środa, 24 grudnia 2014

56.

Hej, Promyczki! Więc... jestem z rozdziałem. Kiepskim, bo pisanym pomiędzy świąteczną bieganiną, ale chyba pasującym do aktualnych nastrojów. Zresztą, same zobaczycie :)

A póki co, chciałam Wam życzyć wesołych, spokojnych i pełnych uśmiechów świąt! Mam nadzieję, że spełnią się Wasze wszystkie marzenia i będziecie mogły uczestniczyć w koncertach Waszych wszystkich idoli :) Wszystkiego dobrego!


- ...i powiedziała, że nie ma szans na jej pobudkę. - Harry zakończył smętnie opowieść o dzisiejszych odwiedzinach u Lou. - W najbliższym czasie. - dodał szybko, co jakoś wielce nie poprawiło mu miny pobitego kundla. I mnie jakoś nieprzyjemnie ścisnęło w dołku, ale przecież nie mogłem teraz tego pokazać...
- A ona się tam zna. - prychnąłem, mając nadzieję, że mój głos nie zabrzmiał sztucznie. - Lou obudzi się prędzej niż myślisz. Nie może być inaczej. Wystarczy, że będziesz przy niej siedział i ględził, a wstanie chociażby po to, żeby cię owalić. - paplałem, przerzucając spojrzenie od drogi przede mną, do Stylesa. I niestety, nie wyglądał za ciekawie... - Stary, co to za mina? - zapytałem, widząc jego dziwaczny grymas. Wyglądał jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. I chyba tak było, bo przez moment nawet nie raczył mi odpowiedzieć.
- My się dopiero zaręczyliśmy, prawda? - rzucił, kiedy już miałem zamiar go resetować.
- Nie dopiero, deklu. - prychnąłem, posyłając mu pobieżne spojrzenie, pomiędzy skupianiem uwagi na drodze. - Już dwa lata się czaicie ze ślubem.
- Ale jesteśmy tylko zaręczeni? - wyczułem, że Hazz patrzy na mnie. Jego ciekawskie oczyska dosłownie paliły mnie w skórę. - Żadnych ślubów niespodzianek?
- Ubiłbym cię, jakbyś to zrobił za moimi plecami. - powiedziałem szczerze. - Zresztą chłopaki tak samo.
- Czyli nic nas oficjalnie oficjalnie nie łączy? - dopytał jeszcze. Tym razem już zmarszczyłem brwi, zastanawiając się o czym on do cholery mówi.
- Stary, serio, do czego ty drążysz?
- Czemu ja tam mogę u niej tyle siedzieć? - palnął nagle, aż mnie z nóg zmiotło. "Ten to ma problemy!" - No skoro nie jesteśmy oficjalnie oficjalnie związani...
- Serio, Styles. - pokręciłem głową z politowaniem. - Martwisz się o to, że cię tam wpuszczają.
- Bo to dziwne!
- Coś tam podpisywaliście u notariusza. - westchnąłem, próbując przypomnieć sobie jak najwięcej w tym temacie. - Ale za chuja ci nie powiem co to było. Pamiętam tylko, że to było tuż po tym jak się zafajczyłeś na scenie. - wyjaśniłem, a Harry znowu wbił we mnie te swoje patrzałki. Poczułem się więc w obowiązku opowiedzieć mu o tamtym wydarzeniu. - Sięgałeś po wodę jak ogień buchnął i ci rękaw zajęło. Szybko żeśmy cię ugasili, ale trzeba było jechać do szpitala, bo miałeś taaakie bąble. - tłumaczyłem spokojnie. Kątem oka zauważyłem, że Hazz z ciekawością podciąga rękawy płaszcza. - Teraz nawet śladu nie ma, nie sprawdzaj. - dodałem szybko, ale oczywiście musiał się upewnić. A kiedy nie zauważył niczego, znowu na mnie spojrzał. - A w szpitalu nie chcieli nas wpuścić, powiedzieli, że tylko rodzina. Lou tak się wkurzyła, że mało co lekarza nie pobiła. - uśmiechnąłem się mimowolnie, przypominając sobie jej wyczyny z tamtego dnia. - Liam ją trzymał, żeby się nie wyrwała. Długo cię nie trzymali, tylko kilka godzin badań, ale jak wyszedłeś, dostałeś taki opieprz za nieuważanie na scenie, że i mi było głupio. W życiu nie słyszałem takiej wiązanki od dziewczyny. A jak skończyła, zaraz rzuciła ci się na szyję, że nic ci nie jest.
- Pamiętam to. - Harry zmarszczył czoło, uśmiechając się nieobecnie, jakby do swoich myśli. Nie chciałem mu się tam kręcić, chociaż kurewsko ciekawiła mnie ich treść. Zamiast jednak zadawać głupie pytania, zająłem się parkowaniem samochodu przed jakimś sklepem niedaleko szpitala. A kiedy już zgasiłem silnik, nachyliłem się do Hazzy, żeby jakoś w miarę zrozumiale naświetlić mu nasz sposób przemykania się do sal.

- No dobra, to słuchaj uważnie. Dzisiaj jest wtorek, więc na recepcji siedzi taka starsza babka. Za cholerę cię nie wpuści i będziesz musiał...

*

Ostatni raz rozejrzałem się po kiepsko oświetlonym korytarzu. Na szczęście nikogo nie zauważyłem, więc bezpiecznie mogłem przemknąć do sali Lou. I już sekundę później z najwyższą ostrożnością zamykałem już drzwi od środka, starając się nie narobić żadnego hałasu. I podobnie uważnie podszedłem do łóżka mojej dziewczyny, siadając przy nim na krześle.

Od razu sięgnąłem po jej ciepłą dłoń, uważnie przypatrując się jej twarzy. Szukałem jakichś zmian od ostatniego razu kiedy ją widziałem, ale niczego nie zauważyłem. I zabolało, że w najbliższym czasie niczego nowego zauważyć też nie miałem. Bo przecież miała tak spać i spać... "STYLES!"

- Wiem, że znowu cię nękam, ale mnie nie wydasz, co? Bo jak mnie tu złapią, to będę miał przesrane po całości. - szepnąłem ledwo dosłyszalnie, żeby nie zdradzić swojej obecności. Ale przynajmniej dzięki temu nie było słychać drżącego głosu, który na pewno by się ujawnił od bólu, który ściskał moje gardło. - A ja już mam dosyć nocy bez ciebie... Spokojnie, tylko tu sobie posiedzę, będzie bez macania. - uśmiechnąłem się smutno, przez sekundę mocniej ściskając jej delikatną dłoń. Oczywiście nie doczekałem się odpowiedzi, co na moment zamroziło mi myślenie. Przez chwilę mogłem tylko patrzeć na jej twarzyczkę, która w świetle jarzeniówki wiszącej nad jej łóżkiem, wydawała się jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj. "Jak wampir..."

 - Rzeczywiście trochę tu upiornie... - westchnąłem, przypominając sobie słowa Louisa. A także jego radę, że w razie czego za łóżkiem będę mógł znaleźć rozwiązanie... Nachyliłem się więc, wzrokiem odnajdując wtyczkę. Sięgnąłem po nią, automatycznie podłączając ją do prądu. I zgodnie ze słowami Tomlinsona, pokój rozświetliły lampki poobwijane na zagłówku łóżka. - Masz dziwne przyjaciółki, ale za to bardzo pomysłowe. - uśmiechnąłem się pod nosem, wspominając, że to pomysł Eve. Podobno często tutaj siedziała i chciała jakoś uprzyjemnić sobie te chwile. "W sumie nie ma się co dziwić..." W blasku czerwonych światełek twarzyczka Lou nabierała lepszego blasku. Bardziej romantycznego. - No i nastrój niezły. - podniosłem lekko kąciki ust. - Jak w święta, co? - skojarzyłem od razu, a w głowie rozbłysły mi jakieś mgliste obrazki udekorowanego salonu. Innego niż ten, w naszym domu... - Brakuje tylko śniegu za oknem i jakiejś kolędy. Wiem, najbardziej lubisz "All i want for Christmas is you", co nie? Zaśpiewałbym ci, ale zaraz by się szpital zleciał. - nachyliłem się ku dziewczynie, opierając brodę na barierce. - Chociaż pomruczę ci do ucha, okej?

*

- Shit... - wyrwało mi się, kiedy potknąłem się o własną stopę i prawie wyrżnąłem orzełka. W ostatniej chwili złapałem jako-taką równowagę, ale niestety nie udało mi się w pełni uratować kakaa. Równocześnie z obu kubków, które dzielnie trzymałem, trochę brązowego płynu spłynęło na podłogę. Ale tylko trochę, większość nadal parowała z kubków, więc omijając kałuże, dalej ostrożnie szusowałem do salonu.

Całą uwagę próbowałem poświęcić na kubkach, starając się tym razem nic nie rozlać. Niestety, mój wzrok co jakiś czas uciekał do kanapy, na której siedziała moja dziewczyna. Owinięta kocem, podtrzymując głowę na dłoni, z uwagą obserwowała wielgachne płatki śniegu za oknem. Oczy miała jak spodki i wyglądała dosłownie jak mała dziewczynka, która pierwszy raz widzi coś takiego na oczy. Jej entuzjazm śniegiem był wyjątkowo uroczy, więc nie mogłem się nie uśmiechnąć. Nawet jeśli Lou w całym zaaferowaniu śniegiem, kompletnie nie zwróciła na mnie uwagi.

Spojrzała na mnie dopiero wówczas, kiedy udało mi się dotrzeć do kanapy. Szybko podałem jej jeden z kubków, oczywiście ten z psiakiem. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pobieżnie, owijając przedmiot w dłoniach i znowu odwracając się w stronę okna.

Uważając, żeby niczego nie wylać ze swojego kubka, ostrożnie wpakowałem się za dziewczynę, lądując między nią, a oparciem. Wolną ręką objąłem Lou w talii i przysunąłem ją jak najbliżej siebie. Starałem ułożyć się jak najwygodniej, co po sekundzie nawet mi się udało. Lou oczywiście oparła się o mnie plecami, tak, że tuż przed nosem miałem jej odkryte ramię. Praktycznie mnie przyzywało, więc po chwili leciutko musnąłem ustami jej miękką skórę. Dziewczyna nawet nie zareagowała, wpatrzona gdzieś przed siebie.

Uśmiechnąłem się pod nosem, kierując spojrzenie tam, gdzie ona. Chciałem zobaczyć co ją tak fascynuje. I chyba dostrzegłem. Śnieg prószący za oknem, które po części zasłaniała wielgachna choinka, dająca jedyne, ale niezwykle magiczne oświetlenie na wnętrze salonu. Poza tym gdzieś w tle cicho leciały świąteczne piosenki, bo Lou uparła się, że niczego innego nie chce słuchać, co tylko dopełniało niesamowitego efektu.

Na moment zamknąłem oczy, delektując się zarówno kojącymi dźwiękami, jak i słodkawym zapachem czekolady, roznoszącym się od kubków. Ciepło ze strony dziewczyny powoli zaczynało działać na mnie usypiająco, więc żeby nie paść bezpowrotnie, podniosłem powieki, zerkając z boku na moją dziewczynę. Akurat ostrożnie upijała gorący napoju, nawet na moment nie spuszczając z oka choinki.

- Chyba dobrze nam wyszła, nie? - zapytałem, widząc obiekt jej zainteresowania. Bo cóż, jeszcze pół godziny temu toczyliśmy zażartą walkę, żeby jakoś ubrać to zielone drzewko.
- Całkiem. - Lou lekko kiwnęła głową. - Stoi prosto, nic z niej nie leci... Jest nieźle. - wzruszyła ramionami, biorąc kolejny łyk kakaa.
- Przestań. - prychnąłem wyniośle. Bo przecież wyglądała zawodowo! "No jak na parę ludzi bez zacięcia artystycznego..." - Jest przepiękna, pachnie wyjątkowo i magicznie się błyszczy. Czego chcieć więcej. - uśmiechnąłem się, zarażając tym Lou.

W salonie na moment zapadła cisza. Korzystając z niej, i ja zająłem się swoim kakaem. Oczywiście oparzyłem sobie jęzor, więc natychmiast odłożyłem kubek na podłogę, woląc poczekać aż wystygnie. Lou tymczasem bardziej wtuliła się w moje ramiona, z uwagą trzymając swój kubek przed sobą.

- Uwielbiam lampki choinkowe. - niespodziewanie stwierdziła półgłosem. - Są strasznie nastrojowe. - dodała, a ja od razu parsknąłem śmiechem.
- Czy ty nie możesz choćby pięciu minut wytrzymać bez wspominania o seksie? - już po chwili oburzyłem się udawanie. Lou natychmiast odłożyła kubek i odsuwając się ode mnie, posłała mi uważne spojrzenie.
- A co ja niby takiego powiedziałam, przepraszam bardzo?
- Że masz nastrój. - wyjaśniłem.
- Świąteczny. - dziewczyna przesadnie kiwnęła głową i wskazała na świąteczne drzewko. - Kominek, choinka, gorąca czekolada, śnieg za oknem, ty i ja pod kocem. O to mi
chodziło, zboczeńcu.
- Dobra, nie unoś się tak, bo cię później nie złapię. - przewróciłem oczami z politowaniem, udając wielce urażonego. Nie minęła jednak nawet sekunda, kiedy moje ramiona mimowolnie oplotły się na jej talii, na powrót przyciągając ją do siebie. Natychmiast nachyliłem się nad jej uchem, jak najbliżej tylko mogłem. 
- Robiłaś to kiedyś pod choinką.? - szepnąłem jej wprost do ucha, starając się jak najbardziej obniżyć głos. Doskonale wiedziałem, że to na nią działa... Jednak zamiast podłapać moją aluzję, Lou tylko parsknęła śmiechem, odsuwając się ode mnie nieznacznie.
- Pod choinką mój drogi, to się kładzie prezenty. - rzuciła wyniośle, próbując zachować powagę.
- Okej. - kiwnąłem energicznie głową, szczerząc się przy tym szeroko. - Więc ja będę twoim prezentem.
- Co? - między brwiami Lou natychmiast pojawiła się zmarszczka. Żeby jej więc wszystko wyjaśnić, odsunąłem się od niej na dobry metr i zacząłem szerokie gestykulacje pomocnicze.
- Wyobraź sobie... Rozbiorę się. Zupełnie.
- A co w tym niezwykłego? - dziewczyna prychnęła od razu. - Cały czas łazisz bez ubrania.
- Jak ci to tak przeszkadza, po prostu mi to powiedz, a nie jakieś aluzje urządzasz. - oburzyłem się. 
- Kto powiedział, że mi przeszkadza? - dziewczyna uśmiechnęła się znacząco. "Boże, z kim ja żyję..." Szybko parsknąłem śmiechem, chwytając nasadę nosa w dwa palce i pokręciłem głową.
- Zboczeniec.
- Dobra. - Lou westchnęła niecierpliwie, więc natychmiast wróciłem do poprzedniego entuzjazmu. - Jesteś nagi. Co dalej?
- Przewiążę się wstążką. Czerwoną oczywiście, żeby było świątecznie. Tu... - wskazałem na sam środek swojej klatki. - ...będę miał taaaaaaaką kokardkę. - zatoczyłem wielkie koło dłońmi, co spotkało się z dezaprobatą w minie mojej dziewczyny. Która to zmarszczyła swoje śliczne czółko i popatrzyła na mnie jak na debila.
- Czemu tu?
- No bo przecież, że nie tam. - zironizowałem, lekko urażony jej postawą. "A gdzie entuzjazm??" - Kokardka musi być w centrum. - wyjaśniłem całkowicie poważnie. Niespodziewanie Lou wybuchnęła głębokim śmiechem, ledwo łapiąc powietrze. - No i co cię tak bawi? - spojrzałem na nią z politowaniem. Minęło trochę czasu, zanim Lou się uspokoiła, ale w końcu wzięła głęboki wdech i otarła łzy, wyduszone przez natężony śmiech.
- Twoja logika rozwala mnie na łopatki. - pokręciła głową. Natychmiastowo się wyszczerzyłem, zgrabnie chwytając dziewczynę za kolana.
- Czyli już cię sprowadziłem do parteru? - bez problemu odkręciłem ją przodem do siebie, nachylając się nad nią, czym zmusiłem ją do położenia się. - Bajecznie. - rzuciłem gardłowo, bezczelnie zbliżając się do jej szyi i niemalże natychmiast atakując jej delikatną skórę kilkoma pocałunkami. Moje usta płonęły o więcej i automatycznie zaczęły przesuwać się wyżej, szukając jej miękkich warg. Których nie napotkały, bo dziewczyna niespodziewanie odsunęła mnie od siebie.

- Skup się. - posłała mi skupiony wzrok, kiedy spojrzałem na nią z zaskoczeniem. - Jeszcze nie skończyliśmy.
- Bo jeszcze nawet nie zaczęliśmy. - westchnąłem cierpiętniczo, patrząc na nią z góry. Leżała pode mną taka promieniejąca, z błyszczącymi oczami i włosami roztrzepanymi wokół jej głowy, posyłając mi jawne wyzwanie.
- Bo nie ma nastroju.
- Sama przed chwilą... - westchnąłem ciężko. "No co za uparciuch!"
- O rodzinie, magii i czuciu się jak dziecko. - weszła mi w słowo. - Zupełnie co innego. Nawet się trochę wyklucza.
- A ja jako prezent? - spytałem z nadzieją. Lou praktycznie od razu pokręciła głową, burząc mi wszystkie plany.
- Słabe.
- Słabe? - prychnąłem.
- Padłabym ze śmiechu, gdybym zobaczyła tą kokardkę.
- Nie śmiej się z mojej kokardki, to najważniejszy element stroju. - stwierdziłem urażony, zastanawiając się przez moment jakim innym sposobem mógłbym ją rozruszać. - To co, mam być Mikołajem? - palnąłem w końcu, patrząc na dziewczynę z uwagą.
- Grubym, starszym panem z siwą brodą? - jej prawa brew w sekundę powędrowała do góry. - Powodzenia.
- Będę seksownym Mikołajem. - uśmiechnąłem się wdzięcznie, lekko łapiąc dziewczynę za nadgarstki. Uważając, żeby nie narobić na jej delikatnym ciele śladów, zablokowałem jej ręce nad głową. - A ty będziesz bardzo seksowną panią Mikołajową. - kiwnąłem głową z aprobatą dla własnego pomysłu, pozwalając swojemu spojrzeniu na małą wędrówkę po ciele dziewczyny. Od jej wyeksponowanej szyi, błagającej o pocałunki, przez wydatny biust, odsłonięty brzuszek, aż po zgrabne nogi. Dalej już była tylko nudna kanapa, więc powoli, ciesząc się widokami, wróciłem z powrotem na jej twarz. - W czerwonym wdzianku... Czerwony działa na zmysły. - mruknąłem gardłowo, starając się uwieść dziewczynę spojrzeniem. Jak się mogłem spodziewać, bezskutecznie. Dziewczyna, zamiast wpić mi się w usta, wybuchnęła tylko śmiechem. "Jak miło..." Zaraz jednak spoważniała, piorunując mnie wzrokiem.
- Zrujnowałeś mi całe dzieciństwo, geniuszu. Teraz jak zobaczę Mikołaja, będę sobie wyobrażać jak robi z Mikołajową dziwne rzeczy.
- Dzięki, że mi to powiedziałaś. - skrzywiłem się, bo moja wyobraźnia od razu zaczęła iść w te rejony.
- Sam zacząłeś. - Lou wzruszyła niewinnie ramionami.
- Dobra, żadnych Mikołajów. - westchnąłem bezradnie, siadając na jej biodrach. - Po prostu ty... - nachylając się do niej bardziej, złożyłem mokry pocałunek na jej lewym ramieniu... -  ja... - ...prawym... - choinka... - ...szyi... - i cały świąteczny klimat. - ...kończąc na lekkim buziaki w usta. - Może być? - prostując się, spojrzałem na nią z uwagą. Lou nawet nie udawała zastanowienia, po prostu uśmiechnęła się szeroko i cholernie kusząco zarazem. Bez namysłu wpiłem się w jej nęcące wargi, odczuwając niecierpliwe gorąco, rozchodzące się po moim organizmie. Moja ręka mimowolnie wywędrowała pod sweterek dziewczyny, błądząc po jej miękkiej skórze w szaleńczym rytmie. Lou wcale nie była mi dłużna, już po chwili czułem jej ciepły dotyk na plecach. Zanim się zorientowałem, oboje pozbyliśmy się górnej części garderoby, obdarzając się coraz namiętniejszymi pocałunkami. Mój organizm szalał, mącąc mi w głowie niezwykłą przyjemnością. Powoli przestałem ogarniać świat, skupiając się na całowaniu dziewczyny pode mną. Robiło się coraz goręcej, coraz namiętniej. Nie minęła minuta, kiedy mój organizm zaalarmował mnie, że zdecydowanie chce więcej, sprawiając moje spodnie dziwnie ciasnymi. Wyczułem nawet, że dłonie mojej dziewczyny przesuwają się powoli w tamtym kierunku, co niezwykle mnie ucieszyło. Nie przerywając coraz bardziej ognistych pocałunków, sięgnąłem do jej guzika u spodni, z lekkością go odpinając. A kiedy moja dłoń zaczęła wędrować pod materiał jej dżinsów, niespodziewanie dotarło do mnie trzaśnięcie drzwiami.

- Harry? - usłyszałem po chwili donośny głos i zamarłem przerażony. - Na miłość boską czemuż tu tak ciemno... Zabić się można. Halo, jest tu ktokolwiek? Drzwi niezasunięte oczywiście, wszystko stoi otworem i nikogo nie ma. Nic, tylko okraść. Harry, jesteś tu, czy nie? - wyłapałem znajomy ton i dopiero wówczas mnie oświeciło...
- Ciotka Carol. - szepnąłem. Lou wytrzeszczyła tylko oczy, już po chwili boleśnie zrzucając mnie na podłogę.
- Co tu robi? - zapytała półgłosem, szybko zapinając spodnie i zbierając z ziemi swój sweterek. I ja sięgnąłem po swój, pospiesznie zarzucając go na grzbiet.
- Miała nocować w drodze do Chesire. - wyjaśniłem pospiesznie. Moja dziewczyna od razu zmiażdżyła mnie spojrzeniem.
- Kiedy niby zamierzałeś mi powiedzieć?
- Zapomniałem. - wzruszyłem ramionami.
- Zapomniałem, zapomniałem. Mózg sobie wymień, może podziała na pamięć.
- Nie ironizuj. - westchnąłem, nagle jakoś wyraźniej słysząc stukanie obcasów o podłogę. - I idź do niej! - pisnąłem panicznie, obiema rękami wskazując na drzwi. Sądząc po minie, Lou niezbyt się to spodobało...
- Dlaczego ja? - pisnęła.
- A jak ja tak pójdę? - posłałem jej spojrzenie jakby spadła z kosmosu, wskazując na mój poważnie wystający problem. Nie doczekałem się współczucia. Zamiast tego moja dziewczyna posłała mi wkurzone pełne politowania spojrzenie.
- Ogarnij się, człowieku. - wycedziła, już po chwili przyjmując swój milutki, anielski głosik. - Em, już idę. - poprawiła sweterek, odwracając się w stronę wyjścia i już po chwili zniknęła mi z oczu.
- Louisa, skarbie, jak miło cię widzieć... - od razu usłyszałem głos cioci. "Zdecydowanie zbyt donośny..." Więc w panice rozejrzałem się wokół siebie, na szybko rozmyślając co mógłbym zrobić ze swoim problemem. Donośny głos ciotki nijak mi jednak nie pomagał... - Za każdym razem jak cię widzę, wydajesz się coraz bardziej chuda. Ty coś jesz w ogóle?
- Jem, oczywiście, że jem. - Lou zapewniła od razu.
- Jakoś słabo. Harry powinien dostać po głowie, że cię tak ciąga za sobą. - usłyszałem. Natychmiast zmrużyłem oczy, posyłając wredne spojrzenie w stronę drzwi. "Nie ma to jak rodzinka..." Po chwili jednak wróciłem myślami do swojego problemu, który nadal był niebezpiecznie widoczny. "Zimno, potrzeba mi zimna..." Westchnąłem ciężko, patrząc na śnieg za oknem. "No stary, nie masz wyjścia..." Niewiele myśląc podszedłem do drzwi prowadzących na taras i szarpnąłem nimi mocno. Odskoczyły z lekkim kliknięciem, a mróz od razu walnął w moje ciało. "No Styles, płać za chwile uniesienia..." Bez butów, w samych skarpetkach wyszedłem na zimne podłoże. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł moje ciało, ale przynajmniej spuszczał ze mnie niepotrzebne emocje. Wystarczyła chwila, żeby mój organizm już całkiem zapomniał o tym, co działo się przed momentem i spokojnie mogłem wrócić do środka. Akurat w momencie kiedy ciotka wchodziła do salonu z całą swoją, typową dla siebie, stanowczością. Niestety, nie umknęło jej uwadze skąd wracałem...
- Harry, na miłość boską, taki nieubrany na śnieg? - zagrzmiała donośnie, marszcząc swoje idealnie wypielęgnowane brwi, za które pewnie zapłaciła majątek w jakimś salonie.
- Wydawało mi się, że kogoś tam widziałem. - mruknąłem spłoszony. Lou stojąca za ciotką od razu strzeliła facepalma, ale po ciotce jakoś nie było widać, żeby wątpiła... - Ale tylko mi się wydawało. Dobry wieczór ciociu. - rzuciłem na jednym oddechu, podchodząc do kobiety i nachylając się znacząco (bo naprawdę nie grzeszyła wzrostem), cmoknąłem ją w policzek. Natychmiast zatkały mnie jej duszące perfumy, ale jakimś cudem powstrzymałem kichnięcie.
- Harry, jesteś lodowaty. I zupełnie nieodpowiedzialny. - ciotka tymczasem spojrzała na mnie z uwagą, po czym przeniosła to samo spojrzenie na Lou. - Naprawdę nie pojmuję jak jeszcze z nim wytrzymujesz. Ja bym takiego faceta odesłała w diabły.
- Nie raz chciałam tak zrobić. - dziewczyna tylko kiwnęła głową, uśmiechając się delikatnie. "No ej!" Chciałem jakoś wyrazić swoją urażoną dumę, ale Lou weszła mi w niewypowiedziane słowo.
- Chce ciocia herbaty? - zapytała sympatycznym tonem. Ciotka lekko kiwnęła głową, od razu podchodząc do kanapy. I z lekkością na niej usiadła.
- Bardzo chętnie. - posłała nam pełen gracji uśmiech. - Czarna, mocna, jeśli to nie problem.
- Nie ma sprawy. - Lou odwzajemniła gest i już sekundę później zniknęła gdzieś w korytarzu. Z paniką spojrzałem na ciotkę, która siedziała tuż obok naszych kubków. "No brawo, Styles..." Wolałem uniknąć rozmowy na ten temat, więc powoli zacząłem się wycofywać.

- To ja przyniosę jakieś ciastka... - rzuciłem dla alibi, pędząc do kuchni. Gdzie oczywiście spotkałem Lou, która akurat stawiała czajnik na gazie. Żeby nie było, że ja nie dotrzymuję słowa, serio zacząłem przeglądać szafki kuchenne w poszukiwaniu czegoś słodkiego.
- Widziałeś kogoś w ogródku... - dziewczyna nagle prychnęła półgłosem, posyłając mi rozbawione spojrzenie. "No co, no..."
- Musiałem trochę pobiegać. - wzruszyłem ramionami. - Mróz dobrze mi zrobił. - dodałem, wywołując głęboki śmiech ze strony dziewczyny. I cholernie zaraźliwy....





poniedziałek, 22 grudnia 2014

55.


Miałam już dosyć tej papierkowej roboty. Oczy zaczynały mnie już boleć od wpisywania literek w odpowiednie miejsca, w dodatku cały czas dolatywały mnie smakowite zapachy z kuchni, gdzie Liam postanowił się pokręcić i zrobić obiad. I mimo, że wcale nie byłam głodna, przez te jego cholerne zdolności, nie mogłam myśleć o niczym innym jak tylko o jedzeniu. Ale musiałam to skończyć... Teraz. "No Gemma, skup się..." 

Wzdychając, mocniej ścisnęłam długopis i pochyliłam się nad kartką. Próbowałam zebrać myśli i nawet nieźle mi szło, póki nie usłyszałam mega głośnego trzaśnięcia drzwiami. A potem kolejnego. 

Byłam pewna, że to Harry, co głęboko mnie zaniepokoiło. W takim stanie to on jeszcze nie wracał... Dlatego szybko wstałam od biurka i ruszyłam do jego pokoju, gdzie, jak mi się wydawało, właśnie się zaszył.

- Harry? - lekko zapukałam w drzwi. - Wszystko okej? - zapytałam. W odpowiedzi usłyszałam jedynie jakieś zduszone mruknięcie. Co kolejny raz mnie zaniepokoiło. Więc bez skrępowania, za to z bijącym sercem, lekko uchyliłam drzwi. I zamarłam, widząc brata siedzącego przy łóżku i ściskającego poduszkę. 

Natychmiast przypomniał mi się okres rozwodu rodziców. Wtedy robił dokładnie to samo. Siadał na podłodze, brał poduszkę i godzinami potrafił do niej wyć. Wtedy czułam się kompletnie bezradna, bo nie wiedziałam jak mam sprawić, żeby przestał. Zwykle tylko siadałam obok niego i go przytulałam. Nie wiem czy było skuteczne, ale przynajmniej byłam przy nim. Teraz chciałam zrobić to samo. 

- Skarbie... - westchnęłam, siadając obok niego i ostrożnie obejmując go ramieniem. Zupełnie nie zareagował. Siedział jak siedział, chowając twarz w poduszce, którą mocno trzymał. Samo to łamało mi serce i wywoływało wielką gulę w gardle. A także przynosiło niepokój. No bo co musiało się stać, że nagle zaczął zachowywać się jak 18 lat temu? 


Wolałam jednak nie pytać. Uspokoiłam palącą ciekawość, po prostu kładąc głowę na ramieniu brata. I monotonnie gładząc go po ramieniu, czekałam aż się uspokoi.

- Ja nie chcę jej stracić, rozumiesz? - usłyszałam w końcu jego zniekształcony głos. Podniosłam głowę, zauważając, że Harry nadal trzyma głowę wciśniętą w poduszkę. - Nie teraz. Mam tylko jakieś pieprzone przebłyski. Nic więcej. A nie pamiętam jak się poznaliśmy, nie pamiętam jak się zakochaliśmy, jak kupiliśmy ten dom, nawet jak jej się oświadczyłem. Nic. - mamrotał, a ja ledwo łapałam jego słowa. - Tylko jakieś pierdoły... Ja chcę wiedzieć co wtedy czuła... Co do mnie czuła. Chcę wiedzieć od niej... - dodał ciszej, w tym momencie jeszcze mocniej wciskając się w poduszkę. "Cholera..." 

W zasadzie to ja nawet nie wiedziałam co mam myśleć o tej jego przemowie, a tym bardziej nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów na odpowiedź. Poza tym w gardle wyrosła mi już taka gula, że słowa by mi się przez nią nawet nie przecisnęły.

- Skarbie... - pisnęłam znowu, starając się zabrzmieć normalnie. - Lou jest bardzo silna, wiesz? Przejdzie przez to.
- Nie ma szans, żeby się wybudziła w najbliższym czasie. - Harry nagle oderwał się od poduszki i spojrzał na mnie z uwagą. Zauważyłam, że oczy miał czerwone, co tylko jeszcze bardziej ścisnęło mnie w środku. - Nie ma. - pokręcił głową, ponownie opadając twarzą w poduszkę. Wzięłam głęboki wdech, starając się objąć go mocniej.
- Wytrzyma. - stwierdziłam z największą pewnością, na jaką było mnie stać. - Razem wytrzymacie. Najwyżej potrwa to trochę czasu, ale dacie radę. Tyle przetrwaliście to i teraz się uda. Spokojnie, skarbie... - zrobiłam miejsce na głęboki oddech. - Ona z tego wyjdzie. Jak ją znam, nie pozwoli ci się szwendać samemu. - uśmiechnęłam się smutno, czując nagle jak plecy Harry'ego unoszą się gwałtownie. Mimowolnie mocniej się do niego przytuliłam. - Już, spokojnie... - ponownie zaczęłam go gładzić po ramionach, nie bardzo wiedząc co więcej mogłabym dodać. Wiedziałam, że to, co dotąd powiedziałam nijak mu pomogło, ale pustka w głowie uniemożliwiła mi jakiekolwiek inne działanie.

- Chodź na kolację, co? - zaproponowałam w końcu z nadzieją na unormalnienie sytuacji. - Tym razem Liam zrobił. - dodałam, licząc, że to go chociaż trochę rozrusza. O dziwo odstawił poduszkę i poderwał się do góry.
- Tylko się ogarnę. - rzucił, nawet na mnie nie patrząc i ruszył do łazienki. A ja, patrząc na jego plecy od razu sięgnęłam po telefon do kieszeni, szybko wystukując wiadomość do Louisa.

"Ściągnij chłopaków i jak najszybciej ruszcie tu tyłek"

 *

- Tylko ty? - Gemma spojrzała na mnie z wyrzutem, kiedy tylko otworzyła drzwi. Żadnego powitania, żadnego 'miło cię widzieć', tylko od razu zniesmaczona mina. "Auć..."  Jednak ze względu na jej panicznego sms-a ugryzłem się w porę w język i zamiast kąśliwych uwag, tylko uśmiechnąłem się lekko.
- A nie wystarczę?
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami, odsuwając się, żeby zrobić mi przejście. Marszcząc brwi, wsunąłem się do mieszkania, które zdawało się być puste. Było w nim dziwnie cicho. - W takim stanie to ja go ostatnio widziałam jak rodzice się rozwodzili. - Gemma zamknęła ostrożnie drzwi, odwracając się w kierunku mojej osoby.
- Czyli, że jest bardzo źle? - zapytałem. I w tym momencie usłyszałem kroki. Szybko odwróciłem głowę w ich stronę, widząc nikogo innego jak Stylesa, który wychodził ze swojej sypialni. Chciałem się z nim nawet jakoś przywitać, ale ten tylko posłał mi miażdżące spojrzenie i zniknął w kuchni. "Auć po raz drugi..." Trochę zdziwiony, spojrzałem na Gemmę, która patrzyła za bratem smutnym wzrokiem.
- Gorzej. - pokręciła głową. 
No to to nawet ja zdążyłem zauważyć... 


Kolacja była tragiczna. Większej sztuczności to ja w życiu nie widziałem, a przecież kiedyś spotkałem Pamelę - Słoneczny Patrol. Nawet ja czułem się tam nie na miejscu. Każdy zamknął dziób na kłódkę, więc jedyne co było słychać to szuranie widelców po talerzach. Aż mi w zębach skrzeczało, ale wolałem się nie wychylać. Bo nawet nie wiedziałem z czym. 

Okej, wiedziałem, że powinienem pogadać z Hazzą o tym całym całowaniu jego dziewczyny, ale jak kurde miałem to zrobić przy jego siostrze i jej mężu? Wystarczająco przerażała mnie wizja rozmowy tylko z nim. Ale innego wyjścia nie miałem. Przeskrobałem i wypadało przeprosić. 

A okazja nadarzyła się kiedy po feralnej kolacji, Hazz czmychnął do ogrodu. W jakim celu - nie miałem pojęcia. Ale siadł sobie na ławce i gapił się przed siebie, zupełnie jak jakiś czub. Tylko, że ten czub miał właśnie kupę problemów na łepetynie, więc jakoś tak zrobiło mi się z jego powodu przykro. I z cholerną niepewnością usiadłem obok niego. 

Jak się mogłem spodziewać, nawet na mnie nie spojrzał. Olał mnie, jak kilka minut temu, kiedy siedzieliśmy razem przy stole. Wtedy gapił się w talerz, teraz gdzieś na płot. "No Tomlinson, czas go odkręcić z tej zmowy milczenia..."

- Wiesz, że wiecznie nie będziesz mógł mnie zlewać? - zacząłem poważnie, wgapiając się w jego gębę. Poza tym, że zmarszczył brwi, nie wykazał cienia zainteresowania moją osobą. - Zachowujesz się gorzej niż baba. I jestem w stanie to olać tylko dlatego, że masz ciężki okres. Ale spoko, jak się nie odzywasz to ci chociaż opowiem jak to serio było, bo wcześniej nadlatujące wazony mi nie pozwoliły. - fuknąłem, znowu nie otrzymując nawet okruszka reakcji. "No to teraz się musisz postarać..." - Ona cię nie zdradzała, żeby było jasne. Nawet by nie spojrzała na innego. - prychnąłem pod nosem, przypominając sobie momenty, kiedy na jakichś imprezach, na które Hazzie udało się ją zaciągnąć, pomimo obecności co najmniej setki jej ulubionych artystów, ona i tak zawsze kurczowo trzymała się tego pajaca. "Miłość podobno ogłupia..." - Ale wtedy nawet nie byliście razem. Obstawiam, że mogła być na ciebie wściekła, że wybrałeś Taylor tego wieczora. To też nie tak, że jestem jakoś skrycie w niej zakochany. Lubię ją, ale jako dziewczynę kumpla, nic więcej. - zapewniłem od razu. Oczywiście bez reakcji. - To po prostu fajna laska... - dodałem, a Hazz niespodziewanie wlepił we mnie swoje gały. Po zmarszczonych brwiach zorientowałem się, że trochę kiepsko dobrałem słownictwo, więc postanowiłem jak najszybciej ciągnąć dalej, żeby jeszcze bardziej się nie pogrążyć. - To tak jak z Soph... - westchnąłem, przypominając sobie, że ostatnia dziewczyna Liama jest mu obca. - Danielle. - poprawiłem się. - Pamiętasz jak Liam nam ją przedstawiał? Cała czwórka się do niej śliniła.
- No jest gorąca. - Hazz o dziwo odezwał się, lekko kiwając głową. Szczerze mówiąc, ulżyło mi, że w końcu udało mi się uzyskać od niego jakąś reakcję.- Ale żaden z nas nie chciał do niej podbijać, bo granicą był Liam. - kontynuowałem po chwili, już jakoś żwawiej. - Ale wtedy nie było granicy jako ty, no bo nie byliście w związku. A ja byłem podpity. Mogę ci przysięgnąć, że drugi raz bym tego nie zrobił. - stwierdziłem, czując nagle jakiś dziwny ucisk w środku. "Kłamca!" Zanim jednak odsprzedałem duszę jakiemuś diabelskiemu nasieniu przysięgając coś, czego nie byłem do końca pewny, Hazz pokręcił głową.
- Nie trzeba. - rzucił, z delikatnym, chociaż dziwnym uśmieszkiem. - Po prostu na twoim ślubie jak ksiądz już ci pozwoli pocałować pannę młodą, wyrównamy rachunki. - stwierdził, leciuteńko rozbawionym tonem, jednocześnie patrząc na mnie z powagą. Mimo wszystko parsknąłem śmiechem.
- Jeśli nie chcesz mieć rozkwaszonego kinola to lepiej wymyśl inny sposób. - odparłem jednak, co było silniejsze ode mnie.
- Okej. - kiwnął głową. - Podwieziesz mnie do szpitala.
- O tej porze? - zmarszczyłem czoło. "No czego niby mielibyśmy tam szukać po 22?"
- U mnie jakoś bywaliście dłużej. - Hazz wyjaśnił szybko. "No tak, pokojarzył skubaniec..." - Pokażesz mi jak to robiliście.



Przepraszam za powyższe. W następnym rozdziale, mam nadzieję, będzie lepiej.

niedziela, 7 grudnia 2014

54.


Z góry was przepraszam, ale ja ekspertem w medycynie nie jestem, więc wszystko co przeczytacie poniżej jest skutkiem tego, co mi się tylko wydaje. Proszę więc o wyrozumiałość :)


#angels


- To nie jest kot. - Holly westchnęła niecierpliwie, uważnie przyglądając się mojemu dziełu. W odpowiedzi zmarszczyłem brwi, także wbijając wzrok w rysunek, który zażyczyła sobie dziewczynka. "No przecież nie wygląda aż tak tragicznie..."
- Jak to nie? - pisnąłem, ugodzony we własną dumę. Okej, może i nie byłem mistrzem ołówka jak Zayn, ale ta mała sama zaciągnęła mnie do malowania i zażądała, żebym coś jej narysował. To narysowałem...
- W ogóle nie podobne do kota. - dziewczynka pokręciła głową, odsuwając od siebie kartkę. Szybko odłożyłem ją na miejsce.
- Ma przecież głowę, uszy, wąsy, cztery nogi i ogon. - odpowiednio wskazywałem ołówkiem kolejne elementy. - Tak jak kot.
- Nawet tak nie wygląda jak kot. Nie umiesz rysować.
- Lepiej wychodzą mi krowy. - zapewniłem.
- Pokaż. - uśmiechnęła się lekko. Odwzajemniłem gest, sięgając po kolejną kartkę i na szybko szkicując co obiecałem. Jak na mnie, efekt był piorunujący... - Ale to... - zgrabnym ruchem przyciągnąłem małą do siebie i ostrożnie zatkałem jej buzię.
- Śliczna krowa. - dokończyłem, co tylko rozśmieszyło dziewczynkę. Jej śmiech echem odbijał się od ścian bądź co bądź smutnych ścian sali, nagle przełamany skrzypnięciem drzwi. Natychmiast odwróciłem głowę w tamtym kierunku, zauważając jak pielęgniarka, ta sama, którą spotkałem wcześniej na korytarzu, powoli wchodzi do sali, uśmiechając się przy tym przepraszająco.
- Holly, słońce... - zaczęła, zwracając uwagę i dziewczynki, która skrzywiła się lekko. - Minęło dwie godziny. Musisz trochę odpocząć.
- Ale ja się bardzo dobrze czuję. - mała wzruszyła ramionami, szybko sięgając po kolejną kartkę, żeby coś na niej namalować. Patrzyłem przez sekundę jak zaczyna coś kreślić zieloną kredką i nie wiedzieć czemu zupełnie nagle zrobiło mi się smutno.
- Pamiętasz co mówił lekarz? - to uczucie tylko pogłębił głos pielęgniarki, niezbyt radośnie rozchodzący się po sali.
- No dobrze... - dziewczynka westchnęła tylko, wcale jednak nie ruszając się z miejsca. Nawet nie przerwała rysowania. Pielęgniarka chyba była do tego przyzwyczajona, bo dziwnym trafem zaczęła wycofywać się za drzwi.
- Jak za chwilę przyjdę, masz już leżeć w łóżku, rozumiemy się? - oznajmiła, po czym wyszła. Zmarszczyłem brwi, nie do końca rozumiejąc jej zachowanie. Ja bym raczej nie stawiał na swoim przez wycofywanie się, no ale... Może taka metoda serio działała. Żeby się o tym przekonać, zerknąłem na Holly i ku swojemu zdziwieniu odkryłem, że mała właśnie pakuje kredki do specjalnego pudełka, po czym zaczęła składać kartki do innego. Była przy tym tak skupiona, że mogła nawet zapomnieć o mojej obecności, gdyż nawet na mnie nie patrząc, nagle wstała z krzesełka i ruszyła do swojej pułki. Szczerze mówiąc poczułem się jak debil, bo nie wiedziałem co mam teraz zrobić. Na szczęście Holly, zgarniając coś w rączkę, już po chwili do mnie podeszła.
- Weźmiesz to dla swojej dziewczyny? - wyciągnęła ku mnie pomalowaną kartkę i uśmiechnęła się nieśmiało. Powiedzieć, że byłem zaskoczony to mało. Patrzyłem to na rysunek, to na dziewczynkę zupełnie automatycznie, jakby myślenie mi się wyłączyło. - Narysowałyśmy to z Katy.
- Jasne. - zareagowałem w końcu pospiesznym uśmiechem, ostrożnie zabierając kartkę z rąk małej. Zaciekawiony, szybko wbiłem w nią wzrok. I mimowolnie poszerzyłem uśmiech, widząc namalowanego pluszaka przykrytego kocem z najprawdopodobniej termometrem w buzi. "No nieźle..." - Jestem pewien, że byłaby zachwycona. - stwierdziłem z rozbawieniem patrząc na małą. Od razu zareagowała promiennym uśmiechem. - I powiedziałaby, że rysujesz lepiej ode mnie... - dodałem, ponownie zerkając na kartkę. Bo naprawdę wyglądała całkiem nieźle... "Mała miała talent..."
- Przyjdziesz też jutro? - usłyszałem niespodziewanie. Zaciekawiony podniosłem wzrok, napotykając niepewną minę Holly. I znowu zrobiło mi się jakoś tak smutnawo. "No, Styles..."
- Przyjdę. - zapewniłem, szybko kiwając głową. Mała od razu się rozpromieniła. I zupełnie nagle mnie przytuliła, a jej dziecinny głosem rozległ się echem po sali.
- Dziękuję.

*

Po wyjściu od tej małej, od razu ruszyłem do sali mojej dziewczyny. Byłem pewien, że jeszcze jej nie zastanę, a mimo to poczułem niewyobrażalne rozczarowanie, widząc puste łóżko. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, znowu ruszyłem na szwendanie się po szpitalu, żeby jakoś zabić czas. Nawet nie wiem gdzie wędrowałem. Szusowałem po piętrach jak ostatni debil, mając w głowie prawdziwy mętlik. Myśli skakały z tematu na temat, od małej Holly, której naprawdę współczułem, po moją dziewczynę, z którą nie wiedziałem co się działo, aż po upływający czas, który nieubłaganie wskazywał, że chyba naprawdę nie zdążę jej odwiedzić... To wszystko w połączeniu sprawiało, że nie czułem się zbyt dobrze...
Na szczęście pół godziny po zakończeniu odwiedzin w końcu wyłapałem jak odwozili Lou do jej sali. Ulga, że ją widziałem była niesamowita. Ale nadal zbyt mała z powodu odległości... Dlatego odczekałem chwilę, zanim pielęgniarki, które ją przywiozły się ulotnią i odważnie ruszyłem do sali.

- Czy pan wie która godzina? - niespodziewanie jakaś starsza, niska kobieta w uniformie pielęgniarki stanęła mi na drodze. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem i biorąc pod uwagę jej stalowy wzrok, więcej zobaczyć nie chciałem. Przestraszyła mnie, wcale nie żartuję. Ale byłem zbyt zdeterminowany, żeby odpuścić. Westchnąłem głęboko, żeby zebrać w sobie resztki odwagi i spojrzałem na kobietę najbardziej proszącym wzrokiem na jaki było mnie stać.
- Ja tylko na chwilkę... - mruknąłem niespodziewanie cicho, czując jak strach, że mnie do niej nie wpuszczą, ściska mnie za gardło. - Sekundkę... - dodałem, tylko odrobinę głośniej. - Proszę...
- Pięć minut. - usłyszałem, ku swojemu zdziwieniu. - Jeśli tu pana zobaczę, wezwę ochronę.
- Dziękuję. - prawie wrzasnąłem z ulgi, szczerząc się do kobiety jak debil. Ta tylko pokręciła głową, ruszając gdzieś w swoją stronę.
Nie czekałem aż ktoś znowu mnie złapie. Wyrwałem przed siebie jak głupi, żeby tuż przed drzwiami do jej sali gwałtownie się zatrzymać. Patrząc na brązową powierzchnię, wziąłem głęboki wdech i dopiero wtedy ostrożnie otworzyłem drzwi, powoli wchodząc do środka. Gdzie nie dostrzegłem zupełnie żadnych zmian. Sam nie wiedziałem czy ma mnie to martwić, czy cieszyć.
Czując jak gardło ściska mi się coraz bardziej, na palcach podszedłem do łóżka dziewczyny. Leżała jak zwykle, z tym samym wyrazem twarzy. Może tylko włosy inaczej jej się układały. Miałem ochotę je poprawić, ale bałem się jej dotknąć. Naprawdę obawiałem się, że mógłbym ją uszkodzić. Co przeszło mi jednak w momencie, kiedy w głowie pojawił mi się pomysł wzięcia jej za rękę. To już nie wydawało mi się tak niebezpiecznie, więc najostrożniej jak potrafiłem, wsunąłem swoją dłoń w jej.

- Długo cię tam trzymali, wiesz? - zacząłem niepewnie, gładząc kciukiem jej delikatną skórę, której dotyk powoli zaczynał mnie uspokajać. Dlatego chrząknąłem dla pewności, kontynuując po chwili. - Miałaś być przytomna... Ale nie gniewam się. Cieszę się, że wróciłaś. - mruknąłem, czując kolejną wielką gulę w gardle. "Nie rozklejaj się teraz, debilu..." - Jak cię tam badali, byłem u jednej z naszych fanek, wiesz? - szybko zmieniłem temat, tak dla bezpieczeństwa. - Fajna mała. Narysowała ci kartkę. - szybko wydobyłem rysunek z tylnej kieszeni wolną ręką - Zostawię ją tutaj, okej? - powoli położyłem go na szafce obok. Gdzie nadal stały puste wazony. - I ten... - zacząłem od razu, czując pilną potrzebę wytłumaczenia się z nich. - Nie miałem szansy przeprosić cię za to zielsko. Pustka we łbie zrobiła swoje. Ale już pamiętam. To chyba lepiej ci się podoba, co? - niepewnie wydobyłem z kieszeni kurtki małego pluszaczka, od razu kładąc go obok kartki. Wyglądał marnie, przez co poczułem się jak największy idiota na ziemi. "Jutro musisz się bardziej postarać..."
"No właśnie, jutro..." Od razu skrzywiłem się, przypominając sobie, że mam coraz mniej czasu.
- Nie nabyłem się dzisiaj u ciebie... - mruknąłem, wpatrując się uważnie w twarz dziewczyny, jakby chcąc nadrobić stracone godziny. - Jutro będę dłużej, obiecuję. Mam nadzieję, że będziesz bardziej...
- Panie Styles... - głos tamtej pielęgniarki niespodziewanie wbił mi się w słowo, więc tylko westchnąłem z irytacji.
- Już idę... - rzuciłem na odczepnego, nawet nie odrywając wzroku od dziewczyny. - Wróć do mnie szybko, okej? - poprosiłem, co zabrzmiało bardziej żałośnie niż zazwyczaj. Chciałem jakoś to zatuszować, więc bez namysłu nachyliłem się nad Lou i ostrożnie musnąłem ustami jej czoło. - Miłych snów, skarbie. - szepnąłem, jeszcze przez moment się nie odsuwając. - Mam nadzieję, że mi je jutro opowiesz.

*

Po wyjściu z sali Lou sam nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Dzisiejszy dzień mignął mi tak szybko, że nawet nie zauważyłem. A nie poświęciłem w nim zbyt wiele czasu Lou, co naprawdę okropnie mnie gryzło. I szczerze nie miałem ochoty jeszcze opuszczać szpitala. Ale nie miałem innego wyjścia, bo czułem, że ta starsza pielęgniarka gdzieś się tu kręci i da mi jakiś szlaban...
Dlatego wlokłem się powoli do wyjścia, wcale się nie spiesząc. Dopiero przed wyjściem pomyślałem o badaniach Lou i genialnie mi się przypomniało, że powinienem chociaż znać wyniki... "No brawo." Rozglądając się uważnie na boki, zawróciłem ostrożnie, chcąc niezauważenie dostać się do odpowiedniego gabinetu. O dziwo, udało mi się bez żadnych przeszkód...
- Przepraszam... - po grzecznym zapukaniu w drzwi, niepewnie wszedłem do środka, zauważając znajomą kobietę znowu wypełniającą jakieś papiery. - Mogę? - palnąłem idiotycznie. "Przecież już się wprosiłeś, debilu..." Ale przynajmniej zwróciłem uwagę pani doktor, bo uniosła wzrok znad papierzysk i spojrzała na mnie zaciekawiona.
- Czy pan nie powinien już być w domu? - uśmiechnęła się lekko, wyraźnie jednak zmęczona. 
- Chciałem się tylko dowiedzieć jak poszły badania... - mruknąłem niepewnie, czując się głupio, że jeszcze ja zawracam jej głowę. Jakby miała mało spraw... Zauważyłem jednak, że kobieta uśmiechnęła się szerzej.
- Jak tak na pana patrzę to nie wiem czy mam zazdrościć, czy współczuć pana narzeczonej. Pan jest okropnie uparty. - pokręciła głową, nachylając się do szuflady, z której wyciągnęła grubą teczkę. - Niestety nie mam dla pana dobrych wiadomości. - stwierdziła, otwierając ją. Gwałtownie pobladłem na twarzy i mocniej ścisnąłem klamkę, której dziwnym trafem jeszcze dotąd nie puściłem. Jej kanty boleśnie wbiły mi się w skórę, ale to i tak nie miało teraz znaczenia. - Bardzo złych też nie, spokojnie. - doktorka dodała od razu z uspokajającym uśmiechem. Kiepsko podziałał... - Raczej nie interesuje pana fachowa gadanina?
- Zdecydowanie nie. - pokręciłem głową, chcąc szybko przejść do rzeczy. Doktorka tymczasem jakby na złość powoli przekładała kartki, co ciągnęło się przez długie sekundy. W których moje serce gwałtownie przyspieszyło.
- Mówiąc krótko, badania nie wykazały żadnej poprawy. - rzuciła w końcu, a ja kompletnie nie wiedziałem jak mam to odbierać. Mimo wszystko poczułem strach. I to porażający... - Pogorszenia również. Stan pańskiej narzeczonej nie zmienił się od poprzednich prześwietleń.
- A to znaczy...? - zapytałem niepewnie, blokowany przez ogromną gulę w gardle. Doktorka przybrała tylko smutną minę i powoli zdjęła okulary, wbijając we mnie uważny wzrok.
- Że nadal nie znamy przyczyny jej śpiączki i w najbliższym czasie najprawdopodobniej się nie obudzi.