- Dzięki. - Liam uśmiechnął się blado, sięgając po kubek z parującym płynem, który wyciągnąłem w jego stronę. Starając się niczego nie rozlać w tej swojej leżącej pozycji, przysunął go pod usta i ostrożnie upił mały łyk. - Fuj, co to jest... - skrzywił się natychmiast, zaciągając się zapachem, który nawet mi z tej odległości nie do końca pasował. - Śmierdzi...
- Szczerze to nie wiem, tylko to znalazłem w kuchni. - oznajmiłem szczerze, siadając na krześle niedaleko jego łóżka. - Ale chyba zielona herbata.
- Od samego zapachu wszystko mi wraca... - Payno powoli odłożył kubek na podłogę, po czym od razu złapał się za brzuch. "NO NIECH TYLKO SPRÓBUJE!"
- Rzygniesz jeszcze raz i cię w tym wytarzam, zobaczysz. - syknąłem ostrzegawczo, posyłając przyjacielowi odpowiednie spojrzenie. Było chyba wystarczająco ostre, bo od razu odwrócił wzrok. - Nie będę po tobie więcej sprzątał. - zaznaczyłem na wszelki wypadek. Odpowiedzi już nie uzyskałem. Liam bowiem rozłożył się wygodniej na łóżku i zaczął przebierać palcami, uparcie przyglądając się swoim czynnościom. Zrozumiałem, że nie chciał gadać o tym co tu zobaczyłem. Mi też miło pytać nie było, ale sytuacja wydawała mi się zbyt poważna, żebym tak po prostu mógł ją olać. W końcu nie bez powodu Payno doprowadził się do takiego stanu... "Tylko jak delikatnie zacząć rozmowę...?"
- Stary, co ci strzeliło na mózg? - wypaliłem w końcu, bo nic innego nie wpadło mi do głowy. Liam jednak nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. - Nie zamierzasz nic powiedzieć? - rzuciłem z pretensją. Reakcja była taka sama. - Jak tu wszedłem dom wyglądał jak burdel. I to wcale nie luksusowy. Aż tak ci się kurna nudziło?
- Chciałem się na chwilę oderwać... - usłyszałem w końcu jego cichy głos. Ale nawet mimo mojego żarliwego wzroku wbitego w jego osobę, spojrzenia nie odwzajemnił. "Wstydził się..." To był jednak jedyny punkt odniesienia w całej rozmowie. I postanowiłem się go kurczowo trzymać.
- Oderwać? Posrało cię? - podniosłem głos, może nawet trochę zbyt drastycznie. "Nie, Malik, drastycznie w takich momentach nie istnieje..." - Nie masz innych metod, tylko zalewanie się w trupa?! Jakbyś się jeszcze trochę zaprawił, to by cię kurwa oderwało na zawsze! - machnąłem łapami dla zaakcentowania własnych słów, jakby mi to co najmniej miało pomóc. Bo Liam nadal uparcie wgapiał się przed siebie. "Kretyn..."
- Przestań wrzeszczeć, głowa mnie boli. - mruknął w końcu ledwo zrozumiale. Za jego ślamazarność i ignorowanie powagi sytuacji miałem ochotę wstać, ściągnąć go z łóżka i poważnie nim potrząsnąć. Obawiałem się jednak, że to tylko zamiesza mu w żołądku i nie tylko buty będę musiał potem doczyszczać...
- To nie był jeden wyskok? - zapytałem więc tylko spokojnie. Liam o dziwo pokręcił głową. "Ja pierdole, on już tak..." Westchnąłem z przerażeniem, czując, że serce zaczyna mi walić jak młotem. "I ja kurwa nic nie zauważyłem..."
"Co ze mnie za przyjaciel?!"
- Od dawna? - rzuciłem niepewnie, jakbym od szoku stracił panowanie nad głosem. Payno jedna tylko wzruszył ramionami. - Dlaczego? - zmieniłem podejście. Reakcja była jednak taka sama. "No zajebiście, tak się oddaliliśmy, że nawet powiedzieć mi nie chce..." - Stary, może mieliśmy kiepskie chwile jako zespół, ale to nie znaczy, że w przyjaźni też się posypało. - stwierdziłem powoli, z całą pewnością jaką jeszcze w sobie miałem. A nie było jej wiele. Nawet Liam to wyczuł, bo nadal nawet nie poświęcił mi jednego spojrzenia. "I tak mi nic nie powie..." - Ciągnąć cię za język nie będę. Ale możesz na mnie liczyć jakby co.
- Wiem. - ku zaskoczeniu usłyszałem jego głos. Myślałem, że doda coś jeszcze, wyrzuci co go gnębi, co doprowadziło go do tego stanu, ale w moich uszach dźwięczała już tylko cisza.
- Czyli nic mi nie powiesz? - mruknąłem nieśmiało. Liam ostro przekręcił głowę w moją stronę i ściągnął brwi, jakby w gniewie.
- A co ja mam ci powiedzieć? - naskoczył na mnie niespodziewanie. - Ciąża, ślub, masz własne problemy.
- To nie znaczy, że nie mam czasu na nic innego. - zmarszczyłem czoło, nachylając się do przodu w niewiadomym celu. Payno tylko przewrócił oczami i ku mojemu zdziwieniu zaczął się podnosić. Minę miał przy tym pełną bólu.
- Muszę do kibla. - stwierdził poważnie, stając mniej więcej z równowagą i ostrożnie ruszając przed siebie. Byłem pewny, że zalewa, ale pustka w głowie nie pozwoliła mi zareagować. "On mi nie ufa..."
*
Obejmując szczelnie Eve, wpatrywałem się w ekran, w duchu ostro kibicując przy oglądanym meczu. Nie miałem siły robić tego na głos, zresztą nie wiedziałem czy byłoby mnie na to stać. Ostatnio wyciszyłem się jak nigdy. Nie czułem potrzeby wyrywać się z tego stanu. Nawet teraz, przy oglądaniu całkiem wciągającego meczu, wolałem leżeć w bezruchu, jednocześnie robiąc za poduszkę dla Eve, która nieźle się na mnie rozłożyła, niż szaleć z każdej najmniejszej akcji. Tak przecież też było przyjemnie. Nie wiem czy nawet i nie najprzyjemniej... Bo w sumie czy może być lepiej, niż wówczas gdy się leży z dziewczyną na kanapie, wtula twarz w jej włosy i czerpie z jej ciepła...? "No oczywiście, że nie, jeszcze gości trzeba..." Westchnąłem ciężko, słysząc natarczywy dzwonek wypełniający wnętrze domu. Głośny i nieustający. "Pali się, czy jak...?"
- Znowu Harry zapowiedział się na wywiad? - zapytałem zniechęcony, nawet się nie ruszając. Nie chciało mi się. Eve zresztą też, bo tylko mocniej zacisnęła palce na moim przedramieniu, które ciasno obejmowała.
- Jeśli nawet to nie do mnie. - mruknęła niewyraźnie, co zagłuszył kolejny dźwięk dzwonka. I dopiero wtedy mnie puściła, dodatkowo się jeszcze podnosząc i odwracając głowę w moją stronę, żeby posłać mi odpowiednie spojrzenie. - No idź otwórz, teraz twoja kolej... - rozkazała poważnie. Westchnąłem ciężko, ale ruszyłem dupę. Nie kryjąc przy tym swojego niezadowolenia.
- Jakaś dziwna ta kolejka, zawsze pada na mnie. - poskarżyłem się, ruszając na korytarz. Szurałem bosymi stopami po dywanie, docierając w końcu do drzwi. Przy których znowu rozbrzmiało wredne brzęczenie... "No co się tam dzieje?" Wciągnąłem głęboko powietrze, z zamachem otwierając drzwi. I zauważając na progu nikogo innego jak Tomlinsona. "A on tu co?" Z nieukrywanym zdziwieniem zmarszczyłem brwi.
- Gospodarujecie kawałkiem wolnej podłogi? - Louis tylko uśmiechnął się szeroko i kompletnie nieszczerze, podnosząc do góry jakąś siatkę. - Płacę piwem.
- Właź. - odsunąłem się, żeby Tommo mógł prześlizgnąć się do środka i szybko zamknąłem drzwi, od których już nieźle wiało chłodem. Po chwili odwróciłem się w stronę kumpla, próbując z jego ruchów wyczytać powód jego wizyty. Nie, żebym go teraz nie chciał... - Stało się coś? - zapytałem na wszelki wypadek.
- Nic... - Louis rzucił szybko, zrzucając z siebie kurtkę. - Tylko Hazz zrobił sobie we mnie tarczę do rzucania, ale to mało istotne.
- Tarczę do rzucania? - pisnąłem w szoku. "ŻE CO?!"
- Trochę się pożarliśmy... - kumpel uśmiechnął się jedynie, jakby to kompletnie nie miało znaczenia. Ja tymczasem wybałuszyłem na niego oczy.
- O co?
- O Lou. - usłyszałem i aż mnie zapowietrzyło. "Co ona miała do tego?"
- Powiedziałeś mu? - znikąd w drzwiach prowadzących do salonu pojawiła się zszokowana Eve.
- A ty skąd... - urwał, po chwili kiwając ostro głową. - No tak... - westchnął z oświeceniem, po czym podniósł głowę, napotykając wyczekujące spojrzenie mojej dziewczyny. - Zapytał to odpowiedziałem. Wściekł się, aż mu piana poszła z gęby.
- Ktoś mnie oświeci? - przypomniałem o sobie, skupiając wzrok obojga na swojej osobie.
- Mniej wiesz, dłużej żyjesz. - Louis prychnął tylko i jakby zapominając o mnie, bezczelnie ruszył do salonu. - Jest dzisiaj jakiś ciekawy mecz? - spytał, po chwili znikając mi z pola widzenia. Więc wbiłem uważne spojrzenie w swoją dziewczynę.
- Nie podoba mi się, że macie jakieś tajemnice... - oznajmiłem półgłosem, żeby Louis nie mógł usłyszeć. Nie doceniłem jednak siły swojego głosu...
- Twojej dziewczyny nie całowałem, okej? - niespodziewanie usłyszałem jego głos. - Chcę się rozerwać...
- Jak to całował? - natychmiast spojrzałem zszokowany na Eve. Ta tylko zrobiła jeden krok i złożyła lekki pocałunek na moich wargach. W głowie od razu mi zaszumiało, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć na jej 'atak', niestety już się odsunęła.
- Pasuje ci taka odpowiedź? - spytała z błyskiem w oku. Również się uśmiechnąłem.
- A jakie było pytanie?
*
Szybkim krokiem wparowałem do kwiaciarni, od razu ruszając do kasy. Nie rozglądałem się przy tym na boki, jak zwykle próbując wyłapać jakiś ładniejszy, nietypowy bukiet. Po prostu
podszedłem do lady, skupiając na sobie uwagę pana Evansa, właściciela tego wszystkiego, który swoim starym sposobem uśmiechnął się do mnie życzliwie, pogłębiając tym samym zmarszczki wokół swoich oczu. Jak na człowieka starszej daty zachowywał się wobec mnie dosyć sympatycznie, podczas gdy inni potrafili patrzeć na mnie jak na kryminalistę. Nic więc dziwnego, że nawet go polubiłem, pomimo tak krótkiej znajomości. I nawet wbrew mojemu nieprzyjaznemu humorowi, odwzajemniłem jego gest najszczerzej jak potrafiłem.
- Jakie kwiaty kawaler sobie życzy tym razem? - ciepły głos wypełnił niewielkie pomieszczenie wypełnione kwiatami. Idealnie wpasowywał się wśród wszechobecne bukiety i mdlący, słodkawy zapach.
- Żadne. - westchnąłem w końcu, leciutko unosząc kąciki ust do góry. - Jakiś worek poproszę.
*
Zamykając powoli drzwi, ostrożnie wszedłem do sali Lou, bez zbędnych ceregieli podchodząc do jej łóżka. Ale nie usiadłem. Nawet na nią nie spojrzałem. Nie wiem co mnie blokowało, ale póki co nie chciałem się do tego zmuszać. Zresztą miałem inne zadanie... Dlatego też bez słowa odwróciłem się do półki z wazonami wypełnionymi kwiatami i z zamachem zacząłem wrzucać bukiety do worka.
- Okłamałaś mnie. - zacząłem przerażająco drżącym głosem, zupełnie jakbym się miał zaraz rozryczeć. "No Styles, uspokój się..." - Nawet się nie tłumacz, wiem, że i przed wypadkiem mi nie powiedziałaś. - dodałem, już nieco pewniej, wrzucając do worka kolejny bukiet. - A miałaś kupę czasu i okazji. To boli, wiesz? - westchnąłem. - Trochę jak zdrada. Zdążyłem się przyzwyczaić, że w twoim życiu byłem tylko ja. Pierwszy i ostatni. To było fantastyczne uczucie. Fatalnie je zepsułaś...
- Szczerze to nie wiem, tylko to znalazłem w kuchni. - oznajmiłem szczerze, siadając na krześle niedaleko jego łóżka. - Ale chyba zielona herbata.
- Od samego zapachu wszystko mi wraca... - Payno powoli odłożył kubek na podłogę, po czym od razu złapał się za brzuch. "NO NIECH TYLKO SPRÓBUJE!"
- Rzygniesz jeszcze raz i cię w tym wytarzam, zobaczysz. - syknąłem ostrzegawczo, posyłając przyjacielowi odpowiednie spojrzenie. Było chyba wystarczająco ostre, bo od razu odwrócił wzrok. - Nie będę po tobie więcej sprzątał. - zaznaczyłem na wszelki wypadek. Odpowiedzi już nie uzyskałem. Liam bowiem rozłożył się wygodniej na łóżku i zaczął przebierać palcami, uparcie przyglądając się swoim czynnościom. Zrozumiałem, że nie chciał gadać o tym co tu zobaczyłem. Mi też miło pytać nie było, ale sytuacja wydawała mi się zbyt poważna, żebym tak po prostu mógł ją olać. W końcu nie bez powodu Payno doprowadził się do takiego stanu... "Tylko jak delikatnie zacząć rozmowę...?"
- Stary, co ci strzeliło na mózg? - wypaliłem w końcu, bo nic innego nie wpadło mi do głowy. Liam jednak nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem. - Nie zamierzasz nic powiedzieć? - rzuciłem z pretensją. Reakcja była taka sama. - Jak tu wszedłem dom wyglądał jak burdel. I to wcale nie luksusowy. Aż tak ci się kurna nudziło?
- Chciałem się na chwilę oderwać... - usłyszałem w końcu jego cichy głos. Ale nawet mimo mojego żarliwego wzroku wbitego w jego osobę, spojrzenia nie odwzajemnił. "Wstydził się..." To był jednak jedyny punkt odniesienia w całej rozmowie. I postanowiłem się go kurczowo trzymać.
- Oderwać? Posrało cię? - podniosłem głos, może nawet trochę zbyt drastycznie. "Nie, Malik, drastycznie w takich momentach nie istnieje..." - Nie masz innych metod, tylko zalewanie się w trupa?! Jakbyś się jeszcze trochę zaprawił, to by cię kurwa oderwało na zawsze! - machnąłem łapami dla zaakcentowania własnych słów, jakby mi to co najmniej miało pomóc. Bo Liam nadal uparcie wgapiał się przed siebie. "Kretyn..."
- Przestań wrzeszczeć, głowa mnie boli. - mruknął w końcu ledwo zrozumiale. Za jego ślamazarność i ignorowanie powagi sytuacji miałem ochotę wstać, ściągnąć go z łóżka i poważnie nim potrząsnąć. Obawiałem się jednak, że to tylko zamiesza mu w żołądku i nie tylko buty będę musiał potem doczyszczać...
- To nie był jeden wyskok? - zapytałem więc tylko spokojnie. Liam o dziwo pokręcił głową. "Ja pierdole, on już tak..." Westchnąłem z przerażeniem, czując, że serce zaczyna mi walić jak młotem. "I ja kurwa nic nie zauważyłem..."
"Co ze mnie za przyjaciel?!"
- Od dawna? - rzuciłem niepewnie, jakbym od szoku stracił panowanie nad głosem. Payno jedna tylko wzruszył ramionami. - Dlaczego? - zmieniłem podejście. Reakcja była jednak taka sama. "No zajebiście, tak się oddaliliśmy, że nawet powiedzieć mi nie chce..." - Stary, może mieliśmy kiepskie chwile jako zespół, ale to nie znaczy, że w przyjaźni też się posypało. - stwierdziłem powoli, z całą pewnością jaką jeszcze w sobie miałem. A nie było jej wiele. Nawet Liam to wyczuł, bo nadal nawet nie poświęcił mi jednego spojrzenia. "I tak mi nic nie powie..." - Ciągnąć cię za język nie będę. Ale możesz na mnie liczyć jakby co.
- Wiem. - ku zaskoczeniu usłyszałem jego głos. Myślałem, że doda coś jeszcze, wyrzuci co go gnębi, co doprowadziło go do tego stanu, ale w moich uszach dźwięczała już tylko cisza.
- Czyli nic mi nie powiesz? - mruknąłem nieśmiało. Liam ostro przekręcił głowę w moją stronę i ściągnął brwi, jakby w gniewie.
- A co ja mam ci powiedzieć? - naskoczył na mnie niespodziewanie. - Ciąża, ślub, masz własne problemy.
- To nie znaczy, że nie mam czasu na nic innego. - zmarszczyłem czoło, nachylając się do przodu w niewiadomym celu. Payno tylko przewrócił oczami i ku mojemu zdziwieniu zaczął się podnosić. Minę miał przy tym pełną bólu.
- Muszę do kibla. - stwierdził poważnie, stając mniej więcej z równowagą i ostrożnie ruszając przed siebie. Byłem pewny, że zalewa, ale pustka w głowie nie pozwoliła mi zareagować. "On mi nie ufa..."
*
Obejmując szczelnie Eve, wpatrywałem się w ekran, w duchu ostro kibicując przy oglądanym meczu. Nie miałem siły robić tego na głos, zresztą nie wiedziałem czy byłoby mnie na to stać. Ostatnio wyciszyłem się jak nigdy. Nie czułem potrzeby wyrywać się z tego stanu. Nawet teraz, przy oglądaniu całkiem wciągającego meczu, wolałem leżeć w bezruchu, jednocześnie robiąc za poduszkę dla Eve, która nieźle się na mnie rozłożyła, niż szaleć z każdej najmniejszej akcji. Tak przecież też było przyjemnie. Nie wiem czy nawet i nie najprzyjemniej... Bo w sumie czy może być lepiej, niż wówczas gdy się leży z dziewczyną na kanapie, wtula twarz w jej włosy i czerpie z jej ciepła...? "No oczywiście, że nie, jeszcze gości trzeba..." Westchnąłem ciężko, słysząc natarczywy dzwonek wypełniający wnętrze domu. Głośny i nieustający. "Pali się, czy jak...?"
- Znowu Harry zapowiedział się na wywiad? - zapytałem zniechęcony, nawet się nie ruszając. Nie chciało mi się. Eve zresztą też, bo tylko mocniej zacisnęła palce na moim przedramieniu, które ciasno obejmowała.
- Jeśli nawet to nie do mnie. - mruknęła niewyraźnie, co zagłuszył kolejny dźwięk dzwonka. I dopiero wtedy mnie puściła, dodatkowo się jeszcze podnosząc i odwracając głowę w moją stronę, żeby posłać mi odpowiednie spojrzenie. - No idź otwórz, teraz twoja kolej... - rozkazała poważnie. Westchnąłem ciężko, ale ruszyłem dupę. Nie kryjąc przy tym swojego niezadowolenia.
- Jakaś dziwna ta kolejka, zawsze pada na mnie. - poskarżyłem się, ruszając na korytarz. Szurałem bosymi stopami po dywanie, docierając w końcu do drzwi. Przy których znowu rozbrzmiało wredne brzęczenie... "No co się tam dzieje?" Wciągnąłem głęboko powietrze, z zamachem otwierając drzwi. I zauważając na progu nikogo innego jak Tomlinsona. "A on tu co?" Z nieukrywanym zdziwieniem zmarszczyłem brwi.
- Gospodarujecie kawałkiem wolnej podłogi? - Louis tylko uśmiechnął się szeroko i kompletnie nieszczerze, podnosząc do góry jakąś siatkę. - Płacę piwem.
- Właź. - odsunąłem się, żeby Tommo mógł prześlizgnąć się do środka i szybko zamknąłem drzwi, od których już nieźle wiało chłodem. Po chwili odwróciłem się w stronę kumpla, próbując z jego ruchów wyczytać powód jego wizyty. Nie, żebym go teraz nie chciał... - Stało się coś? - zapytałem na wszelki wypadek.
- Nic... - Louis rzucił szybko, zrzucając z siebie kurtkę. - Tylko Hazz zrobił sobie we mnie tarczę do rzucania, ale to mało istotne.
- Tarczę do rzucania? - pisnąłem w szoku. "ŻE CO?!"
- Trochę się pożarliśmy... - kumpel uśmiechnął się jedynie, jakby to kompletnie nie miało znaczenia. Ja tymczasem wybałuszyłem na niego oczy.
- O co?
- O Lou. - usłyszałem i aż mnie zapowietrzyło. "Co ona miała do tego?"
- Powiedziałeś mu? - znikąd w drzwiach prowadzących do salonu pojawiła się zszokowana Eve.
- A ty skąd... - urwał, po chwili kiwając ostro głową. - No tak... - westchnął z oświeceniem, po czym podniósł głowę, napotykając wyczekujące spojrzenie mojej dziewczyny. - Zapytał to odpowiedziałem. Wściekł się, aż mu piana poszła z gęby.
- Ktoś mnie oświeci? - przypomniałem o sobie, skupiając wzrok obojga na swojej osobie.
- Mniej wiesz, dłużej żyjesz. - Louis prychnął tylko i jakby zapominając o mnie, bezczelnie ruszył do salonu. - Jest dzisiaj jakiś ciekawy mecz? - spytał, po chwili znikając mi z pola widzenia. Więc wbiłem uważne spojrzenie w swoją dziewczynę.
- Nie podoba mi się, że macie jakieś tajemnice... - oznajmiłem półgłosem, żeby Louis nie mógł usłyszeć. Nie doceniłem jednak siły swojego głosu...
- Twojej dziewczyny nie całowałem, okej? - niespodziewanie usłyszałem jego głos. - Chcę się rozerwać...
- Jak to całował? - natychmiast spojrzałem zszokowany na Eve. Ta tylko zrobiła jeden krok i złożyła lekki pocałunek na moich wargach. W głowie od razu mi zaszumiało, ale zanim zdążyłem odpowiedzieć na jej 'atak', niestety już się odsunęła.
- Pasuje ci taka odpowiedź? - spytała z błyskiem w oku. Również się uśmiechnąłem.
- A jakie było pytanie?
*
Szybkim krokiem wparowałem do kwiaciarni, od razu ruszając do kasy. Nie rozglądałem się przy tym na boki, jak zwykle próbując wyłapać jakiś ładniejszy, nietypowy bukiet. Po prostu
podszedłem do lady, skupiając na sobie uwagę pana Evansa, właściciela tego wszystkiego, który swoim starym sposobem uśmiechnął się do mnie życzliwie, pogłębiając tym samym zmarszczki wokół swoich oczu. Jak na człowieka starszej daty zachowywał się wobec mnie dosyć sympatycznie, podczas gdy inni potrafili patrzeć na mnie jak na kryminalistę. Nic więc dziwnego, że nawet go polubiłem, pomimo tak krótkiej znajomości. I nawet wbrew mojemu nieprzyjaznemu humorowi, odwzajemniłem jego gest najszczerzej jak potrafiłem.
- Jakie kwiaty kawaler sobie życzy tym razem? - ciepły głos wypełnił niewielkie pomieszczenie wypełnione kwiatami. Idealnie wpasowywał się wśród wszechobecne bukiety i mdlący, słodkawy zapach.
- Żadne. - westchnąłem w końcu, leciutko unosząc kąciki ust do góry. - Jakiś worek poproszę.
*
Zamykając powoli drzwi, ostrożnie wszedłem do sali Lou, bez zbędnych ceregieli podchodząc do jej łóżka. Ale nie usiadłem. Nawet na nią nie spojrzałem. Nie wiem co mnie blokowało, ale póki co nie chciałem się do tego zmuszać. Zresztą miałem inne zadanie... Dlatego też bez słowa odwróciłem się do półki z wazonami wypełnionymi kwiatami i z zamachem zacząłem wrzucać bukiety do worka.
- Okłamałaś mnie. - zacząłem przerażająco drżącym głosem, zupełnie jakbym się miał zaraz rozryczeć. "No Styles, uspokój się..." - Nawet się nie tłumacz, wiem, że i przed wypadkiem mi nie powiedziałaś. - dodałem, już nieco pewniej, wrzucając do worka kolejny bukiet. - A miałaś kupę czasu i okazji. To boli, wiesz? - westchnąłem. - Trochę jak zdrada. Zdążyłem się przyzwyczaić, że w twoim życiu byłem tylko ja. Pierwszy i ostatni. To było fantastyczne uczucie. Fatalnie je zepsułaś...
Chętnych zapraszam na mój nowy blog, z trochę dziwaczną, kryminalną historyjką. Może kogoś zainteresuje... :)