętniejszymi pocałunkami. Mój organizm szalał, mącąc mi w głowie niezwykłą przyjemnością. Powoli przestałem ogarniać świat, skupiając się na całowaniu dziewczyny pode mną. Robiło się coraz goręcej, coraz namiętniej. Nie minęła minuta, kiedy mój organizm zaalarmował mnie, że zdecydowanie chce więcej, sprawiając moje spodnie dziwnie ciasnymi. Wyczułem nawet, że dłonie mojej dziewczyny przesuwają się powoli w tamtym kierunku, co niezwykle mnie ucieszyło. Nie przerywając coraz bardziej ognistych pocałunków, sięgnąłem do jej guzika u spodni, z lekkością go odpinając. A kiedy moja dłoń zaczęła wędrować pod materiał jej dżinsów, niespodziewanie dotarło do mnie trzaśnięcie drzwiami.
- Harry? - usłyszałem po chwili donośny głos i zamarłem przerażony. - Na miłość boską czemuż tu tak ciemno... Zabić się można. Halo, jest tu ktokolwiek? Drzwi niezasunięte oczywiście, wszystko stoi otworem i nikogo nie ma. Nic, tylko okraść. Harry, jesteś tu, czy nie? - wyłapałem znajomy ton i dopiero wówczas mnie oświeciło...
- Ciotka Carol. - szepnąłem. Lou wytrzeszczyła tylko oczy, już po chwili boleśnie zrzucając mnie na podłogę.
- Co tu robi? - zapytała półgłosem, szybko zapinając spodnie i zbierając z ziemi swój sweterek. I ja sięgnąłem po swój, pospiesznie zarzucając go na grzbiet.
- Miała nocować w drodze do Chesire. - wyjaśniłem pospiesznie. Moja dziewczyna od razu zmiażdżyła mnie spojrzeniem.
- Kiedy niby zamierzałeś mi powiedzieć?
- Zapomniałem. - wzruszyłem ramionami.
- Zapomniałem, zapomniałem. Mózg sobie wymień, może podziała na pamięć.
- Nie ironizuj. - westchnąłem, nagle jakoś wyraźniej słysząc stukanie obcasów o podłogę. - I idź do niej! - pisnąłem panicznie, obiema rękami wskazując na drzwi. Sądząc po minie, Lou niezbyt się to spodobało...
- Dlaczego ja? - pisnęła.
- A jak ja tak pójdę? - posłałem jej spojrzenie jakby spadła z kosmosu, wskazując na mój poważnie wystający problem. Nie doczekałem się współczucia. Zamiast tego moja dziewczyna posłała mi wkurzone pełne politowania spojrzenie.
- Ogarnij się, człowieku. - wycedziła, już po chwili przyjmując swój milutki, anielski głosik. - Em, już idę. - poprawiła sweterek, odwracając się w stronę wyjścia i już po chwili zniknęła mi z oczu.
- Louisa, skarbie, jak miło cię widzieć... - od razu usłyszałem głos cioci. "Zdecydowanie zbyt donośny..." Więc w panice rozejrzałem się wokół siebie, na szybko rozmyślając co mógłbym zrobić ze swoim problemem. Donośny głos ciotki nijak mi jednak nie pomagał... - Za każdym razem jak cię widzę, wydajesz się coraz bardziej chuda. Ty coś jesz w ogóle?
- Jem, oczywiście, że jem. - Lou zapewniła od razu.
- Jakoś słabo. Harry powinien dostać po głowie, że cię tak ciąga za sobą. - usłyszałem. Natychmiast zmrużyłem oczy, posyłając wredne spojrzenie w stronę drzwi. "Nie ma to jak rodzinka..." Po chwili jednak wróciłem myślami do swojego problemu, który nadal był niebezpiecznie widoczny. "Zimno, potrzeba mi zimna..." Westchnąłem ciężko, patrząc na śnieg za oknem. "No stary, nie masz wyjścia..." Niewiele myśląc podszedłem do drzwi prowadzących na taras i szarpnąłem nimi mocno. Odskoczyły z lekkim kliknięciem, a mróz od razu walnął w moje ciało. "No Styles, płać za chwile uniesienia..." Bez butów, w samych skarpetkach wyszedłem na zimne podłoże. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł moje ciało, ale przynajmniej spuszczał ze mnie niepotrzebne emocje. Wystarczyła chwila, żeby mój organizm już całkiem zapomniał o tym, co działo się przed momentem i spokojnie mogłem wrócić do środka. Akurat w momencie kiedy ciotka wchodziła do salonu z całą swoją, typową dla siebie, stanowczością. Niestety, nie umknęło jej uwadze skąd wracałem...
- Harry, na miłość boską, taki nieubrany na śnieg? - zagrzmiała donośnie, marszcząc swoje idealnie wypielęgnowane brwi, za które pewnie zapłaciła majątek w jakimś salonie.
- Wydawało mi się, że kogoś tam widziałem. - mruknąłem spłoszony. Lou stojąca za ciotką od razu strzeliła facepalma, ale po ciotce jakoś nie było widać, żeby wątpiła... - Ale tylko mi się wydawało. Dobry wieczór ciociu. - rzuciłem na jednym oddechu, podchodząc do kobiety i nachylając się znacząco (bo naprawdę nie grzeszyła wzrostem), cmoknąłem ją w policzek. Natychmiast zatkały mnie jej duszące perfumy, ale jakimś cudem powstrzymałem kichnięcie.
- Harry, jesteś lodowaty. I zupełnie nieodpowiedzialny. - ciotka tymczasem spojrzała na mnie z uwagą, po czym przeniosła to samo spojrzenie na Lou. - Naprawdę nie pojmuję jak jeszcze z nim wytrzymujesz. Ja bym takiego faceta odesłała w diabły.
- Nie raz chciałam tak zrobić. - dziewczyna tylko kiwnęła głową, uśmiechając się delikatnie. "No ej!" Chciałem jakoś wyrazić swoją urażoną dumę, ale Lou weszła mi w niewypowiedziane słowo.
- Chce ciocia herbaty? - zapytała sympatycznym tonem. Ciotka lekko kiwnęła głową, od razu podchodząc do kanapy. I z lekkością na niej usiadła.
- Bardzo chętnie. - posłała nam pełen gracji uśmiech. - Czarna, mocna, jeśli to nie problem.
- Nie ma sprawy. - Lou odwzajemniła gest i już sekundę później zniknęła gdzieś w korytarzu. Z paniką spojrzałem na ciotkę, która siedziała tuż obok naszych kubków. "No brawo, Styles..." Wolałem uniknąć rozmowy na ten temat, więc powoli zacząłem się wycofywać.
- To ja przyniosę jakieś ciastka... - rzuciłem dla alibi, pędząc do kuchni. Gdzie oczywiście spotkałem Lou, która akurat stawiała czajnik na gazie. Żeby nie było, że ja nie dotrzymuję słowa, serio zacząłem przeglądać szafki kuchenne w poszukiwaniu czegoś słodkiego.
- Widziałeś kogoś w ogródku... - dziewczyna nagle prychnęła półgłosem, posyłając mi rozbawione spojrzenie. "No co, no..."
- Musiałem trochę pobiegać. - wzruszyłem ramionami. - Mróz dobrze mi zrobił. - dodałem, wywołując głęboki śmiech ze strony dziewczyny. I cholernie zaraźliwy....